Czekanie na wywołanie porodu
W oczekiwaniu na ten jeden dzień tworzyłam w głowie różne scenariusze. Zastanawiałam się, kiedy i gdzie zaskoczą mnie pierwsze skurcze i czy rozpoznam, że to już te porodowe? Czy czasem podczas zakupów nie odejdą mi wody? Czy mąż będzie akurat w domu, czy w pracy? Czy zdążymy dojechać? I tak mijały kolejne miesiące, kolejne wizyty i kolejne prawdopodobne daty rozwiązania. Wywołanie porodu
Na około 3 tygodnie przed planowanym terminem porodu, mój lekarz podczas wizyty kontrolnej mówi mi – Pani Madziu już możemy się tu nie zobaczyć. Mimo że moje ciało było kompletnie pozamykane na cztery spusty:-) I tak za dwa tygodnie kolejna wizyta, na którą dotrwałam w 2paku. I słowa lekarza – Pani Madziu, zapraszam za tydzień, ale nie sądzę, żeby Pani się u mnie zjawiła. A jednak tydzień później widzimy się ponownie. Tu już stwierdzenie, że jeśli do tygodnia nic się nie wydarzy mam się zgłosić na oddział. Oczywiście po tygodniu zawitałam na izbę przyjęć swojego szpitala ze skierowaniem na oddział. I tam badania potwierdzające pozamykane wszystkie moje zamki. No cóż – zostaje Pani na oddziale przedporodowym – usłyszałam. Jak się później dowiedziałem, ten dzień był najbardziej owocny w porody. Oczekując na badania nasłuchałam się odgłosów dobiegających z wszystkich sal porodowych. Jednakże wcale mi one nie przeszkadzały, nie przestraszyły, było to coś zupełnie naturalnego.
I tak trafiłam na 6`osobową salę. Wybrałam sobie łóżko pod oknem, z widokiem:-) zapoznałam z dziewczynami, które tam zastałam i oczekiwałam na jakieś działania ze strony lekarzy, mające na celu sprowadzenie Majki na świat. A tu … rozczarowanie, pierwszy dzień minął i nic się nie działo. Godziny trwały wieczność. W głowie jedna myś l– jutro będzie mój lekarz, jest ordynatorem i na pewno zaproponuje kroplóweczkę i po sprawie. Z takim nastawieniem jechałam do szpitala. Dziś przyjęcie – jutro wywołanie i Maja będzie z nami. Rzeczywistość jednak okazała się daleka od moich wyobrażeń.
Wtorek – poranny obchód, badania, jest mój lekarz i… szyjka podobno zgładzona, ale niepodatna, czyli bez rewelacji. Jednak pełna nadziei czekam na „werdykt”. A tu niespodzianka, wszystkim dziewczynom leżącym na przedporodowym serwują lewatywę. Że niby ruchy jelit mają wywołać akcję porodową. No więc było ciekawie. Posiedziałyśmy na kibelkach w oczekiwaniu na wywołanie porodu i… cisza. U żadnej nie przyniosło to efektu. Moja wytrzymałość psychiczna była już mocno nadwyrężona i osłabiona. No cóż, czekamy co przyniesie środa. Ma być mój doktorek i nadzieja na kroplówkę wciąż we mnie była bardzo żywa.
Środa – poranny obchód, badania, jest mój lekarz i … podobno jakiś centymetr się pokazał. Moje nadzieje na kroplówkę wzrastają. Jednak pada decyzja o założeniu mi cewnika Foleya. Wychodząc z gabinetu zabiegowego miałam już łzy w oczach. Po wejściu na salę ryczałam już jak bóbr. Tu przyszło załamanie. Chciałam już mieć przy sobie, już tulić moją Małą Księżniczkę! A tu tylko mi się towarzystwo zmieniało, dziewczyny przychodziły i wychodziły z dzieciaczkami, a ja … ciągle nic. Położne przychodziły się pytać co się dzieje, a ja ryczę. Po rozmowie z mężem trochę się uspokoiłam, bo w końcu jestem tu dla maluszka. Gdzieś na korytarzu złapałam mojego doktorka i szczerze z nim porozmawiałam. On ma takie podejście do pacjentek, że każdej życzę takiego lekarza. Uświadomił, mi co będzie najlepsze dla dziecka, po co to robią. Jak to wszystko wygląda od strony medycznej. Dopiero po tej rozmowie zawzięłam się w duchu i myślałam tylko o mojej Kruszynce, która czuje mój niepokój i smutek, a takich uczuć nie chciałam jej serwować. Cewnik miał mi wypaść sam, co oznaczałoby rozwarcie minimum na 4 centymetry. Cóż … w czwartek rano ciągle tam był. Chociaż wieczorem czułam skurcze, co 10 minut, całkiem spore według KTG. Ale noc smacznie przespałam i czekałam na dzień następny.
Czwartek – wizyta, badania, nie ma mojego lekarza 🙁 Oczekiwanie na wywołanie porodu dawało się we znaki, po czym… wyciągają cewnik rozwarcie 3-4 centymetry 🙂 Moja radość sięga zenitu. Od rana znowu pojawiły się skurcze, z nadzieją czekałam, aż coś się zacznie dziać. Zapada decyzja o podaniu kroplówki, uśmiech i pełnia szczęścia :-), świat zaczął wirować. Dziś nareszcie zobaczę moją córeczkę 🙂 Zmykam do sali, żeby pochwalić się moim „współlokatorkom”. Po czym przychodzi położna i z pretensjami w głosie – dlaczego Pani jeszcze niespakowana. Ja wielkie oczy na nią, a ona – no dziś rodzimy ;-)))
14.04.2011 stał się najszczęśliwszym dniem w moim życiu – dniem narodzin mojej córki.
Patrząc z perspektywy czasu na te wszystkie „procedury” i oczekiwanie na wywołanie porodu jestem szczęśliwa, że właśnie tak się to wszystko potoczyło. Była ze mną na sali dziewczyna, która miała 2 centymetry rozwarcia, od razu podano jej kroplówkę z oksytocyną, cały dzień się męczyła i nic. Urodziła dopiero po tygodniu wywoływania. Lekarze wiedzą, co robią, warto im zaufać i pozwolić podejmować decyzje. Nasze plany niestety, w niektórych przypadkach, nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Życie buduje swoje scenariusze, w których jesteśmy tylko aktorami i nie mamy wpływu na odgrywaną rolę.
Drogie czytelniczki, będąc w podobnej sytuacji, idąc do szpitala nie nastawiajcie się na jakieś konkretne rozwiązanie. Na takie, które najbardziej Wam odpowiada. Niektórych spraw nie da się przyśpieszyć, przewidzieć. Nie warto przeżywać rozczarowania, smutku, żalu i zniecierpliwienia. Pamiętajcie, że wszystko to czuje istotka żyjąca pod Waszym sercem. A za cierpliwość otrzymacie najwspanialszą nagrodę – Wasze upragnione, wytęsknione dziecko 🙂
to czekanie jest baaardzo trudne ale warto 🙂 byłaś bardzo dzielna 🙂
Jak doszłam do połowy tekstu, to już nie mogłam się doczekać kiedy „urodzisz” 😉 świetnie się czyta 🙂 Ja nie dotrwałam do terminu. Wróciliśmy z zakupmi (jak na długie głodowanie) minęły dwie godzinki i trach….odeszły mi wody 🙂 My też długo przed porodem „planowaliśmy”. Ale dziecko zadecydowało inaczej 😀 Teraz wspominam ten dzień bardzo miło. Wtedy byłam przerażona, bo Krzyś przyszedł na świat dwa tygodnie wcześniej. Urodził się silny i zdrowy :*
Krzyś jest fantastyczny. Taki poród z zaskoczenia – super. Wydaję mi się, że w takiej naturalnej kolejności. Bez udziału „wspomagaczy”. A dwa tygodnie mieszczą się w normie.
Czekanie na coś zazwyczaj wybitnie się dłuży! Co potrafi dobić człowieka,szczególnie ciężarną kobietę 😉 Dobrze Madziu że w końcu się doczekałaś 😉
Doczekałam się, ale ile było przy tym niepotrzebnych nerwów i stresu.
Ja trafilam do szpitala w 29 tygodniu i zoztalam az do porodu, ale nasz synek pchal sie na swiat i urodzil sie w 36 tygodniu. My walczylismy o kazdy nastepny dzien u mnie w brzuszku, bo to zwiekszalo jego szanse az tu nagle o 2 w nocy pojawily sie skurcze i odeszly wody i pare godzin pozniej byl z nami. Swietny tekst :), widac, ze coreczce bardzo dobrze bylo w Twoim brzuszku i jakos nie chcialo jej sie go opuszczac :). Ja jestem przeszczesliwa, ze nasze male dotrwalo w moim brzuszku chociaz do 36 tyg, a wszystkie te tygodnie, kiedy… Czytaj więcej »
U mnie było podobnie z tym czekaniem i walką o kolejny dzień w brzuszku od 32 do 36 tc.
Czekanie czy na poród czy na jak najdłuższe przetrzymanie maluszka w brzuszku zawsze się dłuży.
Dziewczyny, dobrze że udało się wyczekać do 36 tygodnia. Wasze dzieciaki są silne i zdrowe, a to najważniejsze.
gratulacje narodzin córeczki! ja się może dowiem za kilka dni jakiej płci jest mój kochany „lokator” 🙂
Daj nam koniecznie znać, jak się dowiesz! A kiedy termin porodu?
Koniecznie czekamy na wiadomość, kogo nosisz pod serduszkiem. I Ogromnie gratuluję@
Mi się poszczęściło i urodziłam kilka dni przed terminem, ale bardzo się bałam że będę siedziała na walizkach i czekała na jakiś znak od Małej 😀
Bardzo dobrze Cię rozumiem, mój Maluszek wyszedł na świat 16 dni po terminie (też leżałam w szpitalu). Z powodu braku miejsc na porodówce nie chcieli wywoływać i cały czas to odkładali, aż wreszcie Martusia sama zdecydowała że wychodzi i środki farmakologiczne nie były potrzebne 🙂 Pozdrawiam trzymajcie się zdrowo.
Dobrze, że wszystko zakończyło się szczęśliwie))
Madzia, niesamowite… Ja wprawdzie rodziłam 4 dni po terminie, ale obeszło się bez leżenia w szpitalu czy innych atrakcji 🙂 już prawie dwa lata zbieram się do tego, by opisać jak to było, może nareszcie teraz się zdecyduję a wy się dowiecie, jak się rodzi w Czechach 🙂
Marienka, trzymamy Cię za słowo i czekamy z niecierpliwością na relację z porodu zza południowej granicy 🙂 Pozdrawiamy!