Recenzja gry „Kości obfitości”

Nie samą matematyką żyje człowiek. Sukces szkolnej edukacji zależy od umiejętności rachunkowych, ale także od dojrzałości emocjonalnej. Objawia się ona w sytuacjach pełnych napięć i co ciekawe, kształtowana jest poprzez hartowanie. W praktyce oznacza to, że aby dziecko poradziło sobie w sytuacjach trudnych w szkole, musi być ćwiczone w sytuacjach newralgicznych.

O wspieraniu dojrzałości emocjonalnej dziecka pisałam dla Was tutaj → Dojrzałość emocjonalna dziecka. Jak mądrze ją rozwijać.  Jednym z przykładów jest właśnie wspólne granie w różne gry dziecka z dorosłym.

“Kości obfitości” wydawnictwa Board&Dice” to “odświeżone” tradycyjne kości.

Klasyczna gra w kości polega na zebraniu jak największych wartości w szóstkach, piątkach, czwórkach, itd. “Kości obfitości” zyskały nową odsłonę po wprowadzeniu kilku modyfikacji i ograniczeń. Przede wszystkim dorzucono fabułę, w której gracze wcielają się w farmerów i ich zadaniem jest uprawianie roślin – marchewki, pomidorów i sałaty. Zamiast wpisywać wartości rzucanych kości, rysuje się te warzywa (!) – to jest hit nad hitami. Dzieciaki nie mogły się doczekać, by móc je rysować. Mało tego, oprócz sadzenia warzyw w odpowiednich miejscach, tak by zyskać jak najwięcej punktów, można karmić świnkę.

Wróćmy jednak do początku – pudełka. Jest ono niewielkie, solidnie wykonane i bez zbędnej przestrzeni. Na opakowaniu gry widzimy przesympatycznego rolnika z mocno podtuczoną świnką. Grafika i dbałość o szczegóły jest godna zachwytu.

W  pudełku oprócz instrukcji gry znajdują się cztery ołówki, dziewięć kości (po trzy w trzech kolorach – czerwone symbolizujące pomidory, zielone sałatę i pomarańczowe marchewkę). Ponadto bloczek dla wersji podstawowej i bloczek dla wersji zaawansowanej – każdy po około 100 kartek oraz karta sympatycznej świnki.

Gra przeznaczona jest dla dzieci 8+ i w mojej ocenie ze względu na konieczność stosowania przemyślanych decyzji, niczym strategii, wskazania wiekowe są odpowiednie. Jednak z niewielką pomocą rodziców już sześciolatek sobie poradzi . Pierwsze rozgrywki z młodszym dzieckiem mogą trwać dłużej, ale kiedy “złapie” już zasady, gra się szybciej i jest dużo radości i śmiechu.

W grę można zagrać w dwie osoby, a każda rozgrywka potrwa około 30 minut. Jest to typowa gra losowa, która jednak pozytywnie zaskakuje. Zatem nieco o rozgrywce.

Przed przystąpieniem do gry wyznaczamy osobę, która rozpocznie rozgrywkę i otrzymuje ona kartę świnki, tzw. świnkoznacznik. Każdy uczestnik dostaje ołówek i kartkę z bloczku. Osoba prowadząca rzuca kośćmi tworząc targ z warzywami. Gracze dobierają kolejno po jednej kostce i każdy z osobna podejmuje decyzję, w jakim miejscu posadzić ją w swoim ogródku – rysując wybrane warzywo na grządce  na kartce z bloczku lub decydują się nakarmić świnkę. Gdy na stole pozostanie ostatnia kostka, żaden z graczy nie może jej dobrać.

Z jednej strony brzmi banalnie, prawda? Jeśli przyjrzeć się bliżej zasadom gry, to potrafią one zachęcić do większego wysiłku umysłowego. Tak naprawdę wszystko zależy od doboru pierwszych kości i posadzeniu w odpowiednich miejscach warzyw. To będzie rzutować na kolejne rundy, doprowadzając nas czasem do rozpaczy, albo wybuchu radości.

Gra podstawowa po pewnym czasie może być mniej atrakcyjna, co wtedy? Autor gry przygotował wersję dla zaawansowanych, w której zyskujemy dodatkową świnkową moc, co urozmaica rozgrywkę i potrafi nieźle zamieszać.

Zdecydowanym minusem gry jest bloczek, który ogranicza liczbę rozgrywek. Jeśli pokochacie tę grę zbyt mocno to może się okazać, że pozostanie Wam samodzielnie odtwarzanie bloczków lub ich kserowanie.

kości obfitości

“Kości obfitości” zagwarantują przyjemną rozgrywkę, mało tego, dzięki nim tradycyjna zapomniana już przez wielu gra zyskała nowe życie. Dlatego polecam tę grę wszystkim, także tym, którzy nie znają gier w kości.

Pamiętajcie, że to moje własne przemyślenia, które koniecznie zweryfikujcie i dajcie znać co myślicie o tej grze.

Na koniec kilka informacji o grze:

Wydawnictwo: Board&Dice
Autor: Danny Devine
Liczba graczy: 2-4
Wiek: 8+
Cena: ok. 59 zł

Możecie ją kupić tutaj

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Board&Dice za przekazanie egzemplarza recenzenckiego gry!

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
W szkole 25 maja 2018

Nie uważam, żeby dziecku potrzebny był telefon. Mimo to moja córka go dostanie

– Mamusiu, w czwartej klasie to już będzie obciach, tylko ja nie będę miała telefonu!
– Jak to tylko ty?
– No może jeszcze ze dwie osoby, ale tak to już wszyscy mają, nawet Zuzia.

No faktycznie, jak nawet Zuzia ma, to koniec świata! Niemniej jednak w przypadku dziewięciolatki, która lada moment idzie do czwartej klasy, rzecz trzeba było potraktować poważnie. Na propozycję wzięcia mojego starego telefonu prawie się obraziła.

– No weź, tam nawet internetu nie ma, tam nic nie ma!

Faktycznie. Tamten stary telefon nadaje się tylko do dzwonienia i wysyłania SMS-ów. Nawet z MMS-ami jest problem, bo nic nie widać. Niemniej jednak służył mi ładnych parę lat i do dziś trzyma baterię dłużej niż mój smartfon.

– A co ty byś chciała mieć w telefonie?

– No te wszystkie aplikacje co mam u ciebie, internet, no i żebym mogła dzwonić.

Ale się porobiło! Aplikacje, internet i jeszcze do tego dzwonić! Aplikacji faktycznie w moim telefonie jest za dużo. Duśka poinstalowała tam swoje Super Świeżaki, parę apek do oglądania kosmosu i nie wiem, co jeszcze. Poza tym robi moim albo mojego męża telefonem różne zdjęcia, niekoniecznie warte tego, by nimi pamięć zapychać, ale nie pozwala usuwać. Bo są ważne. Nie rozumiem, no ale skoro są… Szanuję. Mąż też. Tylko jakby śmietnik nam się robi. Do tego permanentnie rozładowuje nam baterie, bo na telefonie wygodniej oglądać YouTube. Przy jedzeniu na przykład. Geny mówię Wam. Mój mąż też lubi coś pooglądać przy jedzeniu. Ja na odmianę wolę czytać.

– Coś jeszcze?

– Tak, musi być różowa guma do niego.

Co ją znowu nagrało z tym różowym?!

Gadanie o telefonie trwa już chyba z pół roku. Z jednej strony nie jestem przekonana do pomysłu, bo niby po co dziecku telefon? Nigdzie sama nie chodzi, właściwie zawsze jest na oku, a jak nie mam z nią bezpośredniego kontaktu, bo jest u koleżanki, to mam z mamą koleżanki. W domu może dzwonić z mojego telefonu (chwała temu, co wymyślił nielimitowane rozmowy), u mnie instaluje swoje aplikacje i ogólnie rządzi się moim telefonem bardziej niż powinna. Z drugiej strony – rządzi się moim telefonem bardziej niż powinna i chociaż to rozumiem, to czasem się irytuję. Z trzeciej strony – odwieczny argument – wszyscy mają, tylko ja nie. Mnie jako osobę dorosłą średnio obchodzą takie drobiazgi, ale dobrze pamiętam, że w szkole przeżywało się nawet to, że wszyscy mają chińskie kredki świecowe i pióro kulkowe.

Po głębokim namyśle, kilkunastu dyskusjach z mężem, przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw łącznie ze stanem naszych finansów, uznaliśmy, że Duśka jednak telefon dostanie. W zasadzie to mogłaby sobie sama kupić, bo mimo moich próśb, jednak dostała trochę kasy na komunię, ale przekonaliśmy ją, żeby tego nie robiła. Pierwszy telefon ma się właściwie po to, żeby się dowiedzieć, co jest z nim nie tak i co tak naprawdę powinien mieć, żeby był idealny. No to niech trenuje. Na telefonie tatusia 😛 Tatuś dostanie mój, a ja sobie kupię nowy. Bo ja już wiem, że w telefonie musi być akcelerometr, żyroskop i magnetometr. Teraz tylko muszę poczekać na zwrot podatku.

Nadal nie uważam, żeby dzieciom były potrzebne telefony. Z drugiej strony często łapię się na tym, że jak Duśka np. wraca z wycieczki, to mam chęć zadzwonić do niej i zapytać gdzie jest. I z niejakim zdziwieniem stwierdzam, że mogę zadzwonić praktycznie do każdego z wyjątkiem własnego dziecka. Dziwne trochę. Telefon przestał być luksusem, powoli staje się standardem. Świat poszedł naprzód. Duśka przestanie używać mojego telefonu i w sumie z tego też się cieszę, bo zdecydowanie za dużo w nim grzebie. W końcu mi coś na amen zablokuje jak nic. Będzie miała swój numer, będzie mogła swobodnie kontaktować się z koleżankami. Bo chociaż to swego rodzaju absurd, to widzę, że ona sama czuje się nieco odsunięta. Ani zdjęcia komuś wysłać, ani zadzwonić, ani z komunikatora na szybko skorzystać. A koleżanki to robią!

Gdzieś trzeba było znaleźć równowagę między zdrowym rozsądkiem a nieco mimo wszystko absurdalnymi potrzebami dziewięciolatki. Dlatego to ja dostanę nowy telefon, a nie ona. Będzie mniej żal jakby (splunąć i odpukać!) zgubiła. Teraz jeszcze szukam sensownego abonamentu albo oferty na kartę, żeby nas z torbami nie puściła.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 24 maja 2018

Nie każda zmiana oznacza raka piersi. Zamiast bać się na zapas, badaj swoje piersi

Guz piersi, nowotwór. Samo brzmienie tych słów powoduje u wielu z nas gęsią skórkę. Nikt nie chce chorować przewlekle, tym bardziej cierpieć z powodu raka. Ale sam strach i niechęć niewiele zmienia.

My, kobiety, zbyt często popełniamy grzech zaniedbania. Gdy ktoś nas pyta o profilaktykę, to owszem, potakujemy, że jest ona potrzebna, ale najczęściej się kończy na deklaracji samobadania. Ale ile z nas faktycznie staje przed lustrem regularnie, raz w miesiącu i poświęca dosłownie kilka minut dla swojego zdrowia?

Mhmm, no tak.

Ale może być i tak:  

Wiesz, że trzeba się badać, choć nie wiesz jak. Słyszałaś, że palcami możesz wyczuć zmiany, więc dla świętego spokoju myjesz swoje ciało i od niechcenia przesuwasz dłonią po piersi. Nie czujesz nic i jesteś spokojna. Albo czujesz coś innego, nietypowego. W panice wyskakujesz z wanny, stajesz przed lustrem i po raz kolejny dotykasz TEGO miejsca i oblewa cię zimny pot.

Rak, guz, nowotwór – przez głowę przelatuje ci wszystko co najgorsze, tymczasem….

Tymczasem MUSISZ wiedzieć, że nie każda zmiana oznacza raka.

Zarówno brak profilaktyki raka piersi, jak i nieumiejętna kontrola piersi w domu może przynieść niemiłe konsekwencje. Nie wystarczy, abyś “coś” na ten temat słyszała, bo trzeba wiedzieć jak się badać tak, by naprawdę zadbać o zdrowie i życie.

5 kroków do samobadania piersi:

1.Stojąc nago przed lustrem unieś ręce wysoko do góry i przyjrzyj się, czy nie widzisz zmian w kształcie swoich piersi, czy skóra nie jest przebarwiona, czy nie marszczy się lub nie jest napięta.

  1. Opuść ręce na biodra i zwróć uwagę na to samo.
  2. Ściśnij brodawkę i sprawdź czy nie wydziela się z niej płyn.
  3. Pod prysznicem połóż swoją lewą rękę z tyłu głowy, a prawą na lewej piersi. Lekko naciskaj trzema środkowymi palcami zataczając małe kółeczka wzdłuż piersi, z góry na dół i z powrotem. Powtórz to samo z prawą piersią.

Proste? Bardzo proste! Więc dlaczego tak wiele z Nas tego unika?

Musisz jeszcze wiedzieć, że wahania poziomu hormonów w cyklu miesięcznym sprawiają, że przed miesiączką oraz w jej trakcie, piersi mogą być bardziej opuchnięte i nadwrażliwe, o nieco innej konsystencji, niż np. w środku cyklu.

Możesz to zrobić jeszcze prościej, przy pomocy specjalnego urządzenia do domowego badania piersi Braster. Po prostu przyłóż urządzenie do piersi i uruchom specjalną aplikację na smartfon lub tablet z dostępem do internetu, aby przejść badanie krok po kroku. Braster przykłada się do każdej z piersi, prostopadle do linii ciała – w zależności od rozmiaru piersi należy wykonać 1,3 lub 5 przyłożeń.

Potrzebujesz na to wyłącznie 15 minut w miesiącu, bez specjalnych przygotowań. Wykonane przez urządzenie obrazy termograficzne piersi wysyłane są do analizy. Każda podejrzana zmiana zostanie zauważona, a Ty będziesz miała pełną kontrolę nad swoim zdrowiem. Co więcej, aplikacja przypomni Ci o konieczności kolejnego badania.

Jeśli planujesz samobadanie przy pomocy dłoni lub urządzenia Braster, USG lub mammografii, najlepszym czasem będzie tydzień po miesiączce.

I nie panikuj, gdy coś wyda Ci się inne, niepokojące. Umów się na wizytę z lekarzem, który rozwieje wątpliwości lub skieruje na bardziej szczegółową diagnostykę. Szczęśliwie większość podejrzanych zmian nie jest zmianami złośliwymi.  

Ja nie chcę Was straszyć, nie taką mam intencję. Ja chcę każdą z Was gorąco zachęcić do tego, abyście nie ignorowały wartości samobadania piersi. Comiesięczna profilaktyka to bezcenna szansa, którą należy mądrze wykorzystać. Pamiętajcie, że wiedza oznacza życie, a ono nie ma swojej ceny.

Zgodzicie się ze mną, prawda?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close