Prawdziwy Wyznawca – Jack Carr
Tytuł: Prawdziwy wyznawca
Autor: Jack Carr
Oprawa: miękka
Liczba stron: 631
Rok wydania: 2022
Wydawnictwo: Czarna Owca
Uczciwie ostrzegam, to jest recenzja dla tych, którzy czytali Listę śmierci. Kto nie czytał, a przeczyta recenzję, niech nie ma pretensji o spoilerowanie.
Są takie książki, na które się bardzo czeka, a potem nie do końca wiadomo, jak je ocenić. Jacka Carra pokochałam za Listę śmierci i na lekturę Prawdziwego wyznawcy mocno zaostrzyłam pazurki. Zrobiłam założenie, że skoro autor ten sam, bohater ten sam, nawet tłumacz i redaktor się nie zmienili, to będzie tak samo porywająco.
Niestety początek książki przyniósł duże rozczarowanie. Za mało mi było samego Jamesa Reece’a, za dużo dygresji na temat terroryzmu. Totalnie nic z nich nie rozumiałam! Myliły mi się nazwiska, powiązania, cele różnorakich frakcji, a kiedy autor za mocno wgłębiał się w finanse oparte na kryptowalutach, z niecierpliwością czekałam na koniec rozdziału. To po prostu nie mój świat, chociaż nie wykluczam, że Wy się w nim odnajdziecie. Niemniej fakty są takie, że gdyby nie moje duże poczucie obowiązku, to chyba bym tę książkę odłożyła. Może i dobrze, że je mam, chociaż czasem przeszkadza mi trochę wyluzować…
Prawdziwy wyznawca rozkręca się długo, nawet bardzo długo. Dopiero po około dwustu stronach poczułam, że jestem naprawdę u siebie i że to jest to, o co mi chodziło. Nie wykluczam, że wpłynęły na to okoliczności przyrody, James Reece dotarł bowiem do Mozambiku, gdzie o internecie ludzie praktycznie nie słyszeli. Odcięty od świata próbował poukładać sobie na nowo, jak mniemał, resztkę życia.
Być może pamiętacie, że w poprzedniej książce dowiedział się, że cierpi na guza mózgu i już niewiele czasu mu zostało. Uciekł przed poszukującymi go służbami (w końcu trochę narozrabiał, więc trafił na celownik) i zaszył się w Afryce, by wspomóc walkę z kłusownikami, a przy okazji zwyczajnie się schować. Trudno znaleźć człowieka w środku dżungli, w której nie ma śladu po internecie. Niektórym jednak się udaje i tak oto Reece musi na nowo stanąć do walki. No ale są i dobre wieści, bo przy okazji dowiedział się, że guz nie jest tak groźny, jak pierwotnie zakładano.
Fabuła Prawdziwego wyznawcy jest z jednej strony mocno zakręcona i naprawdę trzeba uważać przy czytaniu, z drugiej sprowadza się po prostu do walki z terroryzmem. A że Reece jest doskonałym snajperem, autor nie oszczędzi nam szczegółowego opisu wykonania zadania.
Tych drobiazgowych opisów jest zresztą bardzo dużo i – po raz kolejny – nie będę ukrywać, że z niektórych nic nie zrozumiałam. Przede wszystkim opisy walki wręcz stanowiły dla mnie czarną magię. No ale to akurat nie wina autora. Ktokolwiek by mi tego nie opisywał i tak nic nie rozumiem. Za to świetnie zrozumiałam opis wyrafinowanych tortur i nie zaprzeczam – chciałabym wiedzieć, czy jest prawdziwy. Biorąc pod uwagę przeszłość autora (emerytowanego oficera Navy SEALs), boję się, że to może być prawda.
Jak już książka nabrała tempa i jednolitego charakteru, zrobiło się naprawdę fajnie. Szybko, zwięźle, spójnie, emocjonująco. Skończyło się gadanie, zaczęła się solidna robota. Zresztą gadania jako takiego w książce jest mało. Niewielu jest autorów, którzy tak oszczędnie dawkują dialogi. Jednak dla równowagi rozdziały też nie są długie, kolejne sceny zmieniają się szybko, więc nie ma czasu na nudę. Jest tak, jak powinno być i tak, jak chciałam, żeby było od pierwszych stron.
Doprawdy nie wiem, co skłoniło Jacka Carra do zepsucia początku tak świetnej powieści. Mimo to nie namawiam Was do pominięcia dwustu stron, bo stracicie świetne sceny z samotnego przepłynięcia oceanu i zatopienia się w głuszy dżungli. Nie ukrywam, że tą Afryką i stosunkiem do wciąż tam istniejącej segregacji rasowej (prawo prawem, mentalność mentalnością), autor mnie kupił. Z pewnością sięgnę po jego kolejną książkę
Prawdziwy wyznawca to jedna z niewielu książek, o której nie boję się powiedzieć, że już na etapie pisania została skierowana do mężczyzn. Oni na pewno ogarną te wszystkie sceny mordobicia, zrozumieją subtelne różnice między rodzajami pocisków i możliwościami różnorakiej broni, nawet nazwiska terrorystów mogą nie być im obce. Nie, żeby ich osobiście znali, ale jakoś tak jest, że to mężczyźni bardziej interesują się polityką. Kobiety natomiast muszą pogodzić się z myślą, że wkraczają na grząski grunt męskiego świata. Nie znajdą tu taniego sentymentalizmu i niepotrzebnej erotyki. Męski punkt widzenia jest nieco inny i sięgając po tę książkę, miałam świadomość, że tak będzie. Jack Carr nie próbuje się podlizywać kobietom, by zyskać pokaźne grono czytelniczek. I chwała mu za to, że nie zrobił z Jamesa popkulturowego żołnierzyka, co to i zastrzeli i zakopie i jeszcze się zakocha na koniec. Wolę tego mrukliwego twardziela, do którego trudno dotrzeć, ale który mimo wszystko daje się lubić.
Dla kogo jest Prawdziwy wyznawca? Jak już napisałam wyżej, raczej dla mężczyzn niż kobiet, no ale ja przeczytałam i pewnie nie będę jedyna. Na pewno dla osób o mocnych nerwach, których byle co nie rozstraja. Osoby nadwrażliwe niech się dwa razy zastanowią. To mimo wszystko trudna książka, chociaż na swój sposób genialna, i raczej nie dałabym jej młodzieży.
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca