Kulinaria 13 kwietnia 2014

Słoneczka ze szpinakiem i twarogiem (dla niejadka?)

Szpinak  nie kojarzył mi się z czymś co trzeba jeść za karę, choć w moim rodzinnym domu nie gościł chyba nigdy. Dziś prawie zawsze jest w naszej lodówce i nie zawodzi, kiedy szukam inspiracji na obiad. Tak było i tym razem – pierwsze rozeznanie co jest w lodówce i … padło na zielonego bohatera w towarzystwie twarogu, a konkretniej pierogi w troszkę zmienionym kształcie. Idealne dla niejadka. Zapraszam na pierogi ze szpinakiem i twarogiem 😉

Składniki na słoneczka ze szpinakiem i twarogiem

Farsz:

450 g mrożonego lub świeżego szpinaku
250 g twarogu półtłustego
1 jajko
1-2 łyżeczki wegety
3-4 ząbki czosnku
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
2 łyżeczki  masła
3-4 łyżki kwaśnej śmietany
szczypta soli

Ciasto:

0,5 kg mąki przennej
1 szklanka wrzątku
szczypta soli

Przygotowanie:

1. Umyty i posiekany szpinak lub mrożony brykiet podsmażam na patelni ze szczyptą soli, dodaję przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku i odparowuję wodę z patelni. Dodaję wegetę oraz gałkę muszkatołową. Na końcu dodaję masło i czekam na ostygnięcie farszu.

2. Do przestudzonego szpinaku dodaję przeciśnięty przez praskę lub rozgnieciony widelcem twaróg i rozmącone jajko. Wszystko dokładnie mieszam i w razie potrzeby dodaję śmietanę, by składniki dokładnie się połączyły.

3. Stopniowo do mąki z dodatkiem soli dolewam wrzącą wodę i mieszam łyżką do czasu kiedy można już wyrabiać ciasto ręką. Ciasto nie powinno się kleić, więc w razie potrzeby dosypuję mąkę.

4. Gotowe ciasto rozwałkowuję dość cienko i wykrawam nieduże kółka. Na środku placka układam farsz tak by nie leżał na brzegach, kolejny placek rozciągam delikatnie w dłoniach i kładę na wcześniej przygotowany z nadzieniem. Dociskam brzegi by się skleiły, następie “przyszczypuję” je w dłoniach, dzięki temu powstaje charakterystyczne słoneczko I mamy pewność że farsz nie wypłynie podczas gotowania.

5. Gotowe słoneczka wrzucam do osolonej, gotującej się wody. Powinny gotować się ok 3-5 min od wypłynięcia.

pierogi ze szpinakiem

pierogi ze szpinakiem1

pierogi ze szpinakiem2

pierogi ze szpinakiem3

Zdjęcia: (nie)Magda(lena)

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
pocopotka
pocopotka
10 lat temu

Ale super pomysł,to ja się dziś skuszę na takie pierożki

(nie)Magda(lena)
(nie)Magda(lena)
10 lat temu
Reply to  pocopotka

Zawsze to jakaś odmiana 🙂
a zachęcić do jedzenia niejadka to wielke wyzwanie 😀

Magdalena Marczuk Romanowska
Magdalena Marczuk Romanowska
10 lat temu

Śliczne te słoneczka. Co prawda mój niejadek i tak by się na taki farsz nie pokusił, ale z innym koniecznie muszę zrobić. Tylko czy ja to tak ładnie poskładam??? Poproszę o instrukcje jak takie zawijaski zrobić;)

(nie) Magda(lena)
(nie) Magda(lena)
10 lat temu

ciężko wytłumaczyć. Łapię ciasto w palce (wskazujący na górze , kciuk na dole) i przekrecam w bok (robie to lewa ręka wiec przekrecam w lewo) zeby kciuk był na gorze wyciągając prawie równocześnie palec wskazujący i dociskam.

DIY 8 kwietnia 2014

Nudno? Pudło! Czyli o tym, jak się bawimy

Dawno u nas nie było wpisu gościnnego. Dziś prezentujemy tekst przygotowany przez blogującą mamę. Zabawy z N. to blog dwóch zwariowanych psiapsiółek – mamy Lidki i córci Natalki, które codziennie odkrywają świat poprzez niesztampowe zabawy. I to właśnie te zabawy – twórcze, nieszablonowe – są głównym tematem bloga.

Małe dzieci, zabawy – nazwijmy je kreatywne – mają we krwi. Ciekawskie oczka, wszędobylskie rączki muszą wszystko zobaczyć, wszystkiego muszą dotknąć. I raz za razem spuszczanie wody w toalecie jest atrakcyjne, bawienie się w chowanego ze światłem z lodówki, to też nie lada gratka! A budowanie wieży z papieru toaletowego?! Żyć nie umierać. Znacie? Pamiętacie? Jeżeli nie, to oznacza to tylko tyle, że wszystko przed Wami.

Już od czasów niemowlęctwa, Natalka zmuszała mnie, do wymyślania jej wciąż i wciąż nowych atrakcji. Teraz uśmiecham się do wspomnień, ale muszę przyznać, ze Natalka była absorbującym niemowlęciem. By mieć choć chwilę spokoju, rozpalałam swoje szare komórki do czerwoności i wymyślałam rzeczy, które mogłyby ją zainteresować. Bo te kupne – owszem interesowały ją – ale na chwilę. A po tej chwili, to już nudno było. I rób matko, co chcesz… To robiłam.

Własnoręcznie wykonane grzechotki były jedną z takich rzeczy. Puste butelki po napojach wypełnione grochem, piaskiem, kasztanami okazywały się być nie lada atrakcją. Później, mówiąc kolokwialnie, to już poszło. Obecnie obie tkwimy po uszy w tych zabawach twórczych i jestem z tego powodu przeszczęśliwa. Bo to naprawdę piękne codziennie szczepić w niej możliwość zabawy (nauki) z przysłowiowego niczego i dojść do miejsca, w którym to ona patrzy na karton i widzi samochód – jesteśmy w sklepie, robimy zakupy, Natalka spostrzega puste kartony, bierze jeden z nich, wrzuca do wózka i oznajmia, że w domu zrobimy z niego auto. Piękne.

Krótko mówiąc zachłysnęłyśmy się tymi zabawami twórczymi, w których bardziej od bajerów i innych cudów na kiju oferowanych przez producentów zabawek, liczy się używanie wyobraźni, wspólne tworzenie i odkrywanie świata. Żeby była jasność – takie zabawki również mamy i Natalka jak najbardziej się nimi bawi.

Ale…

Weźmy taką rolkę po ręczniku papierowym. Rolka przyklejona na przykład do nogi od krzesła, nie jest już zwykła rolką. Jest tunelem, przez który mogą przejeżdżać klocki, piłeczki, kasztany… Zabawa jest jeszcze lepsza gdy pod tunelem umieści się np. metalową miskę. Wówczas wyjeżdżające z tunelu przedmioty, ku uciesze dziecka, głośno i radośnie dzwonią podczas kontaktu z metalem. Dla urozmaicenia zabawy (a przecież nauki też) można zmieniać miseczki na plastikowe, szklane (oczywiście te z grubego szkła), czy koszyk wiklinowy, drewniane pudełko, styropian – słowem co, kto ma pod ręką. A gdy wziąć nie jedną a kilka takich rolek i każdą okleić innym kolorowym papierem  i tak jak w poprzedniej zabawie pod każdą rolkę podłożyć miseczkę, to mamy sorter pierwsza klasa. Wystarczy dać dziecku np. różnobarwne nakrętki od butelek, guziki, pomalowane kamienie, gumki do włosów czy inną kolorową drobnicę i zabawa gotowa. Można tez kilka rolek (3-5) skleić ze sobą. W jednej bądź w dwóch z nich zakleić jeden z otworów, tak by wrzucona do niego rzecz, nie mogła wypaść. Dla małego brzdąca taka łamigłówka jest okazją do samodzielnego rozwiązania problemu i to w najzupełniej naturalny dla dzieci sposób, poprzez zabawę.

Nie wspominając już o cudach, cudeńkach, które można wyczarować z rolek – autach, kukiełkach, zwierzętach i innych zabawkach, w tworzeniu których ogranicza nas jedynie nasza wyobraźnia.

Niech ta część tekstu będzie dowodem i jednocześnie przykładem na to, że z rzeczy na pierwszy rzut oka niepotrzebnych można stworzyć, dla dziecka, naprawdę nie lada zabaw(k)ę.

Innym rodzajem zabaw, w trakcie których cisza i spokój zaczyna panować w naszym domu to zabawy sensoryczne czyli takie, które pozwalają dziecku na odbiór różnych bodźców: dotykowych, wzrokowych, słuchowych itd. Często powracającym u nas materiałem do tego typu zabaw jest woda. Na bazie wody szczególnie miło wspominam zabawę w poławianie rybek. Zabawa polegała na tym, że wlałam Natalce do garnka (miski, wiaderka) wody. Obok postawiłam pojemnik z fasolą typu Jaś (dla mniejszych rączek lepsza będzie większa ryba, np. w postaci nakrętek od butelek) jak również dałam Natalce małe sitko do wyławiania duuużych ryb. Połów udał się pierwszorzędnie i to nie raz a wiele razy, bo wyłowione rybki – raz za pomocą sitka a dziesięć razy przy użyciu ręki – trafiały z powrotem do garnka, z którego jeszcze raz i jeszcze mogły zostać wyłowione. Podobnie można się bawić zastępując wodę kisielem. Czyż to nie prosta a jednak rewelacyjna alternatywa? Zupełnie inne odczucia!

Jeszcze innych doznań dostarczył mi i Natalce hydrożel. W dotyku śliski, jednocześnie delikatny, sprężysty, dość odporny na ściskanie. Wyciszający, relaksujący, ciut niesforny w swej spokojności. Rewelacyjny sam w sobie. Już samo jego chwytanie, trzymanie w ręku jest ekscytującą i wciągającą zabawą, ale zawsze można się pokusić i pójść krok dalej. W naszym przypadku, tym przysłowiowym krokiem, były, dla przykładu, zabawy hydrożelem na podświetlonym stoliku czy zabawy w wodzie z dodatkiem hydrożelu w trakcie wieczornych kąpieli.

A mąka? To dopiero materiał sensoryczny! Abstrahując od moich ulubionych zabaw z mąką – wspólnego pieczenia, wyrabiania różnych ciast, stworzyć można zabawę typowo z myślą o dzieciach. Wystarczy wsypać trochę mąki do miski, w osobnych pojemnikach dać dziecku kolorowy ryż, kaszę gryczaną, herbatę granulowaną, kawę ziarnistą, żołędzie, orzechy, płatki owsiane (…) co komu w duszy gra i pozwolić dziecku odkrywać świat różnych faktur, ziarnistości. Fakt, najczyściej po tej zabawie nie będzie, ale nikt nie mówił, że odkrywanie świata do czystych zajęć należy. Z pewnością mniej brudzącą alternatywą jest malowanie, pisanie palcem w mące. Zabawa ma już trochę inny charakter i inny cel, ale jak najbardziej mieści się w kanonie zabaw oddziałujących na zmysły.

Wspaniałe materiały do zabaw sensorycznych oferuje nam też Matka Ziemia. Dotykany bosą stópką występujący w naturze piasek, trawa, listowie, mech, ale również zebrane kasztany, żołędzie czy orzechy wrzucone do pojemnika stanowią nie lada atrakcyjne pudło sensoryczne. Idealne do deptania, uklepywania, masowania, siadania, ugniatania, przesypywania, ściskania.

A jeżeli już o deptaniu mowa, to przypomniało mi się, jak jednego razu odkryłyśmy, ile frajdy można mieć w chodzeniu bosymi stopami po masie solnej. Próbowaliście? Najlepiej sprawdza się masa wyjęta z lodówki, w którą wraz z dzieckiem włożymy groch, fasolę, ryż… Masaż stóp za darmo! A ile przy tym śmiechu i zabawy!

A malowanie rękami pianką do golenia… Wspaniałe. Aaa… ile tego można wymyślać i pisać, pisać, pisać… Ale wystarczy. Idea została nakreślona.

To co? Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam dobrej zabawy. Bawcie się zatem dobrze!

łowienie rybek

sensorycznie - kasztany

sensorycznie - kisiel

sensorycznie - hydrożel

łowienie rybek1

sensorycznie - mąka

Zdjęcia: Lidka

Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Iza
Iza
10 lat temu

Zaciekawił mnie bardzo ten hydrożel. To taki ogrodniczy? Widziałam że można kupić na allegro. Ale ile tego potrzeba żeby była fajna zabawa?

mamalidin
mamalidin
10 lat temu
Reply to  Iza

tak, taki ogrodniczy 🙂 ja wzięłam 4 nieduże opakowania i było aż nadto 😉 następnym razem wezmę 2

Asia
Asia
10 lat temu

Dziękuję za te pomysły, stanowią dla mnie cudowną inspirację i na pewno (część z nich) – wykorzystam! 🙂

Dom 6 kwietnia 2014

Dlaczego nie uprasuję obrusa na święta?

Bo mi się nie będzie chciało – mogłabym odpowiedzieć i nawet nie byłoby to dalekie od prawdy. Nie lubię prasować. Kiedyś prasowałam wszystko co na siebie zakładałam, prasowałam obrusy, ręczniki, rozmaite ścierki kuchenne, co mi w rękę wpadło, chyba wszystko poza skarpetkami. Potem już tylko ubranka Duśki, przez pierwszy rok jej życia.

Wyrosłam z tego, uznałam, że bez prasowania da się żyć. I naprawdę się daje!

Wyjątkiem zawsze były dla mnie obrusy świąteczne, białe, gładkie bez żadnej zmarszczki. Prasowanie obrusów to w ogóle wyższa szkoła jazdy, bo ciężko się z nimi wygodnie rozłożyć przy prasowaniu, ale robiłam co mogłam. Robiłam – czas przeszły zapomniany- więcej nie będę. Dlaczego? A bo mam traumę. A czemu? A temu:

Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, goście prawie za drzwiami, stół trzeba nakrywać, wszystko spóźnione bo odsypialiśmy Pasterkę, obrus nie uprasowany. Chcąc nie chcąc, raczej nie chcąc, biorę się za robotę. Rozstawiam stół, nakrywam kocem, na to obrus i jazda. Tylko gdzie by tu się z żelazkiem podłączyć żeby było wygodnie? Mąż mi podaje przedłużacz: „tutaj ci podłączę, dłuższy jest niż tamten, wygodniej Ci będzie”. No chyba wie co mówi, prawda?

Rzeczywiście jest mi wygodniej. Żelazko ustawiam na maksymalne grzanie i parowanie. Mąż wychodzi a ja prasuję. W jakimś momencie mam wrażenie, że zaparowało mi pokój. Nie zaprzątam sobie tym jednak głowy, nie mam czasu, goście zaraz będą, tu jeszcze kawałek do uprasowania, żelazko wali parą jak głupie, okna nowe – szczelne, to może i zaparowało. Rejestruję w umyśle, że trzeba otworzyć okna i wywietrzyć, ale to potem. Prasuję dalej, para buch – żelazko w ruch. Mąż wraca, mówi, że okulary mu zaparowało. Możliwe, przecież żelazko paruje, moc maksymalna to może i do okularów doleciało, nie wiem, nie zastanawiam się, nie mam czasu, goście zaraz będą, a tu jeszcze tyyyyle roboty, szybko, szybko z tym prasowaniem para buch, jakoś mglisto w tym pokoju, no ale dobra, ostatnie ruchy, raz dwa para buch – ufff skończyłam.

Naturalną koleją rzeczy chciałam wyłączyć żelazko z gniazdka i odstawić żeby wystygło. Złapałam za wtyczkę, a ona miękka i gorąca! Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że to nie żadna para tylko instalacja się fajczy!!! Taaa, chwała temu nowemu przedłużaczowi od teścia, i producentowi żelazka, który dał tak krótki kabel, że muszę przedłużaczy używać. Krzyknęłam „matko jakie to gorące, co tu się dzieje???” i mąż zareagował natychmiast, ma refleks 😉 Wyłączył przedłużacz bezpośrednio w kontakcie, tam jeszcze dawało się dotknąć. Ale nie myślcie sobie, że ja taka blondynka, moją pierwszą myślą, było wyłączenie bezpieczników i gdybym była sama w domu od tego bym zaczęła, tym razem mąż był na miejscu i był szybszy.

Od razu rozwieję wszelakie pytania i wątpliwości jakie mogą się nasunąć:

Czy nic nie czułam? – Nie, dym nie miał absolutnie żadnego zapachu, dlatego myślałam, że to para. Zauważcie, że mąż po powrocie do domu, tez nie poczuł smrodu, myślał, że okulary mu zaparowały.

Czy nie było słychać iskrzenia, strzelania czy czegoś w tym rodzaju? – Nie, może na to było za wcześnie, na szczęście żadne iskry nie strzelały. Za to na wykładzinie został ciemniejszy ślad, po jakimś czasie zniknął.

Czy dym z instalacji jest duszący? – Nie, absolutnie nie, zero zapachu, zero duszenia w gardle, można by spokojnie spać. Teraz już wiem dlaczego ludzie nie wyczuwają tlącej się instalacji. Tego po prostu nie czuć. A może i czuć, ale wtedy już jest za późno, mojemu przedłużaczowi naprawdę dużo nie brakowało, żeby stanąć w płomieniach. Myślę, że góra dwie minuty i miałabym przyspieszone sylwestrowe fajerwerki w domu.

Czy to prawda, że zwierzęta pierwsze wyczuwają niebezpieczeństwo? – Tak głosi legenda, moja kocica nic nie wyczuła, siedziała sobie na krześle i patrzyła co ja robię. Może inaczej by było gdybym miała psa albo kanarka. Psy czują – przynajmniej kiedyś dawno temu jak miałam psa, to on pierwszy wyczuł, że będzie pożar w domu, a ja głupia się zastanawiałam co on taki dziwny i czemu nie chce do domu wejść. Od razu wyjaśniam – dymić się zaczęło trzy godziny później. Skąd pies wiedział? Nie wiem.

No i właśnie dlatego więcej prasować obrusów nie mam zamiaru. Księdza po kolędzie przyjęłam koronkową szydełkową serwetą, akurat przykryła cały stół.

A ponieważ zbliżają się kolejne święta mam do Was moje drogie pytanie: co zrobić, żeby nie prasować a mieć piękny gładki obrus na stole? Od razu mówię, zatrudnienie męża nie wchodzi w grę, w ogóle nie wchodzi w grę użycie żelazka.

Znacie niegniotące się obrusy?

Subscribe
Powiadom o
guest

8 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Edyta Skrzydło
Edyta Skrzydło
10 lat temu

O ja też bym już nie prasowała, całe szczęście że tylko tak się skończyło

Mirella
Mirella
10 lat temu

To był kolejny raz kiedy sobie pomyślałam, że Bóg mnie kocha, bo takie „prawie nieszczęścia”, z których nic nie wynikło, a mało brakowało by wynikło, to już kilka razy nam się przydarzyły.

Klaudyna
10 lat temu

cerata? 😀 A tak serio – ja oddaje do pralni, u mnie wypranie (od razu z prasowaniem) 4,5 metrowego obrusa kosztuje 8zł.

Mirella
Mirella
10 lat temu
Reply to  Klaudyna

Cerata też się łamie w miejscu składania, to nie to 😛 A pralnia to dobry pomysł, muszę się zorientować jak to u mnie wygląda, bo nawet nie wiem, gdzie jest najbliższa pralnia 😉

Basia
Basia
10 lat temu

Koronkowa szydełkowa serweta to jest to! Trochę roboty z krochmaleniem a potem z naciąganiem szpilkami, ale efekt piękny.
Koniecznie udziergaj sobie taki duży obrus 🙂

Mirella
Mirella
10 lat temu
Reply to  Basia

Ja niestety nie jestem taka zdolna, druty tak, szydełko nie. Tę, którą mam w domu, zrobiła moja Mama.

Barbara Ruszynska
8 lat temu
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close