Nie chcę krzyczeć na dziecko, ale czasem dopada mnie kryzys
Są takie dni, gdy dochodzę do ściany. Nie do ściany pokoju czy kuchni, ale do ściany mojej wytrzymałości. Tu następuje koniec. Więcej nie wytrzymam. Za chwilę wybuchnę, będę rzucać w tę ścianę, czym popadnie, krzyczeć, płakać, histeryzować. Albo ucieknę z domu. Akurat… W domu to ja mam dziecko.
– Panuj nad sobą, trzymaj nerwy na wodzy, zachowuj się poprawnie, tak nie wolno, tak nie wypada….. sraty taty pierdaty. Ile się tego nasłuchaliście w dzieciństwie i daliście wbić do głowy? Dorosły ma być opanowany, najlepiej niech zachowa pokerową twarz, emocje trzeba zdusić, zdeptać i wbić w kratki ściekowe. Na zewnątrz ma być spokój i opanowanie. A zaraz potem wrzody na żołądku, bo gdzieś te nerwy muszą znaleźć ujście. Nie chcę tak. I nie robię. Robię inaczej.
– Dusia, wiesz, że bardzo cię kocham, prawda? I wiesz, że nie chcę na ciebie krzyczeć*, ale jestem tak strasznie, strasznie zmęczona, że denerwuje mnie dosłownie wszystko. Wszystko znaczy wszystko. Muszę się na chwilkę położyć, nic do mnie nie mów i nic ode mnie nie chciej, dobrze? To za chwilę minie, ale teraz muszę pobyć sama.
Tak, mówię dziecku takie rzeczy. Mówię, bo chcę, żeby wiedziała co się ze mną dzieje. Nie jestem cyborgiem, nie jestem z kamienia. Jestem człowiekiem. Mam prawo do chwili słabości. I jeszcze jedno, chcę ją nauczyć, że to nie wstyd mówić, co się czuje.
Minęło pięć minut, poczułam, że usiadła przy mnie na łóżku.
– Mamusiu, proszę, to dla ciebie – powiedziała cichutko, naprawdę cichutko.
Otworzyłam jedno oko. Przyniosła mi swoją ostatnią czekoladkę Merci. Ostatnią! Zachomikowaną na bliżej nieokreślone potem. I tyle było z mojego kryzysu. A czekoladki nie zjadłam, nie miałam sumienia jej zabierać. Podziękowałam, wycałowałam i kazałam zjeść. I już było dobrze.
Bywa też inaczej. Słabość psychiczna to i tak pikuś przy słabości fizycznej. Wiecie, co to jest migrena? Ale taka uczciwa? Nie ból głowy, na który bierze się tę tabletkę od Goździkowej, która wcale nie działa. Ja wiem. Moje dziecko też wie. Na szczęście tylko ode mnie.
– Kotek boli mnie głowa, znowu mam migrenę.
– Dobrze, już gaszę światło.
Nie muszę mówić nic więcej. Leżę, po prostu leżę i nawet nie otwieram oczu. Praca musi poczekać. Mogę pracować z gorączką, nawet wysoką, z katarem, kaszlem, mogę niedospana. Z migreną nie mogę. Leżę. I nagle czuję coś zimnego na czole.
– Lepiej mamusiu?
– Co to jest?
– Noooo, nie mogłam dosięgnąć do ściereczek i darciuchów…
Hmm, jedyne, do czego sięgnęła to papier toaletowy! Dobrze, że zmoczyła pod kranem 😉
Leżę dalej. Telefon dzwoni. Nie, nie ruszę się, mowy nie ma.
– Nie mogę ci dać mamusi. Nie i koniec. Mamusię boli głowa i leży.
Czy można mieć lepszego ochroniarza??
Moja córka wie, kiedy jestem zdrowa, silna i szczęśliwa. Mówię o tym otwarcie. I kiedy jest mi źle, jestem słaba, chora i ogólnie do niczego też o tym mówię. I wiecie co? Ona robi to samo!
*Czasem niestety mi się zdarza, w końcu jestem tylko, albo aż, człowiekiem, ale uwierzcie, odkąd uprzedzam, że nadciąga kryzys dzieje się to o wiele rzadziej. To naprawdę działa.
Też tak robię jesli krzykne na dziecko w ciągu dnia przed spaniem zawsze wyjaśniam sprawę i zapewniam o miłości
Ja mowie że ich kocham ale nie lubie w danej chwili jak np biją się