37 TC
Poniedziałek – standardowa wizyta kontrolna, badanie ginekologiczne, USG – maluch ułożony prawidłowo, szyjka gotowa, waga dziecka wg USG ok. 2500g – jeszcze 5 dni mam brać leki a potem odstawić i czekamy na decyzję malucha o wyjściu 🙂 jeśli nie urodzę kolejna wizyta za 2 tyg.
39 TC
Piątek – za 3 dni wizyta, a ja nadal czuję skurcze, które na KTG nie wychodzą…
W akcie desperacji sprzątam całe mieszkanie łącznie z myciem okien i pastowaniem podłogi na kolanach!!! Dwa dni później Chrzciny u znajomych, dodatkowo długi spacer, żeby się rozruszać.
Poniedziałek – wizyta u lekarza. USG, badanie ginekologiczne. Uśmiechnięta mina lekarza mówi wszystko: „Pani Paulino mamy rozwarcie na 1cm”.
Jestem zadowolona, bo moje działania przyniosły efekt- mieszkanie na błysk i jeszcze rozwarcie 😉
Wtorek popołudniu – jedziemy do znajomych, mąż pomaga im skręcić meble dla córki.
Wracamy do domu ok. 23.00 biorę prysznic i kładę się do łóżka.
Środa 1:00 – budzi mnie dość mocny skurcz, sytuacja dość znajoma więc zasypiam, za chwilę kolejny… biorę zegarek i sprawdzam która godzina. Zanim zdążyłam zasnąć kolejny skurcz.
Sprawdzam odstępy, wynoszą mniej więcej 5 minut. Idę do wanny, żeby uspokoić skurcze, bo już to kilka razy przerabiałam.
Po wyjściu z wanny czuję kolejny, tym razem dużo mocniejszy i dłuższy. Biorę zegarek i mierzę czas… odstępy ok. 4 minut. Postanawiam obudzić męża, w między czasie zjadam coś na szybko włączam komputer i piszę koleżankom z forum, że jadę na porodówkę.
2:50 – Dojeżdżamy do szpitala, a ja czuję, że skurcze są coraz mocniejsze…
Przyjmuje nas położna i zaprasza mnie do gabinetu, a mężowi każe czekać na korytarzu. Wykonuje po kolei badania, zadaje mnóstwo pytań, a ja na nie odpowiadam milknąc na chwilę, gdy nadchodzi skurcz. Pojawia się lekarka i robi USG, przewidywana waga synka ok. 3200g rozwarcie na ponad 3 cm.
4:00 – Wreszcie przechodzimy do sali porodowej. Rozkładamy się z całym ekwipunkiem 😉 Najważniejsze radio, przecież nie będę rodzić w ciszy 😉
Kolejna położna– bardzo miła– wita się i mówi, że będzie się nami zajmować do 7 rano jeśli tyle tu będziemy. Podpina KTG i proponuje się zdrzemnąć, żeby zebrać siły na poród. Potem zabiera sprzęt, a ja zaczynam przysypiać między skurczami.
7:00 – zmiana położnych. Rozwarcie na 4,5 cm.
Idę pod prysznic, żeby się trochę odświeżyć.
Już wiem, że mojego lekarza nie będzie, bo akurat wyjechał.
Zaczynam odbierać sms od koleżanek z forum, które pytają czy wszystko ok. Skurcze są częstsze i silniejsze, ale mimo to mam dobry humor i świetnie się czuję, bo drzemka bardzo mi pomogła. Podjadam czekoladę i odpisuję na wiadomości.
Położna radzi poskakać na piłce, żeby rozwarcie lepiej postępowało. Korzystam z jej rady i ćwiczę sobie tak jak uczono nas w Szkole Rodzenia.
Znowu idę pod prysznic, żeby rozgrzać brzuch i kręgosłup, podobno to przyspiesza poród.
13:00 – jest 8 cm 🙂 jestem zadowolona z siebie i choć skurcze są już bardzo silne nadal skaczę na piłce.
Kolejne 2 godziny, jestem coraz bardziej zmęczona a rozwarcie utknęło na 8 cm i szyjka nie chce współpracować. Nie zgadzam się na Oxy, chcę jeszcze spróbować sama.
16:30 – staram się spacerować cały czas bo na piłce jest mi już niewygodnie. W końcu zgadzam się na podanie oksytocyny, bo rozwarcie nadal nie postępuje. Najpierw KTG potem kroplówka i nadal KTG. Skurcze zaczynają być nie do zniesienia. Przestaję kontaktować co dzieje się wokół, kojarzę tylko jakieś wycinki sytuacji.
Położna podtyka mi coś szumiącego, odpycham to, ale mąż trzyma nadal a położna każe głęboko oddychać, po chwili orientuję się, że to maska z tlenem, maleństwo reaguje przez chwilę niezbyt dobrze na Oksytocynę i trzeba je dotlenić. Po chwili jest już dobrze.
Jest prawie 18 – przyszedł lekarz, bada mnie, ból potworny, do tego co chwilę skurcze, czasem mam wrażenie, że jak kończy się jeden to zaczyna drugi. Na szczęście wreszcie jest 10 cm i zaczynają się bóle parte.
Jest 19 – nadal staram się przeć, ale maluch nie chce za bardzo współpracować ze mną tak jakby utknął. Kolejna zmiana położnych pytam czy jest Pani Jadzia- położna, którą poznałam na zajęciach Szkoły Rodzenia. Pani Jadzia przychodzi i śmieje się, że chyba specjalnie na nią czekaliśmy. Zaczyna zwozić jakieś sprzęty do naszej sali i wzywa lekarza położnika oraz neonatologa. Zbiera się niezła grupka i wszyscy oglądają moje krocze… Ciekawe co tam widzą?
Za radą położnej zmieniam pozycję i zaczyna się poważne parcie. Położna pyta czy wyrażam zgodę na nacięcie krocza. Zgadzam się jeśli uważa, że to konieczne. Czuję tylko lekkie uszczypnięcie, bo robi to bardzo sprawnie.
Po następnym skurczu pytam męża i położną czy synek ma włoski, mówią mi żebym sama sprawdziła. Robię to i czuję maleńką, cieplutką, owłosioną główkę. Czuję napływ nowych sił i przy następnym skurczu rodzę synka.
19:50 – po raz pierwszy i na zawsze zostajemy rodzicami !!!!
Następuje cudowna błogość, położna kładzie mi mokre i ciepłe ciałko na brzuch, synek zaczyna płakać, a mąż w tym czasie przecina pępowinę i widzę jak łzy płyną mu po policzku.
Neonatolog bierze małego na stolik obok i bada go dokładnie, a ja w tym czasie rodzę łożysko. Pytam czy wyszło całe, bo ze szkoły rodzenia pamiętam, że to ważne. Wszystko jest ok i dostaję synka z powrotem na brzuch. Lekarz zakłada szwy w miejscu nacięcia krocza.
Mąż robi nam z synkiem zdjęcie a ja widzę, że nadal płacze choć stara się to ukryć. Synek szybko się uspokaja, a Ja próbuję go nieudolnie przystawić do piersi. Położna pomaga mi i po chwili Adi chwyta ładnie pierś i zaczyna łapczywie ssać. Zostajemy w tej sali z mężem jeszcze przez ponad godzinę.
Tuż przed 23 trafiam na zwykłą salę. Mąż jeszcze chwilę jest ze mną żebym mogła się odświeżyć pod prysznicem, a potem jedzie do domu się zdrzemnąć.
Jakaś pielęgniarka przynosi mi coś do jedzenia i herbatę. Zjadam szybko i kładę się z synkiem. Zasypiamy zmęczeni. Po 2 godzinach budzę się i już do rana leżę i obserwuję mojego Adrianka, jak śpi lub ssie moją pierś. Mąż odwiedza nas w czwartek i w piątek a ja marzę już, żeby wrócić do siebie.
Wreszcie w sobotę mąż przyjeżdża i zabiera nas z synkiem do domu.
Zaczynamy nową życiową rolę – rolę Rodzica z Naszym synkiem Adriankiem. Jak wypadniemy w tej roli nie wiem, ale wiem jedno – mąż i synek są moim całym życiem i bardzo ich Kocham.
Mąż był przy mnie cały ten czas i pomagał jak tylko mógł. Razem przywitaliśmy Adiego na świecie i razem będziemy o niego dbać, aby wyrósł na cudownego i wspaniałego mężczyznę jak jego Tata 🙂
Ja mieszkam na wsi. Na przeciwko mieszka ciotka a obok ciotka i babcia;-) Także na sąsiadów narzekać nie mogę;-) W sumię reszty jeszcze za bardzo nie znam, bo jestem tu świeża;)
Ja mieszkam w domku jednorodzinnym, gdzie są 2 poziomy i na jednym mieszkają rodzice, na drugim my. Fajni tacy sąsiedzi – mam gwarancję, że nigdy nie zawiodą 😉
my w Polsce mamy mieszkanie w bloku ogrodzonym i z sasiadami nie ma problemów bo jakby zakłocili ciszę nocna to wzywam ochronę i jest spokój a w dzień to zapracowani ludzie więc nikogo nie ma 🙂 jakoś nie przeszkadza mi, ze prawie nikogo nie znam poza mamusiami z dziećmi 😀
tutaj w Dunlinie jest troszkę gorzej bo mało sie tu szanuje innych :/ ale będziemy się przeprowadzać do domu więc już będzie dobrze 🙂 tymbardziej, ze tak gdzie chcemy mieszkać jest cisza i spokój 🙂
Moim sąsiadom niestety przeszkadzają moje dzieci 🙁 To jedyne maluchy w bloku i często muszę wysłuchiwać, że za głośno się bawią, że klocek upał na podłogę… a nawet, że za często robię pranie 🙁 Niestety wokoło same zgorzkniałe emerytki, które zapomniały jak ich dzieci robiły raban. Co dziwne nie widzą nic złego w paleniu papierosów na klatce i wypuszczaniu dużych psów bez smyczy. Ale nie narzekam, zawsze można trafić gorzej 😉
Dziwne, że tak wszystko wszystkim przeszkadza… Chyba dobrze, że wnosicie powiew świeżości i młodości do bloku!
My także mieszkamy w bloku na szczęście sąsiadów mam spokojnych i „oswojonych” bo znam ich od małego 🙂 Miło jest jak sami teraz zaczepiają i zagadują synka. Podpytują czy już chodzi, pomogą znieść czy wnieść wózek 🙂 Mały jest jedynym maluchem w klatce więc robi furorę. Wszystkie dzieciaki z klatki to już nastolatki. Nikomu nie przeszkadza płacz czy głośna zabawa synka, wręcz mówią że go w ogóle nie słychać- . Dziwne bo jak nie raz zastrajkuje to słyszę go na paterze 😛
Super tacy sąsiedzi! Szkoda, że Zaradna Mama takich nie ma…
Kiedy się mieszka na wsi tak, jak ja i to na uboczu, czasem sąsiadów brakuje:) Ale czasem, kiedy słyszy się różne dziwne historie, człowiek się cieszy, że do najbliższego sąsiada ma 500 metrów;)
Ja sąsiadów mam spoko, nikt mi nie wadzi 🙂 ale za to moja mama….ona to ma przeboje!!!! Piętro niżej, albo nawet 2 piętra (już teraz nie pamiętam) mieszka taka stara baba z synem i ona się o WSZYSTKO czepia! Że muzyka za głośno, że szpilki głośno stukają po schodach, że rodzina czasem wpadnie na kawę (mi kiedyś mendy spuściły powietrze w kole, w aucie jak byłam w odwiedzinach!!!!! :[ ) …….no nie będę tu wszystkiego wypisywać bo szkoda czasu, ale „najlepsze” z tego wszystkiego jest to że ta stara prukwa wiecznie wydzwania z tymi swoimi „problemami” na POLICJĘ!!!!!! A oni… Czytaj więcej »
Ma chrapkę na mieszkanie by mieć synka pod ręką 😛
I w takich sytuacjach, nawet mój sąsiad z góry wydaje się być „sensownym” towarzystwem ;p wole walenie jego kapciorów po suficie, niż mundurowych w drzwi, bo za głośno było;)
Fajny tekst, aczkolwiek zapomnialas Kochanie dodac ze sasiad potrafi rozwyc sie w srodku nocy do reklamy, u
raczajac nas slynnym tekstem „oreo, oreo”
OMG 🙂 To może on do „Must be the music” się powinien zgłosić?:)
Raczej ” jak oni falszuja” 🙂 albo lepiej”familiada” razem ze swoja rodzinka i nocnymi klotniami ;p
Od trzech lat mieszkamy w bloku. Niedawno poznaliśmy bliżej drugą sąsiadkę. Na szczęście pod nami nikt nie mieszka, więc rzucane z rana przez Marcina drewniane piłeczki nikomu nie przeszkadzają 🙂
Nasi sąsiedzi są spokojni, pomijając tylko rottweilera piętro wyżej 🙂
Wcześniej gdzie mieszkałam 1,5 roku mogłam razem z sąsiadami tworzyć listę zakupów, „pooglądać” tv o 6 rano, czy posłuchać sekretów- urok blokowisk z wielkiej płyty (nie chciejcie wiedzieć co mogłam usłyszeć w sypialni czy… toalecie 😉 Poza tym wszystkim sąsiedzi byli całkiem fajni 🙂
Teraz mieszkam w nowym budownictwie i sąsiadów nie słychać w ogóle, rzadko też ich widać (jak sami przyznają- uroki kredytów, pracują do oporu :))
No u nas sąsiedzi to niezbyt przyjemni byli… Starsznie przeszkadzaly im dzieci. Nawet wzywali policję, że dzieciaki jeżdżą naa hulajnodze i rolka i, że przez to kostka na chodniku popęka! A o graniu w piłkę można było zapomnieć. Sąsiadka co chwilę wychodziła by uciszać dzieci…
U nas kilka lat temu’ tolerancyjni 'sąsiedzi zlikwidowali plac zabaw na osiedlu, bo starszym mieszkancom ponoc za głośno było, a teraz syna pakuje w auto i wiozę na drugi koniec miasta do parku japońskiego na plac zabaw :/
Ach, szkoda słów…:(
Aż mnie zatkało…. głupota ludzka nie zna granic. Zapomniały stare zgredy jak dziećmi byli i musieli się gdzieś wyszumieć. Jakby teraz ktoś zwrócił ci uwagę, że dziecko głośne jest w mieszkaniu to powiedz, że gdzieś się musi wyszaleć skoro na podwórku nie ma gdzie bo zlikwidowano plac zabaw. I cierp ciało jak chciało 🙂 a raczej uszy sąsiadów.
a u nas przed blokiem była tabliczka „zakaz gry w piłkę”, a dzieciom siedzącym pod blokiem uprzejme panie robiły zdjęcia i pokazywały w spółdzielni, które dzieci nie bawią się na placu zabaw w 40stopniowym słońcu, tylko siedzą sobie w cieniu i się śmieją.
W małych blokach i na osiedlach domków jednorodzinnych dużo łatwiej o znajomości sąsiedzkie. Wiekie blokowiska i kilkanaście pięter jakoś tak działają ,że każdy tylko pilnuje swojego i trudno o zaufanego sąsiada:(
Ja mam spoko sąsiadów, są starsi ale bardzo wyrozumiali co do mojego zwariowanego i szlonego dwu letniego synka. Umieją zrozumieć płacz, śmiech i zabawę o 5 rano z dzieckiem, taki ranny marek. Nie mamy zadnych problemów z nimi. 🙂
Dwa lata temu przenieśliśmy się z dwóch pokoi z kuchnią do prawdziwego domu (z 1928 r.), na takim starym osiedlu, więc spokój jest, kawałek ogródka, nikt nad głową nie człapie, nie naprzykrza się na klatce, ani nie zagląda z balkonu na balkon. A sąsiedzi? Wspaniali, ten po lewej stronie ma w garażu zainstalowaną beczkę piwa a jak pracujemy w ogródku (doprowadzając go do stanu normalności po poprzednich właścicielach, co lubili w beczce zbierać plastikowe butelki, polać benzyną i spalić, bo do kubłów mieli jakieś 200 m…), to raczy nas złocistym trunkiem 🙂 Tak nas polubił od samego początku, że i… Czytaj więcej »
sąsiedzi są bardzo ważni, często możemy się z nimi spotkać, poimprezować, pośmiać, szukać u nich pocieszenia, podzielić się z nimi radościami i smutkami, pożyczyć trochę soli ale także często mogą uratować nasze życie. gdy mieszkałam u rodziców (wieżowiec 10 piętrowy) miałam świetnych sąsiadów. Jako dziecko pamiętam ze wszyscy w bloku sie znaliśmy i dzieci i dorośli, wspólnie bawiliśmy, odmalowywaliśmy pomazaną sprayem klatkę, wspólnie dbaliśmy o ogródek przed blokiem naprawdę super czasy. wszyscy byliśmy dla siebie uprzejmi, dzień dobry i do widzenia, rodzice zimą tzn tatusiowie odśnieżali wspolnie parking, nas dzieciaków zbliżył tez pies Puszek, który przybłąkał się pod nasz blok,… Czytaj więcej »
Ja niestety nie trafiłam najlepiej z sąsiadami…:(
Dziś jest też dzień bez stanika…
My mamy super sąsiadów
Ja jestem najlepszym sasiadem a reszta to jakas porazka
Marzy mi się wolno stojący dom z dala od ludzi bez sąsiadów.jacy by nie byli zawsze są za ściana ludzie którzy chcąc nie chcąc maja wgląd w twoje życie…tak jak dzisiaj…nerwy mi puściły nadarlam się na chłopa dziecko…pół godz później babcia piętro niżej pyta czy wszystko ok… bomba…