Słonko świeci, wujek na posterunku – został z chorą Klarą w domu, a ja i Wiktor wybieramy się na wizytę po porodzie, w poradni neonatologicznej. Jesteśmy na miejscu, meldujemy się grzecznie w rejestracji, wypełniamy dokumenty, siadamy na tyłkach i czekamy na swoją kolej.
Tik-tak, Wiktor śpi, ja macham nogą i zerkam, czy aby wujek nie dzwoni z jakimś pytaniem. Obok, jak to w przychodni przyszpitalnej, kilka mam z bobasami: jedne karmią pociechy, inne – których dzieci śpią, zupełnie jak ja machają nogami i czekają aż kolejka nieco się ruszy. Obok mnie siedzi mama z noworodkiem i czeka na taką samą wizytę jak ja, ale z koleżanką i jej „na oko” dwuletnią córeczką. Buzia mamy starszej dziewczynki się nie zamyka – tylko pozazdrościć, zawsze to lepsze niż machanie nogą. Niestety chciał-nie chciał i ja słyszę ich rozmowę (a raczej monolog mamy „z doświadczeniem”). I choć nie ocenia się książki po okładce, już po paru zdaniach, moje „pierwsze wrażenie” zaczyna przemieniać się z widma w namacalny obraz…
– (…) dobrze, że jej nie zostawiłam, bo co, ma zarażać inne dzieci (…) – myślę sobie, ok nie wiem o co chodzi, więc się nie odezwę. Ale kobieto u licha jeśli mówisz o dzisiejszym dniu – to co chory dzieciak robi wśród noworodków, tym bardziej, że wcale nie musisz tutaj siedzieć?! Dwa głębokie wdechy na myśl o ludzkiej niewiedzy i ignorancji, pewnie chodzi o coś innego. Z drugiej strony zastanawiam się jak to jest, przecież na oddział położniczy i noworodkowy dzieci do lat 12-stu mają zakaz wstępu (i słusznie – ale o tym innym razem), czy poradnia przyszpitalna, gdzie najczęściej wizytę odbywają noworodki i wcześniaki rządzi się innymi prawami?
Mijają minuty, a dziecko jak to dziecko biega, ogląda, nudzi się – no bo co ma robić?! Mamusia jest bardzo niezadowolona, w którą stronę nie pobiegłoby dziecko i czego by nie wymyśliło – reakcja jest natychmiastowa: Nie biegaj! Nie skacz! Nie wolno! – ewidentnie to zaburza owej Pani tok kolejnej opowieści i możliwość posiedzenia z koleżanką… Dziecko się wyrywa – jest „łapane” siłą, dziecko się „nakręca” gonieniem – zbiera, mówiąc kolokwialnie ochrzan. W końcu zaczynają się złote myśli wychowawcze: „jesteś niedobra! Dziad Cię zabierze!”, „bo dostaniesz klapsa!”, a moja cierpliwość zaczyna się wyczerpywać. Dziecko nie współpracuje, trzeba się wybronić w konwersacji z koleżanką „Nie ma czegoś takiego jak bezstresowe wychowanie” – myślę sobie, że to jedyne co mądrego ma do zaoferowania swojej rozmówczyni Pani, szkoda tylko, że absolutnie nie rozumie co kryje się za tym sloganem! Po trzecim, “bo dostaniesz klapsa”, na przestrzeni 3 minut nie wytrzymuję. Nie gryzę, nie rzucam się z pazurami – jeżeli już zwracam komuś uwagę, zawsze przestrzegam kilku zasad:
– Staram się zrobić to dyskretnie, nie zależy mi na scenie, a na tym żeby rzeczywiście komuś otworzyć oczy, doradzić, wytłumaczyć – może nawet zdarzy się cud i taka rozmowa będzie dla kogoś punktem zwrotnym lub chociaż bodźcem do refleksji.
– Nie podnoszę głosu, nie ochrzaniam – nie mam prawa i nie chcę tego robić, rozmawiam z dorosłym człowiekiem i mimo sytuacji niekomfortowej staram się najmocniej jak mogę, żeby chociażby z dobrego wychowania odzywać się grzecznie i nie odmawiać komuś szacunku (nie znamy się przecież).
– zaczynam rozmowę grzecznie „Przepraszam, nie zgodzę się z Panią / czy mogłaby Pani / proszę nie robić czegoś itd…
– nie podważam autorytetu rodzica w obecności dziecka, nie chcę wystraszyć i zestresować dziecka, które nie ma pojęcia o co chodzi!
Mimo to, prawie zawsze jest tak samo. Podejrzewam, że nawet gdybym zaczęła rozmowę od podarowania takiej mamie pierścionka z brylantem, w odpowiedzi spotkałaby mnie agresja.
Jak to się mówi uderz w stół… o ironio taka agresywna reakcja jest tylko i wyłącznie potwierdzeniem, że nasz rozmówca w pewnym sensie zdaje sobie sprawę z braku racji, brak mu innej linii obrony.
I tym razem reakcja była co najmniej przewidywalna, agresywna i pełna nienawiści. Nie opierała się na niczym konstruktywnym, a myśl przewodnia przyświecała starej prawdzie „pilnuj własnego nosa” (dowiedziałam się jeszcze, że odkąd przyszłam nic mi się nie podoba, więc prawdopodobnie trafiłam na wróżkę – nie mogłam się powstrzymać od pytania skąd taka teza, skoro wcześniej nie odezwałam się ani słowem? Ale nie, w odpowiedzi doczekałam się jedynie stwierdzenia, że odkąd przyszłam nic mi się nie podoba – tak jeszcze 2 razy ;) ).
A co powiedziałam? Jedynie, żeby Pani nie strofowała i nie szarpała dziecka, bo zachowuje się jak dziecko zachowywać się powinno, gdy jest znudzone brakiem zainteresowania. Czy warto było marnować czas na wymianę zdań? Tak! W efekcie Pani urażona śmiertelnie całą sytuacją (i dotknięta do żywego bezosobowym „proszę o spokój” – Pani z rejestracji), w ramach strategii obronnej i udowodnienia swojej doskonałości wychowawczej zaczęła się interesować córką, ba nawet ruszyła się z krzesełka żeby się z nią przespacerować i zobaczyć kącik dla dzieci – urządzony tuż za drzwiami w głównym holu szpitala…
Oprócz tych 10 minut, pewnie nic to nie zmieni, ale tego się już nigdy nie dowiem.
A czy Wam zdarza się zwrócić komuś uwagę, czy staracie się nie wtrącać?
Źródło zdjęcia: Flickr