2 czerwca 2022

Zaginięcie Stephanie Mailer – Joel Dicker

Tytuł: Zaginięcie Stephanie Mailer
Autor: Joel Dicker
Oprawa: miękka
Liczba stron: 702
Rok wydania: 2022
Wydawnictwo: Albatros

Zaginięcie Stephanie Mailer to książka, która podbiła moje serce już na starcie, samym wyglądem. I to nie okładką ani tym bardziej opisem, bo wcale go nie przeczytałam. Zachwyciła mnie jej objętość. To prawdziwa cegła – 700 stron! Kocham takie książki, w których autorzy ani trochę się nie spieszą, tylko powoli, niemal z namaszczeniem, wprowadzają czytelnika w wykreowany przez siebie świat. W przypadku Zaginięcia Stephanie Mailer ta kreacja jest bardzo udana, na tych siedmiuset stronach nie ma żadnych dłużyzn, w każdym momencie jest intrygująco. Nic tylko brać i czytać.

Cała fabuła wbrew pozorom nie jest osnuta na zaginięciu tytułowej bohaterki. To zaledwie pretekst do opowiedzenia bardzo skomplikowanej, wielowątkowej i rozciągniętej w czasie historii. I gdybym musiała wskazać głównych bohaterów, miałabym naprawdę spory problem. Moje serce skradł policjant Jesse, który u schyłku swej kariery (za tydzień miał przejść na emeryturę), dowiedział się, że przy rozwiązywaniu starej sprawy razem z partnerem (Derek, też go poznacie) popełnił błąd i wskazał niewłaściwą osobę. A poinformowała go o tym ni mniej, ni więcej, tylko właśnie dziennikarka Stephanie Mailer, która na zlecenie tajemniczej osoby rozpoczęła własne śledztwo dziennikarskie i krótko potem zaginęła. Ponieważ Jesse szczycił się stuprocentową skutecznością (rozwiązał wszystkie powierzone sobie sprawy, w rzeczywistości to chyba niemożliwe 😛 ), postanowił sprawdzić, ile prawdy jest w słowach Stephanie. I tym samym włożył kij w mrowisko…

Po dwudziestu latach Jessemu znowu będzie partnerował Derek, do pomocy będą mieli też policjantkę Annę, nowo mianowaną zastępczynię komendanta. Poza tym przez książkę przewinie się tak dużo postaci, że doprawdy trudno wymienić wszystkich. To, czego autorowi na pewno nie można zarzucić, to ograniczanie się. Z całą pewnością nie miał limitu znaków ani słów przy pisaniu. Kiedy wprowadzał nowego bohatera, po prostu opowiadał jego historię lub udzielał mu głosu. Między innymi z tego powodu trudno ocenić, kto w książce jest głównym bohaterem – narracja pierwszo i trzecioosobowa pojawiają się naprzemiennie, a pierwszoosobowych narratorów ciężko zliczyć. Myślę, że mogło ich być koło dziesięciu. Niemniej Jesse, Derek i Anna pojawiali się chyba najczęściej.

W niedużej miejscowości Orphea w stanie Nowy Jork dwadzieścia lat temu popełniono dość makabryczną zbrodnię. Sprawca włamał się do domu burmistrza, zamordował jego samego, a także jego żonę i dziecko. Czwartą ofiarą był przypadkowy przechodzień, który mógł zidentyfikować mordercę. Sama zbrodnia wyglądała na dobrze zaplanowaną, ciężko było o konkretne ślady, śledztwo w dużej mierze było poszlakowe. Derek i Jesse musieli się naprawdę napracować, by doprowadzić je do końca i znaleźć winnego. I o to po dwudziestu latach zjawia się ktoś, kto mówi, że to wszystko było inaczej, zrobili złe założenia i wskazali niewłaściwą osobę. Poczucie sprawiedliwości bierze u Jessego górę nad pragnieniem przejścia w stan spoczynku, na zasłużoną emeryturę. Przy czym nie ukrywam, przez całą książkę musiałam sobie przypominać, że ten niedoszły emeryt ma zaledwie czterdzieści pięć lat, więc jest jeszcze całkiem młody i sprawny. I może nawet początkowo zlekceważyłby doniesienie, ale zniknięcie Stephanie niejako postawiło go na baczność. Mało tego. Krótko po samym zniknięciu ktoś podpalił jej mieszkanie. Ewidentnie młoda dziennikarka miała wrogów. Czy byli powiązani z tą sprawą, czy też to zupełnie inne porachunki? Tego Wam nie zdradzę.

 

Retrospekcja miesza się z teraźniejszością, równolegle poznajemy wydarzenia z roku 1994 i 2014. Trochę to nieuporządkowane, dlatego trzeba czytać dość uważnie. Przyznam, że gdybym często odkładała książkę, to pewnie bym się pogubiła, bo nie lubię takiego sposobu przestawiania akcji (chociaż przyznaję, tutaj nie można było postąpić inaczej), ale ponieważ ją dosłownie połykałam po dwieście stron na raz, nie miałam problemu z ustaleniem, w jakim czasie i miejscu właśnie się znajduję razem z bohaterami.

Ta plątanina czasów, tak przypuszczam, ułatwiła autorowi powolne dawkowanie szczegółów i zaskakiwanie czytelnika. Nie raz i nie dwa wyciągnął przysłowiowego królika z kapelusza i zmusił do kompletnie nowego spojrzenia na całą sprawę. To nie jest książka, w której już na pierwszych stronach rozwiązanie podane jest na tacy, a czytelnik na końcu zastanawia się, dlatego go nie zauważył. Adrenalina rośnie w miarę czytania, a samo zakończenie, hmm… no owszem, zaskakuje i to na zupełnie nieoczekiwanej płaszczyźnie. Swoją drogą ciekawa jestem, czy ktoś kiedyś wypróbował w praktyce taką metodę popełnienia zbrodni. To niemal przepis na morderstwo doskonałe i wcale nie jestem pewna, czy powinien być udostępniany szerokiej publiczności ;-P

Ogólnie muszę powiedzieć, że to bardzo dobra książka, od której naprawdę trudno się oderwać. Wciąga i pochłania niczym czarna dziura.

 

Dla kogo jest Zaginięcie Stephanie Mailer? Dla miłośników tajemnic, zagadek logicznych, fanów główkowania, ale przede wszystkim dla wielbicieli thrillerów. Dla tych, którzy lubią opasłe powieści i chętnie zagłębiają się w ich skomplikowaną fabułę. Dla kobiet i mężczyzn. Także dla młodzieży.

 

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close