„Potworne przepychanki”, czyli jak spędziłyśmy deszczową niedzielę
Kompletnie do niczego jest tegoroczna jesień. Jeszcze w dni powszednie bywa, że pojawi się słońce, ale jak przychodzi weekend i człowiek chciałby rodzinę na spacer wyciągnąć, to co? Zimno, mokro, szaro, nieprzyjemnie, psa z domu grzech wyrzucić, a co dopiero dziecko.
Nie, nie jestem zwolenniczką błądzenia we mgle, brodzenia w kałużach i wracania do domu w przemokniętych ciuchach. Co innego, jak złapie mnie gdzieś deszcz, wtedy trudno, ale żeby tak z własnej woli?!
Ta niedziela niczym nie różniła się od poprzednich. Śniadanie, spacer do kościoła, po powrocie zabawa i przygotowanie do obiadu, a po obiedzie co? Nie mam w zwyczaju sadzania dziecka przed komputerem i włączania bajek, żeby tylko mieć święty spokój, chociaż nie powiem, czasem korci. Jednak zostawiam sobie tę ewentualność na chwilę, gdy NAPRAWDĘ nie będę w stanie zaproponować Duśce nic innego.
Gra „Potworne przepychanki” leżała na szafie już jakiś czas i ciągle nie mogła się doczekać na swoją kolej. Wiadomo, póki było ciepło, inaczej spędzało się popołudnia.
– Mamusiuuu, zagramy w „Potworne przepychanki’?…
No jakże mogłabym odmówić? Chociaż skłamałabym, gdybym powiedziała, że pałałam chęcią do gry.
Pierwsza rzecz, która mnie zachwyciła, to długie przygotowania. Co prawda ten cud zdarza się tylko raz, ale muszę Wam powiedzieć, że bardzo mi się podobało obserwowanie, z jakim pietyzmem Duśka przyklejała kolejne naklejki na drewniane kontury potworów. Potem okleiła kostkę, a potem „tylko” wycisnęła i poukładała w szeregi obrazki z potworami i potwory. Układanie czeka ją za każdym razem i dla dziecka jest to świetny trening oko – ręka. Nie wyręczajcie, nawet jeśli sami potraficie układać szybciej.
– Mamooo, gotowe!
No więc zeszłam do poziomu podłogi, bo dziecko jak to dziecko, na stole nie gra. Sama gra nie jest skomplikowana. W skrócie mówiąc, polega na umieszczaniu potworów na arenie, ale nie za pomocą ręki a specjalnych popychaczek. Cała trudność w tym, by wepchnąć swojego potwora, ale i nie zrzucić innych. Za każdym razem jak zrzucimy potwora, przeciwnicy pobierają obrazki z jego wizerunkiem. Na koniec gry wszyscy układają zdobyte obrazki w szeregu, wygrywa ten, kto ma najdłuższy szereg.
– Będziesz pisała o potworach? To napisz, że to fajna gra, pomysłowa, dużo się w niej dzieje i za każdym razem kto inny wygrywa.
W sumie nie wiem, po co ja się tak produkuję, mogłam dziecko zagonić do pisania. Dwa zdania i sprawa załatwiona. I nic nie nakłamała!
Są gry, w których ktoś może być po prostu lepszy. Z potworami nie ma tak dobrze. Ponieważ potwory nie są jednakowej wielkości, ich wepchnięcie na arenę ma różny stopień trudności. A to, czy wpychamy małego, czy dużego, jest tylko i wyłącznie kwestią szczęścia. Decyduje o tym rzut kostką. Podobnie niewielki wpływ mamy na to, czy spadnie mały potwór, czy duży, a obrazki z ich wizerunkami także mają różne rozmiary.
Dla mnie, jako osoby dorosłej, gra jest banalnie prosta. Mogłabym w tym momencie napisać, że nudna, nijaka, że kompletnie nie ma sensu, ale to jest gra dla dzieci! To, co mnie wydaje się oczywiste, dla Duśki jest kolejnym etapem w poznawaniu świata. Jej rączki nie są tak sprawne, jak moje, wepchnięcie potwora idzie mniej płynnie. Ja jednym rzutem oka oceniam, z której strony areny wpychać i w którą stronę kierować mojego potwora, żeby jak najmniej pozrzucać, ona dopiero uczy się trudnej sztuki strategii.
Kiedy grałyśmy we dwie, nie było praktycznie żadnych emocji. Ale kiedy zdarzyło nam się zagrać rodzinnie, we troje, śmiechu było co niemiara. Wniosek? Im więcej osób przy stole (albo na podłodze), tym lepiej! Zdaniem producenta jednorazowo może grać od dwóch do czterech osób, na moje oko spokojnie i sześcioro da radę zagrać. I wtedy naprawdę będzie wesoło!
Ponieważ gra wyszła ze stajni Wydawnictwa Rebel, jej jakość jest jak zwykle na 6+. Sztywne kartonikowe obrazki z potworami, idealnie oszlifowane elementy drewniane, żywe, przyciągające uwagę kolory, pomysłowe popychaczki – dzieci nie przejdą obok tej gry obojętnie. A i dorośli, jeśli tylko zechcą mentalnie powrócić do dzieciństwa, będą się świetnie bawić.
– Mamooo, zagramy w potwory? To krótko.
Fakt, jedna rozgrywka trwa góra kwadrans. To jednocześnie na tyle dużo, by choć na chwilę oderwać się od obowiązków, z drugiej strony na tyle mało, by bez wyrzutów sumienia zaniedbać to i owo, albo po prostu wykorzystać zasłużoną chwilę relaksu na zabawę z dzieckiem.
Reasumując: ponieważ jesień w tym roku nas nie rozpieszcza, a już za progiem zima, myślę, że jeszcze nie raz zagramy. Nie tylko w „Potworne przepychanki”.
Zdjęcia: Żaklina Kańczucka
Wpis jest elementem współpracy z Rebel.pl
Grają i to sami, zasady proste a gra wciągająca, do pojęcia nawet przez trzylatka 🙂 Przyznam, że też grałam – nie raz – dla relaksu, to działa 🙂
Musimy się umówić na partyjkę 😉