Na koń i jazda w pole!
Kto z Was jeździ konno? Ten sport staje się coraz bardziej popularny, o czym świadczy chociażby moja rozmowa z uczniami w szkole, na temat sportów przeróżnych. Generalnie moi mundurowi uczniowie najczęściej biegają, bawią się w średniowiecznych Słowian oraz jeżdżą konno. A co niektórzy są nadpobudliwi i łączą te trzy elementy w zgrabną całość. I teraz pytanie: co takiego fajnego jest w wielkim zwierzu, dziwnie pachnącym i niosącym swoją masą niebezpieczeństwo uczynienia krzywdy niedoświadczonemu jeźdźcy? Dla moich uczniów to po części zabawa, po części zamiłowanie do koni i wielkie emocje które towarzyszą takiej przyjaźni.
Ja co prawda nie jeździłam ze względu na zdrowie i urodzenie dziecka dobre trzy lata, ale uwielbienie dla tego rodzaju aktywności nie przeminęło wraz z czasem. Miałam wielkie szczęście trafić na fantastycznego nauczyciela, pana Rysia, który z wielką cierpliwością pilnował moich postępów, najpierw na lonży, następnie na ogrodzonym terenie a koniec końców w polu, gdzie zdać się już musiałam na swoje umiejętności. Tak, zdecydowanie dobry nauczyciel ( i spokojny koń) to mocna podstawa do osiągnięcia pierwszego sukcesu.
Nigdy nie zapomnę, kiedy pierwszy raz wyruszaliśmy w teren, po uprzednim wyczesaniu i przygotowaniu konia, wskoczyłam na siodło i pogoniłam zwierza przed siebie! Euforia, strach, wszystkie emocje na raz, i ta myśl tłukąca się po głowie -” Matko, czemu tak rzuca w tym siodle” ?! Naprawdę byłam w szoku, nie spodziewałam się, że czymś tak diametralnie innym jest anglezowanie na padoku, a galop na otwartej przestrzeni. Na początku biedna tłukłam się po całym siodle, poprawiając co i rusz stopy w strzemionach, próbując przy okazji wytłumaczyć sobie, że przecież to samo co na lonży, tylko trochę w stronę rodeo. Byłam strasznie spięta, bo po prawdzie też chciałam zaimponować i nie zawieść mojego nauczyciela, a dorobiłam się jedynie obitego tyłka i zdartych boków kolan, bo kurcze nie pomyślałam że w taki upał – było lato – skóra ocierająca się o siodło nie odwdzięczy się niczym innym. Człowiek uczy się na swoich błędach, więc gorąco, nie gorąco, od tamtej jazdy bryczesy i czapsy były dla mnie obowiązkowe. Wiem, że oficerki to tak bardziej elegancko, ale mi do szczęścia nie był full wypas potrzebny. A przy okazji przestrzegam przed stringami, bo te wrzynając się, uczyniły z tylnej części mojego ciała tatar, i nie ma tu ani krzty przesady!
Jak już udało mi się dojść do siebie po pierwszym wypadzie szybko zapragnęłam drugiego i jeszcze następnego, po prostu wsiąkłam. Wiadomo że czas i ćwiczenia gwarantują postępy, więc mniej było tego pilnowania się w siodle, a więcej obserwacji terenu i czerpania radości z jazdy i kontaktu ze zwierzęciem. Bardzo lubię tętent kopyt uderzających o ziemię i kurz podnoszący się gorącą porą, nawet muszki w zębach – tak to jest jak się ciągle gada – czy w oczach mają swój urok. Poza tym, co to za niesamowite uczucie gdy koń leci co sił, żywe pół tony pode mną, a ja panuję nad żywiołem! Bo konie to żywioł i należy zawsze zachować ostrożność. Przykry tego przykład przyniósł sam mój nauczyciel, gdy podczas galopu koń niespodziewanie zarzucił łeb do tyłu i trzasnął Rysia w twarz. Skończyło się pęknięciem kości twarzy, ogólnym poturbowaniem i długim czasem spędzonym poza siodłem.
Mnie też zresztą przytrafiały się niemiłe wypadki, a to oberwałam łbem po ciele, a to spadłam z siodła a koń pobiegł dalej i do stajni ładny kawałek wracałam na piechotę. Oj, bolało, ale czymże jest jeździec bez stłuczonego tyłka ? Z zabawniejszych sytuacji z pewnością mogę przytoczyć jesienny popołudniowy wypad, gdy koń o imieniu Kapsel, był uprzejmy najpierw zawrócić dobre trzy razy do stajni, i na nic miał moje ponaglenia, a jak już zdecydował się pójść w pole, wlazł do strumienia po czym się w nim położył. Ile radości mieli moi towarzysze, to tylko oni wiedzą, ja wymarzłam się niemiłosiernie. Już po czasie panowie wyjawili mi, że celowo mnie tam zaprowadzili, bo Kapsel to stary wyga i uwielbia się „kąpać” we wszystkim co tylko zbiera wodę.
Zdecydowanie jazda konna to sport dla ludzi lubiących wyzwania, bo jeśli ktoś zakłada że po prostu pojeździ i wróci do stajni, to wielce się może zdziwić. Ja tam lubię takie niespodzianki i nie mogę się doczekać, jak osiodłam konia i wyjadę w pole znów poczuć wiatr we włosach i niezłą dawkę adrenaliny.
Mnie tam do koni jakoś nie ciągnie 😛 Ale może kiedyś spróbuję… a nóż widelec się zakocham! 😛
Mąż pewnie narzeka że do koni nie ciągnie 😉 a na poważnie, konie to cudne zwierzęta, nie sposób się w nich nie zakochać już przy pierwszym kontakcie 🙂