Sztauwajery – Paulina Świst
Tytuł: Sztauwajery
Autor: Paulina Świst
Liczba stron: 318
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2022
Wydawnictwo: Muza
Paulina Świst potrafi zaskakiwać, tego na pewno nie można jej odmówić. Udowodniła to zresztą Sztauwajerami, którymi wywróciła do góry nogami wszystko, w co kazała nam wcześniej uwierzyć.
Sztauwajery to ostatnia część cyklu ze śląskimi jeziorami w tytule. Dwie poprzednie części: Paprocany i Chechło, wręcz prosiły się o ciąg dalszy. Autorka nie zawiodła i dostarczyła swoim czytelnikom odpowiedzi na najbardziej nurtujące ich pytania. Przy tym dała im porządnego prztyczka w nos, udowodniając, że nie zawsze jest tak, jak mogłoby się wydawać. To coś na kształt lekcji o tym, że nie warto sądzić po pozorach, ale też doskonała instrukcja na temat jak odwrócić kota ogonem. No doprawdy, Pani Autorko, czy to aby uchodzi, tak wodzić czytelników za nos?
Mam ostatnio szczęście do książek, które bardzo fajnie się czyta, ale bardzo trudno się o nich pisze. Jeśli napiszę za mało, mogę nie zabrzmieć zbyt zachęcająco. Jeśli za dużo – zwyczajnie za wcześnie odkryję przed Wami wszystkie atuty Sztauwajerów. A doskonale wiem, że dla spojlerujących recenzentów jest osobne miejsce w piekle.
Myślę, że nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że męskim bohaterem tej części jest mityczny do tej pory Luca, wyglądający jak Matt, za piękny na ten świat, Andersson. Przy czym uczciwie przyznaję, sprawdziłam, jak ów Matt wygląda i mnie nie powalił urodą. No ale o gustach się nie dyskutuje, ogólnie chyba jest przystojny.
Lucę znamy z poprzednich części jako raczej cynicznego i bezwzględnego gangstera. Teraz dowiemy się, jak przebiegało jego dorastanie, co go ukształtowało i dlaczego jest, jaki jest. Oraz jaki tak naprawdę jest.
Paulina Świst i tym razem nie odbiegła od schematu, zadbała też o obecność żeńskiej bohaterki. To wielka miłość Luki sprzed blisko dwudziestu lat – Julka Czerny. No ale czy można wejść dwa razy do tej samej wody? Nie powiem Wam, sprawdźcie sobie. W każdym razie Julka jest przeciwieństwem Luki. Stoi po jasnej stronie mocy jako prawniczka zajmująca się spółkami. Ma swoje zasady, ambicje i honor. Stać ją też na trzeźwy osąd sytuacji i doskonale rozumie, dlaczego czasem trzeba postąpić wbrew sobie, po latach ponownie rozmawiając z tym gościem, który niegdyś złamał jej serce.
Tym razem autorka bardziej skupiła się na samej akcji, mniej na wątku romansowo-erotycznym. Tym samym Sztauwajery bez wątpienia są bardziej powieścią sensacyjną niż erotykiem. Raczej nie podniosą temperatury w sypialni, choć kilka pikantnych scen się tam znalazło. Ale i one zostały opisane dość powierzchownie i bez specjalnych fajerwerków.
Sama akcja natomiast kilka razy zakręci, i to zupełnie gdzie indziej, niż można by się spodziewać. Nie raz i nie dwa unosiłam brwi ze zdumienia, czasem z niedowierzania. No ale umówmy się, świat nie jest całkiem taki, jakim ja go widzę. Niewykluczone, że to, co mnie dziwi, dla innych będzie normą.
Przyznaję bez bicia, czekam na dzień, w którym Paulina Świst przypomni sobie, że potrafi pisać książki dłuższe niż o objętości 300 tysięcy znaków. Wiem, że potrafi, bo Prokurator, którym zadebiutowała, był dłuższy. Sztauwajerom też przydałoby się trochę więcej objętości. Fajnie byłoby się dowiedzieć, jak doszło do pewnych rozwiązań, a nie być zmuszonym przyjmować na wiarę, że doszło i że nie ma w tym nic zaskakującego.
Język Sztauwajerów jest bardzo żywy i wartki. Nie brak w nich cytatów, które mają szansę wejść na stałe do języka naszej popkultury. Nie raz i nie dwa śmiałam się w głos. Siłą woli powstrzymuję się przed podaniem przykładów, żeby Wam nie psuć zabawy. Bo bawić się będziecie dobrze, to na pewno.
Czy Sztauwajery odpowiadają na wszystkie pytania? Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że zadają kilka nowych. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to jeszcze nie był koniec, chociaż teoretycznie jest.
Dla kogo są Sztauwajery? Przede wszystkim dla tych czytelników, którzy znają Paprocany i Chechło. Spotkamy tu starych, dobrych znajomych, nie tylko Lucę. Ale żeby rozumieć łączące ich powiązania, trzeba zacząć od początku, czyli od Paprocan. No i trochę głupio dostawać na tacy odpowiedzi, nie znając pytań.
Na pewno jest to książka dla osób, które nie lubią długich powieści. Jest szybko, nawet bardzo szybko, i to podwójnie. Nie dość, że sama treść każe zjadać ją łyżkami, to jeszcze książka jest dość krótka. Powiem tak – zaczęłam wieczorem, ale zachciało mi się spać. Skończyłam przed śniadaniem.
Ogólnie gratka dla miłośników sensacji z rodzimego podwórka okraszonych sporą dozą poczucia humoru i odrobiną erotyki. Polecam.
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Muza