Moje dziecko idzie do czwartej klasy. Czy jest się czego bać?
Wakacje jakoś szybko się kończą, to nieładnie z ich strony, nie sądzicie? Moje dziecko idzie do czwartej klasy. Różni ludzie mówią mi, że będzie ciężko, ale tak dokładnie to nikt nie chce powiedzieć, o co chodzi. Zmowa jakaś, czy co? Przekopałam więc internet, żeby sprawdzić, w czym rzecz. I teraz to naprawdę nie wiem, bać się, czy nie?
Nowe autorytety
Teoretycznie w pierwszych trzech latach nauki dziecko ma jedną nauczycielkę. Celowo nie piszę „nauczyciela”, bo takowego w klasach 1 – 3 nie widziałam jeszcze nigdy. Teoretycznie, bo np. Duśka miała jeszcze panią od angielskiego, panią od informatyki i księdza. Można by do tego dorzucić prowadzących zajęcia dodatkowe. Niby wychowawczyni nie była jedyna, niemniej jednak choćby przez to, że spędzała z dziećmi najwięcej czasu, była najważniejsza. Teraz ma się to zmienić. Będzie wychowawca, ale i cała armia nauczycieli poszczególnych przedmiotów. Jeśli wierzyć internetom, moje dziecko się w tym zagubi, nie będzie miało jednej „swojej” pani, co wpędzi je w ogromny stres. Ponoć z tego powodu czwarta klasa to ten moment, kiedy zaczynają się wykształcać autorytety wśród rówieśników. Tak czy siak, muszę się spodziewać, że moje zdanie przestanie się liczyć i samo: „uwierz mi” nie wystarczy. Będę musiała mieć mocne argumenty na każdy temat.
Problemy z nauką
Mam się ich spodziewać już od początku. I nie być zdziwiona. Mało tego. Nie będzie mi wolno okazać niezadowolenia. Nawet jak mi Duśka przyniesie pięć jedynek w ciągu tygodnia, mam przytulić i powiedzieć, że bardzo ją kocham, a ze szkołą jakoś sobie poradzimy. Internety są zgodne – lekko nie będzie. Prywatnie sądzę, że będą łatwiejsze i trudniejsze przedmioty, lepsi i gorsi nauczyciele, większe i mniejsze problemy. No, ale na wszelki wypadek stosuję się do maksymy: szykuj się na najlepsze, oczekuj najgorszego. Może być i tak, że moje niemające do tej pory problemów z nauką dziecko, nagle poczuje się tak zestresowane, że zapomni, jak się nazywa, o tabliczce mnożenia nie wspominając.
Będą klasówki, dużo klasówek
Tutaj znowu, teoria teorią a życie życiem. Teoretycznie w ciągu dnia nie może być dwóch klasówek, w tygodniu też nie może być więcej niż dwie. Nie pamiętam, jak jest ze sprawdzianami i kartkówkami, ale tam też są jakieś ograniczenia. Tylko że jak trafi się taka sytuacja, że jednego dnia będzie historia, geografia i biologia, a do tego na przedmioty te będzie przewidziana tylko jedna godzina w tygodniu (tu strzelam, bo nie wiem, jak to wygląda), to te dwie klasówki jednego dnia nie będą niczym dziwnym. Ponoć tak jest i wiem to wcale nie z internetu. Muszę się więc liczyć z tym, że moje dziecko będzie albo przepracowane, albo niedouczone. Jeszcze nie wiem, na który wariant postawić i jak dużo od niej wymagać. Bo wcale nie jestem przekonana, że oceny w szkole to jest to, o co warto się zabijać.
Koniec z indywidualnym podejściem
Tak jakby kiedykolwiek ono było. No dobrze, może nie tak całkiem, ale trochę było. W młodszych klasach nauczycielom zdarza się stawiać oceny za postępy i nawet jak taki szkrab na piątkę nie zasłużył, to i tak ją dostanie, bo widać, że się starał i trzeba go dobrą oceną zmotywować. W czwartej klasie wszyscy będą oceniani za efekty, a swoje dobre chęci i starania mogą sobie w buty włożyć, będą wyżsi. Mam się więc spodziewać w domu sfrustrowanego, nieszczęśliwego dziecka, które szybko dojdzie do wniosku, że nie ma sensu się starać, bo i tak nikt tego nie zauważa. A już na pewno nie nauczyciel, dla którego dziecko zarwało nockę. Tak na marginesie, na zarywanie nocek na naukę nie pozwolę. Jeszcze nie.
Utrata wiary w siebie
To chyba najgorsze, co może spotkać dziecko w czwartej klasie. Powód jest tak banalny, że aż głupio o tym pisać. Nauczyciele przestają chwalić, motywować, zachęcać. Za to wymagają. Mam się przygotować na to, że moje dziecko zacznie żyć w przekonaniu, że wszystko, co robi, robi nie dość dobrze, stanie się coraz bardziej pasywne, nieśmiałe, zalęknione, zamknięte w sobie. Nie wiem, czy wystarczy, jeśli dla równowagi my będziemy ją chwalić ile wlezie.
I teraz się okaże, co z tą reformą
Którą? Ano tą, która została cofnięta. Dzieci z rocznika Duśki jako jedyne poszły do szkoły jako sześciolatki i nie było tu żadnego zmiłuj. Przed nimi były klasy mieszane i szczerze mówiąc, pokładam w tym dużą nadzieję. Może nauczyciele już wiedzą, jak pracować z dziećmi rok młodszymi. Z dziećmi, które być może wcale nie są emocjonalnie na tę czwartą klasę gotowe. Tak wiem, mogę i ja dostać po głowie, bo przecież mogłam biegać po poradniach i załatwiać odroczenie. Mogłam też zostawić dziecko na drugi rok w pierwszej klasie. Z różnych powodów nie chciałam, pisałam Wam kiedyś o tym. Swoją drogą – ale ten czas popitala…
Niemniej jednak obiecywano nam, rodzicom, że ten brakujący rok będzie brany pod uwagę i to nie tylko w klasie pierwszej, ale i później. Na jakiś wielki cud nie liczę, bo trudno oczekiwać, że dzieci całe życie będą miały taryfę ulgową, ale chociaż ten początek czwartej klasy mógłby być mniej bolesny.
Czy jest się czego bać? Szczerze mówiąc, nie wiem. Zapytajcie mnie o to za pół roku. Na razie robię rozeznanie, żeby wiedzieć, jak sobie poradzić w kryzysowych sytuacjach. Poza tym wiecie, jak to jest, ja się naszykuję, nadowiaduję, a potem się okaże, że ta cała wiedza do niczego mi niepotrzebna. I szczerze mówiąc – bardzo na to liczę.