Związek 15 czerwca 2018

Jak przetrwać mundial? To proste!

No i stało się. Na rosyjskiej ziemi rozpoczęły się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej Anno Domini 2018. Tradycja zakorzeniona w polskich genach jest dość silna – panowie zasiadają przed telewizorami, a panie… no właśnie? Jakoś trzeba sobie poradzić.

Oglądaj z mężem! Czy tam partnerem, wszystko jedno. Nawet jeśli nie cierpisz piłki, w ten sposób zapewniasz sobie możliwość, by choć na chwilę spokojnie usiąść. W czasie meczu panuje demokracja, on ogląda, ale i Ty oglądasz, niby czemu masz wstawać do płaczącego dziecka? Siedź, teraz jego kolej przewijać. Tylko pamiętaj, że musisz być twarda. Nawet jeśli piłka obchodzi Cię średnio, możesz liczyć na atrakcje dodatkowe. Wypowiedzi padające z ust komentatorów, to niekiedy prawdziwe perełki, zwłaszcza wyrwane z kontekstu. Już pierwszy dzień nie zawiódł. Nie wiem​, kto komentował mecz otwarcia (na pewno nie Szpakowski, nie Szaranowicz i nie Babiarz, tych poznaję po głosie), ale już na dzień dobry padło: „Trener Arabii przerżnął eliminacje jak trzeba…” Ponadto nie oszukujmy się, na piłkarzach przyjemnie zawiesić oko 😉

Nie chcesz oglądać? Nie to nie. Ogłuchnij. Cokolwiek by się nie działo, jakiekolwiek wrzaski by nie dobiegały z salonu – nie reaguj. A już na pewno nie pytaj, co się stało. Odpowiedź może być, hmm… no niemiła może być. Jest też wielce prawdopodobne, że z salonu zabrzmi: „Przynieś mi piwo!” Nie wiem, jakie obyczaje panują w Twoim domu, więc w sumie decyzja należy do Ciebie. Ja bym się nie ruszyła. Od podawania alkoholu są mężczyźni i ja akurat bardzo tego przestrzegam. Nawet jak podam na stół elegancką kolację to i tak mój mąż musi iść do kuchni po wino. I kij z tym, że ja przed sekundą w tej kuchni byłam i mogłam przynieść. Ale to tak na marginesie.​

Zamknij się w drugim pokoju i nie wychodź. Wreszcie masz czas, żeby spokojnie zrobić paznokcie, przeczytać zaległe książki czy po prostu odpocząć. Oczywiście pod warunkiem, że uda Ci się sprzedać dzieci teściowej. Możesz też położyć dowolną maseczkę na twarz. Nie ma obaw, Twój mężczyzna nawet na Ciebie nie zerknie. Z tego też powodu nie ma sensu, żebyś w czasie mundialu wbijała się w jakieś super seksowne ciuchy. On nie spojrzy, a Tobie będzie przykro.

Wyjdź z domu. Ciepło jest. Na początku mecze będą dwa razy dziennie. Jeśli naprawdę nie lubisz piłki, nie katuj się. Prawdopodobnie większość ścieżek rowerowych i siłowni pod chmurką będzie świeciła pustkami. A na pewno nie będzie na nich takiego tłoku jak zazwyczaj. Zresztą w stacjonarnych siłowniach będzie podobnie. I na basenach. Korzystaj! Jeśli sport brzydzi Cię w każdej postaci, spotkaj się z innymi, podobnie jak Ty, poszkodowanymi przez mężczyzn-kibiców koleżankami.

Idź na zakupy! Jeśli lubisz oczywiście. Ja nie cierpię. Nie czuję też potrzeby ukrywać przed mężem, ile faktycznie wydaję na ciuchy. Ale jeśli ty czujesz, to najlepszy moment. Możesz to zrobić pod koniec meczu, nic do niego nie dotrze. A jak zapyta? Spokojnie odpowiedz: „No przecież już ci mówiłam. Jak zwykle mnie nie słuchasz, tylko piłka i piłka”. Więcej nie zapyta 😛

Jeśli chcesz się za coś zemścić (no w końcu różnie to bywa), zorganizuj sobie spotkanie, na które absolutnie nie możesz zabrać dzieci. Ewentualnie zostań w pracy po godzinach. Dla ułatwienia podpowiem Ci, kiedy grają Polacy:

– 19 czerwca, we wtorek, o 17.00 z Senegalem,

– 24 czerwca, w niedzielę o 20.00 z Kolumbią,

– 28 czerwca, w czwartek o 16.00 z Japonią.

Niedziela średnio się nadaje, ale wtorek i czwartek jak najbardziej. Tylko zorganizuj to tak, żeby wyglądało na siłę wyższą. Coś w stylu: jak pech, to pech 😛

Ponieważ mundial zahacza aż o trzy tygodnie wakacji (kto to wymyślił?!), zastanów się, czy to nie jest ten moment, kiedy pierwszy raz jedziesz na urlop bez męża. Jeśli masz ochotę.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Dom 14 czerwca 2018

Gdzie diabeł nie może, tam dziecko pośle

Jak większość z Was wie, jestem mamą trójki synów. Starsi już są w miarę ogarnięci i potrafią zająć się sensowną zabawą, aż miło na nich popatrzeć. Nie muszę się o nich specjalnie martwić, choć i tak profilaktycznie sprawdzam, co tam kombinują.

Inaczej jest z moim niespełna półtorarocznym synem, prawdziwym ananaskiem. Mój mały Aleksander to dziecko, które ma chyba motorek w pewnej części ciała. Gdy mam coś do zrobienia w łazience, Aleksander stoi tuż obok, zajęty wyciąganiem wagi spod wanny i waleniem nią o podłogę, albo otwiera pralkę, opcjonalnie ją włącza i wyłącza. Lubi też wyrzucać brudne ciuchy z kosza.

Gdy ja schylam się, by schować wagę, odłączam pralkę od zasilania, pakuję z powrotem ciuchy do kosza, już słyszę z boku, że moje dziecko odkręca  kurki z wodą. Biegnę do tych kranów, zakręcam je, po czym odwracam się, a moje dziecko na powrót wysypuje kosz z ciuchami. Nie wytrzymuję, zabieram młodego, zamykam drzwi i idę do pokoju. Jednym okiem zerkam na Olka, drugim okiem staram się ogarnąć kolejny tekst w pracy.

No to jadę z tym koksem, ale zapada cisza i już wiem, że powinnam zacząć się martwić. Dopóki mały kręci się wokół mnie i gada, wiem co robi. Ale jak milknie za winklem, to jest to bardzo zły znak. A więc wchodzę do drugiego pokoju, patrzę, a Olek zajął się wyciąganiem rzeczy z szafek. Tak sobie myślę, że szafki to pół biedy, bo wszystko poskładam z powrotem, gorzej będzie, jak szuflada mu na nogi spadnie. Rzucam to, co robię i lecę do szafek, rozkopując jednocześnie zabawki na boki, co by nikt się o nie nie zabił. Sytuacja opanowana, wracam do zajęcia.

Po paru chwilach słyszę głuche tupanie. Patrzę, a mały stoi, a raczej skacze po stole. Jak on tam do cholery wlazł, skoro u mnie krzesła leżą lub są postawione jedno na drugim, by się po nich nie wspinał? Zdejmuję zbója, odkładam krzesła na bok (dwa są na stałe przywiązane do nóg stołu) i zadowolona idę do kuchni. Nie minęło parę minut i słyszę klikanie. Już wiem że w ruch poszedł mój laptop. Patrzę, a Olek przy stole stoi na swoim rowerku biegowym (trójkołowym) i wali w klawiaturę! No szlag by to trafił, pewnie mi w dokumentach znowu coś namiesza. A że obok laptopa postawiłam kawę, przy opcji zalania klawiatury, śmiało mogłabym sobie w łeb strzelić.

Już z lekkim ciśnieniem po raz setny odciągam Olka od  brojenia i idę kończyć co zaczęłam. Jakie to szczęście, że zaraz wychodzę odebrać starszego syna ze szkoły. W przeciągu pół godziny moje dziecko-petarda jest w stanie zrobić taki – wybaczcie –  burdel, który się w głowie nie mieści. Gdybym tego co dzień nie przerabiała, w życiu bym nie uwierzyła, że jedno dziecko jest w stanie uczynić, że dom wygląda jakby przeszło przez niego tornado, tsunami i  armagedon w jednym. Okna mam zabezpieczone, kuchnię przed niszczycielską siłą chroni bramka. Ale reszta domu w starciu z młodym jest bez szans 😉

Kto ma tak samo jak ja?

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zabawa 12 czerwca 2018

Urodziny dziecka w domu. Polecam, takie zwyczajne!

Dawno, dawno temu, gdy byłam małą dziewczynką, co roku zapraszałam koleżanki i kolegów na moje przyjęcie urodzinowe. Nie spotykaliśmy się w kinie, sali zabaw czy w McDonald’sie (przyznam się Wam, że jestem tak stara, że w tamtych czasach nie było w Polsce tej znanej sieci z hamburgerami). Zapraszało się przyjaciół do domu, częstowało ciastem i kanapkami oraz organizowało się super zabawy.

My rodzice prześcigamy się w pomysłach na najciekawszy sposób zorganizowania dziecku urodzinowej imprezy. Dużą zaletą takiego rozwiązania jest fakt, że przygotowania do takiego wydarzenia kończą się na wręczeniu zaproszeń. Całą resztę – od jedzenia, dekoracji i atrakcji – mamy po prostu z głowy. Według mnie jednak dużym minusem jest, że takie przyjęcie zaplanowane jest od pierwszej do ostatniej minuty, bez czasu na swobodną zabawę dzieci. Aleks podpowiada mi, bym napisała, że niefajne jest, gdy jakiś animator każe się w coś bawić, tak jakby dzieci same nie miały wyobraźni.

Chciałam Was Drodzy Rodzice zachęcić, by wrócić do korzeni i przygotować przyjęcie w domu. W klasie Aleksa po fali urodzin w bawialniach, na basenie, parkach trampolin itp. przyszedł czas na imprezy domowe, które o dziwo okazały się prawdziwymi hitami. I choć wyprawienie takiego party nie należy do najłatwiejszych, to myślę, że warto spróbować i w najgorszym wypadku na tym jednym razie zakończyć.

Podzielę się z Wami moim doświadczeniem. Od czego zacząć?

Pozwólmy dziecku zadecydować, kogo chce zaprosić. My mamy ogródek, więc Aleks akurat nie musiał się ograniczać i mógł świętować z całą klasą. Jeśli dzieci będą bawić się w jednym pokoju, niech będzie to kilku ulubionych rówieśników.

Wymyślmy motyw przewodni urodzin – wtedy zabawy i dekoracje mogą nawiązywać do ustalonego tematu. To nie jest absolutnie punkt obowiązkowy, ale według mnie ciekawy. Niestety znalazłam pewien minus, bo niby jest wszystko w sklepach, ale szkoda, że w każdym coś innego. Organizując przyjęcie pirackie, napotkałam problem, że ładne zaproszenia znalazłam na jednej stronie internetowej, ozdoby do babeczek na innej, akcesoria na kolejnej. Zamiast płacić osobno za każdą wysyłkę, sami z mężem przygotowaliśmy dużą część dekoracji.

Postawmy na prostotę i zdrowe jedzenie. Nie wiem, dlaczego na tak wielu dziecięcych imprezach pojawiają się chipsy i cola! Naprawdę mali goście też będą bardzo zadowoleni, gdy na stole będą owoce. Nie silmy się na super wykwintne jedzenie – sprawdzają się niewielkie przekąski, które dzieci mogą wziąć do ręki. My częstowaliśmy muffinami, sałatką owocową, galaretką w skórkach pomarańczy, a zamiast tortu wypożyczyliśmy maszynę do robienia waty cukrowej i to był strzał w dziesiątkę. Przygotowałam też kolację na ciepło – tosty – na które dzieci o dziwo też się rzuciły. Reasumując – na ile się da zdrowo, kolorowo, do chwycenia „na szybko” i najwygodniej na jednorazowych talerzykach.

Przygotujmy zabawy, nie za dużo i tak na wszelki wypadek. Częściej się zdarza dzieciom młodszym, że trzeba podpowiedzieć, albo uczestniczyć w zabawach. Starsze doskonale bawią się same, ale warto mieć zaplanowanych też kilka zajęć. U mnie sprawdziło się szukanie skarbu, gdzie dzieci odnajdywały kolejne wskazówki i zadania do wykonania. Aleksowi podobało się wspólne przygotowywanie pizzy na urodzinach koleżanki.

I w zasadzie tyle… więcej refleksji nie mam. Powiem Wam, że to fajne doświadczenie, gdy można poobserwować sobie, jak wspólnie bawią się nasze dzieci, może też poznać bliżej osoby, z którymi spędzają wiele czasu. Wiadomo, po kinderbalu, w domu trzeba posprzątać, ale to normalne, że jak się przyjmuje gości, to ten ostatni obowiązek jest nieunikniony. Za to ja mam po każdej imprezie samodzielnie przygotowanej mnóstwo satysfakcji i poczucia, że warto było!

Zdjęcia: Basia

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Marzena
Marzena
6 lat temu

Ile cudownych opcji na urodzinki na dzieciakow ;D dziekuje Kochana za super tekst. Bede teraz robila pierwszy raz w zyciu taka impreze dla naszego maluszka. Konczy 4 latka a z racji lata zrobimy impreze na tarasie. Swietnie wyszly Ci te galaretki – na pewno wykorzystam patent. Muffinki to oczywiscie standard. Mysle jeszcze o jakichs atrakcjach. Kolezanka z pracy wspominala o bańkach mydlanych. Dzwonilam juz do korona hostessy by zapytac o obsluge imprezy przez 2/3 osoby. Takze to tez mam ogarniete. Jeszcze kwestia muzyki mi zostala.. Impreza za tydzien ;D

Honorata
Honorata
3 lat temu

A co jeśli dziecko nie chce wyprawiać swoich urodzin z kolegami a co chwilę jest zapraszany przez kolegów na swoje urodziny. Jak to rozwiązać? Czy nie rozwiązywać tylko zostawić tak jak jest…on chodzi z prezentami do znajomych ale sam nie zaprasza…

Matylda
Matylda
1 rok temu

Świetne propozycje 🙂 Ja nie lubię przesady, zresztą moje dzieci też nie czują się najlepiej jak jest za dużo atrakcji. U nas super atrakcją okazało się wspólne robienie naleśników (dobrze, że mamy creeps maker ariete), szykowanie dodatków i piknik w ogródku 🙂

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close