Złota śmierć – J. D. Robb
Tytuł: Złota śmierć
Autor: J. D. Robb
Oprawa: miękka
Liczba stron: 559
Rok wydania: 2023
Wydawnictwo: Świat Książki
Nie znacie Eve? Nic nie szkodzi. Sięgnijcie po Złotą śmierć i tak
Złota śmierć to 50. tom serii, ale… w ogóle tego nie zauważycie. Każdy tom to osobna historia opowiedziana od A do Z, a autorka bardzo dba o to, by zawsze na nowo przedstawić wszystkie postaci. Szybko się z nimi zaprzyjaźnicie, naprawdę dają się lubić.
Trzeba przyznać, że Złota śmierć to smakowity kąsek dla fanów kryminałów. Policyjna robota została opisana drobiazgowo i z dużym pietyzmem. Nie ma tu żadnych dróg na skróty. Są za to ślepe zaułki i zaczynanie śledztwa od nowa. Całkiem jak w życiu. Czytelnik jest świadkiem licznych przesłuchań, konsultacji, dyskusji. Wszystko dzieje się niemal w czasie rzeczywistym.
Doktor Kent Abner zostaje w bardzo zmyślny sposób zamordowany w swoim domu. Ktoś podsyła mu tandetne złote jajko wypełnione lotną trucizną. Od otwarcia jajka do śmierci upływa zaledwie kilka minut, po czym substancja sama się neutralizuje. Dla policji to dodatkowa trudność, bo jak znaleźć coś, czego nie można w żaden sposób zbadać?
Kilka dni później w ten sam sposób ginie druga osoba, tym razem kobieta. Jedyne, co łączy te dwie zbrodnie to miejsce pracy ich współmałżonków, prestiżowa szkoła szumnie nazywana Złotą Akademią. Czyżby ktoś wziął na celownik nie swoich rzekomych wrogów, ale ich najbliższych? I czy poprzestanie na dwóch ofiarach? Zaczyna się wyścig z czasem.
Witajcie ponownie w świecie Eve Dallas
Jeśli czytaliście choćby kilka poprzednich części, to na pewno ucieszy Was wieść, że Eve znowu przekomarza się z Summersetem. Brakowało mi tego 😉
Po raz kolejny spotkamy Louise i Charlesa. Charles pojawił się już w pierwszym tomie i od razu dał się polubić. Loiuse jest cudowną kobietą i fajnie było znowu spotkać ich oboje.
Tym razem częściej spotkamy McNaba i Feeneya, za to nie ma Nadine i Mavis. W ogóle książka wydaje się okrojona z bohaterów, mam niejasne wrażenie, że w poprzednich częściach był większy tłok.
Niemniej muszę dać dużego plusa za wyraziście zarysowane postaci, zarówno te znajome, jak i nowe, które pojawiły się jednorazowo. Nauczyciel mówi i zachowuje się jak nauczyciel, lekarz jak lekarz, psycholog jak psycholog, a morderca jak morderca, choć tego ostatniego mogę się jedynie domyślać, nigdy żadnego nie poznałam.
Widać jednak, że J. D. Robb przyłożyła się do pracy i za każdym razem wczuła w skórę swojego bohatera. Nie zdziwiłabym się, gdyby poprosiła kogoś o konsultacje. Nic tu nie jest sztuczne ani przerysowane.
Śledztwo nie będzie łatwe, ale Eve Dallas nigdy nie odpuszcza. Tak będzie i teraz. U jej boku jak zwykle wierna partnerka – Delia Peabody, mąż Roarke właściciel chyba już połowy wszechświata i cywilny konsultant policji, a także McNab i Callender – dwójka maniakalnych komputerowców. Tym razem całkiem spora rola przypadła Havro, specjalistce od włosów znalezionych na miejscu zbrodni. Ba! Pierwszy raz sama ich sobie szukała, a nie czekała, aż technicy zrobią to za nią.
Co mnie jeszcze uderzyło? Brak korków w Nowym Jorku! Eve nie wali w kierownicę, nie przeklina, nie wpycha się na trzeciego… Dziwne, bardzo dziwne.
Widać jednak pewną zmianę w stosunku do pierwszych części, jest wolniej, spokojniej, bardziej refleksyjnie i na pewno mniej erotycznie. No cóż. Kiedy J. D. Robb zaczynała pisać tę serię (dacie wiarę, że to miała być trylogia?!), miała około 46 lat, teraz ma 72 i być może zaczyna patrzeć na świat z innej perspektywy. Nie jest dynamicznie, ale w sumie też nie jest to jakieś straszne. Po prostu widać tu pewną dojrzałość. Eve też dojrzewa i fajnie się to obserwuje.
Jak wygląda przyszłość w Złotej śmierci?
Technologia dogoniła autorkę i to, co na początku serii zaskakiwało, dziś jest codziennością. No może poza AutoChefem, którego odpowiednika ciągle w domach nie ma. Pojawił się dropfon, czyli telefon jednorazowy, do wyrzucenia po użyciu. Nie wiem, czy takie coś już istnieje, aczkolwiek samo słowo nie jest nowe. Udało mi się je wyguglać, ale sedna nie zrozumiałam. Ponoć to jakaś usługa związana z call center.
Ciągle robi się selfiki smartfonami i korzysta z wideo połączeń. Tym razem żaden samochód nie wzniósł się w powietrze, co w sumie jest trochę dziwne. Czyżby J. D. Robb zapomniała o własnych wynalazkach? Gdzieś po drodze całkowicie zatarła się różnica między teraźniejszością a rokiem 2061. Zresztą to, że mamy rok 2061 wiedzą tylko stali czytelnicy, tym razem nie zostało to wyraźnie zaznaczone.
Wniosek: mamy do czynienia z kryminałem w czystej postaci. Zero fantastyki, chociaż seria In Death jest do niej zaliczana.
Złota śmierć – recenzja nieobiektywna
Hmmm. Czyżby tłumaczka przeczytała moją recenzję poprzedniego tomu? Nie ma już Fiutogłowego i autokuchcika, Berensky ma swoje nazwisko, inne nazwy też są angielskie. Wolę tak niż te sztuczne twory, AutoChef brzmi zdecydowanie lepiej. Roarke znowu mówi: „dbaj o moją panią porucznik, dbaj o moją policjantkę”. Tak właśnie powinno być.
Recenzje z zasady są subiektywne, tak będzie i tym razem.
Złota śmierć mnie zaskoczyła swoją… powolnością. Nie wiem, czy już wymyślono slow literaturę, ale tutaj by ta nazwa pasowała jak ulał. Nie czytałam szybko, delektowałam się, otulałam, nic mnie nie goniło. Liter nie widać, ale w tej serii to norma. Niczego innego się nie spodziewałam.
Zdarzyło mi się kilka razy uśmiechnąć, a raz nawet głośno roześmiać. Niby to kryminał i to raczej z tych poważnych, ale subtelna rozrywka została przemycona.
Trupy są, oczywiście, jak mogłoby być inaczej, skoro Eve jest szefową wydziału zabójstw komendy głównej nowojorskiej policji?
Długość? Po prostu idealna!
Całość rewelacyjna. Polecam z czystym sumieniem!
Dla kogo jest Złota śmierć?
Dla fanów Eve i Roarka. Jestem pewna, że już zacierają rączki z radości.
Dla miłośników kryminałów i policyjnej roboty. Dla tych, którzy po prostu chcą przeczytać dobrą książkę. Ta jest bardzo dobra.
Autorka obiecała, że napisze 100 części. Trzymam za słowo!
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Świat Książki
2 odpowiedzi na “Złota śmierć – J. D. Robb”
A ja nie mogłam tego dokończyć. Irytujące są emocjonalne słodkości w typie przysłowiowej blondynki.Och, jak czułe i jak słodko bywa. Nie zdzierżylam.
Mnie się wydaje, że w poprzednich częściach typowo kobiecych wstawek było więcej, teraz autorka stonowała. Ale każdemu co lubi – spróbuj Gray Mana, tam w ogóle nie jest słodko 😉