Emocje 15 lutego 2018

Czyje oczy, czyje usta?

No cóż, chyba jeszcze przed narodzinami dziecka rodzice rozmyślają, do kogo szkrabik będzie podobny. Często spoglądają na zdjęcie USG i zgadują, po kim maleństwo będzie miało nosek, a po kim usteczka.

No cóż…. gdy rodzili się moi synowie, też spoglądałam z ciekawością, do kogo są podobni 😉 I dałam się złapać na wytrwałą wyliczankę cech podobieństwa i to nie raz, a trzy razy! Bo szczerze mówiąc, byłoby mi bardzo miło, gdyby moje dzieci były do mnie podobne, skoro córki się nie doczekałam. Taki niewinny przejaw matczynego egoizmu.

Wiecie, mam naprawdę urodziwe dzieci i gdy spotykają nas bliżsi czy dalsi znajomi, gadka jest ta sama – do kogo bardziej podobni? Myślę, że większość ludzi lubuje się w takich zabawach i niespecjalnie mi to przeszkadza. A co osoba, to inna wersja – że do męża, a to po dziadku, a po mnie to wcale. Gdy moje dzieci widzi teściowa to mówi, pokazując zdjęcia, że najstarszy i najmłodszy to ich ojciec. Przyjaciele obstawiają pół na pół nazywając moich synów “braćmi ksero”. Moja mama machając mi zdjęciem przed twarzą wzrusza się, że najmłodszy to wypisz, wymaluj malutka Żaklina.

A jak wygląda to w moich oczach?

  • Kolor włosów – wszyscy blondyni, zdecydowanie nie po mnie, ale o gęstość czupryn już bym się pokłóciła;
  • Kolor oczu – dwa do jednego dla mnie: moje jasnoniebieskie oczyska widać i u najmłodszego i u średniego. Najstarszy mniej więcej do trzeciego roku życia miał jasny błękit, a później poszedł w ojca i ma zielononiebieskie;
  • Kształt uszu – po ojcu;
  • Kształt nosków – cholera wie? Zapytajcie mnie o to za kilka lat;
  • Kształt ust – najstarszy po mnie, młodsi po ojcu;
  • Kształt twarzy – po ojcu;
  • Kształt łuku brwiowego –  zdecydowanie po mnie cała trójka.
  • Od pasa w dół – zdecydowanie po ojcu ;).

Co ciekawe, ich uroda zmienia się to w jedną, to w drugą stronę, pewnie nie raz jeszcze nas zaskoczą. Skoro co dziecko, to inny charakter, to i wygląd mogą mieć inny. Jedno wiem na pewno, wyszła nam fajna mieszanka genów. Ale i tak w tym wszystkim najważniejsze jest jedno – by mimo różnic, byli tak samo szczęśliwi.

Fot. Archiwum prywatne. Ż. Kańczucka

Subscribe
Powiadom o
guest

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anonimowo
6 lat temu

Wszyscy od zawsze powtarzali, że nawet gdyby moje dzieci były czarne, to mąż się ich nie wyprze
Klony tatusia, chociaż Córa teraz się robi bardzo do mnie podobna (ma 7 lat).
Natomiast Syn (3 lata) długo był niemalże identyczny, jak siostra w jego wieku 😉
Raz z mężem znaleźliśmy zdjęcie i dobre 15 minut się zastanawialiśmy, które z naszych dzieci na nim jest, dopiero po jednej zabawce w tle doszliśmy do tego

Anonimowo
6 lat temu

Moja to wykapany tatus

Niepoprawna Optymistka

U mnie dzieciaki to skóra zdjęta z mamusi ❤

Anonimowo
6 lat temu

Sa podobne do nas obojga. Sami wygladamy jak rodzenstwo, niektorzy mowia nawet, ze jak blizniaki. Takze kazda wziela sobie z nas to, co idealnie do niej pasuje i sa po prostu sliczne

Anonimowo
6 lat temu

Często słyszę „synek mamusi, cała Ty”. Jest bardzo do mnie podobny Porównujac zdjęcia z dzieciństwa można nas pomylić

Ciąża 14 lutego 2018

Nie drażnij lwa – tuż przed porodem…

Jak powszechnie wiadomo ciąża trwa dziewięć miesięcy. A właściwie to nieco ponad, bo w rzeczywistości wychodzi około 40 tygodni. No w każdym razie długo. Za długo, jak na jedną kobitę. Choćby nie wiem jak miło i przyjemnie mijał ciężarnej ten czas, to jednak w ostatnich tygodniach przychodzi taki moment, że ma się już dość. 

Dość dużego brzuszka, dźwigania dodatkowych kilogramów, ciągle pełnego pęcherza, palącej zgagi, uciążliwych zaparć, obrzęków i wielu innych, mniej lub bardziej dokuczliwych dolegliwości. Tym bardziej, że one uwielbiają się kumulować w ostatnim miesiącu!

A jak do tego dołączą jeszcze różnego rodzaju przedporodowe atrakcje typu skurcze przepowiadające, bóle nóg, pleców i krocza, nudności, biegunki i wiele innych, to naprawdę można  mieć po dziurki w nosie tego błogosławionego stanu. Chciałoby się więc szybko zakończyć tę ciążę, urodzić zdrowego bobasa i zająć nowymi „problemami”, jak kolki czy bolesne ząbkowanie 😉

Ogólnie rzecz ujmując, nikogo nie powinien dziwić fakt, że ciężarna kobieta tuż przed porodem jest jak głodny, rozgniewany lew. Albo jak tykająca bomba, która w każdej chwili, zupełnie bez powodu, może wybuchnąć. Wystarczy z pozoru niewinne pytanie o to – jak się czuje, czy jeszcze jakoś się kula, albo kiedy zamierza urodzić? I już pozamiatane…

I nie twierdzę, że ludzie tak specjalnie zmówili się i postanowili podręczyć trochę zmęczoną przyszłą mamę, bo wiadomo, że każdy pyta z troski. No może co poniektórzy z czystej ciekawości.. 😉 Logiczne jest, że nikt nie ma złych intencji, ale dla ciężarnej będącej myślami (lub wręcz marzeniami) jedną nogą na porodówce, te proste pytania bywają niezwykle irytujące.

Znam to z autopsji. Wyznaczony termin porodu przede mną – teoretycznie zostało mi jeszcze kilka dni – a od dobrych dwóch tygodni ciągle ktoś pyta czy jeszcze jestem w dwupaku i kiedy zamierzam urodzić? No litości!

Sama chciałabym wiedzieć kiedy łaskawie przyjdzie „godzina zero”, bo jestem już zmęczona tą ciążą, wolałabym mieć za sobą poród, no i oczywiście chciałabym tulić w ramionach mojego trzeciego bobasa.

Ale niestety nie mam takich informacji. Nikt nie ma. Pozostaje nam – finiszującym ciężarnym – jedynie cierpliwie czekać. A koniec  prędzej czy później nadejdzie. Żadna ciąża nie trwa przecież wiecznie. Każda z nas w końcu urodzi – kiedy przyjdzie na to czas. A wtedy cały świat się o tym dowie – bo dobre wieści szybko się rozchodzą.

Więc proszę zlitujcie się i nie pytajcie mnie więcej, do czasu rozwiązania, czy już urodziłam. Lada moment to nastąpi. Obiecuję. I na pewno się pochwalę 😉

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
W szkole 13 lutego 2018

Jak zakończyć każdy dzień?

Od prawie dziewięciu lat jestem mamą i od tego czasu kocham miłością, która rośnie proporcjonalnie razem z moim dzieckiem. Przez tyle też lat trzymam się kurczowo celebrowania naszych wspólnych wieczorów.

Wieczór to najlepsza pora, by pobyć tak naprawdę razem. W ciągu dnia jest różnie – pośpiech, zniecierpliwienie, rozdrażnienie. Między wschodem a zachodem słońca pojawiają się niechciane słowa i zdarzenia, kiedy można było bardziej i lepiej, ale nie wyszło. Ile to razy nie udało się znaleźć chwili, by razem usiąść, posłuchać siebie nawzajem i wspólnie dzielić czas? Ile to razy codzienny pęd i stres wysysał z nas pozytywną energię?

I nadchodzi wieczór… Punkt obowiązkowy każdego dnia zarezerwowany tylko dla nas. Chwila pełna wyłącznie dobrych uczuć. Czas na pytania, opowieści, przemyślenia – czasem jest to niekończący się słowotok, czasem zdawkowe zdania. Zdecydowanie to najlepsza okazja bym mogła się dowiedzieć, co moje dziecko myśli, czuje, przeżywa, co dobrego wydarzyło się w jego życiu tego dnia, a co sprawiło mu trudność.

Jeszcze niedawno był to też czas na głośne czytanie. Podobno czytać na głos powinno się nawet nastoletniemu dziecku, by podczas tego rytuału tworzyły się dobre relacje. My dokonaliśmy pewnej modyfikacji – ponieważ oboje kochamy książki, czytamy wspólnie każdy swoją po cichu. Leżymy obok siebie i każde z nas zatapia się w swojej lekturze. To nasz wspólny moment wyciszenia, uspokojenia myśli przed nadchodzącą nocą.

No i wieczorny czas, by się przytulić, bo czułości nigdy za wiele. Póki jeszcze młodzian chce. Póki jest blisko. By czuł się bezpieczne i zasypiał w pewności, że jest kochany.

Jak zakończyć każdy dzień?
Z miłością.
„Kocham Cię, dobranoc”.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close