“Wiedźmie drzewo” – Tany French
“Wiedźmie drzewo” Tany French to książka, z którą wiązałam ogromne nadzieje. Liczyłam na historię godną “Czarownice nie płoną” lub “Tak cię straciłam” – obie autorstwa rewelacyjnej Jenny Blackhurst. Niestety wyostrzony apetyt nie zawsze gwarantuje smaczny posiłek.
“Wiedźmie drzewo” to opowieść podszyta kryminałem albo jak kto woli – thrillerem. Sama historia jest pomysłowa i wciągająca. Powoduje u czytelnika niepokój i niepewność tego, co przydarzy się na kolejnych stronach, co jest nie do przecenienia w tego typu książkach.
Postać, wokół której zawiązuje się akcja, to prawie trzydziestoletni Toby, który do pewnego czasu ma wyjątkowo lekkie podejście do życia. Wszystko się zmienia po nocy z przyjaciółmi, zbyt mocno zakrapianej alkoholem. Brutalny napad wywraca do góry nogami dotychczasowe życie bohatera. Toby nie może się już czuć bezpiecznie we własnym domu. Po traumatycznych wydarzeniach wyjeżdża na prowincję, aby tam wrócić do pełni sprawności, dotrzymując towarzystwa śmiertelnie choremu wujkowi.
Sprawy zaczynają komplikować się w momencie rodzinnego spotkania, gdy przez przypadek dzieci natrafiają na ludzkie szczątki w starym drzewie. Rosnący na posesji wiąz (nie bez przyczyny określany mianem piekielnego drzewa), staje się strażnikiem potwornej tajemnicy. Życie Toby`ego zmienia się o 180 stopni, gdy detektywi zaczynają swoje podejrzenia kierować w jego stronę. To zmusza go do zagrzebania się we wspomnieniach i w rozmowach z bliskimi, wejścia w świat mrocznych tajemnic.
I teraz tak – o ile sama zagadka pociąga czytelnika, sprawia, że odczuwa on dreszczyk emocji i pewne napięcie, problemem staje się – w moim odczuciu – rozwleczenie pewnych rzeczy.
“Wiedźmie drzewo” jest chwilami do bólu przegadane, niemiłosiernie rozciągnięte, niekiedy wręcz nużące. Mogę zrozumieć, że służyło to nakreśleniu rysu psychologicznego głównego bohatera, co w dalszej części książki pomaga czytelnikowi poukładać pewne rzeczy. A jednak przebrnięcie przez to sprawiło mi kłopot. Przyznaję bez bicia, że przez pierwszych dwieście stron oczy zamykały mi się nie raz i niemożliwie korciło mnie, by przerzucić kilka stron dalej. Wstęp, bez uszczerbku dla historii, można by skrócić przynajmniej o połowę. Zmęczyłam się początkiem, ale tak po dwustu pięćdziesięciu stronach akcja nabiera rozpędu i można zanurzyć się z przyjemnością w historię.
Nie znam innych książek Tany French, ale gdybym kiedyś miała przyjemność z nimi obcować, chyba od razu zacznę czytać od połowy. Pomysł na “Wiedźmie drzewo” miała świetny, ale wykonanie mnie nie powaliło. Zapewne znajdą się czytelnicy, którzy czerpią przyjemność z takiego rozdrabniania fabuły, ale ja zdecydowanie do nich nie należę.