Emocje 13 lutego 2017

Nigdy nie marzyłam o białej sukni

Nigdy nie marzyłam o białej sukni i hucznym weselu. Za to zawsze pragnęłam kochać kogoś wyjątkowego, stworzyć z nim wspólnie spokojny dom i zostać dobrą mamą.

Czy się udało?

Jest on – mój książę, choć nie z bajki. Zwyczajny – robi zakupy dla naszej rodziny, sprząta wspólną łazienkę, zimą dba, by było ciepło, latem kosi trawnik. Dzieli się ze mną tym, co w pracy, prosi o radę, dzwoni, by opowiedzieć coś ważnego lub zupełnie nieistotnego. Przyprowadza nasze dziecko ze szkoły, chodzi z nim na basen, układa puzzle. Wieczorem masuje moje ramiona, w nocy przytula, rankiem uśmiecha się czule, gdy po cichu wychodzę z domu. Mówi, że kocha. To jest najważniejsze.

Jest dziecko – mądre, dobre i wyjątkowe. Jest szczere i śmieje się z tego, co go bawi i płacze, gdy jest mu smutno. Rośnie obserwując nas – rodziców, stając się człowiekiem, na nasz wzór i nasze podobieństwo. Ma wielkie marzenia i jest spontaniczne w wyrażaniu uczuć. Mała osoba, która daje ogromną radość, wyzwala nieograniczone pokłady bezwarunkowej miłości, ale jest też dużym wysiłkiem i wielkim wyzwaniem. Dziecko to miłość, z której się wzięło, na której wzrasta i którą umacnia. To jest najważniejsze.

Jest dom – bez złotych klamek, ale słoneczny i przytulny, w którym czujemy się bezpiecznie i cieszymy każdym dniem. Z dużym stołem w kuchni, przy którym razem jemy i rozmawiamy oraz ze stołem w salonie, na którym gramy w planszówki i zapalamy świece, gdy przychodzą goście. W domu zdarza się bałagan, który wspólnie próbujemy ogarnąć, lub czasem ignorujemy go, gdy w ogóle nam nie przeszkadza. Są wygodne kapcie, które nosimy, miękkie poduszki, do których przykładamy głowy, ulubione kubki, z których pijemy herbatę. Dom, do którego z utęsknieniem wracamy i w którym jest miłość. To jest najważniejsze.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Dom 10 lutego 2017

Nie kupujcie dzieciom zabawek!

Pierwsza zabawka mojego dziecka pojawiła się w naszym domu na długo przed dzieckiem. Naprawdę długo, chyba pięć lat. To był pluszowy pies. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zabawek się nie kupuje.

Tak właśnie, zabawek się nie kupuje. No dobra, kupuje się kilka sztuk, resztę to już one same załatwią. Nocą, gdy wszyscy śpią, zabawki zaczynają swoje magiczne rytuały rozmnażania. One są naprawdę sprytne. Niby nic takiego nie robią, nikt nie widzi, nikt nie słyszy, a pewnego dnia okazuje się, że nigdzie się nie mieszczą. I pada sakramentalne: skąd się tego tyle nabrało?!

Oczywiście nikt nie wie, a zabawki twardo milczą. Ja wiem, że one musiały to same załatwić, bo co najmniej połowa wygląda dla mnie kompletnie obco. Nie wiem, skąd, kiedy i którędy trafiły do mojego domu. Mało tego, moje dziecko też nie wie.

– Dusia, skąd masz tę małpkę?

– Nie wiem.

– A tego miśka?

– Też nie wiem.

– A puzzle z Kubusiem Puchatkiem?

– Yyyyy, Mikołaj przyniósł?

No tak, jak nie ma na kogo zwalić, to można na Mikołaja, jasne. Ale przecież moje dziecię samo mi tłumaczyło, że Mikołaj przynosi to, co jest potrzebne. Tak ponoć siostra na religii mówiła. Mam poważne wątpliwości, czy rzeczywiście puzzle z Puchatkiem można uznać za produkt pierwszej potrzeby, skoro obok leżą puzzle z Kitty i z Pinokiem. A trochę niżej ze Smerfami …

No dobra, część zabawek kupiłam sama. Tak na oko ze dwadzieścia procent. Sporo to różnorakie prezenty gwiazdkowe, urodzinowe, imieninowe, z okazji Dnia Dziecka, albo wizyty jakiejś cioci. Nazbierało się…

Kiedyś myślałam, że dzieci potrzebują zabawek, żeby się rozwijać. Właściwie nadal tak uważam, tyle że to nie o takie zabawki chodzi. Albo może nie o taką ilość, jaką dziś ma przeciętne dziecko. Co najmniej połową zabawek, które mamy w domu Duśka nie bawi się wcale lub bawi góra kilka razy w roku. Przyniesione przez różnych ludzi, którym się wydaje, że „z pustą ręką się do dziecka nie idzie” kurzą się na szafie lub zalegają gdzieś na jej dnie. Nie wszystkie prezenty były nietrafione, ale z tych nieuzgodnionych całkiem sporo. No cóż… Mam nieszablonowe dziecko, które nie jest zainteresowane typowymi hitami.

Patrzę, czym aktualnie bawi się moja córka. Lalkami. Oki. Tylko to wcale nie są lalki zdjęte z półki, to są lalki, które sobie narysowała i wycięła. Ładne, nie powiem. Każda ma imię i swoją rolę w zabawie. Na stole stoi młynek do herbaty zrobiony z kawałka tektury i starego kołowrotka. Nie pytajcie, po co mojemu dziecku młynek do herbaty i czy w ogóle takie coś istnieje. Nie wiem. Jest ważny.

Kilka lat temu uważałam, że powinnam raz na jakiś czas kupić dziecku zabawkę. W końcu to dziecko, prawda? Dziś, gdy jestem mamą siedmiolatki, uważam, że nie miałam racji. Duża ilość zabawek nie daje dziecku szczęścia. Szczęście daje dopiero wspólna zabawa nimi z mamą lub tatą. Mogę kupić kolejne puzzle, ale kto je ułoży?

– Mamoooo, chodź, poukładamy puzzelki.

Zabawki rozmnożyły nam się, wystają z każdego kąta domu, panoszą się po wszystkich meblach, podłodze, sporo zamieszkało w łazience i… ładnie wyglądają. A tak naprawdę w ciągłym użyciu jest mniej niż połowa. A może nawet mniej niż połowa połowy.

I z jednej strony mam wrażenie, że Duśka jest nimi przytłoczona i  sporą część wypadałoby oddać, z drugiej – ona sama ma do nich trudny stosunek – niby się nimi nie bawi, ale nie umie się z nimi rozstać.

A tak na koniec – Moje zabawki zajmowały dwie półki, plus jedną szafkę. I nigdy nie pomyślałam, że nie mam się czym bawić. Ja wiem, czasy się zmieniły, oferta sklepów z zabawkami też, ale czy naprawdę dzieci zmieniły się aż tak bardzo?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Stefanek
7 lat temu

To niczym z kg i ilością tłuszczu na człowieku

Karolina Mich
7 lat temu

Kupuję i nie mam z tego powodu wyrzutów 🙂 moje dziecko cieszy się z pierdolek typu odkurzacz dla barbie za 3 zł z Aliexpress, poza tym systematycznie te którymi sie już nie bawi oddajemy jej mlodszej kuzynce lub jakimś potrzebującym dzieciom. Nie mam z tym problemu. Dlatego też że moja Duśka bawi się wieloma/ różnymi a ja uwielbiam na to patrzeć 🙂 i żeby nie było: nie ma wszystkiego co tak naprawdę mogłaby mieć…

Sylwia WS
7 lat temu

Moja córka ma prawie 4 m i kupilam tylko jedna zabawke , która odkupilam od kolezanki. Na zaś, bo od 6 mż. Reszte mamy od starszej kuzynki i tez nie w ilosciach hurtowych. I wystarczy nam tyle.

Joanna Joanna
7 lat temu

też mam chyba nieszablonowe dzieci bo bawią się wszystkim tylko nie zabawkami…modny drewniany wózek za parę stówek czy lalki metoo, na szczęście do nas nie trafią, bo nie będą budzić zainteresowania…zabawki są u nas chyba tylko dla ozdoby, trzymam je jeszcze ze względu na młodszą córkę…a nóż widelec coś ją zainteresuje…starsza kopiuje mnie, zainteresowanie głównie puzlami, lego i malowaniem (w zimie), w lecie to już tylko piaskownica, rower, hulajnoga i basen ….poza tym, nie ważne czym, ważne z kim

Justyna Witek
7 lat temu

U mnie jest tak że ile bym kupiła twierdzi że nie ma się czyn bawić nudzą ja szybko woli zabawy wspólne gry planszowe zadania w książkach i wygłupy z rodzicami

Katarzyna Sawicka
7 lat temu

Do nas zabawki trafiają podwójnie …. a i tak zawsze najfajniejsza zabawka jest właśnie ta, którą bawi się brat bliźniak…

Anna Sarnacka
7 lat temu

Mój Synek pięcioletni ma sporo zabawek i wszystkimi się bawi -z nami, z kolegami, sam. I za to bardzo mało czasu spędza przed telewizorem, a praktycznie wcale przed komputerem czy tabletem. I to nam odpowiada 🙂

Znad kołyski 9 lutego 2017

Z życia matki

Jedno dziecko w przedszkolu, drugie zajęte zabawą, trzecie cudem odłożone spać. Cisza, spokój, matka wędruje po domu. Okiem zarzuca po kątach – czysto, miło, nie ma powodów do paniki, teoretycznie można usiąść. Ale praktycznie matka ma nerwicę natręctw, bo zamiast usiąść /paść ze zmęczenia/, zachodzi do kuchni.

Rzuca spojrzeniem, a tam uśmiecha się nieśmiało, wypełniona po brzegi Zosia – zmywarka. Zosia to najlepsza kumpela matki, matka nie może więc pominąć jej błagalnego wzroku. Matka ma ładne paznokcie, nie zamierza myć ręcznie, a jak Zosia nie umyje, domownicy będą jeść z papierowej zastawy. Matka łamie się, z niepokojem nadstawia uszu w kierunku pokoju najmłodszego (wszak mały śpi od 10 minut a czas kurczy się nieubłaganie) i rzutem na taśmę opróżnia oraz wypełnia na nowo zmywarkę, wsłuchując się po chwili w jej kojąco-szumiące brzmienie.

Jest dobrze, gary w zlewie nie śmierdzą i obiad będzie z czego zjeść. Albo przynajmniej parówki. Jeśli zdąży ugotować. Matka kontynuuje wycieczkę po domu i wzrokiem potyka się o deskę do prasowania. To pułapka, którą matka sama na siebie zastawiła, bo ambicja nakazywała wyprasować stertę ciuszków w rozmiarze 56. Sama słodycz. K****a. Ciuszki nadal leżą.

Mija kwadrans. Matka też chce leżeć, ale gdy heroicznie decyduje by spocząć, ryk z pokoju najmłodszego przypomina o jej całodobowej służbie.

Był czas, nie ma czasu. Załamała się matka i załamała się matki czasoprzestrzeń. Mamy czas, mamy czas, czas nie goni nas?

Powiedz to matce niemowlaka.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Reń Ka Przemka Gie
7 lat temu

Prawdziwe…siedzę w domu,z dziećmi,dwoje już starszych ( uffff ) i mały szkrab,mam mnóstwo czasu,naprawdę mnóstwo…ale nie dla siebie.ciagle gonie,ciagle cos,nawet jak siadam to nie dla siebie,nie dla odpoczynku ale…czas nie goni mnie to ja gonie.

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close