Gry planszowe i nie tylko 12 grudnia 2016

Jeśli tak uważasz, popełniasz błąd czyli sekret “Wsiąść do pociągu”

Mimo, że przed chwilą wspólnie się bawiliście, Twoje dziecko dalej z uporem maniaka powtarza: pobawisz się ze mną?  Ile razy można tego słuchać, prawda? Ale zaciskacie zęby i wracacie do zabawy, bo przecież jesteście świadomi, że czas szybko leci i wkrótce maluch nie będzie chciał spędzać z Tobą czasu na zabawie.

Jeśli tak myślisz, popełniasz błąd.

Często słyszę od innych rodziców, że mimo zmęczenia po pracy starają się bawić z dziećmi w ich zabawy: przecież wystarczy, że powiem parę razy brumm brum, przejadę samochodzikiem tam i z powrotem, wypiję wyimaginowaną herbatkę, czy przebiorę lalkę. W myślach uspokajamy nasze sumienie i odhaczamy zadanie na dziś, czyli codzienna zabawa z dzieckiem zaliczona. No bo z dziećmi trzeba się bawić, prawda? Wszędzie o tym mówią i piszą, więc nie będę gorszy/a, a w dodatku “mądre poradniki” powtarzają, że za chwilę będzie za duże i nie będzie się chciało z nami bawić. Gwarantuję, Wam, że jeśli tak będziecie podchodzić do wspólnej zabawy, to  Wasza pociecha szybko przestanie Was męczyć pytaniem: pobawisz się ze mną? A nie o to przecież chodzi, by odwróciła się od Was na pięcie, bo jesteście nudni.

Jak zatem bawić się z dzieckiem, jak spędzać z nim czas?

Przede wszystkim być obecnym w jego życiu, wiedzieć czym się interesuje, co go śmieszy i bawi, a co sprawia, że się boi. Znaleźć choć godzinkę dziennie, by wspólnie się z nim pobawić, ale nie odtwórczo, schematycznie. Jeśli chcecie, by mimo upływających lat Wasze dziecko chętnie spędzało z Wami czas, to teraz musicie zainwestować w te relacje.

Świetnym sposobem są wszelkiego rodzaju gry planszowe. Wśród nich możemy znaleźć gry familijne, strategiczne, wojenne, edukacyjne, przygodowe i wiele innych. Z łatwością każdy odnajdzie coś dla siebie – dobrze czytacie, nie tylko coś idealnego dla dziecka, ale i dla rodzica. Fantastycznie jest, gdy gra wciąga wszystkich graczy – tego małego, jak i dużego.  Przyznam, że ja już namierzyłam grę, którą pokochał mój pięciolatek i moja druga połówka – a nie jest trudno sprostać wymaganiom, jakie oni stawiają.

Jaki jest zatem sekret gry planszowej “Wsiąść do pociągu: USA”?

Przede wszystkim bardzo proste zasady, turowość, losowość i jej wykonanie zarówno pod kątem graficznym, jak i wykończenie elementów gry, np. plastikowe miniaturki wagonów. 30 kart biletów, sprawia, że w grę można grać wręcz nieustannie, doskonaląc swoją taktykę.

Palcem po mapie

Gra polega na budowaniu połączeń kolejowych na mapie Stanów Zjednoczonych zgodnie z wylosowanymi trasami na biletach. Za każdą utworzoną linię zdobywa się punkty, a wygrywa oczywiście osoba, która zbierze ich najwięcej. Każdy ma szansę na zwycięstwo.

Przygotowanie do rozgrywki nie zajmuje wiele czasu – wystarczy rozłożyć planszę (jest duża, więc potrzebny spory stół lub podłoga) i przetasować oraz rozdać karty. Łatwe reguły sprawiają, że rozgrywka jest dynamiczna, nie trzeba długo czekać na swoją kolej i zastanawiać nad ruchem. Dużym plusem jest to, że do gry można zaprosić np. gości, którzy w mig zrozumieją, o co chodzi w zabawie. A im więcej grających osób, tym więcej emocji.

Jeśli nie graliście z dziećmi dotąd w nowoczesne planszówki, śmiało możecie od tej właśnie zacząć. Jest prosta, a może Was pochłonąć i dostarczyć dużo dobrej rodzinnej zabawy.

W pudełku znajdziecie wspomniane już 30 kart biletów z trasami np. z Los Angeles do Nowego Jorku, 140 kolorowych wagoników, 144 ilustrowane karty kolorowych wagonów, planszę z mapą Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, 5 drewnianych znaczników, kartę podsumowania i kartę premii za najdłuższą trasę oraz oczywiście instrukcję.

Gra jest przeznaczona dla dzieci od 8 lat, ale już pięciolatek poradzi sobie z nią przy niewielkiej  modyfikacji zasad i naszym wsparciu. Wystarczy zagrać w otwarte karty biletów i wagonów, by w razie problemów podpowiedzieć maluchowi.

“Wsiąść do pociągu: USA” jest niewątpliwie tytułem, który powinien na długo zapaść Wam w pamięć. Nie zawiedziecie się na niej, ani na jej innych wersjach. To jest klasyk wśród gier planszowych i nasz numer jeden wśród gier na długie zimowe wieczory.

Wpis jest elementem współpracy z Rebel.pl

Więcej informacji o grze znajdziesz na stronie GramywPlanszowki.pl | GwP https://gramywplanszowki.pl/gra/562/wsiasc-do-pociagu-usa

Subscribe
Powiadom o
guest

9 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Marta Porcz
8 lat temu

Znam ten ból ale chociaż te parenascie minut dziennie bawie sie co tylko sobie zażyczy.

Anna Jankowska
8 lat temu

Nie jesteś jedyna 🙂 Jeden z pierwszych wpisów na moim blogu był dokładnie o tym 🙂

Barbara Heppa-Chudy
8 lat temu
Reply to  Anna Jankowska

Anna, wklej link. Poczytamy 🙂

Alicja Malinowska
8 lat temu

Jesteśmy pierwszym pokoleniem matek, które mają takie wyrzuty sumienia. W czasach sprzed pralek automatycznych, produktach spożywczych do kupienia nie ugotowania matki nie miały czasu na celebrowanie macierzyństwa. A te które miały ludzi od prania i gotowania, miały też nianie. Właśnie nianie i guwernantki to dowód, że kobiety lubiły być matkami od czasu do czasu, nie non stop 🙂

Elzbieta Jankowska-Koszela

Nie nie jesteś najgorsza….tez tak mam,marzę żeby wyciągnąć kopyta po pracy, w tedy całe tałatajstwo leży kolo mnie, w zamian za zabawę w dom i gotowanie w mini garnka, chodzimy do kina na premiery bajek 😉

W roli mamy - wrolimamy.pl

Skąd ja to znam :p

Barbara Heppa-Chudy
8 lat temu

Uwielbiam planszówki, to tak jak napisałaś, taka forma zabawy, która bawi nas wszystkich. Szczęście, że młody szybko łapie zasady i gramy już od dawna w naprawdę super gry. Choć jest dzieckiem ruchliwym, to nad planszą potrafi się skoncentrować i jesteśmy w stanie rozgrywać mega długie sesje.
A „Wsiąść do pociągu” – bardzo fajna!

W roli mamy - wrolimamy.pl

Gra jest genialna. Aż zdziwiłam się z jaką łatwością radzi sobie z nią pieciolatek

Ciąża 8 grudnia 2016

Łapię chwile ulotne… Fotografia stała się czymś więcej, niż zapomnianą pamiątką

Zawsze wydawało mi się, że wykonanie fotografii, to jedynie naciśnięcie na odpowiedni guzik w aparacie i voila! Cyk i gotowe! Nie postrzegałam tego w kategorii czegoś szczególnie wyjątkowego, do czego osobiście by mnie ciągnęło.

Owszem, na moim ślubie fotograf był i wykonał dobrze swoją pracę, na chrzcinach starszego syna też, ale mój sentyment nie sięgał tak głęboko, bym miała się skusić na sesję ciążową. Ani w pierwszej, ani w drugiej ciąży.

Za to trzecia, poskutkowała współpracą z moją krajanką – szczecinianką Kamilą Rutkowską z Amber Fotografia. Z dwóch powodów skusiłam się na 100 km podróż z mojego miejsca zamieszkania, do miasta Portowców:

1.Szczecin zawsze pozostanie tym magicznym miejscem, do którego wyrywa serce. W szczególności rzeczka Płonia, która przepływa przez moje rodzinne Dąbie. Oj, tyle, co ja się tam naspacerowałam, aż łezka się kręci w oku…

2.To moja ostatnia ciąża, a mając na podorędziu męża i dwóch przystojnych synów, grzechem byłoby nie złapać tego magicznego momentu życia w obiektywie. Nie oszukuję się, czas ucieka, więcej dzieci nie będę miała, więc efekt sesji będzie cieszyć do końca moich dni.

Podejście, od którego wszystko zależy

Zapaliłam się do pomysłu sesji, tym bardziej, że Kamila trafiła w mój czuły punkt, proponując zdjęcia w plenerze przy Płoni. Nie mogło być lepiej. Umówiłyśmy się pod liceum, ustaliłyśmy miejsce w którym się “rozbijemy” ze sprzętem i zrobimy, co mamy do zrobienia. Jeszcze w domu potraktowałam się ciut mocniejszym make-upem niż noszę na co dzień, a Kamila w swoim magicznym bagażniku miała nie tylko różne akcesoria do zdjęć, ale nawet zwiewne sukienki i wianki! Od razu poczułam się tak, jakbym wchodziła w buty Matki Natury. Pięknie, lekko, naturalnie, a w dodatku złote słoneczne promienie u schyłku sierpnia tworzyły niezwykły klimat zarówno odbijając się od wody, jak i prześwitując przez jeszcze bujne liście drzew.

Pierwsze zdjęcia miały miejsce w wodzie. Zanim odważyłam się wejść do rzeki, szlak przetarła Kamila, upewniając się, że i światło dobre i złapie to, na czym jej najbardziej zależało. Następnie weszłam ja, na głębokość do ¾ uda i się zaczęło. Sugestie fotografki były dla mnie jasne i przyjemne do wykonania. Nie czułam się “ustawiana” niczym manekin do zdjęć, ale faktycznie wiele zależało ode mnie. Uśmiech, pozytywne nastawienie i swoboda Kamili, ułatwiły wyluzowanie.

Było i miło i wesoło, tym chętniej zgodziłam się na kolejne propozycje przeniesienia się pod wodospad (czy też raczej sztuczne spiętrzenie).

sesja2

sesja3jpg

Następnie znalazłyśmy odpowiednie miejsce na suchym lądzie. Szybko przebrałam się w zaproponowaną suknię “Matki Natury”, wcisnęłam wymarzony wianek na głowę i rozsiadłam się wygodnie na ławce, którą okalały urokliwe rośliny.

sesja4.jpg

Moje absorbujące dzieci fotografka przetrzymała z uśmiechem na ustach. Widać było, że dzieciaki nie stanowią problemu, skoro potrafiła z moimi wrzaskunami współpracować, nie rwąc włosów z głowy. Zresztą ona robi świetne zdjęcia nie tylko noworodkom, koniecznie je zobaczcie!

Dzieciaki postanowiły nie psuć nam zdjęć i Kamila uchwyciła nas w kilku rewelacyjnych ujęciach. Mam na nich to, czego tak bardzo chciałam – szczęście rodzinne i spełnienie, o których na co dzień nie zawsze się pamięta. I te zdjęcia niebawem zawisną w galerii na ścianie, bo nie potrafię się na to nasze stadło napatrzeć!

Ale moimi faworytami i tak są zdjęcia, na których jestem ja i mój brzuch. No cóż, uchwycona miłość do nienarodzonego, szczęście i swego rodzaju delikatność, ulotność tych chwil mnie totalnie zauroczyły. Nie bez przyczyny…

Nie mogłam się powstrzymać i kilka zdjęć, jako efekt współpracy z Kamilą, wrzuciłam na mój Fb. Zainteresowanie i morze ciepłych słów, które mnie wtedy zalały, są nie do pojęcia. Tak, poczułam się wyjątkowo, ciesząc się, że pozwoliłam sobie na “szaleństwo” sesji, o której wcześniej nawet nie pomyślałam.

sesja7.jpg

Mam swoją pamiątkę, wyjątkową, najpiękniejszą. Kamila uchwyciła nie tylko chwile ale i nasze uczucia, za co chciałabym jej raz jeszcze bardzo podziękować. A jednocześnie ośmielić te z Was, które są z okolic Szczecina i zastanawiają się nad tym, czy warto się w to bawić. Ja powiem, że warto, bo fotograf z takim podejściem i umiejętnościami jak Kamila, ze zwykłego zdjęcia wyczaruje pamiątkę, która nie będzie miała szans zapomniana pokryć się kurzem.

Szukajcie Kamili na Amber Fotografia Kamila Rutkowska, zajrzyjcie w zdjęcia, które wychodzą jej znakomicie. Nawet, jeśli nie macie brzuszków do uwiecznienia, każda inna chwila Waszego szczęścia, godna jest takiej właśnie sesji, jakiej miałam przyjemność doświadczyć!

Subscribe
Powiadom o
guest

10 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Marzena Jurek
Marzena Jurek
8 lat temu

WOOOOW
Piękne zdjęcia 🙂

Paulina Garbień
8 lat temu

Piękne zdjęcia, warto mieć taką pamiątkę, a Tobie wyjątkowo ciąża służy :* <3

Żaklina Kańczucka
8 lat temu

Sprzeczać się nie zamierzam 😀 <3

Olga Kloda
7 lat temu

Przepiękna pamiątka

W roli mamy - wrolimamy.pl
Reply to  Olga Kloda

Prawda, nie mogę się napatrzeć 🙂

Krzysztof Kanczucki
7 lat temu

SUPER…

W roli mamy - wrolimamy.pl

Dzięki wujek 🙂 /Żaklina/

Agnieszka Kwiatkowska

Ja wlasnie podrukowalam swoje zdjecia sesje robil mo w domu moj 14 letni syn i wyszla super , powkladane juz w album a na scianie mam mega duzo zdjec teraz zawisna na ostatniej scianie w sypialni ciazowe i rodzinne a reszta hmm chyba bede musiala dobudowac sciany bo ja jestem maniaczka zdjec

W roli mamy - wrolimamy.pl

wspaniałe pamiątki 🙂 a ile radości przy tym 🙂

Agnieszka Kwiatkowska

Bardzo zaluje ze przy poprzedniej 2 nie mam takiej pamiatki

Boże Narodzenie 6 grudnia 2016

Jestem kłamczuchą – okłamuję swoje dzieci!

Wstyd przyznać ale dowiedziałam się, że jestem kłamczuchą. Niestety najgorszą na świecie bo okłamuję swoje własne dzieci! Najgorsze jest to, że robię to z premedytacją, ciągle i… jak się tak dobrze zastanowić to wcale się tego nie wstydzę. Chcecie wiedzieć dlaczego?

Mówię moim dzieciom, że Święty Mikołaj istnieje, że przynosi co roku prezenty grzecznym dzieciom, że mieszka w Laponii i wreszcie, że saniami zaprzężonymi w renifery rozwozi prezenty dzieciom na całym świecie.

Spytacie gdzie tu błąd? Otóż okazuje się, że podobno dzieci, które nie wierzą w Mikołaja mają lepiej, bo nie czują rozczarowania kiedy dowiedzą się, że Mikołaj “nie istnieje”. Choć ja nadal twierdzę, że istnieje, a to, że zamiast niego czasem sama kupuję innym prezenty, no cóż – stary jest, może mu się zdarzyć zapomnieć, więc tacy “pomocnicy” jak ja, dbają o to by nikt nie był poszkodowany 😉

Magia Świętego Mikołaja to u nas element świątecznych tradycji, taka jak pieczenie pierniczków, ubieranie choinki czy ozdabianie domu. Kiedyś dzieci pewnie dowiedzą się, że prezenty my im kupujemy, żeby Mikołajowi ułatwić sprawę. Dowiedzą się, że każdy może być Mikołajem i sprawiać innym radość wręczając upominki. Zobaczą jakie to przyjemne i jak dużo daje radości.

Póki co, niech żyją magią tego jedynego Mikołaja, który co roku daje drobiazgi 6 grudnia w przedszkolu, a pod choinką zostawia resztę prezentów w noc wigilijną. My znajdujemy je tam w pierwszy dzień świąt z radością odkrywając, że ciasteczka i mleko pozostawione dla Mikołaja zniknęły, tak samo jak marchewka dla reniferów 😉

Niektórzy uważają to za coś złego, no cóż, ja tak nie uważam. Sama, jako dziecko wcale nie czułam rozczarowania, jakoś naturalnie to przyszło i pamiętam, że mając jakieś dwanaście lat kupowałam dla wszystkich w domu drobiazgi ze swoich pieniędzy. Nie mogłam sobie na zbyt wiele pozwolić, były to lakiery do paznokci, czy pędzle do golenia, jakieś dezodoranty itp. ale już wtedy czułam ogromną radość wiedząc, że nikt nie spodziewa się tych prezentów i niecierpliwie czekałam na reakcję, gdy je tam znajdą. To było coś niesamowitego i świetnie zastąpiło mi magię znajdowania prezentów od Pana z brodą 😉

Napiszcie jakie Wy macie zwyczaje i wspomnienia z dzieciństwa 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close