– Mamusiu, cyrk przyjeżdża do nas. Pójdziemy, prawda?
– Niby po co? Mało razy byłaś w cyrku?
– No weź, tradycja, co roku chodzimy.
– I jeszcze ci mało?
– Zawsze jest coś nowego. Idziemy.
No i zadecydowała. Faktycznie, co roku w wakacje przyjeżdża do nas cyrk. W czasie roku szkolnego też jakiś wpada. W ogóle, z tego co mi kilka lat temu naplotkował jeden pan od wielbłądów i innych zapleczowych spraw w cyrku, warte uwagi w Polsce są trzy cyrki: Zalewski, Korona i Arena. Za nimi jest jeszcze Arlekin. A o całej reszcie nie ma co mówić. Takie tam „objazdowe trupy cyrkowe”. Ponoć jeżdżą po wsiach, gdzie większe cyrki nie goszczą. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale faktycznie – do nas przyjeżdżają tylko trzy. Z czego Arena chyba najczęściej.
Pierwszy raz zobaczyłam cyrk Arena dwa albo trzy lata temu i flaki mi na lewą stronę wywróciło. Szczerze? Myślałam, że on się już kończy. Rok temu miło mnie zaskoczył. Wyszłam z widowiska oczarowana. W tym roku? W tym roku było tak:
Usiedliśmy sobie w pierwszej ławce w sektorze. Niby nisko, ale przed nami była akurat przerwa w lożowych krzesełkach, więc teoretycznie miejsce super. W praktyce okazało się, że lożowe krzesełka stoją na swoim miejscu tylko do rozpoczęcia przedstawienia, potem zaczynają wędrować. Przed nami nagle stworzyły się trzy dodatkowe rzędy. I mam silne wrażenie, że osoby, które tam zaległy, nie miały biletów na lożę. No ale nie mój cyrk, nie moje małpy. Nie ja na tym straciłam. Chcą tam siedzieć, ich sprawa. Tylko kurde – jak się siedzi w loży, to się siedzi, nie wstaje co chwila!
Myślicie, że miejsca wyżej są lepsze i sama sobie jestem winna? Powiem Wam, że przez chwilę też tak myślałam. Dokładnie do momentu, kiedy z tych wyższych miejsc zszedł pewien pan i poprosił tych państwa z dzieckiem w pierwszym rzędzie loży, żeby łaskawie schowali balon, bo im zasłania. Faktycznie mógł zasłaniać, bo to był duży balon wypełniony helem. A że większość widowiska to były popisy akrobatów na linie lub obręczy, ten balon naprawdę mógł być wkurzający.
Gdybyście uznali, że najlepiej widać z loży i warto się wykosztować, uczciwie uprzedzam: klaun, który miał najwięcej wejść, wyciągał sobie z loży widzów i brał na scenę. Kto nie lubi wystąpień publicznych, niech się nie pcha 😛
Ale kij tam z lożą i balonami. Takich pielgrzymek dzieci i rodziców, jak w tym roku, to nie widziałam nigdzie. No serio, tego to jeszcze w żadnym cyrku nie grali 😛 Obstawiam, że połowa szła z maluchami do łazienki, ale kurde – już po kwadransie?! Łazili przede mną tam i z powrotem. Tych łazienkowych od biedy jestem w stanie zrozumieć – dziecko woła, nie ma zmiłuj. Ale tych, co w trakcie przedstawienia szli po popcorn, za nic zrozumieć nie mogę. A średnio co druga osoba, która przede mną przeszła, wracała z popcornem, albo watą cukrową. Taniej by im było iść do parku, przynajmniej za bilety by nie płacili. Serio, po to się przychodzi do cyrku, żeby w ogóle nie patrzeć na arenę?! Kilka osób to w ogóle szlajało się z tymi dziećmi tam i z powrotem. Dzieci na oko dziesięcioletnie biegały po popcorn same.
No dobra, jesteście ciekawi, czy było na co patrzeć?
Cyrk opanowali artyści z Ukrainy i Mołdawii. I czapki z głów, bo sporo tych podniebnych akrobacji zrobili bez linki asekuracyjnej. Są dobrzy, chociaż do tych z zeszłego roku sporo im brakuje. O ile w zeszłym roku to też była Arena, ale chyba tak. Głowy nie dam.
Zwierzęta – temat najbardziej kontrowersyjny w cyrkach. W Arenie jest spoko. Najlepiej wytresowane były psy i koty, było na co popatrzeć. Kucyka, osła, lamy i wielbłądy po prostu nam pokazano. Każde wykonało po jednym prostym poleceniu i tyle. Ale były super. Moje serce skradł wielbłąd Simir. Korciło mnie iść go wygłaskać, ale ja jestem sierściowa alergiczka i mogłoby się to dla mnie kiepsko skończyć. W przerwie dzieci na nim jeździły, więc ogólnie jest przyjazny.
Hit sezonu, czyli Transformers, za przeproszeniem dupy nie urywa. Chociaż amerykańską myśl techniczną ogólnie doceniam. Jednak ukraińska akrobatka, która nie tylko pierwszą, ale i drugą młodość ma za sobą, bije go na głowę. O tej przemijającej młodości świadczy tylko stan jej szyi, jakby tak założyła inny kostium, to w świetle reflektorów mogłaby się upierać, że ma dwadzieścia lat. Makijaż oszuka wszystkich. Figura i gibkość… noooo, figurę taką to nawet kiedyś miałam, jakieś dwadzieścia lat i dwadzieścia kilo temu, ale tak porozciągana nigdy nie byłam.
Czego mi zabrakło? Porządnego żonglera i magika. Tak jednego, jak i drugiego, w żadnym cyrku nie widziałam już dawno, a Duśka mnie ciągle namawia i od paru lat chodzę regularnie. Żadnych wyciąganych z kapelusza królików nie zobaczycie, gołębi wylatujących nie wiadomo skąd też nie. I nikt Was nie przetnie na pół. Trochę żal.
Czy poleciłabym ten cyrk z czystym sumieniem? Hmmm, za bilet rodzinny daliśmy 120 złotych, wyszło 40 na głowę. Jakbyśmy mieli jeszcze jedno dziecko, też by weszło i byłoby 30 na głowę. Więc drogo raczej nie jest. Ale też przedstawienie nie jest najwyższych lotów. Można iść, można nie iść. Dzieciom się spodoba na pewno. Tak naprawdę wielką i genialną robotę odwala klaun. Ma naprawdę dobrze przygotowane numery, potrafi namówić publiczność do współpracy, i chociaż nie wygląda (ani on młody, ani szczupły), ma niesamowitą kondycję. I wydepilowane nogi, ale to tak na marginesie 😉