Ciąża 28 marca 2012

Z pamiętnika ciężarówki

37 TC
Poniedziałek – standardowa wizyta kontrolna, badanie ginekologiczne, USG – maluch ułożony prawidłowo, szyjka gotowa, waga dziecka wg USG ok. 2500g – jeszcze 5 dni mam brać leki a potem odstawić i czekamy na decyzję malucha o wyjściu 🙂 jeśli nie urodzę kolejna wizyta za 2 tyg.

39 TC
Piątek – za 3 dni wizyta, a ja nadal czuję skurcze, które na KTG nie wychodzą…
W akcie desperacji sprzątam całe mieszkanie łącznie z myciem okien i pastowaniem podłogi na kolanach!!! Dwa dni później Chrzciny u znajomych, dodatkowo długi spacer, żeby się rozruszać.

Poniedziałek – wizyta u lekarza. USG, badanie ginekologiczne. Uśmiechnięta mina lekarza mówi wszystko: „Pani Paulino mamy rozwarcie na 1cm”.
Jestem zadowolona, bo moje działania przyniosły efekt- mieszkanie na błysk i jeszcze rozwarcie 😉

Wtorek popołudniu – jedziemy do znajomych, mąż pomaga im skręcić meble dla córki.
Wracamy do domu ok. 23.00 biorę prysznic i kładę się do łóżka.

Środa 1:00 – budzi mnie dość mocny skurcz, sytuacja dość znajoma więc zasypiam, za chwilę kolejny… biorę zegarek i sprawdzam która godzina. Zanim zdążyłam zasnąć kolejny skurcz.
Sprawdzam odstępy, wynoszą mniej więcej 5 minut. Idę do wanny, żeby uspokoić skurcze, bo już to kilka razy przerabiałam.
Po wyjściu z wanny czuję kolejny, tym razem dużo mocniejszy i dłuższy. Biorę zegarek i mierzę czas… odstępy ok. 4 minut. Postanawiam obudzić męża, w między czasie zjadam coś na szybko włączam komputer i piszę koleżankom z forum, że jadę na porodówkę.

2:50 – Dojeżdżamy do szpitala, a ja czuję, że skurcze są coraz mocniejsze…
Przyjmuje nas położna i zaprasza mnie do gabinetu, a mężowi każe czekać na korytarzu. Wykonuje po kolei badania, zadaje mnóstwo pytań, a ja na nie odpowiadam milknąc na chwilę, gdy nadchodzi skurcz. Pojawia się lekarka i robi USG, przewidywana waga synka ok. 3200g rozwarcie na ponad 3 cm.

4:00 – Wreszcie przechodzimy do sali porodowej. Rozkładamy się z całym ekwipunkiem 😉 Najważniejsze radio, przecież nie będę rodzić w ciszy 😉
Kolejna położna– bardzo miła– wita się i mówi, że będzie się nami zajmować do 7 rano jeśli tyle tu będziemy. Podpina KTG i proponuje się zdrzemnąć, żeby zebrać siły na poród. Potem zabiera sprzęt, a ja zaczynam przysypiać między skurczami.

7:00 – zmiana położnych. Rozwarcie na 4,5 cm.
Idę pod prysznic, żeby się trochę odświeżyć.
Już wiem, że mojego lekarza nie będzie, bo akurat wyjechał.
Zaczynam odbierać sms od koleżanek z forum, które pytają czy wszystko ok. Skurcze są częstsze i silniejsze, ale mimo to mam dobry humor i świetnie się czuję, bo drzemka bardzo mi pomogła. Podjadam czekoladę i odpisuję na wiadomości.
Położna radzi poskakać na piłce, żeby rozwarcie lepiej postępowało. Korzystam z jej rady i ćwiczę sobie tak jak uczono nas w Szkole Rodzenia.
Znowu idę pod prysznic, żeby rozgrzać brzuch i kręgosłup, podobno to przyspiesza poród.

13:00 – jest 8 cm 🙂 jestem zadowolona z siebie i choć skurcze są już bardzo silne nadal skaczę na piłce.
Kolejne 2 godziny, jestem coraz bardziej zmęczona a rozwarcie utknęło na 8 cm i szyjka nie chce współpracować. Nie zgadzam się na Oxy, chcę jeszcze spróbować sama.

16:30 – staram się spacerować cały czas bo na piłce jest mi już niewygodnie. W końcu zgadzam się na podanie oksytocyny, bo rozwarcie nadal nie postępuje. Najpierw KTG potem kroplówka i nadal KTG. Skurcze zaczynają być nie do zniesienia. Przestaję kontaktować co dzieje się wokół, kojarzę tylko jakieś wycinki sytuacji.
Położna podtyka mi coś szumiącego, odpycham to, ale mąż trzyma nadal a położna każe głęboko oddychać, po chwili orientuję się, że to maska z tlenem, maleństwo reaguje przez chwilę niezbyt dobrze na Oksytocynę i trzeba je dotlenić. Po chwili jest już dobrze.

Jest prawie 18 – przyszedł lekarz, bada mnie, ból potworny, do tego co chwilę skurcze, czasem mam wrażenie, że jak kończy się jeden to zaczyna drugi. Na szczęście wreszcie jest 10 cm i zaczynają się bóle parte.

Jest 19 – nadal staram się przeć, ale maluch nie chce za bardzo współpracować ze mną tak jakby utknął. Kolejna zmiana położnych pytam czy jest Pani Jadzia-  położna, którą poznałam na zajęciach Szkoły Rodzenia. Pani Jadzia przychodzi i śmieje się, że chyba specjalnie na nią czekaliśmy. Zaczyna zwozić jakieś sprzęty do naszej sali i wzywa lekarza położnika oraz neonatologa. Zbiera się niezła grupka i wszyscy oglądają moje krocze… Ciekawe co tam widzą?

Za radą położnej zmieniam pozycję i zaczyna się poważne parcie. Położna pyta czy wyrażam zgodę na nacięcie krocza. Zgadzam się jeśli uważa, że to konieczne. Czuję tylko lekkie uszczypnięcie, bo robi to bardzo sprawnie.

Po następnym skurczu pytam męża i położną czy synek ma włoski, mówią mi żebym sama sprawdziła. Robię to i czuję maleńką, cieplutką, owłosioną główkę. Czuję napływ nowych sił i przy następnym skurczu rodzę synka.

19:50 – po raz pierwszy i na zawsze zostajemy rodzicami !!!!
Następuje cudowna błogość, położna kładzie mi mokre i ciepłe ciałko na brzuch, synek zaczyna płakać, a mąż w tym czasie przecina pępowinę i widzę jak łzy płyną mu po policzku.
Neonatolog bierze małego na stolik obok i bada go dokładnie, a ja w tym czasie rodzę łożysko. Pytam czy wyszło całe, bo ze szkoły rodzenia pamiętam, że to ważne. Wszystko jest ok i dostaję synka z powrotem na brzuch. Lekarz zakłada szwy w miejscu nacięcia krocza.

Mąż robi nam z synkiem zdjęcie a ja widzę, że nadal płacze choć stara się to ukryć. Synek szybko się uspokaja, a Ja próbuję go nieudolnie przystawić do piersi. Położna pomaga mi i po chwili Adi chwyta ładnie pierś i zaczyna łapczywie ssać. Zostajemy w tej sali z mężem jeszcze przez ponad godzinę.

Tuż przed 23 trafiam na zwykłą salę. Mąż jeszcze chwilę jest ze mną żebym mogła się odświeżyć pod prysznicem, a potem jedzie do domu się zdrzemnąć.
Jakaś pielęgniarka przynosi mi coś do jedzenia i herbatę. Zjadam szybko i kładę się z synkiem. Zasypiamy zmęczeni. Po 2 godzinach budzę się i już do rana leżę i obserwuję mojego Adrianka, jak śpi lub ssie moją pierś. Mąż odwiedza nas w czwartek i w piątek a ja marzę już, żeby wrócić do siebie.
Wreszcie w sobotę mąż przyjeżdża i zabiera nas z synkiem do domu.

Zaczynamy nową życiową rolę – rolę Rodzica z Naszym synkiem Adriankiem. Jak wypadniemy w tej roli nie wiem, ale wiem jedno – mąż i synek są moim całym życiem i bardzo ich Kocham.
Mąż był przy mnie cały ten czas i pomagał jak tylko mógł. Razem przywitaliśmy Adiego na świecie i razem będziemy o niego dbać, aby wyrósł na cudownego i wspaniałego mężczyznę jak jego Tata 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest

184 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Haluszczak
12 lat temu

Gratuluję – dzielna dziewczynka 🙂 Poród widzę, że długi i ciężki… Ważne, że był z Tobą mąż. To naprawdę dużo daje. Dla mnie obecność męża przy porodzie była bezcenna. Dlatego wiedzieliśmy, że przy drugim też będzie – i był.
Zresztą drugi poród jest szybszy i łatwiejszy! Tak więc powodzenia w nowej życiowej roli! 🙂

Ania;)
Ania;)
12 lat temu

Drugi poród szybszy i łatwiejszy..?? Oby to była prawda;)) Okaże się za 3 miesiące:))

Anna Haluszczak
11 lat temu
Reply to  Ania;)

Napiszę tak:
– pierwszy poród to skurcze od 1,40 w nocy. Urodziłam o 15,05. I do tego przetrzymali nas dodatkowy dzień w szpitalu, bo córeczka miała podwyższoną temperaturkę.
– drugi poród to sączenie się wód od ok. 5 rano, pół godz później skurcze i o 8,15 synek był na świecie 🙂
To chyba mówi samo za siebie 🙂

Powodzenia i trzymam kciuki za szybkie i bezproblemowe porody obecnych tu ciężarówek!

Aleksandra Greszczeszyn

Jeśli to miałaby być reguła, to aż się trochę boję, bo z córką do szpitala dojechałam ok. 10, a o 12: 15 już było po wszystkim:)

Anna Haluszczak
11 lat temu

Reguła to pewnie nie jest, ale w wielu przypadkach tak było. Swoją drogą – Ty to miałaś w takim razie ekspres! 🙂

Aleksandra Greszczeszyn

Oj tak! I z jednej strony boję się dłuższego porodu, a z drugiej obawiam się, że jak pójdzie szybciej, nie zdążę dojechać do szpitala:)

Anna Haluszczak
11 lat temu

Aż tak szybko to przecież nie idzie, więc zdążysz na pewno 😉

Aleksandra Greszczeszyn

Nigdy nie wiadomo:) Do szpitala prawie 30 km:)

Aleksandra Greszczeszyn
Reply to  Ania;)

Aniu, u mnie okaże się za miesiąc, a może wcześniej:)

Anna Haluszczak
11 lat temu

To trzymam kciuki, żeby było wcześniej niż za miesiąc, bo najgorzej jest czekać po terminie (wiem z doświadczenia 😉 )

Aleksandra Greszczeszyn

Aniu, córkę urodziłam 3 tyg. przed terminem, więc nie było mi dane poczuć tego stresu i mam nadzieję, że i teraz tak będzie:)

Anna Haluszczak
11 lat temu

Tylko pozazdrościć! Ja córeczkę urodziłam tydzień po terminie – czekanie było męczarnią…

Aleksandra Greszczeszyn

Modlę się, żebym nie musiała tak długo czekać…

Paulina Garbień
12 lat temu

no cóż mam nadzieję, że drugi faktycznie będzie łatwiejszy 🙂 okaże sie w październiku 🙂

Anna Haluszczak
11 lat temu

A na którego masz termin? Moja córeczka jest z października :>

Paulina Garbień
11 lat temu

na 1.10 🙂 może się okazać, że będzie wrześniowy dzidziuś 🙂

Anna Haluszczak
11 lat temu

To moja córeczka jest z 24 (termin miałam na 18). Ale październikowe dziewczyny są fajne 🙂

Paulina Garbień
11 lat temu

ja mam przeczucie, ze to chłopiec, ciekawe czy trafne 🙂

Anna Haluszczak
11 lat temu

U mnie było tak, ze w ciąży z córką strasznie popsuła mi się cera i włosy, przy synku nic. Może u Ciebie to też będzie jakiś wyznacznik? A czemu czujesz, ze to synek? 🙂

Paulina Garbień
11 lat temu

takie przeczucie gdzieś w środku 🙂 przy Adim tez czułam, ze to będzie synek 🙂 choc na początku chciałam dziewczynkę

Aleksandra Greszczeszyn

Ja z córką miałam przeczucie ok. 6 m-ca ciąży. USG nic nie chciało pokazać, dopiero w 32 t.c. lekarz potwierdził, że prawdopodobnie córcia będzie. Teraz jak pierwszy raz zobaczyłam małego na USG, powiedziałam, że wygląda jak chłopiec:) Potem różnie mi się przeczucia zmieniały, ale okazało się, że pierwsza myśl była słuszna:)

Anna Haluszczak
11 lat temu

Fajna taka intuicja 🙂 U mnie przy pierwszym maleńśtwie szybko było wiadomo, że będzie córeczka. Przy drugim mąż stwierdził, że co by nie było- będzie syn. I jest 🙂

Julia Bąk Orczykowska

Moja mama 1 dziecko urodziła najłatwiej a czwarte najciężej;-) Tak stopniowo, więc to chyba kwestia indywidualna;-) Ja pojechałam do szpitala we wtorek, urodziłam w czwartek a do domku wróciłam w poniedziałek;-) Więc prawie tydzień w szpitalu;-) Za nim urodziłam to 2 dni męczyłam się ze skurczami, aż płakałam z bólu, a położne na to, że udaje, żeby mi pomogli przyśpieszyć akcje;/ Ehh…

Paulina Garbień
12 lat temu

tak to jest z lekarzami i położnymi… kazdy inaczej odczuwa ból, ma inny próg bólu i nie można tego generalizować
Moja mama każde równie szybko rodziła kazde z trójki dzieci więc to faktycznie kwestia indywidualna 🙂
w każdym razie zdam relację w październiku 🙂

Anna Haluszczak
11 lat temu

Pewne cechy są dziedziczne, więc może Tobie też pójdzie gładko – jak mamie 🙂 U nas genetyczne było tycie w ciąży. Zarówno w 1 jak i w 2 przytyłam dokładnie tyle samo, co moja mama 😛

Aleksandra Greszczeszyn

Ja z kolei urodziłam pierwsze dziecko znacznie szybciej niż moja mama którekolwiek z naszej 3 rodzeństwa:)

Paulina Garbień
11 lat temu

u mnie pierwszy poród sie nie sprawdził bo jak widać jakieś 16 godzin a u mamy mimo wywoływania niecałe 8 i waga w ciąży też, mama przytyła ze mną w ciąży 32,5kg a ja 16kg więc połowę mniej, więc u nas ta dziedziczność nie działa 😉

Anna Haluszczak
11 lat temu

To tylko się cieszyć 🙂 Ja pierwsze dziecko też urodziłam łatwiej niż moja mama, bo ona miała poród kleszczowy, a ja naturalny.

Sylwia Chojnowska
11 lat temu

U mnie się nie sprawdziło. Urodziłam szybciej niż mama ( mój poród – 2 godz 15 min) i przytyłam też mniej.

Fizinka
Fizinka
12 lat temu

I się poryczałam 🙂 Twoja historia bardzo przypomina moją 🙂 też długo rodziłam, „obskoczyłam” 3 zmiany położnych!! 🙂 i na koniec też spotkałam położną ze szkoły rodzenia 🙂 co prawda nie przyjmowała mojego porodu ale siedziała z nami (ze mną i mężem) i nas dopingowała 🙂

Aleksandra Greszczeszyn

Gratuluję:) Kurcze, ale dosyć długo się męczyłaś… U mnie pierwszy poród 4 godziny i 15 minut… Za chwilkę drugi… jak czytam Twoją historię, to mam ciarki – jak będzie tym razem????

Paulina Garbień
11 lat temu

bedzie dobrze 🙂 szybko i mało bolesnie 🙂 trzymam kciuki i czekam na relację jak było 🙂

Anna Haluszczak
11 lat temu

Ola – na pewno będzie dobrze 🙂 I mamy nadzieję, że jak już wypoczniesz, to zdasz relację z tego, że wszystko poszło jak trzeba 🙂

Ania;)
Ania;)
11 lat temu

Właśnie, właśnie dziewczyny..:) Mamy się tutaj wspierać, a nie straszyć;P;) Na pewno pójdzie, jak po maśle;P;)

Anna Haluszczak
11 lat temu
Reply to  Ania;)

Aniu – innej opcji nikt nie bierze pod uwagę 😉

Aleksandra Greszczeszyn

Aniu, masz rację – musi być dobrze:)

Aleksandra Greszczeszyn

Paulina, Ania – nie dziękuję, żeby nie zapeszyć:) A relację na pewno zdam:)

Zaradna Mama
Zaradna Mama
11 lat temu

Gratulacje dla rodziców i dużo zdrowia dla Adusia 🙂

Angelika Ludwicka
11 lat temu

aż sie popłakałam przypomniał mi sie mój poród choć o wiele krótszy bo tylko 2,5 h
Gratuacje dla rodziców

Dom 27 marca 2012

Zabawne gotowanie – recepta na zdrowie i przepis na nudę!

Zdrowe = nudne?
Każdy, kto próbował przekonać do zjedzenia czegoś „niejadalnego” swoja mniejszą lub większą pociechę, doskonale wie, że nic nie może być nudne! A już na pewno nie to, co chcemy podstępem wprowadzić do żołądka małych smakoszy!  Nie jeden domowy strażnik diety, stracił w  swojej karierze garść włosów — z powodu marchewki, pół dnia – w intencji szpinaku czy też został dumnym posiadaczem paru nowych siwych włosów i plam na ścianie — z okazji  „kuchennego dnia: BO NIE!”. Niektóre z forteli rodziców, mające na celu perswazję swoich racji, mogłyby fabułą i poświęconym, na nie czasem, rywalizować z niejednym „wenezuelskim” tasiemcem :). Jednak zapewne wiele z Was odkryło już  magiczny sposób na pomoc w tym trudnym zadaniu, jeśli nie to zapraszamy do próby!

Oczywiście byłybyśmy Optymistkami na krawędzi szaleństwa, twierdząc, że jest „niezawodny” sposób na każdego Malucha! Jednak warto udać się na poszukiwanie „swojej recepty” na zdrowe posiłki, kierując się kilkoma zasadami.

Cuda-wianki:

Jednym ze sposobów na „zachętę” młodego Smakosza, jest niewątpliwie podanie potrawy w atrakcyjnej wizualnie formie.  Niestety często jest to niepraktyczne rozwiązanie – mało kiedy możemy poświęcić dodatkowy czas na ulepienie klusek w kształcie samolotu i zrobienia łódki z pomidorów… a szkoda! Mimo mankamentu w postaci pożeracza czasu- zachęcam, aby od czasu do czasu w ramach atrakcji skusić się na taką próbę zachęty.  Gwarantuję, że sprawi to nie tylko przyjemność dziecku, ale i Wam – na pewno będziecie z siebie dumne, gdy zaprezentujecie swoje kulinarne arcydzieło!

Nieco prostszym rozwiązaniem jest układanie jedzenia na talerzu w taki sposób , aby za jego pomocą powstał pyszny jadalny obraz.  Na pewno znajdzie się jakaś okazja na takie jadalne arcydzieła!

Razem przy stole… i nie tylko:

Drugim sposobem, moim zdaniem – Zwycięzcą w kategorii, zaangażowania dziecka, jest wspólnie spędzony czas w kuchni.  Bardzo ważne jest budowanie „świadomości jedzenia” u naszych dzieci. Jest idealne połączenie przyjemne z pożytecznym:  Uczmy nasze dzieci, najlepiej własnym przykładem i możliwością uczestnictwa. Własnoręcznie (dosłownie i w przenośni ) posmarowana serkiem kromka ( i ściana 😛 ) smakuje nieporównywalnie lepiej od gotowej kanapki na talerzu. Pokażmy dzieciom jak przygotowuje się potrawy i z czego sie je robi. Nawet najmniejsze Szkraby, są zainteresowane takimi nowościami – oczywiście należy  dostosować „kuchenne atrakcje” do wieku Waszych pociech.

Mój Skarb – dobrze znany wam już niejadek-aktywista (choć odpukać, ostatnio nie trzyma się swojego „manifestu”) bardzo interesuje się tym co mama robi w kuchni – wymaga to ode mnie również większego nakładu pracy i uwagi – jednak nie jest „nie do zrobienia”! Wspaniałą zabawą jest poznanie przez dziecko produktu – dotknięcie go, powąchanie – zachęcajcie do tego swoje dzieci! Później można obejrzeć serię dziwnych czynności, które za pomocą naszych rąk zamieniają ten produkt, na przykład w obiad! I znów apeluję, pozwalajcie doświadczać Waszym dzieciom (zawsze pod kontrolą – bezpieczeństwo przede wszystkim! W kuchni nie ma miejsca na ryzyko!) Zwykły ziemniak potrafi być magiczny: najpierw jest brudny i pachnie ziemią, potem czyściutki, po chwili zmienia się nie do poznania – obrany zmienia kolor, jest inny w dotyku, nieco inaczej pachnie –  tylko po to by znaleźć się w garnuszku i niczym królik z kapelusza – powrócić w jeszcze innej formie, smaczny, pachnący, miękki! Czy to nie magia?

A pieczenie ciastek, „samodzielne” przygotowanie posiłku z pomocą rodziców– to dopiero gratka dla starszych dzieci.

Pamiętajcie o Maluchach – obiekty kuchennych doświadczeń wybierajcie starannie i nie spuszczajcie małych kuchcików z oka (obiekt badań najmłodszych milusińskich zawsze może zostać pożarty lub przefrunąć sporą odległość, może też rozpocząć swoje drugie życie wetknięty np. do nosa)!

A wspólnie spędzony czas zawsze jest bezcenny!

Tradycjonaliści krzykną „ Jedzeniem nie wolno się bawić!”– a ja odpowiem „Jedzenie trzeba szanować, ale trzeba je poznać i pokochać!”

Co w duszy gra:

Kolejna ważną wskazówką jest zasada– Dziecko to człowiek– tak jak Wam, może mu coś nie smakować, może nie mieć ochoty na daną potrawę! Jak każdy człowiek – bez względu na to jak wysoko nad stół sięga jego głowa! Starajcie się o tym pamiętać! Słuchajcie i zobaczcie co Wasze dzieci, chcą Wam powiedzieć – zawsze można dojść do kompromisu, już dawno skończyły się czasy, gdy na sklepowym regale stał tylko ocet – na pewno znajdziecie składniki, które zadowolą podniebienie każdego z domowników i nie zrujnują świnki skarbonki! Obie strony muszą wykazać dobrą wolę– a wtedy na pewno wszystko uda się pogodzić!

Zapewne zapytacie teraz– „gdzie można dokupić parę godzin do doby”, albo „i kto to posprząta?” No cóż, sprzątaniem będziecie musieli zająć się sami– może z pomocą małych kucharzy (choć ta pomoc czasem generuje kolejne sprzątanie :-P), a czas? Nie musicie od razu brać się za pieczenie dzika- wystarczy „szybka” kanapka (destrukcja ograniczy się do okruszków i masła w promieniu zasięgu rąk) albo spaghetti – jak pamiętacie z naszej relacji z Warsztatów Pudliszek– większość dzieci uwielbia spaghetti (im dłuższe tym lepsze :-P).

Bieg przez płotki– czyli „Kuchenny sprint”:

„Nowe, lepsze czasy” podsuwają nam pod nasz zapracowany nosek niejedno ułatwienie. W Internecie w mgnieniu oka odnajdziecie pomysły i przepisy, w sklepie raz dwa znajdziecie produkty w kolorach tęczy. Nie bójmy się korzystać z ułatwień, które pukają do naszych kuchennych drzwi– jednak nie zapominajmy o odpowiedzialności i o rozsądku. Wybierajmy produkty, do których mamy zaufanie!

Każdemu kto na swojej głowie ma pół świata, a w załączeniu jeszcze kilka innych spraw, czasem zdarza się skorzystać z przeróżnych kół ratunkowych. Dziennie powinnam ugotować jednego klopsika (bo tylko one ostatnio są jadalne)- jednak uciekam się do tricku w postaci zamrażalnika i nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Jeśli ktoś ukradkiem podbiera Wam czas, gdy na chwilę odwrócicie wzrok, skorzystajcie z pomocy.

Fajną propozycją są sosy do spaghetti Pudliszek (znów zaproszę Was do naszego wpisu o Warsztatach). Sosy są przygotowane z myślą o dzieciach (powyżej 4 roku życia), zarówno w doborze delikatnych smaków, jak i jakości (nie zawierają konserwantów, są polecane przez Instytut Matki  i Dziecka– co niewątpliwie wyróżnia je na sklepowej półce). Oczywiście zawsze dobrze jest gotować ze świeżych produktów, jednak życie weryfikuje często nasze szczytne idee.  A czasem po prostu dobrze jest zaszaleć dla odmiany!

Wszystkim i dużym i małych koneserom smakołyków różnej maści, życzę SMACZNEGO!!!!


Zdjęcie dodane przez Alexander Dummer: https://www.pexels.com/pl-pl/zdjecie/zdjecie-usmiechnietego-malucha-1912868/

 

Subscribe
Powiadom o
guest

12 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Haluszczak
12 lat temu

Dotrwałam do publikacji tego art 😉
U nas na szczęście nie było nigdy kłopotów z karmieniem i na razie dzieci ładnie jedzą. W ciąży jadłam wszystko, w okresie karmienia też. WIdocznie przyzwyczaiły się moje maluchy do różnych smaków 🙂 Ale uśmiech na twarzy córeczki, gdy daję jej „uśmiechnięte kanapki” jest bezcenny 🙂 Z synkiem na razie „nie cuduję”, bo za mały. Apetyt raczej mu dopisuje. Zresztą jak czasem dziecko na coś nie ma ochoty – nie zmuszam. Niech posiłek będzie przyjemnością, niech kojarzy się z czymś miłym, a nie z ciężkim i smutnym czasem spędzonym przy stole.

Magda Kupis
12 lat temu

my jeszcze nie praktykujemy zabaw na talerzu, ale obiad bez pomocy jest niemożliwy (nie dla mnie oczywiście hihi), pomocnik chętny do wszelkich prac domowych 🙂

Julia Bąk Orczykowska

Moja Igusia ma roczek, a apetycik ma za dwóch;-) Zjada wszystko! Nie muszę się głowić co zrobić, aby się najadła. Nawet sama woła mniam mniam;-)

Anna Haluszczak
11 lat temu

Szczęściara! U nas też tak było, ale teraz bywają gorsze dni. Tłumaczę to sobie tym, że ja czasem też nie mam apetytu, więc dziecko też może tak mieć 🙂

Julia Bąk Orczykowska

Mnie to ominęło;-) Zobaczymy latem jak nie będzie czasu się najeść bo trzeba będzie się bawić he he-)

Anna Haluszczak
11 lat temu

To naje się owocami i też nie będzie chodziła głodna 🙂 Podobno jeśli dziecko ma możliwość zjeść, to nie da się zagłodzić 😉

Aleksandra Greszczeszyn

U nas z jedzeniem bywa różnie. Raz jest super apetyt i Jula wcina wszystko, a innego dnia trzeba ją prosić, namawiać…Takie podejście do karmienia dzieci, jak przedstawione w powyższym wpisie naprawdę pomaga:) Trzeba mieć trochę dystansu, fantazji i umieć nauczyć dziecko czerpania radości z jedzenia!

Anna Haluszczak
11 lat temu

Albo umieć zagadać – u nas czasem się sprawdza 😉

Katarzyna Jaroszewicz
11 lat temu

Takie witaminowe stworki-potworki to same wskakują do buzi:)

Ania Stanczak
11 lat temu

My na szczęście nie mamy problemu z jedzeniem ale nie zawsze tak było kiedyś to był koszmar ale nie wiem co się zmieniło 😉 Amelka pokochała jedzonko i namawiać jej nie trzeba sama sie upomina

Milena Kamińska
Milena Kamińska
11 lat temu

My również stosujemy zasadę, ze jedzenie trzeba szanować ale trzeba je poznać wszystkimi zmysłami wzrokiem, dotykiem, węchem,smakiem a także słuchem. My nie mamy problemu z jedzeniem, mimo to stosujemy zabawy wyżej wymienione aby pokochać jedzenie smaczne i zdrowe i czerpać z tego przyjemność

Edyta Skrzydło
Edyta Skrzydło
10 lat temu

U mnie dzieci też się bawiły jrdzeniem,nie marnowalo się bo pochłaniał resztki pies sasiadki, żeby nie wyrzucać. Teraz też nie ma problemów, chlopcy jedzą wszystko,najkepiej idzie szpinak,papryka surowa,makarony i kotlety.

Zabawa 23 marca 2012

Szewc bez butów chodzi…

…. i bardzo dobrze! Gdyby nie strefa klimatyczna w jakiej mieszkamy, nie byłyby nam w ogóle potrzebne (no chyba, że szpilki które pięknie modelują naszą sylwetkę). Dzieci też nie potrzebują kapci, a już na pewno nie sztywnych niczym buty narciarskie. Jestem zwolenniczką „adamowej stopy” czyli takiej, jak ją Bóg stworzył – bez bucików.

Zarówno ja, jak i Tola chodzimy w domu bez kapci. Ani ja, ani ona ich nie uznajemy. Chodzę tak już ćwierćwiecze i nie mam płaskostopia czy innego schorzenia, więc śmiało ten mit możemy obalić. Dawniej wierzono, że sztywne (prawie, o ile nie ortopedyczne), co najmniej za kostkę są niezbędne do nauki chodzenia i prawidłowego rozwoju dziecka. Dziś nie tyle pogląd, co wiedza zmieniła się diametralnie. Dziecko powinno jak najczęściej chodzić na boso, co wpływa na prawidłowy rozwój stopy- nie jest ona niczym skrępowana i pracuje w naturalny sposób. Różnorodność podłoża również sprzyja jej rozwojowi. Znam też wiele stereotypów dotyczących noszenia kapci czy butków:

  • w kapciach dziecko się nie poślizgnie. Niby racja, ale na boso czy w skarpetkach z sylikonową podeszwą również się nie poślizgnie.
  • w kapciach dziecko nie skręci kostki – myślę, że prawdopodobieństwo skręcenia kostki nie ma nic wspólnego z tym czy mamy buty czy nie.
  • na boso dziecko się przeziębi – oczywiście, że nie, pod warunkiem, że przegrzewanego dziecka nie wypuścimy bez skarpetek. Jeśli dziecko jest przyzwyczajane, czy jak kto woli hartowane, takie bose stópki nie wpędzą go w przeziębienie.
  • dziecku trudniej będzie nauczyć się chodzić – nauka chodzenia jest indywidualną sprawą każdego dziecka.

Orientacyjnie podaje się, że pierwsze kroki dziecko stawia w okolicach roczku, jednak rozpiętość jest znacznie większa – moja córka nauczyła się chodzić (bez butów) mając niespełna 10 miesięcy, ale są też dzieci, które pierwsze kroki stawiają w okolicach 15 miesiąca i więcej – buty nie mają tu nic do rzeczy. Jest jeszcze kilka innych mitów, ale pewnie dokładnie to znacie. Ja kapciuszkom mówię „nie”, co jest nie lada pożywką dla wścibskich spojrzeń i komentarzy (o kim mowa możecie się domyślać). Chciałabym powiedzieć, że już nie mogę się doczekać lata i chodzenia boso po trawie, jednak muszę sama siebie rozczarować – mieszkam w bloku, a ryzykantką nie jestem, by boso przechadzać się po trawniku (w butach też jest ryzyko). Zatem czekamy na możliwość plażowania i chodzenia boso po ciepłym piasku lub między grządkami na działce, skubiąc z krzaczka pachnące maliny. Ale zanim będziemy mogły to zrobić, dalej będziemy chodzić bez kapci, obalając kolejne mity.

A Wy zakładacie swoim dzieciom kapcie? Co sprawiło, że zdecydowaliście się na ich zakup lub całkowitą rezygnację? Wychowanie, a może względy medyczne?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

45 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Aleksandra Greszczeszyn

Zakładam kapcie. sama je noszę i bez jest mi zimno w stopy – szczególnie na kuchennych czy łazienkowy płytkach. jeśli ktoś ma ogrzewanie podłogowe – na pewno nie ma dla niego różnicy, ale przy zwykłym ogrzewaniu podłogę trudno ogrzać. Hartowanie?… Jakoś sceptyczna jestem względem tej metody… Nie przegrzewam Julki – dopasowuję jej ubranko do pogody, ale uważam, że o nóżki powinno się dbać właśnie zakładając kapcie, a nie ich nie zakładając:)

Aleksandra Greszczeszyn
Aleksandra Greszczeszyn
2 lat temu

Jak to człowiek zmienia poglady hihi. Moje trzecue dziecko chodzi bez kapci 🙂

Hanna Szczygieł
Hanna Szczygieł
12 lat temu

Ja jestem zwolennikiem trendu „fizjoterapeutów” nie staromodnych ortopedycznych „klocków”. W myśl zasady: narząd ruchu rozwija się w ruchu! Jednak z medycznego punktu widzenia, nie mogę się zgodzić z Autorką: Boso=zdrowo? Owszem ale tylko po naturalnej powierzchni trawie,piasku. Bóg wprawdzie stworzył nas bez kapci- jednak stwarzając nas nie przewidział betonu i innych twardych, nie modelujących się pod naciskiem ludzkiej stopy powierzchni! Boso to niedobrze, szczególnie w ważnej profilaktyce płaskostopia i wad postawy. To czy coś amortyzuje nasze stopy wpływa na nasz kręgosłup. kapcie owszem ale starannie wybrane, najważniejsza jest podeszwa- powinna łatwo zginać się w okolicy paluszków. Twarde sztywne ortopedyczne buciorki-… Czytaj więcej »

Sylwia Chojnowska
12 lat temu

W domku synek chodzi na zmianę w skarpetkach i kapciach z elastyczną podeszwą i profilowaną wkładką. Starannie je wybrałam by spełniały wszystkie wymogi. Kupiłam je dlatego by stopa synka już od początku prawidłowo się kształtowała i by zminimalizować w przyszłości płaskostopie i wady budowy.

Magdalena
Magdalena
7 lat temu

Czy może Pani dokładniej zapisać jamie to kapcie? Nazwa,cena itd.?

Fizinka
Fizinka
12 lat temu

W naszym domu też nie uznaje się kapci. Cała nasza trójka – ja, tatuś i Misiek, chodzimy boso 🙂

Julia Bąk Orczykowska

Ja noszę kapie, ale jakoś tak z przyzwyczajenia. Nie wyobrażam sobie chodzić boso;-) Moja córka też nosi buciki w domu. Myślę jednak, że dzięki sztywnym bucikom szybciej nauczyła się chodzić.

Aleksandra Greszczeszyn

Zdania na temat nauki chodzenia są podzielone. Jeszcze niedawno nie wyobrażano sobie, aby dziecko stawiało pierwsze kroki całkiem boso, bo stópki są jeszcze wiotkie i obawiano się, że mogą się wykrzywiać, źle kształtować. Ja uważam, że jest w tym sporo racji. mam nawet przykład takiego zwyrodnienia w rodzinie. Nie należy oczywiście przesadzać w drugą stronę – kapcie nie musza przypominać butów ortopedycznych – ale jednak jakieś usztywnienie piętki moim zdaniem jest wskazane. Jak znam życie za jakiś czas naukowcy znowu stwierdzą coś innego, a gro mam ślepo pójdzie z ich odkryciami… Trzeba być jednak trochę sceptyczną wobec tych „nowinek”, bo… Czytaj więcej »

Barbara Heppa-Chudy
12 lat temu

U nas nosi się kapcie 🙂 Nie lubię chodzić boso, chyba że latem w ogródku albo na plaży, ale to już inna historia 🙂
Aleks nosi w domu Crocsy – guru Zawitkowski polecał, więc spróbowałam – pierwsze były bardzo malutkie 😉 i jestem nadal bardzo za. Plusem crocsów jest też to, że dziecko samo szybciutko i sprawnie potrafi je założyć 🙂

Aleksandra Greszczeszyn

Zgadzam się z Tobą, Basiu. Boso – owszem, ale po piasku czy trawie. Od dzieciństwa uwielbiam czuć pod stopami ciepło piasku czy trawy, ale zimne płytki to już niekoniecznie… i dziecku też nie funduję takich „przyjemności”:) Oczywiście nie robię tragedii, jeśli zrzuca kapcie i ma akurat ochotę pochodzić na skarpetkach, ale kapcie w domu są i szczególnie jesienią i zimą staramy się jednak je nosić.

Anna Lasota
Anna Lasota
12 lat temu

Cała nasza trójka chodzi boso, albo raczej w skarpetkach;). W kuchni mamy płytki, ogólnie jestem zwolenniczką paneli wiec dywanów u mnie mało, służa raczej za ozdobę. Jest nam tak wygodnie:). Syn ma pantofle, ale służą mu jako garaż dla samochodów, od poczatku nie chodził po domu w obuwiu i najzwyczajniej mu ono nie potrzebne.

Do nauki chodzenia również nie zakładałam bucików i szybko załapał bez żadnych problemów:)

Anna Haluszczak
12 lat temu

Moje dzieciaki chodzą boso (w skarpetach), bo lubią i tak im najwygodniej. Zresztą jestem zdania, że nie będę na siłę odziewała ich w sztywne czy sztuczne buty. Nawet najlepsze obuwie to jakaś ingerencja w rozwój stopy. Córeczka chodziła samodzielnie w wieku 11 miesięcy, a uczyła się boso. Wątpię, by w butkach nauczyła się wcześniej. Synek właśnie stawia pierwsze kroki – też bez papci, a ma 10 miesięcy. Na dwór oczywiście butki mają, bo inaczej się nie da… Mi zawsze w stopy jest zimno, więc bez kapci żyć nie umiem 😉 Dzieciom jest ciepło nawet nocą w gołe nogi. Skąd to… Czytaj więcej »

Anna Haluszczak
12 lat temu

I tak cały czas się zastanawiam, co to maleństwo ze zdjęcia ma z prawą nóżką? Bo chyba nie jest do końca zdrowa…

Aleksandra Greszczeszyn

Albo to takie ujęcie, albo faktycznie coś nie tak…

Natalia Smykowska
11 lat temu

U nas np. od początku jak syn nauczył się chodzić (ok. 10 mż) nie było żadnego obuwia w domu. Potem były paputki skórkowe – jesienią i zimą a mimo to, gdy syn ma już prawie dwa lata fizjoterapeutka poleciła kupić butki ze sztywną podeszwą (nie takie typowo ortopedyczne!) i wyprofilowaną wkładką – i aby jak najmniej chodził boso po twardej powierzchni (piasek, czy trawa to zupełnie co innego!) – a te zalecenia to z tytułu tego, że jedną stopę stawia do środka…

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
11 lat temu

Moim zdaniem autorka nie uwzględniła jednego bardzo ważnego czynnika – podłoża. Całe życie biegałam boso po domu bo miałam parkiet albo deskę podłogową. Od kiedy w całym domu mam kafle bieganie na boso kończy się bólem kręgosłupa. Niestety kafle w żaden sposób nie amortyzują kroków. Długo nie wierzyłam, że to może mieć znaczenie, kiedy pojawiły się bóle dalej biegałam boso, wybierałam masaże i inne formy fizykoterapii twardo upierając się, że to nie wina podłoża. W końcu eksperymentalnie zaczęłam nosić kapcie. Bóle kręgosłupa zniknęły. Teraz już wiem, boso po ogródku, po plaży, po wszystkich terenach naturalnych, drewnianych podłogach jak najbardziej. Nigdy… Czytaj więcej »

Ania Ziemnicka
8 lat temu

jak chce to nosi, jak nie chce to nie nosi 😉 młodsza lubi tupać, więc przynosi ciapki żeby jej założyć 🙂 a tak to ogólnie skarpetki lub bez.

Anna Stefanek
8 lat temu

Kapcie to zło 🙂 sama nienawidzę to i dzieciaka nie będę zmuszać

Beata Baziak
8 lat temu
Reply to  Anna Stefanek

Amen ♥

Iwona Jota
Iwona Jota
8 lat temu
Reply to  Anna Stefanek

Przepraszam z góry autorkę, ale nie umiem „przejść” obojętnie wobec takiego komentarza… Jak się od razu dziecku wmówi, że coś jest złe, no to faktycznie, nastawi się na NIE. Komentarz w stylu: „sama nie lubię brokułów, to i dziecka nie będę ZMUSZAĆ!” A próbowałaś kiedyś dać dziecku wcześniej wrogo nie nastawiając? Może DAJ MU WYBÓR! Albo przynajmniej nie używaj droga mamo takich wielkich słów… I nie chodzi tu wcale, czy osobiście jestem za czy przeciw.

Kamila Gajowniczek
8 lat temu

Moja młodsza córka bez kapci chyba ze zimniej jest to kapcie z befado a starsza bez kapci zawsze nie lubie to nie zmuszan:)

Sylwia Similska
8 lat temu

Syn nie lubi kapci. Biega na boso a jak jest mu zimno w stopy to zakłada sobie skarpetki sam 😉

Veronika Kate
8 lat temu

Obie od zawsze nie znoszą ani skarpet ani kapci.

Sylwia Kotewicz
8 lat temu

w Polsce jak najbardziej pozwalam na boso czy w skarpetkach, tu w anglii tak srednio-inne budownictwo i chłodniej w domu, zima ubirałam 2 pary skarpet albo skarpety i kapcie, ale teraz juz znowu pozwalam na boso bo cieplej jest troszke

Maria Ciahotna
8 lat temu

Moje noszą, synek sam chodzi i prosi a mała tak trochę ze względów bezpieczeństwa, jak biega bez to się przewraca na zakrętach 🙂 ale mają takie paputki, nie ma u nich na razie powodu by cokolwiek korygować, to niech nóżka sobie spokojnie rośnie. AA ja też lubię mieć od doły dodatkową warstwę zabezpieczającą, bo też jestem taki zmarzlak 🙂

Magda Szafran
8 lat temu

Kapciom w domu zdecydowane NIE… Skarpetki s gumkami na chłodne dni i dziecko jest najszczesliwsze… 🙂

Małgorzata Szczepańska

synek chodzi w butkach bo mam śliskie podłogi i się wywraca chociaż w tej chwili biega po płytkach boso nawet bez skarpetek. Córcia chodzi cały czas w butkach bo musi nosić specjalne wkladki ortopedyczne

Joanna Szopińska
8 lat temu

Od kiedy się zrobiło wiosennie mój synek biega boso a córcia w kapciach. Zakładanie młodemu kapci i skarpet to syzyfowa praca bo w ciągu sekundy je ściągnie 🙂

Aneta Wagner
8 lat temu

ooooo u mnie to samo. w zimie w skarpetkach a latem albo z albo całkiem bez. kapcie zimą są na nogach synka ułamki sekundy…

Kaja Biwo
8 lat temu

A my nie nosimy ani kapci, ani skarpet 🙂

Aneta Błajek
8 lat temu

Nasi Chłopcy chodzą w paputkach

Ewa Gołębiewska
8 lat temu

U nas teraz skarpetki ale zimą koniecznie papcie. Mamy takie mieszkanie że jak na wysokości głowy jest 25 stopni to przy podłodze jest 10… Więc zamarzły by im nóżki.

Alicja Skowrońska
8 lat temu

nie. I w domu i w przedszkolu nosi skarpetki z gumowym spodem wg zaleceń lekarki od rehabilitacji.

Beata Baziak
8 lat temu

boso !

Panna Niewidzialna
8 lat temu

Ja nie nosze i Misia Tym bardziej

Iwona Nita
8 lat temu

Nie nosi. W domu kafelki 🙂

Mia Popa
8 lat temu

obecnie kapcie, ale gdy uczyla sie chodzić to skarpetki tylko.

Klaudia Piotrowska
8 lat temu

Córa najlepiej czuje się boso, na chłodniejsze dni skarpety z gumkami chociaż i tak mi je ściąga łobuz 😉

Magdalena Karaś
8 lat temu

noszą maluchy noszą, żeby się u babci nie ubrudzili od starego 20letniego dywanu bo potem nie można skarpet doprać…

Patrycja Różycka
8 lat temu

Czy ciepło czy zimno mój synek woli na boso biegać. Ściąga w domu wszystko:-)

Patrycja Zdrojewska
8 lat temu

Przewaznie boso, czasem skarpety, nigdy w domu buty 🙂

Alina Kudzia
8 lat temu

nosimy kapcie i mamy nakaz od ortopedy ich noszenia. po trawie czy piasku może chodzić boso ale po domu absolutnie nie…

Magdalena Kóska
8 lat temu

Nie mamy kapci, w zimie mamy skarpety i wszystko w temacie. Acha i czapek tez nie mamy

Jan kowalski
Jan kowalski
7 lat temu

U mojej znajomej cala rodzina na bosaka. Szostka dzieci i rodzice. Ten smrod w przedpokoju z butow, te brodne skarpety ochyda. U doroslych piety popekane az do krwi. Wystarczy jedno przyniesie gezybice i caly dom smierdzi z nog. Zadko tam siedzialem na kawie.

Sylwia Basiak
Sylwia Basiak
6 lat temu

Ja tam akurat bez kapci nie lubię chodzić, ale dzieci wiadomo, odwrotnie. Do tego, czy maluch ma na stopach kapcie, czy nie, nie przykładam tak wagi, bardziej do tego, w czym śmiga na zewnatrz. Chyba najwięcej mojego zaufania zyskała marka Memo, zwłaszcza, jeśli chodzi o buty zimowe.

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close