Rewolucja na życzenie
Żyjesz sobie spokojnie z dnia na dzień, planujesz wydatki miesięczne, żeby spokojnie zmieścić się w domowym budżecie i wygospodarować jakieś środki na tzw. czarną godzinę, aż tu nagle dostajesz wiadomość, która może całkowicie odmienić Twoje życie. Właśnie tak było w moim przypadku…
Pewnego słonecznego, letniego dnia rozmawiałam z siostrą przez Skype’a (mieszka od kilku lat w Dublinie) i przypadkowo z rozmowy wynikło, że u jej chłopaka w pracy są wakaty. Od słowa, do słowa okazało się, że to dokładnie to, czym zajmuje się obecnie mój mąż, tyle że płaca jakieś 4x wyższa od obecnej a znajomość języka wymagana w niewielkim stopniu. Pewnie nie zaprzątalibyśmy sobie tą informacją głowy, gdyby nie fakt, że nie potrafiliśmy sobie wyobrazić, jak mamy zostawić naszego synka z kimś innym (czyt. Pani w żłobku, niania, mama lub teściowa) kiedy wrócę do pracy czyli całkiem niedługo bo w listopadzie. Żadna z dostępnych opcji nie była dla nas do przyjęcia, więc spędzało nam to sen z powiek. Niestety nie mogliśmy pozwolić sobie na zostanie w domu tak po prostu, bo przecież kredyt mieszkaniowy sam się nie spłaci… Możliwość dalszego wychowywania synka była dla mnie nie lada pokusą, dlatego podjęliśmy z mężem dyskusję na ten temat. No i się zaczęło… zastanawialiśmy się co zrobić, w głowach kłębiły się pytania, a żadne z nas nie potrafiło podjąć konkretnej decyzji. Przecież taka decyzja odbije się potem na całym naszym życiu, już nic nigdy nie będzie takie samo.
W końcu zmęczeni tym kołowrotkiem w głowach usiedliśmy i na spokojnie wypisaliśmy wszystkie za i przeciw, tabelka się powoli zapełniała, a my podświadomie czuliśmy, że sami szukamy jak najwięcej powodów na tak… Oczywistym stał się fakt, że chcemy zaryzykować, spróbować i wywrócić nasze życie do góry nogami… dla nas, dla naszej przyszłości i przede wszystkim dla naszego synka.
Kilka dni później wysłaliśmy siostrze potrzebne dokumenty, a ona złożyła je w firmie. Pozostało tylko czekać na zaproszenie na rozmowę rekrutacyjną i lecieć… “Tylko czekać” – to wydaje się takie proste… każdego dnia pytałam męża gdy wrócił z pracy: I jak? doskonale wiedział o co pytam i zawsze odpowiedź była taka sama: I nic… Byliśmy już nastawieni na wyjazd i z niecierpliwością czekaliśmy na ten jeden ważny telefon, ale nikt nie dzwonił…
Trwało to kilka tygodni, w końcu pewnego czwartkowego popołudnia mąż zadzwonił, że w niedzielę musi lecieć, bo w poniedziałek ma rozmowę. Wszystko potoczyło się niezwykle szybko. Niby spodziewaliśmy się tego w każdej chwili, ale kiedy przyszło się pakować… trochę to nas przerosło… patrzyłam na męża i łzy same płynęły mi do oczu, bo wiedziałam, że przez kilka tygodni go nie zobaczę, nie przytulę się (oczywiście można zadzwonić, porozmawiać ale przecież to nie to samo). Było mi ciężko ale wiedziałam, że nie mogę się tak rozklejać, bo Adiemu będzie jeszcze trudniej, on będzie odczuwał brak jeszcze bardziej… Niedziela nadeszła szybko i mąż odleciał… Było nam ciężko bo przez ponad trzy tygodnie byliśmy osobno – on tam z moją siostrą, ja tutaj sama z Adriankiem… Musiałam sobie sama z wszystkim poradzić, a czekało mnie nie lada wyzwanie – spakowanie wszystkiego co potrzebne nam do życia w nowym domu. Spakowanie rzeczy dla siebie było błahostką, o wiele trudniejsze okazało się przygotowanie wszystkiego co będzie potrzebne synkowi oraz pozostałych rzeczy, których znalazło się mnóstwo. Te kilka tygodni upłynęło mi głównie na pakowaniu kolejnych paczek i wysyłaniu do męża.
Nadszedł dzień wylotu. Chyba nie do końca docierało do mnie to wszystko co się dzieje. Drżącymi rękoma przekręcałam klucz w zamku… I wtedy zrozumiałam, że właśnie na swoje życzenie wywracamy życie do góry nogami.
Od niedawna jesteśmy znów wszyscy razem! W Dublinie 🙂 Układamy sobie życie na nowo, dostosowując się do nowej rzeczywistości. Czy było warto? Czas pokaże… ale na pewno nie będziemy żałować, bo to nasza dewiza życiowa – ryzykujemy i podejmujemy czasem szalone decyzje ale nigdy nie żałujemy. Życie jest jedno i trzeba żyć chwilą… Po prostu Carpe Diem 🙂
Jak jest wasza życiowa dewiza? Czy dziecko coś zmieniło? Jesteście ostrożni czy odwrotnie żyjecie na tzw. krawędzi? Jestem ciekawa jak postąpilibyście w podobnej sytuacji… A może byliście w podobnej?
Marzę o takiej szansie dla Nas… Masz rację mieszkaniowy kredyt ani sam się nie zaciągnął, ani sam się nie spłaci :/
Obecnie jestem w podobnej sytuacji… 5 lat temu wyjechaliśmy do Exeter – szansa dla męża by popracować jako farmaceuta w wielkiej firmie (cóż u nas już dawno nie szanuje się tego zawodu traktując go jako zwykłego sprzedawcę). Było super, ja w ciąży on nieco zestresowany nową pracą, ale co tam… tam się urodziła nasz Asia, było nam dobrze, aż do momentu kiedy zachorowała… miała wtedy 10 mc… OIOM, miesiąc w szpitalu, a potem wychodzimy do domu z dzieckiem – warzywko. Wszyscy stawali na głowie by nam pomóc, najlepsi lekarze próbowali postawić diagnozę. Byliśmy nawet w najlepszym dziecięcym szpitalu w Anglii…… Czytaj więcej »
Życzę zatem by tworzenie własnego życia stało się wspaniałą przygodą i aby udało się je wykreować zgodnie z zamierzeniami 🙂 trzymam mocno kciuki 🙂
My byliśmy w podobnej sytuacji. Choć kilka istotnych szczegółów się różni. Mianowicie…wyjechaliśmy dwa lata temu z dala od rodziny, znajomych, dotychczasowej pracy 400 kilometrów ale nie poza granice Polski…Mimo, że to ten sam kraj, są tu inni ludzie, inne obyczaje, inne życie! I przede wszystkim – wtedy nie mieliśmy dzieci! Więc gdy mąż dostał propozycję dużo lepszej pracy (czyt. lepiej płatnej), nie zastanawialiśmy się długo…dłużej rodzina próbowała nas od tego odwieźć. Ja zostawiłam pracę na pół etatu i jeszcze przez rok dojeżdżałam te 400 km na studia raz lub dwa razy w miesiącu. Mieliśmy zostać kilka miesięcy, gdybym nie znalazła… Czytaj więcej »
przypomina mi sie cytat z pewnego polskiego filmu: „Pieniądze to nie wszystko ale wszystko bez pieniędzy to…” cóż aby zapewnić sobie i dzieciom spokojny byt nie da się żyć bez pieniędzy, nie zawsze godne życie jest możliwe tam gdzie mieszkamy i trzeba się przeprowadzić, ważne żeby być szczęśliwym 🙂
Trzymam kciuki za życie na obczyźnie