24 października 2024

Kamień tunguski – Krzysztof Bochus

Tytuł: Kamień tunguski
Autor: Krzysztof Bochus
Oprawa: miękka
Liczba stron: 428
Rok wydania: 2024
Wydawnictwo: Skarpa Warszawska

W Kamieniu tunguskim po raz kolejny miałam przyjemność spotkania Adama Berga i przyznaję – to była prawdziwa przyjemność. Bardzo lubię tego dziennikarza, który specjalizuje się w szukaniu zaginionych dzieł sztuki. Każda książka z nim to obietnica przygody i tym razem było podobnie. Obietnica była, a czy była przygoda?

Czy kamień tunguski w ogóle istniał?

Dobre pytanie w kontekście faktu, iż tajemnica krateru tunguskiego nigdy nie została jednoznacznie wyjaśniona. Hipotez jest całkiem sporo, ale to wciąż tylko hipotezy. Co wybuchło nad Ziemią i wymiotło tak dużą dziurę, nie wiadomo. Najbliższe prawdy są teorie o planetoidzie lub meteorycie. A tam, gdzie nie ma miejsca na fakty, jest miejsce na domysły i… literacką fikcję. Krzysztof Bochus idealnie wykorzystał tę naukową lukę, wpasowując w nią teorię, która mogłaby być prawdą, gdyby tylko dało się ją potwierdzić. Ale nie ona jest tu najważniejsza, a unikatowa skała pochodząca z kosmosu, która później stała się elementem biżuterii wykonanej ze złota o wyjątkowym pochodzeniu. Ale po kolei.

O czym jest Kamień tunguski?

Adam Berg po stracie Miłki próbuje poukładać swoje życie na nowo. Od jej śmierci minęło już sporo czasu i teoretycznie pora na „powrót do żywych”, ale teoria swoje, a życie swoje. Albo może rozum swoje, a serce swoje.
Właśnie przez rozum, który każe mu żyć i płacić rachunki, Adam przyjmuje zlecenie od włoskiego producenta filmowego – ma odnaleźć właściciela diademu, który przed wojną należał do jego babki. Dziadkowie pana Ohma byli mieszanym polsko – niemieckim małżeństwem, co przed wojną wyglądało bardzo źle, a w czasie wojny wręcz tragicznie. Mieli dwóch synów, jeden czuł się Polakiem z krwi i kości, drugi Niemcem i faszystą. Historia doświadczyła tę rodzinę niezwykle boleśnie.

Diadem był wyjątkowy nie ze względu na wartość materialną, ale umieszczone w nim kamienie. Miały to być odłamki meteorytu tunguskiego, którym rodzina przypisywała niezwykłą moc. No i był to z pewnością jedyny taki diadem na świecie – z kamieniem tunguskim oprawionym w carskie złoto.
Adam po krótkim rozeznaniu przyjmuje zlecenie, które będzie mu kazało podróżować po Włoszech, Szwajcarii i Niemczech. Mogłaby to być całkiem przyjemna wycieczka połączona z tym, co tygrysek Adam lubi najbardziej, czyli szukaniem skarbu, ale… ktoś bardzo nie chce, żeby diadem trafił w ręce pana Ohma. Zostaje w ostatniej chwili wycofany z aukcji, którą bogaty Włoch zamierzał wygrać, a jego dotychczasowy właściciel postarał się o pełną anonimowość. Berg zadaje pytania, których zadawać nie powinien. Wkrótce zaczyna się gra o jego życie. Przygoda? Owszem, ale momentami dość niebezpieczna.

Jak się czyta Kamień tunguski?

Przyznaję bez bicia, klęłam w myślach na tego, kto postanowił wydrukować fragmenty retrospekcji szeryfową kursywą. Jak to się źle czyta! Jak wolno! Dla mnie ta czcionka jest niewyraźna, nieczytelna, męcząca i ogólnie do niczego. Mogę ścierpieć kilka linijek w treści, ale nie kilka, a czasem nawet kilkanaście stron! I chociaż to były bardzo ciekawe fragmenty, to czytałam je z większym przymusem niż niegdyś lektury szkolne.

Jeśli jednak jesteście ciekawi, czy książka mi się podobała jako całość, to muszę powiedzieć, że tak. Krzysztof Bochus po raz kolejny stworzył spójną i wiarygodną historię, postarał się o dopracowanie wszystkich szczegółów i zabrał swoich czytelników w piękną, chociaż chwilami morderczą podróż po Europie, w której zwykłe codzienne życie przeplata się z namacalnym napięciem, a momentami nawet strachem. Całą współczesną historię połknęłam bez popijania, a i tę historyczną część pochłonęłabym tak samo, gdyby nie ta beznadziejna czcionka. Pewnie nie wszystkim będzie przeszkadzała, ale tacy okularnicy jak ja mogą mieć problem. Niestety, dobrych książek coraz więcej, a oczy odmawiają współpracy, więc apeluję do wydawców – nie róbcie tak!

Kamień tunguski – recenzja subiektywna

Długość – ponad 400 stron więc na plus, ale za więcej bym się nie obraziła.

Trupy – w każdej dobrej książce powinien być przynajmniej jeden i to jest dobra książka. O liczbach milczę.

Humor – taki akurat w moim stylu, zdarzyło mi się zaśmiać kilka razy, ale jak czytałam fragmenty mężowi (pytał, co mnie tak śmieszy), to nie czuł się rozbawiony. Możliwe więc, że nie każdy się przy tej książce pośmieje.

Widoczność liter – fragmenty o Adamie to obrazy nie litery, ale zapiski historyczne niestety obrazami być nie chciały. Zawiniła czcionka, mówię Wam.

Ogólnie jestem bardzo na tak i bardzo czekam na kolejny tom.

Dla kogo jest Kamień tunguski?

Myślę, że wypada znać Adama Berga, gdy się sięga po tę pozycję. To już piąta z kolei i ja, nauczona doświadczeniem z innymi seriami, nie zaczynałabym od środka. Akurat ta seria spodoba się fanom powieści sensacyjnych z mocnym wątkiem kryminalnym.
Myślę, że mamy tu całkowite równouprawnienie – jest dla kobiet, dla mężczyzn i dla młodzieży.

 


Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Skarpa Warszawska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close