W szkole 24 sierpnia 2018

Moje dziecko idzie do czwartej klasy. Czy jest się czego bać?

Wakacje jakoś szybko się kończą, to nieładnie z ich strony, nie sądzicie? Moje dziecko idzie do czwartej klasy. Różni ludzie mówią mi, że będzie ciężko, ale tak dokładnie to nikt nie chce powiedzieć, o co chodzi. Zmowa jakaś, czy co? Przekopałam więc internet, żeby sprawdzić, w czym rzecz. I teraz to naprawdę nie wiem, bać się, czy nie?

Nowe autorytety

Teoretycznie w pierwszych trzech latach nauki dziecko ma jedną nauczycielkę. Celowo nie piszę „nauczyciela”, bo takowego w klasach 1 – 3 nie widziałam jeszcze nigdy. Teoretycznie, bo np. Duśka miała jeszcze panią od angielskiego, panią od informatyki i księdza. Można by do tego dorzucić prowadzących zajęcia dodatkowe. Niby wychowawczyni nie była jedyna, niemniej jednak choćby przez to, że spędzała z dziećmi najwięcej czasu, była najważniejsza. Teraz ma się to zmienić. Będzie wychowawca, ale i cała armia nauczycieli poszczególnych przedmiotów. Jeśli wierzyć internetom, moje dziecko się w tym zagubi, nie będzie miało jednej „swojej” pani, co wpędzi je w ogromny stres. Ponoć z tego powodu czwarta klasa to ten moment, kiedy zaczynają się wykształcać autorytety wśród rówieśników. Tak czy siak, muszę się spodziewać, że moje zdanie przestanie się liczyć i samo: „uwierz mi” nie wystarczy. Będę musiała mieć mocne argumenty na każdy temat.

Problemy z nauką

Mam się ich spodziewać już od początku. I nie być zdziwiona. Mało tego. Nie będzie mi wolno okazać niezadowolenia. Nawet jak mi Duśka przyniesie pięć jedynek w ciągu tygodnia, mam przytulić i powiedzieć, że bardzo ją kocham, a ze szkołą jakoś sobie poradzimy. Internety są zgodne – lekko nie będzie. Prywatnie sądzę, że będą łatwiejsze i trudniejsze przedmioty, lepsi i gorsi nauczyciele, większe i mniejsze problemy. No, ale na wszelki wypadek stosuję się do maksymy: szykuj się na najlepsze, oczekuj najgorszego. Może być i tak, że moje niemające do tej pory problemów z nauką dziecko, nagle poczuje się tak zestresowane, że zapomni, jak się nazywa, o tabliczce mnożenia nie wspominając.

Będą klasówki, dużo klasówek

Tutaj znowu, teoria teorią a życie życiem. Teoretycznie w ciągu dnia nie może być dwóch klasówek, w tygodniu też nie może być więcej niż dwie. Nie pamiętam, jak jest ze sprawdzianami i kartkówkami, ale tam też są jakieś ograniczenia. Tylko że jak trafi się taka sytuacja, że jednego dnia będzie historia, geografia i biologia, a do tego na przedmioty te będzie przewidziana tylko jedna godzina w tygodniu (tu strzelam, bo nie wiem, jak to wygląda), to te dwie klasówki jednego dnia nie będą niczym dziwnym. Ponoć tak jest i wiem to wcale nie z internetu. Muszę się więc liczyć z tym, że moje dziecko będzie albo przepracowane, albo niedouczone. Jeszcze nie wiem, na który wariant postawić i jak dużo od niej wymagać. Bo wcale nie jestem przekonana, że oceny w szkole to jest to, o co warto się zabijać.

Koniec z indywidualnym podejściem

Tak jakby kiedykolwiek ono było. No dobrze, może nie tak całkiem, ale trochę było. W młodszych klasach nauczycielom zdarza się stawiać oceny za postępy i nawet jak taki szkrab na piątkę nie zasłużył, to i tak ją dostanie, bo widać, że się starał i trzeba go dobrą oceną zmotywować. W czwartej klasie wszyscy będą oceniani za efekty, a swoje dobre chęci i starania mogą sobie w buty włożyć, będą wyżsi. Mam się więc spodziewać w domu sfrustrowanego, nieszczęśliwego dziecka, które szybko dojdzie do wniosku, że nie ma sensu się starać, bo i tak nikt tego nie zauważa. A już na pewno nie nauczyciel, dla którego dziecko zarwało nockę. Tak na marginesie, na zarywanie nocek na naukę nie pozwolę. Jeszcze nie.

Utrata wiary w siebie

To chyba najgorsze, co może spotkać dziecko w czwartej klasie. Powód jest tak banalny, że aż głupio o tym pisać. Nauczyciele przestają chwalić, motywować, zachęcać. Za to wymagają. Mam się przygotować na to, że moje dziecko zacznie żyć w przekonaniu, że wszystko, co robi, robi nie dość dobrze, stanie się coraz bardziej pasywne, nieśmiałe, zalęknione, zamknięte w sobie. Nie wiem, czy wystarczy, jeśli dla równowagi my będziemy ją chwalić ile wlezie.

I teraz się okaże, co z tą reformą

Którą? Ano tą, która została cofnięta. Dzieci z rocznika Duśki jako jedyne poszły do szkoły jako sześciolatki i nie było tu żadnego zmiłuj. Przed nimi były klasy mieszane i szczerze mówiąc, pokładam w tym dużą nadzieję. Może nauczyciele już wiedzą, jak pracować z dziećmi rok młodszymi. Z dziećmi, które być może wcale nie są emocjonalnie na tę czwartą klasę gotowe. Tak wiem, mogę i ja dostać po głowie, bo przecież mogłam biegać po poradniach i załatwiać odroczenie. Mogłam też zostawić dziecko na drugi rok w pierwszej klasie. Z różnych powodów nie chciałam, pisałam Wam kiedyś o tym. Swoją drogą – ale ten czas popitala…

Niemniej jednak obiecywano nam, rodzicom, że ten brakujący rok będzie brany pod uwagę i to nie tylko w klasie pierwszej, ale i później. Na jakiś wielki cud nie liczę, bo trudno oczekiwać, że dzieci całe życie będą miały taryfę ulgową, ale chociaż ten początek czwartej klasy mógłby być mniej bolesny.

 

Czy jest się czego bać? Szczerze mówiąc, nie wiem. Zapytajcie mnie o to za pół roku. Na razie robię rozeznanie, żeby wiedzieć, jak sobie poradzić w kryzysowych sytuacjach. Poza tym wiecie, jak to jest, ja się naszykuję, nadowiaduję, a potem się okaże, że ta cała wiedza do niczego mi niepotrzebna. I szczerze mówiąc – bardzo na to liczę.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
W szkole 23 sierpnia 2018

Wyprawka szkolna – rady mamy zaprawionej w bojach

Wciąż jest we mnie coś z dziecka, bo bardzo lubię tzw. „zakupy do szkoły”. Przeglądanie kolorowych piórników, kredek i gumek to taki sentymentalny powrót do dzieciństwa. Uwielbiam wszelkiego rodzaju akcesoria papiernicze i czuję, że z tego nie wyrosnę! A że wrzesień zbliża się wielkimi krokami, to najwyższy czas pomyśleć o szkolnej wyprawce. Dziś podzielę się z Wami kilkoma moimi przemyśleniami dotyczącymi tych szczególnych zakupów. Najważniejsze, by mieć z nich radochę, a nie traktować jak przykry obowiązek 😉

Skorzystajmy z tego, co przysługuje

Przede wszystkim nie taki diabeł straszny jak go malują – według mnie szkolna wyprawka wcale nie uderza jakoś szczególnie po naszych rodzicielskich kieszeniach. Najbardziej domowy budżet obciążał zakup podręczników i ćwiczeń, które teraz w szkołach są darmowe. Myślę, że jeśli Wasze dziecko skończyło właśnie przedszkole, to finansowo będziecie na plusie, bo podręcznikowa wyprawka dla przedszkolaków kosztuje wcale niemało. Drugi pozytyw dla portfela to „300+”, czyli świadczenie dla ucznia na wyprawkę szkolną – jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to pamiętajcie, by złożyć wniosek.

Wracając do darmowych podręczników – szkoła je wypożycza, więc uczulcie dzieciaki, żeby o nie dbały. Fajnie, jeśli za rok młodszy kolega będzie mógł się cieszyć z ładnych, uszanowanych książek. Aleks dostawał naprawdę w bardzo dobrym stanie podręczniki i w podobnej kondycji przekazywał je dalej. Polecam wpisanie na wyprawkową listę okładek na książki lub jak za starych dobrych czasów, własnoręczne ich oprawienie. Sama praktykowałam jeden i drugi sposób.

Raz a dobrze

Uważam, że tornister to jest rzecz, na której nie warto oszczędzać, za to opłaca się poświęcić trochę czasu i zgłębić temat, by wybrać najlepszy i najzdrowszy dla naszego dziecka. Zadbajcie, by miał odpowiednio wyprofilowane plecy, wygodne szelki, by nie był ciężki. Aleks przez pierwsze trzy lata nauki miał jeden tornister, który po tak długim czasie intensywnego użytkowania nadal wygląda świetnie. Takie przedmioty, jak plecak, czy piórnik mogą posłużyć dziecku przez wiele lat, więc jeśli kupicie porządne, solidnie wykonane przedmioty, nie będzie to wydatek coroczny.

Jestem przekonana, że w ogóle nie ma co oszczędzać na jakości – nawet kredka kredce nierówna! Co za frajda z byle jakich kredek, które mają tak mało wyraziste kolory, że traci nawet najpiękniej wykonany rysunek?

Lista – czego naprawdę (nie) potrzebujesz

Lista jest bardzo pomocna, by będąc w szale zakupów, nie wrzucać do koszyka wszystkiego co popadnie – pierwszoklasista zazwyczaj nie potrzebuje długopisów, grafitowych wkładów, zakreślaczy i kolorowych samoprzylepnych karteczek. Niezbędny za to będzie zapas ołówków, którymi najprawdopodobniej rozpocznie przygodę z pisaniem, a które mają to do siebie, że się łamią i … gubią. Nie kupujcie rzeczy niefunkcjonalnych i tandetnych – np. pachnących gumek, które nie zmazują, ślicznej śniadaniówki, do której praktycznie nic się nie mieści.

Inwentaryzacja

Warto zrobić listę, także dlatego by nie kupować rzeczy, które są w domu. Zachęcam Was do gruntownych porządków w biurku i szufladkach, bo to często kopalnia przeróżnych zapomnianych szkolnych akcesoriów. Po takiej inwentaryzacji będziecie zaskoczeni, ile rzeczy można wykorzystać i ile posiadacie zupełnie nowych zeszytów, czy bloków.

Dobrodziejstwa ułatwiające życie

Nikt nie lubi przepłacać, więc ideałem jest kupienie w najlepszej cenie, tego na czym nam zależy. Większość marketów przygotowuje oferty promocyjne, z których jak najbardziej warto skorzystać. Byle z głową! Sama używam aplikacji Blix, w której są aktualne gazetki promocyjne sklepów. Oprócz wygodnego przeglądania promocji najczęściej korzystam z funkcji wyszukiwania konkretnego produktu. Na przykład, gdy zdecydowana jestem na plecak marki X, wpisuję jego nazwę w wyszukiwarkę i okazuje się, że mogę go kupić w bardzo atrakcyjnej cenie w jednym z marketów.

Korzystam też ze sklepów internetowych,  zazwyczaj nie dlatego, że takie zakupy są wygodniejsze, ale głównie po to, by zaoszczędzić. Osobiście rzadko decyduję się na produkt, którego wcześniej nie widziałam i nie testowałam na żywo.

Na fali

Czy kupować szkolne akcesoria z ulubionymi dziecięcymi bohaterami? Wybór w sklepach jest tak duży, że nie ograniczamy się do alternatywy między dwiema skrajnościami: albo zeszyt na licencji Disney’a, albo szaro-bury brulion.. Jest całe mnóstwo artykułów ze średniej półki cenowej z ładnymi wzorami, które na bank spodobają się dzieciom. Z drugiej strony, jeśli dziecko marzy o teczce z ukochaną postacią z bajki, to dlaczego mu nie sprawić takimi gadżetem radości i osłodzić maluchowi pójście do szkoły?

Na ostatnią chwilę

I tak i nie. Pewne rzeczy polecam kupić na spokojnie wcześniej – wiadomo nie od dziś, że będzie potrzebna biała bluzka/ koszula, tornister i piórnik. Jeżeli jeszcze nie macie listy z wyprawką szkolną od nauczyciela, warto wstrzymać się z zakupem takich przyborów jak np. bloki rysunkowe, kolorowe papiery — nauczyciel podpowie, jakie konkretnie wymiary czy rodzaje będą najodpowiedniejsze.

Zapasy

Są pewne produkty, które polecam kupić w ilości hurtowej. Nie ma niczego gorszego, jak odkrycie wieczorem, że zeszyt w linie właśnie się skończył. Zeszytów, ołówków i nabojów do  do pióra nigdy w domu za wiele 😉 Natomiast plastelina, farby i bibuła mogą nie przetrwać próby czasu, więc nie warto robić ich zapasów.

Drodzy Rodzice, życzę Wam i sobie – szczęśliwego Nowego Roku Szkolnego. Niech moc i dobry humor będą z Wami.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Kultura 21 sierpnia 2018

Krzysiu, gdzie jesteś? – czy warto iść do kina?

Dawno, oj dawno nie przeżyłam tak cudownych emocji w kinie, oglądając film familijny. Bez wątpienia „Krzysiu, gdzie jesteś?” to filmowa propozycja dla całej rodziny – ja (mama) co chwila ocierałam łzy wzruszenia, Aleks (dziewięciolatek) śmiał się do rozpuku, a Igor (tata) po prostu świetnie się bawił.

„Krzysiu, gdzie jesteś?” to najnowsza produkcja Disneya inspirowana książką „Kubuś Puchatek”. Akcja filmu zaczyna się w Stuwiekowym Lesie rozstaniem Krzysia z jego pluszowymi przyjaciółmi. Chłopiec żegna swoje dzieciństwo, by wkrótce zacząć naukę w szkole z internatem.

Następnie śledzimy kolejne ważne, dalekie od dotychczasowej beztroskiej zabawy, wydarzenia z życia dorastającego Krzysia. W końcu widzimy go jako dorosłego mężczyznę (w tej roli Ewan McGregor, z głosem Tomasza Kota), męża i ojca dziewczynki o imieniu Madeline. Dorosły Krzysztof Robin boryka się z problemami w firmie, ciężko pracuje i próbuje sprostać wymaganiom apodyktycznego szefa. W jego dorosłym życiu nie tylko nie ma miejsca dla przyjaciół z dzieciństwa, ale brakuje też czasu dla rodziny, na odpoczynek i cieszenie się życiem. Planuje przyszłość córeczki — chce zawczasu wdrożyć ją w rygor bycia uczennicą jednej z najlepszych szkół z internatem, organizuje jej wakacyjny czas na naukę i czytanie lektur, a na dobranoc czyta Madeline trudny podręcznik.

Tymczasem dziewczynka znajduje pudełko z pamiątkami taty – zachwyca się rysunkami przedstawiającymi Kubusia Puchatka, Prosiaczka, Kłapouchego, Maleństwo wraz z jego Mamą oraz Tygryska, Królika i Sowę. Gdy Kubuś zupełnie przypadkowo trafia do Londynu, również przez przypadek zostaje odnaleziony przez Krzysia. Tak się składa, że Miś o Bardzo Małym Rozumku zjawia się, wbrew pozorom, w najlepszym momencie. Od tej chwili zaczyna się niecodzienna, nieplanowana i zupełnie niechciana przygoda Krzysia — wyrusza w podróż do miejsca, gdzie przeżył najlepsze chwile swojego dzieciństwa.

Historia przedstawiona w filmie jest w zasadzie banalna, ale wcale nie oczekiwałam czegoś bardziej skomplikowanego. Za to podana jest w tak urzekającej formie, że od pierwszego kadru przenosi nas w bajkowy magiczny świat z książek Alana Aleksandra Milne’a. Animowane postaci, jak prawdziwe maskotki (zmechacone i wytarte), zrobiły na mnie wielkie wrażenie — wyglądają jakby „żywcem” zdjęte ze stron książki. Zauroczył mnie też deszczowy Londyn, zamglony Stuwiekowy Las i malownicze wrzosowiska.

Lepiej się nie dało — komentarze Kłapouchego, który jak zwykle widzi świat w czarnych barwach, rozśmieszają. A Miś o Bardzo Małym Rozumku wygłasza swoje szczere filozoficzne mądrości i tym samym pokazuje nam proste, dziecięce spojrzenie na otaczającą rzeczywistość.

Koniecznie wykorzystajcie ostatnie dni wakacji i wybierzcie się z dziećmi (raczej w wieku szkolnym) do kina — w tę nostalgiczną, przeplataną humorem, podróż z niejednym morałem.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close