Patykopies – Tom Watson
Tytuł: Patykopies i Patykopies chce hot-doga
Autor: Tom Watson
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 151 i 188
Wydawnictwo: Mamania
Rok wydania: 2019
– Dziecko daj mi tego Patykopsa.
– Po co ci? Przecież nie masz czasu czytać?
– To jest krótkie. Muszę recenzję napisać. Daj.
– Wcale nie takie krótkie i do tego dwie książki. Nie czytaj. Ja ci wszystko powiem.
– Muszę przeczytać, takie są zasady. Dawaj.
– Oj tam, oj tam. Słuchaj i notuj.
Pierwsza część, Patykopies, jest o tym, jak psy były głodne i chciały hamburgera. Bo w ogóle to te psy, to znaczy Patykopies i reszta są bezpańskie. Ta reszta to Pu-Pu, Kreska, Kundel i Karen. Najczęściej chodzą głodne i wyjadają jakieś resztki chipsów. Nie wiem, skąd je biorą. No a jak poczuły te hamburgery, to chciały je zjeść. I zaczęły ich szukać. Po drodze trochę narozrabiały. Śmiesznie było. Na przykład uparły się złapać wiewiórkę, ale nie wiedziały, jak się wchodzi na drzewo.
I w ogóle to rysunki w tej książce wcale nie są takie kiepskie, jak jest napisane na okładce. Raczej śmieszne są. No takie proste, wiadomo, trochę jakby dziecko rysowało, ale fajne. Mnie się podobały.
Jak już zobaczyły, skąd się bierze zapach hamburgerów, to dopiero się zaczęło, mówię ci. Czego one nie wyprawiały! Na przykład…
– Stój – przerwałam dziecku – zakończeń się nie zdradza.
– Nie?
– No nie, bo odbiera się frajdę z czytania. Masz mi powiedzieć, czy książka jest fajna, kto jest bohaterem i czy spodoba się innym dzieciom. I ich rodzicom.
– No pewnie, że się spodoba! Zresztą ona jest podobna do Patykota i tak samo śmieszna jak Zły Kocurek. Wiesz, że to wszystko Mamania wydała?
– Teraz już wiem, a ty skąd wiesz?
– No przecież jest napisane w książce.
Faktycznie, błyskotliwością się nie wykazałam. Trudno się mówi, bywa.
– Dobra, a co z drugą częścią?
– Druga jest jeszcze śmieszniejsza. Nie wiem, dlaczego nazywa się Patykopies chce hot-doga, bo tam nie ma hot-dogów, tylko jakieś frankfurterki, takie kiełbaski. Jest taki sprzedawca, chyba z wózkiem z takimi z dzwoneczkami jak u nas na bazarze, on chodzi po mieście i sprzedaje te kiełbaski, no a psy kombinują, jak je ukraść. Te psy to chyba takie średnio grzeczne są, ale takie śmieszne, że nie da się ich nie lubić. Głupie też są.
– Dlaczego głupie?
– No weź, wiesz, co zrobiły, jak chciały zobaczyć, co jest po drugiej stronie rozwieszonego prześcieradła? Właziły jeden na drugiego, zamiast wyjrzeć z boku albo dołem. Głupie. A jeszcze wcześniej wymyśliły, że oni są rodziną Furterka a Frank Furterka to ich kuzyn i muszą go dostać.
– Kreatywne są – przyznałam.
– No może i są, ale głupie chwilami też. Ale mają fajne przygody i śmiesznie przekręcają imię tego handlarza, wymyślają różne rzeczy na P, bo on jest Piotr, ale ciągle zapominają. A Karen to się raz dała zamknąć w domu jakiegoś gościa, co chyba robił trening, ale te psy uznały, że to taniec godowy. No jak człowiek może robić taniec godowy, to przecież nie ptak? A potem na samym końcu…
– Stop – przerwałam po raz drugi – mówiłam ci, że zakończeń się nie zdradza.
– Psujesz mi zabawę. Zakończenia są najfajniejsze, nie mogę ci powiedzieć?
– Nie mów, może kiedyś przeczytam.
– No dobra, ale jak już przeczytasz, to mi powiedz i wtedy sobie jeszcze porozmawiamy. Tam jest dużo ciekawych rzeczy. I nie czytaj w pociągu ani autobusie.
– Dlaczego? Lubię w pociągach czytać.
– Wiem, ale jak się będziesz cały czas śmiała, to ludzie się będą dziwnie patrzeć. A te książki są naprawdę śmieszne. Aha, i duże litery mają, takie, żeby dzieci mogły same czytać.
Poczucie obowiązku wzięło górę – sprawdziłam, tzn, przeczytałam, jak Młodej w domu nie było. Dziecko nie nakłamało. Litery duże, rysunki nieskomplikowane, książki śmieszne, bohaterowie sympatyczni. Zakończenia… noooo zaskakujące!
Dziękuję Wydawnictwu Mamania za przekazanie egzemplarzy recenzenckich.