Uroda 1 sierpnia 2018

Serwatka – cenny produkt uboczny. Tego o niej nie wiesz

Parę dni temu dostałam kilka woreczków mleka krowiego – zwykłego pasteryzowanego, nie UHT. Data przydatności takiego mleka jest krótka, raptem kilka dni, dlatego trzeba było szybko je zużyć. Długo się nie zastanawiałam, od razu pomyślałam, że zrobię z niego twaróg. W ten oto sposób trzy dni później miałam własnej produkcji ser i… sporą ilość serwatki, która powstała w procesie kwaszenia się mleka. Wylać ją szkoda, toć to samo dobro natury, trzeba je więc wykorzystać. Jak? Ano jest na to co najmniej kilka sposobów. 

Można np. użyć serwatkę w kuchni do wypieku chleba, czy gotowania warzyw, kaszy bądź ryżu. Można podlewać nią kwiaty, pić lub podawać zwierzakom do picia, jest bowiem lekkostrawna, wpływa pozytywnie na procesy trawienne i przyspiesza perystaltykę jelit.  Można również wykorzystać ją w kosmetyce, do pielęgnacji urody – wspaniała dla skóry i włosów!

W czym tkwi jej sekret? Ano w bogatym wnętrzu oczywiście. Nie wiem czy wiecie, ale serwatka jest cennym źródłem witamin z grupy B (B1, B2, B5, B6, B12), biotyny oraz składników mineralnych takich jak: fosfor, wapń, sód i jod. Zawiera również różnorodne białka, które pomagają uregulować poziom cukru we krwi, wzmacniają błonę śluzową żołądka, wykazują również właściwości przeciwgrzybicze, antybakteryjne i przeciwwirusowe.

Ponadto spożywanie serwatki korzystnie wpływa na system immunologiczny organizmu oraz na układ sercowo-naczyniowy. Zawarte w niej peptydy regulują ciśnienie tętnicze krwi i zmniejszają stężenie cholesterolu, natomiast aminokwasy wykazują działanie antynowotworowe.

Białka serwatki ze względu na swoje wszechstronne działanie, znajdują zastosowanie w leczeniu miażdżycy, cukrzycy, choroby Parkinsona, czy Alzheimera. Przydatne są również w zwalczaniu infekcji bakteryjnych.

Z punktu widzenia kosmetyki najważniejsze są wspomniane już białka – strukturalnie bardzo podobne do białek ustrojowych człowieka. Są np. wśród nich takie, które pochłaniają wodę i ją magazynują, co ma bardzo istotny wpływ na nawilżenie skóry i włosów. Z jednej strony nawadniają je od środka – przenikając do głębszych warstw – z drugiej zaś strony, zapobiegają utracie wody zabezpieczając skórę i włosy na ich powierzchni.

Poza tym serwatka wykazuje właściwości antyoksydacyjne, dzięki czemu chroni przed wpływem wolnych rodników, a to z kolei przekłada się na opóźnienie procesów starzenia.

W swoim domowym zaciszu można wykorzystać serwatkę m. in. do… :

– kąpieli – wlać do wanny i pozwolić skórze wchłonąć cenne składniki,

– mycia włosów – zamiast tradycyjnego szamponu,

– tonizowania skóry – wystarczy zwilżyć płatek kosmetyczny i przetrzeć skórę,

– wzmacniania paznokci – wymieszaj serwatkę z kilkoma kroplami olejku, np. jojoba i mocz dłonie przez około 10 minut.

– peelingowania skóry – można zmieszać serwatkę z dowolnym produktem złuszczającym, np. sodą, mąką, cukrem, kawą czy z otrębami,

– domowej maseczki – np. łyżkę płatków owsianych, wymieszać z dwiema łyżkami serwatki i połową zblendowanego jabłka. Nałożyć na skórę, zostawić na 15 minut, zmyć letnią wodą.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Zuzia
Zuzia
4 lat temu

Bardzo uroczy blog. Aż miło popatrzeć na tak świadome myśli innych ludzi:)

Emocje 31 lipca 2018

Jak być najlepszą wersją siebie?

Jak często zastanawiacie się na sobą i swoim życiem? Mnie się zdarza i to wcale nie tak rzadko. Jestem świadoma, że to jaka jestem i w jaki sposób żyję, zależy przede wszystkim ode mnie i staram się być odpowiedzialna za tę jakość. Z jednej strony chciałabym być najlepszą wersją siebie, z drugiej tyle rzeczy mi nie wychodzi, zwyczajnie nawalam.

Usiadłam dziś do komputera, by zrobić coś à la rachunek sumienia, ale by może zachęcić Was do takiej refleksji. Tak po prostu, bez powodu, ani z okazji nadejścia nowego roku, okrągłych urodzin czy wyjątkowego życiowego wydarzenia…

Punkt pierwszy – robienie dobrych rzeczy.

Uwielbiam to uczucie, gdy udało mi się komuś pomóc. Fajnie jest być potrzebnym, pomocnym, przynieść komuś radość. Nie dla chwały, oklasków, sławy, ale dla uśmiechu, błysku w oku, albo satysfakcji, że się udało, że ktoś odczuł naszą sympatię, dobry gest.

Punkt drugi – mówienie: kocham, przepraszam, dziękuję.

W stosunku do pewnych osób jest to banalnie proste, do innych – niewyobrażalnie trudne. To, co odczuwamy w stosunku do różnych osób, wpływa przede wszystkim na nas samych. Czy złość, nienawiść nie przynosi nam bólu? I to często większego nim osobie, do której to negatywne uczucie żywimy. Dlatego dobrze jest się przełamać i okazywać wdzięczność, miłość, żal, nawet gdy jest to bardzo trudne.

Punkt trzeci – systematyczność.

Systematyczność się nam opłaca – jesteśmy na bieżąco, poświęcamy mniej czasu na zrobienie czegoś, nie mamy wyrzutów sumienia, więc spokojnie. Niestety bywam niesystematyczna, moją bolączką jest zarządzanie sobą i własną pracą w czasie! O jak często szukam wymówek, przekładam, odwlekam na później, robię wszystko, żeby nie robić tego, co zrobić muszę. A nie lepiej byłoby mieć to z głowy! Bo czy to nie jest tak, że bycie systematycznym kojarzy nam się z dyscypliną, rygorem… a te mało kto lubi. Nie będę w tym miejscu radziła, by pracować nad swoją motywacją, silną wolą itd., wspomnę jedynie o czymś, co u mnie się sprawdza. By zwiększyć swoją- nazwijmy to – produktywność w danym dniu, przygotowuję sobie jego plan, czyli punktuję rzeczy, które zależy mi, by zrobić.

Punkt czwarty – radość życia.

Każdy z nas ma w życiu czas lepszy i gorszy. Ale o wiele łatwiej jest mieć oczy szeroko otwarte na wszystkie nawet maleńkie pozytywne rzeczy, zdarzenia, które się dzieją. One potrafią dobrze nastroić, odczarować pochmurny dzień. Spojrzenie też na siebie przychylnym okiem. Nie pozwalajmy, by małe szczęścia przelatywały nam przed nosem. Z tym akurat nie mam problemu, zawsze widzę szklankę do połowy pełną. Szczęśliwy człowiek to nie ten, który wszystko ma, ale ten, który cieszy się wszystkim, co ma.

Punkt piąty – niemarnowanie czasu.

Chciałoby się dodać… na głupoty. Bezmyślne oglądanie telewizji (i nie mam tu na myśli ciekawego filmu), oglądanie profilów znajomych na Facebooku, udowadnianie racji, obsesyjne sprawdzanie telefonu… Bo czy wszystko, co robimy na co dzień, jest nam potrzebne, jest dla nas ważne, czy chociaż przynosi nam radość? A może tylko zjadają czas, którego pula jest ograniczona? A to przecież od każdego z nas zależy, jak z czasu korzystamy. Ja muszę sobie od czasu do czasu przypominać, że chcę żyć tak, jakby to był ostatni dzień mojego życia. Muszę sobie uzmysławiać, że każda minuta jest ważna i by nie tracić czasu na mało istotne rzeczy.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Jedzie pociąg z daleka

Autor: Jeffrey D. Allers
Ilustracje: Nikola Kucharska
Wiek: 7-107 lat
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: 30 min

” Jedzie pociąg z daleka, na nikogo nie czeka […]” – każdy zna słowa tej kultowej piosenki! A teraz będzie mógł poznać i równie dobrze zapamiętać grę o tym samym tytule.

Powiem Wam, że „Jedzie pociąg z daleka” jest jedną z najlepszych gier rodzinnych, którym poświęciliśmy czas z dzieciakami. Ma ona wszystko, by stać się tak rozpoznawalna, jak Monopol czy choćby Scrabble — jest wciągająca, buduje atmosferę, zmusza do myślenia i podkręca ducha rywalizacji pomiędzy graczami.

” Jedzie pociąg z daleka” jest grą kafelkową, czyli za pomocą kafelków (fragmentów składających się na pole planszy do gry) budujemy dowolną sieć torów, po których przesuwamy lokomotywy. Każdy z graczy ma w swojej zajezdni cztery lokomotywy, z których każda musi dotrzeć do innego miasta. Kto pierwszy, ten bogatszy, bo im wcześniej docieramy swoją lokomotywą do danej stacji, dostajemy więcej punktów. Ci, którzy docierają po pionierze, otrzymują odpowiednio mniej punktów za przyjazd. Gracz, który po podsumowaniu rundy zdobędzie najwięcej punktów wygrywa. 

Gra opiera się na logicznym myśleniu i spostrzegawczości, z tego powodu najbardziej spodoba się dzieciom powyżej siódmego roku życia. Mój niespełna pięciolatek nie do końca zrozumiał zasady i jego tory powstają w sposób wyłamujący się poza schemat ;). 

My, zasiadając we czwórkę już na „dzień dobry” obczajamy, gdzie opłaca się w pierwszej kolejności jechać. Kombinujemy, rozmyślamy i jest przy tym wiele radości i satysfakcji. Daje się również słyszeć jęk zawodu, ale trzeba umieć przegrywać ;). Niestety ani razu nie udało mi się wygrać 🙂

Uwielbiamy grać w tę grę, bo poza wersją podstawową, w którą gramy z dziećmi, jest jeszcze rozszerzona, o trochę bardziej skomplikowanych zasadach. W wersji rozszerzonej przewidziano dodatkową punktację oraz liczenie długości torów.  W obu wersjach należy uważać na to, by lokomotywy nie zderzyły się na tym samym torze, ponieważ są usuwane, a wraz z nimi ginie nadzieja na zdobycie większej ilości punktów. Plansze z punktacją są odrębne dla opcji składającej się z dwóch, trzech, jak i czterech graczy.  

Każda z plansz, po których jeżdżą lokomotywy jest inna. Pionki — lokomotywy są drewniane, żetony i same kafelki wykonano dokładnie i z grubej tektury, są więc bardzo trwałe. 

Ta gra jest idealna zarówno na letnie wieczory, jak i  leniwe niedzielne popołudnia. My do rozegrania czterech kolejek potrzebujemy mniej więcej 30-40 minut. Idealnie na nienużącą i angażującą rozrywkę. Być może gracze ze starszymi dziećmi będą szybciej układali kafelki i przesuwali lokomotywy po torach, ale przecież nie o czas chodzi, ale o to, by bawić się jak najlepiej.

“Jedzie pociąg z daleka” to gra, którą serdecznie mogę — i chcę — Wam serdecznie polecić.

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za przekazanie gry do recenzji.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close