Emocje 26 października 2018

Pięć tysięcy złotych to dużo czy mało, czyli komu się w głowie poprzewracało

Ponoć polskie panie domu są gospodarne, oszczędne, umieją z niczego zrobić pyszny obiad, wiedzą, gdzie kupować taniej i jak zrobić, żeby biednie wyglądało bogato. Tak, to ostatnie faktycznie mamy opanowane do perfekcji. Lata praktyki wielu pokoleń zrobiły swoje. Tylko ja się pytam, w imię czego? Jeśli jeszcze ta kobieta pracuje zawodowo, to się zwyczajnie zarżnie.

W Polsce mało to znaczy najniższa krajowa. Wszystko powyżej to już dużo. Taka mentalność panuje w wielu polskich domach. A ja się zastanawiam, kto tym ludziom wyprał mózgi. Jak czytam, że z pięciu tysięcy to można nie tylko rodzinę utrzymać, ale jeszcze zaoszczędzić, to zastanawiam się, gdzie ci ludzie mieszkają. Ponoć na Kresach Wschodnich rachunki za gaz i prąd to mniej niż 50 złotych. No to może tam i czynsze i jedzenie są tańsze? Ale umówmy się – wszyscy się na Kresy nie przeniesiemy.

Dużo czy mało zależy od tego, czego od życia oczekujemy. Czy dajemy sobie prawo do wygód, o luksusie nie wspominając, czy uważamy, że na to nie zasługujemy. No dobrze, nie mówię, że wszyscy mamy w pałacach mieszkać, bo to i ogrzać ciężko i sprzątania dużo. Ale czteroosobowa rodzina w dwóch, na kredyt kupionych, pokojach to jednak nie jest wygoda.

Ponoć na jedzenie wydajemy 40% dochodów. Biorąc pod uwagę, jak bardzo ostatnio podrożała żywność, nie boję się powiedzieć, że nawet połowę. No więc na życie czteroosobowej rodziny zostaje drugie dwa i pół tysiąca. Rachunki, opłaty, raty kredytu, środki czystości, ubrania… Oczywiście można nie włączać telewizora, siedzieć po ciemku, myć się szarym mydłem i kupować ubrania w szmateksach. Można. O ile to kwestia wyboru, nie finansów.

Pociąg czy własny samochód? O ile wybór podyktowany jest własnymi preferencjami to  wszystko w porządku. Gorzej, gdy dyktują go finanse. Niestety nie w każdej polskiej rodzinie są dwa samochody. Nawet jeden nierzadko jest luksusem.

 

Wegetacja to nie jest to samo co życie. Za pięć tysięcy da się przeżyć. Ale już rodzinny wypad do kina to co najmniej sto złotych a pewnie i więcej (bilety plus nieśmiertelny popcorn i cola), niedzielny obiad w restauracji, przynajmniej 150 pod warunkiem, że to będzie tania restauracja. W barze będzie jeszcze taniej, ale dlaczego to ma być bar? A dlaczego nie w domu? Bo fajnie czasem z tego domu wyjść. No i nie każda kobieta lubi w niedzielę „stać przy garach”, a ciągle jeszcze w narodzie pokutuje przekonanie, że to kobieta odpowiada za żywienie rodziny.

Jeśli w rodzinie, w której pracują dwie osoby, problemem jest własne wygodne mieszkanie, o domu już nie wspominam, to naprawdę nie jest dobrze. Oczywiście, że można sobie zaadaptować strych u rodziców, pod warunkiem, że się ich ma i że mają oni dom ze strychem. Jednak wiele osób skazanych jest na wynajem lub kredyt na trzydzieści lat. Te banki sprytnie to wymyśliły – praktycznie cały czas do emerytury spłacamy kredyt na mieszkanie. Gdyby zachciało nam się drugiego kredytu, na przykład na dobry samochód, pewnie nie dostaniemy, bo okaże się, że mamy za małą zdolność kredytową. No cóż, te firmy od chwilówek nieprzypadkowo wyrastają jak grzyby po deszczu. Dla niektórych to ostatnia deska ratunku w gardłowej sytuacji. Bo oczywiście oszczędności Polacy nie mają, bo niby skąd. Ile można odłożyć miesięcznie?

Dlaczego tak się upieram przy tych pięciu tysiącach? Bo ponoć dwa i pół to najczęściej otrzymywana przez Polaków pensja. Statystyczny on i statystyczna ona mają razem pięć. Aha, i to 500 na jedno dziecko, bo oczywiście dochody mają za duże, żeby dostać na dwoje. Ale to i tak kropla w morzu.

Da się przeżyć. Ale nie nazywajmy tego życiem. Niegdysiejsze hasło: „Ciesz się tym, co masz”, zakodowało nam się w głowach, genach i nie wiem czym jeszcze. I podświadomie niczego nie oczekujemy. Cieszymy się. I dobrze, bo trzeba umieć się cieszyć, nawet drobiazgami. Ale to nie znaczy, że nie można chcieć więcej. Przy czym to więcej to niekoniecznie własny jacht na Karaibach. To po prostu dom z ogródkiem, kupiony za gotówkę, samochód niekoniecznie pełnoletni, wakacje latem i zimą, markowe buty (ciuchy niekoniecznie, co kto lubi, ale dobrej jakości but to jest to), jedzenie takie, jak lubimy, a nie na jakie nas stać (homar zamiast mintaja, bo kto bogatemu zabroni?), wyposażenie domu według potrzeb i preferencji, a nie zasobności portfela – ot zwykłe rzeczy, niestety dla zwykłych śmiertelników nieosiągalne.

 

Ludzie, czy my naprawdę nie zasługujemy na więcej? Kto nam wmówił, że mamy żyć za minimum socjalne? Czy czasem nie ci sami ludzie, którzy na jeden obiad w restauracji wydają tyle, ile my mamy na życie na miesiąc?

Nie, nie namawiam do rewolucji i masowego rzucania pracy lub żądania podwyżek, każdy wie, na ile może sobie pozwolić. Ja tylko mówię, że między życiem a przeżyciem jest spora różnica. Nie dajmy sobie wmawiać, że to to samo.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 25 października 2018

Borelioza u dziecka. Czy jest się czego bać?

Mieszkam przy lesie i uwielbiam spędzać w nim czas, obserwować zmienność przyrody i pozytywnie ładować wewnętrzne baterie. Do lasu często chodzimy całą rodziną, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Niestety, jak się ostatnio przekonałam, takie wędrówki to nie tylko przyjemność, ale i realne zagrożenie.

Od wiosny do października w lesie, na łąkach, ale i często w miejskich skwerach, ma miejsce wysyp kleszczy. Nie dziwi mnie to, a nawet przywykłam do tego, że z wielu spacerów przynosiłam na psie i na własnym ubraniu oraz wbitych w skórę niechcianych “obcych”. Mnie kleszcze kąsały kilkadziesiąt razy – chyba szczególnie im smakuję, moje dzieci na przestrzeni kilku lat ukąsiły pojedyncze sztuki. Za każdym razem od razu usuwałam dziada i odkażałam miejsce wbicia się pajęczaka. I tak było też w sierpniu, gdy mój najstarszy syn zauważył u siebie kleszcza. Kleszcz nie mógł być tam długo, bo spacer po lesie trwał ok 40 minut tego dnia, a po nim towarzystwo powędrowało pod prysznic. Wyciągnęłam pasożyta bez problemu i było po sprawie.

Minęły 4 tygodnie i moje dziecko przyszło do mnie, skarżąc się na siniaka na nodze, mimo że nie miał tego dnia żadnej kontuzji. Co prawda siniaki niespecjalnie mnie dziwią czy martwią, ale i tak obejrzałam to “nieszczęście”. I cieszę się, że Bartek wtedy przyszedł, bo to, co zobaczyłam nie było siniakiem, a rumieniem wędrującym, który “wyszedł” na skórze w miejscu ugryzienia równo cztery tygodnie po ukąszeniu! Wiedziałam, że pojawiła się borelioza i trzeba działać. Zapakowaliśmy młodego do auta i pojechaliśmy na nocną opiekę po antybiotyki i wskazówki co dalej. Lekarz potwierdził nasze przypuszczenia.

Po czterech tygodniach przyjmowania antybiotyku, czekamy na kontrolę w poradni chorób zakaźnych u dzieci w szpitalu na ul. Arkońskiej w Szczecinie. Niestety dotknął nas kulejący system, bo kontrola miała się odbyć po skończeniu antybiotyku, a tymczasem pani w rejestracji uświadomiła mi, że z braku terminów na ten rok, od listopada będą rejestrować dopiero na przyszły. Co teraz? Chyba będę szukać prywatnej opieki. I myślę, że nie przesadzam z działaniami, bo wbrew pozorom borelioza jest niebezpieczną chorobą, która po cichu sieje spustoszenie w organizmie.

Jak podaje portal medycynapraktyczna.pl “Borelioza jest chorobą wieloukładową, która może dawać objawy ze strony różnych narządów i tkanek: skóry, serca, stawów i układu nerwowego. Charakterystyczne dla boreliozy są takie objawy jak: rumień wędrujący, porażenie nerwu twarzowego, aseptyczne zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, nabyte bloki serca, przewlekłe zapalenie stawów oraz korzeniowe zespoły bólowe. Natomiast objawy niecharakterystyczne, takie jak uczucie osłabienia i zmęczenia, pogorszenie pamięci, zaburzenia snu, trudności w koncentracji mogą wystąpić w przebiegu właściwie wszystkich chorób przewlekłych o różnorodnej przyczynie (…) Ich wystąpienie jest zbyt mało charakterystyczne, by na tej podstawie rozpoznać boreliozę.”

Nas zaalarmował właśnie rumień wędrujący, który nie pojawia się jednak we wszystkich przypadkach zakażenia. A jak wygląda taki rumień? Ma średnicę ponad 5 cm, ostre granice i stopniowo powiększa się, pozostawiając jasną skórę w środku i zaczerwienioną grudkę w miejscu ukąszenia przez kleszcza. Nawet nieleczony rumień wędrujący zanika samoistnie w ciągu 3-4 tygodni, co nie jest oznaką wyleczenia boreliozy. Stwierdzenie rumienia wymaga rozpoczęcia antybiotykoterapii.

źródło: medycynapraktyczna.pl

Skutki zaniechania leczenia lub nieświadomość zakażenia (gdy nie pojawia się rumień i osoba zakażona nie podejrzewa u siebie choroby) mogą być poważne:

  • Powikłania neurologiczne:

    zapalenie opon mózgowych
    zapalenie mózgu
    niedomykalność szpary powiek
    porażenie nerwu twarzowego
    zapalenie nerwu wzrokowego
  • Boreliozowe zapalenie stawów (najczęściej dotyka kolana, barki i stawy biodrowe) 
  • Powikłania sercowe boreliozy:

         zapalenie osierdzia
         zapalenie wsierdzia
         boreliozowe zapalenie mięśnia sercowego
         kardiomiopatia rozstrzeniowa.

  • Zmiany skórne – zanikowe zapalenie skóry kończyn, najczęściej występujące w miejscu wniknięcia zakażenia.

Boreliozę rozpoznaje się na podstawie objawów klinicznych – wyłącznie lub w połączeniu z dodatnimi wynikami badań serologicznych pod kątem swoistych przeciwciał. Borelioza jest chorobą w większości przypadków całkowicie uleczalną, pod warunkiem, że zostanie wcześnie zdiagnozowana.

A jak zabezpieczyć się przed ukąszeniem kleszcza, oraz co robić, gdy jednak ukąsi, dowiecie się z wpisu Basi -> Spotkanie z kleszczem – co robić? Wakacyjne S.O.S.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 24 października 2018

Precz ze stereotypami! Dziewczynki nie są gorsze od chłopców!

Kilka dni temu gdy robiłam zakupy w pewnym  markecie, moją uwagę przykuła kobieta robiąca zakupy z kilkuletnim chłopcem. Kiedy ich mijałam, stali przy dziale z kosmetykami i dyskutowali na temat tego, który płyn do kąpieli czy szampon (nie pamiętam co to dokładnie było) kupią maluchowi. On wybrał z księżniczką i pytał, czy może taki wziąć. Mama bez zbędnego zastanawiania się, odpowiedziała, że „jeśli taki właśnie chce, to nie ma sprawy”.

Przyklasnęłam jej na to radośnie w duchu,  myśląc – jaka to mądra kobieta.Nie zabroniła i nie skwitowała, że księżniczki są dobre dla dziewczyn. Wręcz przeciwnie, dała dziecku wybór, nie mącąc mu przy tym w głowie, że chłopcu nie wypada interesować się babskimi sprawami.

Bo tak się przecież utarło, że księżniczki, lalki i odcienie koloru różowego zarezerwowane są dla dziewczynek, a niebieski, samochody i piłki, dla chłopców. W ten sposób steruje się umysłami dzieci już od najmłodszych lat. Kupowanie im zabawek na zasadzie – gotowanie jest odpowiednie dla dziewczynek, majsterkowanie dla chłopców, to tylko wierzchołek góry, którą zbudowali dorośli.

Wiem o czym mówię, bo sama jestem potrójną mamą – dwóch chłopców i dziewczynki. Na co dzień mam więc doskonałą okazję do tego, by obserwować, że dzieci lubią iść pod prąd, na przekór przekonaniom dorosłych i wymyślonym przez nich stereotypom.

Obserwując moje dzieci (i nie tylko) widzę, że chłopcy lubią wozić lalki w wózku, gotować i bawić się w dom. Z kolei dziewczynki chętnie sięgają po samochody, młotki, czy strzelają z pistoletów. Nie widzę w tym nic złego. Tym bardziej nie czuję potrzeby, by w to ingerować i sugerować dzieciom, że coś przeznaczone jest dla płci przeciwnej, a nie dla nich.

To samo tyczy się wszelkich pasji, sportu, czy w przyszłości kariery zawodowej. Mimo iż coraz więcej mówi się o równym traktowaniu, wciąż w wielu dziedzinach i branżach brakuje miejsc dla kobiet, a jeśli są, bywają one gorzej traktowane (np. na tych samych stanowiskach zdecydowanie mniej zarabiają).

Problem według mnie jest o tyle złożony, że wynika z bardzo złej edukacji dzieci – już kilkulatkom wbija się do głowy, że do czegoś się nie nadają, nie potrafią i nie są zbyt mądre. Szybko podcina im się skrzydła, nie wspiera ich zainteresowań i rozwoju, a nawet obniża poczucie własnej wartości. Czasami mam wrażenie, że w większym stopniu odbija się to na dziewczynkach, bo to je najprędzej wygania się do kuchni, garów i innych mniej istotnych rzeczy.

Temat ten podjął ostatnio producent słynnych lalek Barbie, który stworzył fajną kampanię „ Close The Dream Gap” mówiącą właśnie o tym, że dziewczynki w przeciwieństwie do chłopców, bardzo szybko tracą wiarę we własne możliwości i rezygnują ze swoich marzeń.

Jest to niestety skutek utrwalanych przez dorosłe społeczeństwo stereotypów, błędnego procesu wychowania – zarówno w domu, jak i w szkole, a także kreowanego w życiu codziennym oraz w mediach wizerunku kobiet.

Spot stworzony na potrzeby kampanii ma na celu zwrócenie uwagi na istniejący problem, zerwanie z istniejącymi stereotypami i przekonanie dziewczynek, że mogą być kim chcą (You can be anything – to hasło przewodnie poprzednich kampanii tego producenta).

Podobno firma Mattel (tak nazywa się producent) na potrzeby tejże kampanii przeprowadziła badania, z których jasno wynika, że dziewczynki już w wieku 5 lat (!) przestają wierzyć we własne możliwości, w to, że mogą zostać kiedyś naukowcami, prezesami wielkich firm, bądź pełnić inne ważne role.

Ponadto ustalono również, że dziewczynki zdecydowanie rzadziej dostają w prezencie zabawki edukacyjne, niż chłopcy, co jest dowodem na to, jak od wczesnych lat różnie podchodzi się do dzieci ze względu na ich płeć i w jaki sposób kształtuje się ich charaktery.

Problem jest duży, stąd pomysł na kampanię i zachętę do tego, by edukować społeczeństwo i uświadamiać, że dziewczynki nie są gorsze od chłopców i należy je równo traktować, oceniając jedynie indywidualne umiejętności oraz predyspozycje.

Spot, nie jest długi, trwa raptem półtorej minuty, zachęcam więc Was do obejrzenia, podzielenia się tym tematem ze swoimi rodzinami/znajomymi, no i koniecznie do przemyślenia.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close