Cukier, lukier i inne słodkości
Autorką tego wpisu gościnnego jest Mamaronia – zwykła mama, która dzięki swojej córeczce nauczyła się od nowa patrzeć na rzeczywistość. Cieszyć się z kropli wody, pierwszego śniegu albo zwykłej piłeczki. Mamaronia odwija cukierek zwany życiem razem z jego gorzkimi zakamarkami. Napisała nam, że macierzyństwo to przygoda, wyzwanie i ogromna odpowiedzialność a czasem „totalny ciężar materii”. Odkąd mała jest na świecie jej hierarchia wartości trochę się zmodyfikowała. Wie co jest ważne, do czego dąży. Córka jest całym jej światem i organizuje w dużej mierze jej życie ale przy tym wszystkim Mamaronia nie zapomina o sobie.
Kiedy zaszłam w ciążę byłam szczęśliwa jak nigdy. Kolejne USG i podglądanie maluszka, który z każdym mijającym miesiącem nie był już taki mały, bo ekran przestawał ogarniać go w całości.
Wiedziona wyobrażeniami i cudownościami jakie prezentują filmy i wszelkiej maści reklamy po prostu widziałam samą słodycz. Taką sielankę, która wiecznie trwa. Mama, która ciągle się uśmiecha i tata który równie mocno uśmiecha się co mama.
Niewyspanie? E tam, nie straszne to mi było, bo myślałam sobie, że jak zombie nie będę wyglądać przecież. Wszystkie ładne panie w pięknych filmach, tak słodko się uśmiechały i były świeże. I takie idealne. Niczym Bree z „Gotowych na wszystko”.
Karmienie piersią od razu wydawało mi się mistycznym przeżyciem, chociaż jeszcze wtedy nie wiedziałam czym to pachnie, ale byłam już pewna, że chcę karmić. Poród? Hmmm niby wiedziałam, że boli ale myślałam sobie, że nie może być aż tak źle więc i to przeżyję. I wszyscy mówili, iż to się tak szybko zapomina, to od razu stwierdziłam że zapomnę i po sprawie.
I przyszedł najpierw dzień porodu. Niespodziewany ale może to i dobrze, bo jak miałabym się zastanawiać to wyszło by pewnie gorzej. Niby wiedziałam co i jak, niby szkoła rodzenia, ale jak przyszło co do czego, byłam jak sparaliżowana. Teoria u mnie nie przełożyła się na praktykę – niestety. Bolało! Oj bolało jak cholera. Bo inaczej chyba tego określić nie mogę. I cóż “nie zapomniałam” i pamiętam do dziś. Ale racjonalnie do tego podchodząc inaczej być nie mogło.
Później przyszedł czas na pierwsze karmienie. Muszę przyznać, że niesamowite uczucie, tylko czemu nikt nie wspominał o tym, że to boli? Zwyczajnie i po prostu boli. Zaciskanie się małych dziąsełek na wrażliwych brodawkach skutkuje bólem i niekiedy krwawieniem. Fakt niezaprzeczalny. Pamiętam jak na samym początku kiedy miałam małą przystawić do piersi to zaciskałam zęby. Było ciężko. I tu pierwszy sielankowy widok o samych wspaniałościach, wygodzie i przyjemności podczas karmienia – poszedł precz.
Wstawanie nocne. Cóż. Chyba nie muszę wspominać, że jednak wyglądałam jak zombie i ani trochę świeżej i pięknej i wiecznie uśmiechniętej Bree – nie przypominałam. Wstawanie przekładało się często na poziom irytacji, która pojawiała się jakoś tak znikąd. Była i już. Z czasem się przyzwyczaiłam i teraz to wstawanie mi nie przeszkadza. I powiem nawet, że teraz już po wstawaniu potrafię świeżo wyglądać. A jak. No ale początki nie były za cukierkowe i znów moja wizja się trochę rozjechała.
Mała to moje oczko w głowie. Istny cud. Miłość w czystej postaci. Oddałabym za nią życie i jest moją dumą. Czasem żałuje, że tak szybko dorasta, ale staram się chwytać wszystko co życie przynosi i cieszyć się razem z nią wszystkim co w koło nas. Na początku tylko spała i jadła. Później łapała kontakt, pierwsze samodzielne siedzenie, raczkowanie, pierwsze kroki…a teraz to już w ogóle szaleństwo. Czasem zachowuje się jak by szaleju się napiła. I choć jest świadoma tego co się do niej mówi i wie co znaczy „nie wolno” to i tak robi swoje. Mimo całej mojej miłości do niej i uwielbienia czasem mam po prostu za dużo dziecka w dziecku. Czasem odzywa się zmęczenie a innym razem wystarczy chwila moment żebym wybuchła. Najczęściej wtedy obrywa się tacie.
Cóż życie zweryfikowało moje idylliczne spojrzenie. Macierzyństwo to wyzwanie ale nie zawsze jest cudowne i wspaniałe. Nie zawsze jest tylko natchnione. Nie zawsze jest lukrem posypane bo nawet najlepszy lukier się kruszy i pęka. Chyba to i lepiej, że to nie tylko lukier bo od nadmiaru słodyczy aż robi się mdło. I ja jestem tylko człowiekiem, i Mała jest tylko małym człowieczkiem, i tatuś jest tylko człowiekiem. Każde z Nas z własnym temperamentem i własną porcją uporu w pakiecie. Każde z Nas chce w pewnym momencie po swojemu.
Macierzyństwo to nie tylko bajka, czasem to ciężar materii, ale nie zmienia to faktu, że ja kocham ten ciężar i każdą materię z jakiej jest ulepiona.
Mi też nikt nie powiedział, że początki karmienia „po prostu bolą”.
Wiedziałam, że nie jest to takie proste, na jakie wygląda, że zarówno Dziecko jak i ja – musimy się karmienia nauczyć. Ale do licha nie wiedziałam, że będę przy tym płakać! I kląć, że macierzyństwo miało być przecież takie piękne i ból porodowy miał być ostatnim „cierpieniem” ! A w rzeczywistości ból zranionego krocza i brodawek był na tyle silny i uciążliwy że byłam zła na cały świat! -Czemu nikt mi o tym wcześniej nie powiedział?!?! ……. 🙂 😛
Fizinko, dokładnie to samo mogłabym napisać. Niby wiedziałam co to poród, co to karmienie itp. Ale w rzeczywistości wszystko wyglądało jakoś inaczej. Po pierwszym porodzie czułam się koszmarnie przez dobry miesiąc- nie mogłam ani leżeć ani siedzieć (no a jak już siedziałam, to na wielkiej poduszce; prawie jak księżniczka na ziarnku grochu). Do tego ten ból brodawek. Też była złość, niemoc, płacz. Po drugim porodzie było całkiem inaczej. Mogłam raz dwa fikołki fikać. Ale ból przy karmieniu był. Widocznie tak to już musi być ;p Kolorowe pisma, tv itp. bombardują nas tylko tematami takimi jak to cukierkowe jest być w… Czytaj więcej »
Ja też wiedziałam, że kolorowo nie będzie. Jednak poród wspominam dobrze (dało się przeżyć, nie bolało aż tak bardzo jak się nastawiałam). Z karmieniem było gorzej, bo wylądowałam na antybiotykach, by zaleczyć brodawki. Ale i to minęło. Dało radę przeżyć. Niewyspana chodzę do dziś (może temu, że urodziłam już dwójeczkę), do wyglądu zombie przyzwyczaiłam się ja i moi znajomi. Nikt nie mówił, że macierzyństwo będzie kolorowe. Bolało, mam rozstępy, jestem wiecznie zmęczona. Jest to jednak niewielka cena za dwoje tak wspaniałych maluchów. Nikt nie dał mi w życiu tyle radości, co one. A ta cała reszta to po prostu skutki… Czytaj więcej »
Artykuł trafiony jak nie wiem 🙂 samo życie 🙂 mnie siostra ostrzegała, że wcale nie musi być wszystko piękne i kolorowe, to przez co ona przeszła to prawdziwa szkoła życia, więc nie nastawiałam się na sielankę, tylko na wyzwanie – i całe szczęście, bo tym bardziej cieszył mnie każdy „sukces” 🙂 bólu porodowego niby nie da się zapomnieć, ale mi wydaje się, że poszło fajnie. Potem pielęgniarka zobaczyła moje brodawki i mówi, niech raczej nie liczę na karmienie – ale cóż, córeczka tego nie słyszała i nie mając porównania, jakoś obie nauczyłyśmy się siebie nawzajem. Przez chwilę też było zaciskanie… Czytaj więcej »
Z dwójką maluszków jest ciężko, ale za to ja przy drugim dziecku nie miałam ŻADNYCH kłopotów z karmieniem (a przy pierwszej latorośli niestety dość spore – o czym już pisałam). Głowa do góry!
A co do niewyspania, to moja córeczka zaczęła przesypiać nocki gdy skończyła dwa latka. W międzyczasie urodził się synek, który budzi się w nocy. Pocieszam się tym, że może jak on skończy dwa latka to też zacznie normalnie spać. I wtedy wreszcie się wyśpię 😉 Czego i Tobie życzę 🙂
Szybkiego i gładkiego porodu! Niech maleństwo będzie śliczne i zdrowe 🙂
Gratuluję fajnego tekstu-bardzo trafiony. Nie jedna mama już na tym blogu ( w tym ja 😉 ) pisała o tym jak bardzo macierzyństwo które znamy z filmów,reklam itd rożni się od tego prawdziwego. Ja wiedziałam,że poród strasznie boli ale do głowy mi nie przyszło,że karmienie też. Na początku to był dla mnie ogromny ból,poranione brodawki. Na szczęście jakoś to wszystko przetrwaliśmy i później już mogłam się cieszyć karmieniem-było jak w filmie 😉 pozdrawiam
Aż się łezka w oku zakręciła;) Też sobie wyobrażałam będąc w ciąży jak to jest miło, fajnie, sympatycznie…. Ba, nawet po porodzie byłam pełna optymizmu… Poród, hmm…czy to w ogóle jakaś „męczarnia”? Nie…półtorej godziny i przywitaliśmy się z Naszą Marysią… Ojj jak cudownie… Malutka urodziła się w nocy, do rana spała jak Aniołeczek, ja już o 6 rano byłam po prysznicu, gotowa do opieki nad naszą córcią… Jednak mijały godziny i nic… Spała, spała i tylko spała, nawet na jedzenie się nie budziła, nie płakała… Nie wiedziałam co robic… Poszłam do położnej, która powiedziała, że tak odreagowuje dziecko poród.. Hmm…… Czytaj więcej »
Nie ma co ukrywać, ze macierzyństwo to nie tylko cukier i lukier! To ciężka praca 24 h/dobę, ale…za to przynosi tyle satysfakcji, dumy i radości, co żadna inna!:)
Pani Aleksandro,czasem wydaje się,że doba ma 48 godzin… W fizycznym i psychicznym odczuciu… Mimo to uśmiech na trzech zadowolonych buźkach wynagradza wszystko…
Bo macierzyństwo to praca na 3 etaty 😉 Czasem sobie mówię, że byłabym bardziej wypoczęta gdybym poszła do pracy, a nie siedziała z moimi łobuzami w domu. Ale ominęłoby mnie tyle pięknych rzeczy, że aż żal…
Zgadzam się z Wami dziewczyny! Ja nie żałuję, że wybrałam bycie mamą na cały etat! Co prawda od jakiegoś czasu dorabiam sobie on – line, ale nadal jestem z dzieckiem w domku i nie czuję się sfrustrowana z tego powodu. To mój świadomy wybór.
Dziewczyny macie zupełną rację… Początki to nie zawsze idylliczna sielanka jaką obiecują kolorowe pisemka dla przyszłych mam… I nawet pełna organizacja nie daje nam takiej pewności… Powiem Wam szczerze,że łatwiej było mi poradzić sobie z bliźniakami,po drugim porodzie niż z pierwszym charakternym łobuziakiem… Karmienie było przyprawione wieloma łzami,ale przetrwałam i mój synek otrzymywał ode mnie mleczne wartości aż do 14 miesiąca życia… Później już rzadziej ze względu na inne pokarmy… Za to bliźniaki, pomimo że dwójka były spokojne,jadły po kolei i w konkretnych porach,więc nie było tak trudno… Trudności zaczęły się później… Gdy przyszły kolki, początki siadania itd.,ale jakoś dotrwaliśmy…… Czytaj więcej »
Ja mam 4-letnią córcię – żywe srebro:) Obecnie jestem w 8 m-cu ciąży. Przez 3 lata nie pracowałam w ogóle, a od niespełna roku pracuję on-line. Nie wyobrażałam sobie innej opcji – choć nie krytykuję mam, które wracają do pracy – dla mnie macierzyństwo to jednak najważniejsza rola:) Każda z nas jest inna, ale zarówno mamy niepracujące jak i pracujące muszą być przekonane do swojego wyboru.