Na zakupach 22 października 2018

5 najczęściej popełnianych błędów przy zakupie butów dla dziecka

Podczas wybierania butów dla dzieci, często nieświadomie popełniamy wiele błędów. Niektóre z nich mogą mieć poważne konsekwencje zdrowotne, dlatego dziś podpowiadamy, jak nie kupować butów dziecku.

1. Za duże obuwie
Faktem jest, że dziecięca stopa rośnie w szybkim tempie, dlatego wielu rodziców wychodzi z mylnego przekonania, że gdy kupi dziecku większe buty, to dużej je ponosi. Jest to jakiś sposób na zaoszczędzenie, jednak konsekwencje tego mogą być bardzo przykre. Za duże buty wywołują dyskomfort, ponieważ dziecko ma problemy z prawidłowym stawianiem kroków. W efekcie wzrasta ryzyko upadków. Ze względu na luz w buciku dziecko może podświadomie “ratować się”, układając w nienaturalny sposób stopkę, np. wyginając paluszki, co może prowadzić do trwałych deformacji.

2. Za małe buty
Równie niebezpiecznie jest noszenie za ciasnych bucików. Za małe buty, nawet te delikatnie ściskające stopę, mogą powodować deformacje kości śródstopia, wrastanie paznokci, a także przyczynić się do powstawania w przyszłości haluksów. Dlatego do głównych zadań rodziców należy systematyczna kontrola obuwia dziecka, gdyż w bardzo krótkim czasie może się okazać, że buty są małe i zbyt ciasne.

3. Zbyt sztywne buty
Jeszcze do niedawno panowało przekonanie, że pierwsze buty dla dziecka powinny posiadać sztywną podeszwę oraz zapięcie w kostce tak, by mogły wspomagać stawianie pierwszych kroków. Nic bardziej mylnego. Takie obuwie znacząco ogranicza dziecku swobodę ruchów, gdyż nie daje możliwości swobodnego poruszania. Kupując dziecku takie buty, sprawimy, że będzie ono nienaturalnie chodziło. Najbezpieczniejszym wyborem będzie obuwie z elastyczną podeszwą.

3. Kupowanie butów skóropodobnych
Obuwie dziecięce powinno być wykonane z materiałów naturalnych. Nie powinno się dzieciom kupować butów skóropodobnych, o złych właściwościach higienicznych. Buty muszą łatwo dopasować się do kształtów i wymiarów stopy, dobrze pochłaniać pot i przepuszczać powietrze. Materiał, który nie pozwala stopom oddychać, zwiększa prawdopodobieństwo dyskomfortu i rozwoju drobnoustrojów, które mogą wywoływać choroby skóry. Najlepsze obuwie dla dziecięcych stópek to buty skórzane.

4. Buty po starszym rodzeństwie
Stópki dziecięce, tak samo jak stopy dorosłych, różnią się od siebie. Każdy stawia stopę w inny sposób i inaczej odkształca buta. Gdy kupujemy nowe buty, są one w pełni “gotowe”, by przystosować się do stópki dziecka. Natomiast dziecko noszące obuwie po starszym bracie może mieć tendencje do wykrzywiania stopy w sposób, w jaki jest wyprofilowany bucik. Istnieje też duże ryzyko, że w używanych butach dziecko odziedziczy nieprawidłowe nawyki – maluch nie będzie naturalnie rozwijał swojego sposobu stawiania stóp, tylko będzie dostosowywał się do swojego poprzednika. W tym wypadku znacznie ma również aspekt higieniczny – każdy z nas ma inną florę bakteryjną, dlatego poprzez zakładanie czyichś butów można nabawić się grzybicy.

5. Kierowanie się wyłącznie wyglądem
Bardzo często kierujemy się tylko i wyłącznie wyglądem obuwia. Niestety, w przypadku bucików dla dzieci takie zachowanie może mieć opłakane skutki. Nie każdy ładny but jest zdrowy dla dziecięcej stopy. Wybierając obuwie dziecięce, w pierwszej kolejności należy patrzeć na kwestie rozwojowe i zdrowotne.

Jak mierzyć stopy dziecięce?
Aby prawidłowo dobrać rozmiar butów dziecięcych, pierw należy dokładnie zmierzyć stopy maluszka. W tym celu można posłużyć się miarką krawiecką lub zmierzyć długość stopy, obrysowując jej kontur na kartce papieru. Rozmiar stópki dziecięcej mierzy się od czubka najdłuższego palca do końca pięty.

Wzrost stópek dziecięcych odbywa się bardzo szybko, dlatego należy co 3 miesiące kontrolować, o ile zmieniła się ich długość. Wybierając buty dla dziecka, należy pamiętać, by były one około 7-9 mm dłuższe od stopy, ponieważ w trakcie chodzenia stopy przesuwają się do przodu.

Stopa dziecka jest bardzo delikatna i szczególnie wrażliwa na niedostosowane do niej obuwie. Im dziecko jest młodsze, tym ważniejsze jest, aby buciki były dobrze dopasowane i wyprofilowane. Źle dopasowane buty mogą być przyczyną wielu zniekształceń, deformacji i dolegliwości stóp w późniejszym wieku.

Artykuł został przygotowany przez Sklep O La La z odzieżą niemowlęcą i dziecięcą.
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
W szkole 19 października 2018

Ta ósma to jakiś żart

O wpływie snu i braku snu na ludzki organizm napisano już chyba wszystko, a oprócz tego jeszcze trochę. I jakby niewiele z tego wynika. Nadal zdecydowana większość ludzkości chodzi niewyspana. Nie mam danych na ten temat, ale obstawiam, że pod tym względem lepiej wypadają dzikie plemiona, które nie mają zegarków i budzików. Oni żyją w zgodzie z naturą i słońcem. I powiem Wam, że im zazdroszczę. Ale nie o tym dziś miało być.

 

Nie wiem, kto i dlaczego ustalił, że ósma rano to dobra pora na rozpoczynanie nauki. Przy czym w niektórych szkołach ta ósma wydaje się luksusem, bo dzieci potrafią być zmuszane do aktywności umysłowej już wcześniej. Pisała o tym nie tak dawno Fizinka.

Ponoć do dziesiątego roku życia dzieci są typowymi skowronkami, wstają z uśmiechem na ustach o szóstej rano i chętnie biegną do szkoły. Tak głoszą legendy. Ja nigdy rano nie wstawałam z własnej woli. Moje dziecko też nie. I niewiele znam dzieci, które faktycznie tak rano wstają i są szczęśliwe. No ale zawierzmy statystykom. Można więc założyć, że te najmłodsze szkraby faktycznie powinny biegać na ósmą rano do szkoły, chociaż badania dowodzą, że rozpoczęcie lekcji zaledwie pół godziny później jest dla dzieci korzystniejsze.

Jednak u nastolatków zaczyna to wyglądać inaczej. Przeciętny nastolatek woli późno się położyć i późno wstać. Stąd nie zdziwcie się, jeśli Wasze, do tej pory, skowronki, nagle zamienią się w sowy. Przeciętny szesnastolatek zaczyna funkcjonować koło 10.00. Im później, tym… później. Osiemnastolatkowie „uruchamiają” się dopiero około 11.00. Jeśli więc zastanawialiście się, jak to jest, że studenci kochają nocne życie, to macie odpowiedź. Natura tak to urządziła 😛 A przynajmniej tak twierdzi Paul Kelley – amerykański badacz, który zgłębia tajniki snu. Jego zdaniem dzieci w wieku szkolnym tracą w ciągu tygodnia około 10 godzin snu właśnie dlatego, że muszą za wcześnie wstawać. Oczywiście brak snu to niższa efektywność małych umysłów.

Ale to nie wszystko. Niewyspanie utrudnia funkcjonowanie na płaszczyźnie społecznej. Trudności z kontrolowaniem emocji sprawiają, że łatwiej o niezrozumienie i konflikty. Mało tego – permanentne niewyspanie powoduje skłonności do sięgania po alkohol i narkotyki. Gdybyście się zastanawiali, czemu w szkołach jest tak dużo tego świństwa, to już wiecie. Ponadto niewyspanie to prosta droga do obniżenia odporności i utraty apetytu.

Poczytałam sobie trochę internet i dowiedziałam się na przykład, że:

– wszystko zależy od rytmu dnia, jaki dziecku narzucimy,

– kiedyś dzieci szły spać po dobranocce i było dobrze,

– jak dzieci rano wstają, to mają więcej czasu dla siebie,

– aktywność fizyczna powinna się kończyć o 18.00,

– rodzice wolą, jak dzieci zaczynają lekcje wcześniej.

 

W to ostatnie jestem w stanie uwierzyć. Jeśli rodzice zaczynają pracę wcześnie rano i muszą odstawić dziecko do placówki oświatowej to faktycznie – lepiej niech to dziecko idzie na lekcje, niż trzy godziny słucha krzyków na świetlicy. Ja jako rodzic z elastycznym czasem pracy zdecydowanie wolę późniejsze godziny rozpoczynania zajęć.

Dobranocki jako takiej dziś już nie ma. Bajki na różnych kanałach tematycznych lecą non-stop. Zajrzałam sobie właśnie na ogólnodostępne TVP ABC i co widzę? Najfajniejsze bajki, Lucky Luck, Królik Bugs, Bolek i Lolek są po 21.00! Noż kto tę ramówkę układał?! Dobrze, że Duśka nie sprawdza programu telewizyjnego, ufff. Kiedyś faktycznie, była jedna bajka o 19.00. Dodatkowo panowała jakaś ogólnopolska zmowa rodziców. Wszyscy konsekwentnie żądali, żeby dzieci na dobranockę przyszły do domu i potem nie wychodziły. Najlepiej, żeby zjadły kolację i poszły spać. W zimie to było nawet wykonalne, ale latem? Gdy o 19.30 słońce całkiem radośnie zagląda do okien? Nade mną nikt się tak w sezonie letnim nie znęcał, ale znam opowieści innych, którzy do dziś ze zgrozą wspominają, jak to musieli w łóżkach leżeć na dwie godziny przed zachodem słońca.

Z tym rytmem dnia to też pic na wodę, bo rzeczony amerykański badacz już wyjaśnił, że z wiekiem zachodzą naturalne zmiany i nie da się tego jednego modelu kultywować przez całe życie. No może da się, ale kosztem zdrowia.

Jak dzieci wcześniej wstają, to mają po południu czas dla siebie? Yhyyyyy… Im więcej tego czasu teoretycznie mają, tym więcej dostają prac domowych, bo przecież mają dużo czasu po lekcjach. Tak miałam w szkole, która pracowała na zmiany i tak miała Duśka jeszcze w zeszłym roku. Jest jeszcze kwestia zajęć dodatkowych. Nie wiem jak u Was, ale u nas zajęcia pozaszkolne nie zaczynają się przed 16.00. Pewnie jest to kwestia logistyki, nikt tak wcześnie dzieci nie dostarczy na owe zajęcia, rodzice pracują. Duśka chodzi na tańce na 18.00, od stycznia będzie to 19.00. Chłopcy z jej klasy chodzą na piłkę nożną na 19.00. Jak to się ma do tego kończenia aktywności fizycznej o 18.00? Teoria teorią, a życie życiem.

W naszym życiu jest tak, że trzy razy w tygodniu Duśki budzik dzwoni o 6.40, dwa o 7.30. Niby tylko pięćdziesiąt minut, ale praktyka pokazuje, że to jest aż pięćdziesiąt minut. Niemniej Duśka już teraz mówi, że najfajniej by było, jakby szkoła zaczynała się o 10.00.

Dzieci w wieku szkolnym potrzebują od dziewięciu do jedenastu godzin snu. Duśka twierdzi, że jej potrzeba dziesięć i pół. Coś w tym jest, bo faktycznie, po takim czasie jest naprawdę wyspana. W sobotę i niedzielę. W tygodniu musiałaby chodzić spać o 20.10, żeby tyle pospać. Biorąc pod uwagę, że o tej porze jest Masza i Niedźwiedź, to zagonienie jej do spania jest kompletnie nierealne. Mogę oczywiście wpakować ją do łóżka i powyłączać światła, ale będzie się męczyć nawet dwie godziny, a i tak nie uśnie, sprawdzałam.

Aha, gdyby ktoś chciał Wam wmówić, że to wszystko wina rozwoju cywilizacji, multimediów, komputerów, tabletów, smartfonów itp., itd., to uprzejmie informuję, że już ponad 100 lat temu, dokładniej w 1913 roku stwierdzono, że amerykańskie dzieci, które chodziły do szkoły na 9.00, były bardziej wyspane niż ich europejscy koledzy, którzy rozpoczynali lekcje o 8.00. Mało tego, już wtedy zaobserwowano, że im starsze dziecko, tym trudniej było mu samodzielnie obudzić się i wstać do szkoły. O ile w przypadku dzieci w wieku 6 – 11 lat było to około 20%, to w przypadku osiemnastolatków już 50%.

I wiecie, co mnie najbardziej wkurza? Już sto lat temu wiedzieli, że ta ósma rano jest kompletnie do niczego i nikt nic z tym do tej pory nie zrobił, wrrrrr!!!

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Desery 18 października 2018

Mus (dżem) z dyni, bananów i pomarańczy

Czasem z banalnych składników można wyczarować, coś, co po prostu zachwyca smakiem. Ja odkryłam to wczoraj, gdy musiałam przerobić resztki dyni, żeby się nie zepsuła. A ponieważ miałam pod ręką też pomarańcze i banany, zaryzykowałam i zrobiłam z nich gęsty i puszysty mus. Idę o zakład, że gdyby dodać żelfiks, byłby z tego pyszny, gęsty dżem.

Pod ręką miałam:

  • bardzo dojrzałą dynię – na oko miała 5 kg,
  • 5 pomarańczy,
  • 4 dojrzałe banany
  • ok. szklanki cukru (jeśli lubicie słodko).

Tą ilością surowych składników zapełniłam 5 litrowy garnek, więc po zblendowaniu wychodzi naprawdę dużo musu – ja nadmiar będę dziś wekować w słoiczkach i zniosę do piwnicy na zimę.

 

Jeśli masz ochotę na taki mus, nic prostszego:

  1. Dynię umyj, obierz i pokrój na kawałki – wiadomo, że im mniejsze, tym krócej będą się dusić. Moje kawałki na oko miały ok 4 cm, więc nie były takie znów maleńkie – dusiłam je ok 40 minut do miękkości. Dolej do dyni odrobinę wody i  często mieszaj, bo gęsta dynia lubi przywierać do dna i o przypalenie nietrudno.
  2. Z umytych i wyparzonych pomarańczy zetrzyj skórkę i wyciśnij sok. Resztki wyrzuć.
  3. Gdy dynia zmięknie, dorzuć banany – one szybko się rozpadają. Gdy wszystko się rozgotuje, zblenduj na gładką masę.
  4. Do musu wrzuć skórkę pomarańczy – ja dałam całą (lubię, gdy ją czuć), dolej sok – również wlałam wszystko i dobrze wymieszaj. Spróbuj. Jeśli uznasz, że mus powinien być jeszcze słodszy – ostrożnie dodaj cukier. Ale uwaga – dojrzałe owoce i dynia są na tyle słodkie, że nie trzeba za bardzo szaleć z dosładzaniem. Niech masa na najmniejszym ogniu pogotuje się jakiś czas, by nadmiar soku wyparował i mus był gęsty.
  5. Ostudź (najlepsze jest schłodzone!) i serwuj samodzielnie, jako deser, lub np. z jogurtem czy do owsianki. Smakuje rewelacyjnie, kojarzy mi się trochę z mango, rajskimi owocami. Jeśli tak jak ja planujesz zawekować, ostrożnie zagotuj po raz drugi i wrzący mus hop do wyparzonych słoiczków. Dobrze zakręć i odwróć zakrętką do dołu, przykryj kocem, niech stygnie. Ja z doświadczenia wiem, że dynia lubi się psuć, więc dla pewności zagotuję słoiczki krótko, przynajmniej raz, w dużym garnku. Ostrożności nigdy dość, a szkoda mojej pracy, by bez sensu wyrzucać. Chętnie sięgnę zimą po to słońce zaklęte w słoiku 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close