Kobieta (wreszcie) spełniona
Poniższy post jest następnym na naszym blogu wpisem gościnnym. Autorką i bohaterką dzisiejszej historii jest Marta — przeszczęśliwa matka i żona, szaleńczo zakochana w mężczyznach swojego życia. Kobieta spełniona, rozważna, ale i romantyczna, ciekawa świata i niespokojna duchem. Dziewczyna, która długo szukała swojego miejsca na ziemi i znalazła je w najmniej oczekiwanej momencie. Mówi o sobie, że jest uzależniona od miłości, książek, lodów waniliowych i filmów z Tomem Hanksem.
Zespół bloga W Roli Mamy dziękuje Marcie za opisanie swojej historii.
Pamiętam tamten dzień jakby to było wczoraj.
Ja i Rob byliśmy ze sobą już rok, najcudowniejszy rok mojego życia – znalazłam miłość, dopiero co przeprowadziłam się do Nowego Jorku, by z nim zamieszkać, znaleźliśmy mieszkanie, ja zaczęłam studia, on realizował swoje marzenia, ja realizowałam swoje, oboje byliśmy ze sobą szczęśliwi. Poza tym, że się kochamy i chcemy być ze sobą, nie wiedzieliśmy nic więcej, nie wiedzieliśmy, jak to wszystko się potoczy, przecież jeszcze wszystko mogło się zmienić.
Był gorący lipcowy dzień. Siedziałam na zajęciach wyczekując ich końca. Temat był bardzo ciekawy – małżeństwo w kulturze żydowskiej. Hmmm coś z mojego kręgu zainteresowań. Słuchałam i słuchałam, aż nagle z ust prowadzącego padły słowa :
”kobieta po menstruacji udaje się do mykwy, ażeby dokonać rytualnego oczyszczenia…”.
Nagle coś w mojej głowie zaświtało.
Zaczęłam liczyć dni… analizować… zaraz, zaraz ile tygodni minęło od mojego przyjazdu? W ferworze przeprowadzki, załatwiania najróżniejszych spraw formalnych, rozpakowywania walizek, szykowania dopiero co wynajętego mieszkania, stresu związanego z oficjalnym zamieszkaniem jako para, zaaklimatyzowania się w nowym otoczeniu.
Hmmm, przyznam szczerze straciłam rachubę czasu. Pomyślałam przez chwilę… kiedy ja miałam ostatni okres? Nie, to niemożliwe… Wychodziło na to, że okres spóźniał mi się 3 tygodnie… ale jakim cudem?
Aaaa…. Pewnie to przez stres i zmianę klimatu, przecież zawsze tak na to reaguję. Ale czy na pewno?! Nieeee to niemożliwe, ale na wszelki wypadek postanowiłam zrobić test zaraz po powrocie do domu.
Nie mogłam się na niczym skupić, myślałam tylko o tym…
Yes ufff… koniec zajęć, spakowałam pośpiesznie swoje rzeczy i wybiegłam z sali, kierując się od razu do najbliższej apteki. Kiedy weszłam do środka serce biło mi coraz bardziej. Bum bum bum… Boże, dlaczego słyszę ten odgłos w mojej głowie?! Wreszcie znalazłam właściwą alejkę. Zawsze przechodziłam obok takich rzeczy tylko zerkając, przecież nigdy nie miałam podobnych dylematów. Stanęłam naprzeciwko regału i zaczęłam się zastanawiać… który wybrać. Nie miałam o tym bladego pojęcia, więc wzięłam pierwszy z brzegu. Ale dla lepszej pewności postanowiłam wziąć jeszcze kilka, przecież pierwszy zawsze może się mylić, lepiej zrobić kilka prób. Zdenerwowana, zapomniawszy jak się oddycha podeszłam do kasy. Sprzedawczyni tylko na mnie zerknęła, zapłaciłam, złapałam torebkę z tymi małymi pudełeczkami i wybiegłam.
W drodze do domu przez moją głowę przebiegały myśli, jedna za drugą. Ten cały rok, jaki razem spędziliśmy, nasze plany, nie byliśmy gotowi na ewentualne rodzicielstwo, to nie był odpowiedni czas.
Wreszcie dotarłam do domu, rzuciłam plecak, wzięłam torbę z pudełeczkami i pobiegłam do łazienki. Serce waliło jak młotem. Och, dlaczego jego nie ma teraz w domu, mógłby mnie wesprzeć… ale może to i dobrze, bo przecież nic nie wiadomo. Wzięłam jedno z pudełeczek i zaczęłam dokładnie czytać instrukcję. Jakoś udało się odpowiednio nasiusiać na pasek, to samo zrobiłam z kolejnym…Ufff… a teraz oczekiwanie. 5 minut!!!
Boże tylko 5 minut i moje życie może zmienić się na zawsze. Patrzyłam nerwowo na zegarek i myślałam, co będzie, jeśli wynik okaże się pozytywny?! Dopiero zaczęliśmy być ze sobą, zamieszkaliśmy razem, chcieliśmy się lepiej poznać, tyle jeszcze przeżyć, tyle osiągnąć. No tak…on jeszcze osiągnie, a ja… ja zostanę w domu i będę wychowywać dziecko, będę musiała zrezygnować ze swoich planów, z własnej kariery, już zawsze dziecko będzie mnie ograniczało…
A co jeśli on mnie zostawi, jeśli się rozstaniemy…? Skąd mam wiedzieć, że to, co między nami jest już na zawsze? Ten rok był cudowny, między nami szybko się potoczyło, był taki czuły, delikatny, kochający, sprawiał, że czułam się przy nim jak w niebie, traktował tak, jak tę jedną jedyną…a teraz??? Dziecko zmieni wszystko… Czy jesteśmy na gotowi?! A jeśli test będzie pozytywny, to jak mam mu to powiedzieć, przecież to zmieni nasze życie na zawsze, a co jeśli powie, że nie chce tego dziecka, że nie jest gotowy… Cóż sama nie byłam ani trochę. Było tak cudownie, dlaczego wszystko miało się zmienić o całe 360 stopni? Przecież ja mam swoje marzenia, dopiero co skończyłam studia w Polsce, teraz chciałam skończyć studia tu, zacząć robić doktorat, pracować na uczelni… tyle planów, a dziecko wszystko zmieni… To nie jest odpowiedni czas?!
Ok. Minęło 5 minut. Serce waliło strasznie, ale musiałam sprawdzić wynik.
COOOOOOOOOO?! Nie to niemożliwe. Na pasku widniały dwie wyraźne kreski. Nie, nie, nie!!!! To nie może być prawda. Wzięłam następny test – też dwie kreski. NIE! Nerwowo wyciągnęłam następne z torebki i zrobiłam je od razu. Kolejne 5 minut, ale wyrok był już znany… Każdy z nich pokazywał DWIE KRESKI!!! Matko, i co teraz?!
Zaczęłam płakać, wszystko miało się zmienić, nasze życie wywrócone do góry nogami. Ciągle płacząc chwyciłam za telefon i zaczęłam do niego dzwonić… Nie odbierał. No tak, pracował, nie miał czasu. Napisałam mu smsa:
„Musimy porozmawiać i to szybko, przyjeżdżaj jak najszybciej do domu!”.
Po paru minutach zadzwonił i spytał: „O co chodzi, kochanie?”.
„Nic, powiem jak wrócisz, wracaj natychmiast, proszę!”
Przyjechał za godzinę. Siedziałam na łóżku w naszej sypialni, zapłakana.
Spytał: „Powiedz, mi co się stało?”
Wstałam, poszłam do łazienki i przyniosłam mu wszystkie testy. Wziął je do ręki i nie dowierzał. Spytał tylko: „ Czy dwie kreski oznaczają….?” „Tak!” powiedziałam.
Usiadł na łóżku, ale po chwili chwycił moją rękę i posadził sobie na kolanach, dotknął mojego brzucha i powiedział: „Kocham Ciebie, wszystko będzie dobrze, przecież to cudowna wiadomość”.
Mój Boże, nie mogłam uwierzyć, wiedział o dziecku zaledwie przez krótką chwilę, a był mniej przerażony ode mnie. Długo rozmawialiśmy i przekonywał mnie wielokrotnie, że to cud, że wszystko będzie dobrze, bo się kochamy i damy radę, że będzie pomagał ze wszystkim, że może wszystko stało się zbyt szybko, ale tak najwyraźniej miało być.
Zdecydowaliśmy się mieć to dziecko.
Szok dla obojga był ogromny, ale przecież najważniejsze było to, że się kochamy. Daliśmy sobie parę dni na to, żeby oswoić się z wiadomością i zadzwoniłam do lekarza, aby umówić wizytę. Obiecał, że pójdzie ze mną i będzie wspierał zawsze. Poszliśmy tam razem, powoli oswajając się z nową rzeczywistością. Lekarz był bardzo miły, rozmawialiśmy trochę, a potem postanowił zajrzeć i sprawdzić, co się tam w środku dzieje. Długo patrzył w monitor, nic do nas nie mówiąc, po czym oświadczył, że za chwilę wróci.
„Co się dzieje?” spytałam Roba. „Nie wiem, ale na pewno wszystko w porządku” odpowiedział.
Wrócił nasz lekarz i przyprowadził drugiego, razem popatrzyli przez chwilę na monitor, po czym oświadczyli, że płód jest za mały jak na 8 tygodni, musimy poczekać, uzbroić się w cierpliwość i przyjść za tydzień, a być może wszystko będzie dobrze i się powiększy.
Nie wiedziałam, co robić, popatrzyłam na Roba – był tak samo zdezorientowany, jak ja, ale postanowiliśmy dostosować się do zaleceń lekarza.
W drodze powrotnej oboje milczeliśmy. A w domu położyliśmy się i nie wiedzieliśmy, co o tym wszystkim myśleć. Przykładałam swoje ręce do brzucha, on robił to samo… Cóż, dla obojga ta malutka fasolka nagle stała się najważniejsza, nie myślałam już o rzeczach, które traciłam będąc w ciąży, myślałam tylko o tym, że pragnę mieć to dziecko. Jego odczucia były takie same.
Parę dni później zaczęłam plamić.
Pojechaliśmy od razu do szpitala, lekarz po obejrzeniu USG powiedział, że jeśli przez parę następnych dni nie przestanę plamić, potrzebny będzie zabieg. Płakałam i głaskałam mój brzuch, Rob wspierał mnie cały czas. Po paru dniach stwierdzono, że płód obumarł… Był zabieg… Niewiele z tego pamiętam, bo nie chcę…
Gdy się obudziłam Rob był przy mnie, trzymał za rękę, spojrzałam na niego… wiedziałam, że jest po wszystkim… Czułam to… widziałam w jego oczach… dotykałam swojego brzucha, ale nic tam nie było… nie czułam fasolki… czułam się pusta… strasznie…
Rob był ze mną cały czas, wspierał, widziałam i czułam, jak to wszystko przeżywa… Jednych takie wydarzenia oddalają od siebie, nas zbliżyły na zawsze. Dawaliśmy sobie miłość, wsparcie, to uczucie między nami pomogło przetrwać ciężkie chwile. Zrozumiałam, że mogę na niego zawsze liczyć, że to, co jest między nami jest na zawsze. Cierpiałam, kiedy widziałam kobietę w ciąży, czułam straszny ból wewnętrzny… To wydarzenie pokazało, że się kochamy i że pragniemy dziecka, ale baliśmy się zaryzykować. Ten strach, że wszystko się powtórzy był ogromny.
Wkrótce potem oświadczył mi się.
Oczywiście wiedziałam od razu, jakiej odpowiedzi udzielić. Potem nasz ślub i wesele. Tego dnia, kiedy miałam stać się jego żoną, kiedy szłam przez kaplicę, widziałam tylko jego, jak stoi przy ołtarzu i na mnie czeka…
Parę tygodni później zaczęliśmy rozmawiać i oboje oświadczyliśmy, że mimo ciężkich przeżyć chcemy zaryzykować i spróbować, pragnęliśmy dziecka, więc postanowiliśmy się przemóc. Nie zamierzaliśmy się starać, myśląc tylko o dniach płodnych, po prostu zdać się na los.
Jakieś 1,5 miesiąca później okres spóźniał się parę dni. Tym razem również zestresowana, ale pełna nadziei zrobiłam trzy testy, każdy z nich był pozytywny. Usiadłam i zaczęłam płakać ze szczęścia i strachu, bojąc się, ażeby sytuacja się nie powtórzyła. Zamierzałam mu powiedzieć jakoś uroczyście. Ale tego dnia mieliśmy imprezę u znajomych. Nie piłam ani kropli, Rob namawiał mnie, proponując choć odrobinę szampana, ale odmówiłam. On tylko spojrzał na mnie, a ja zaczęłam się uśmiechać. Spytał, czy to jest to, o czym myśli. Przytaknęłam. Wziął mnie na ręce i był przeszczęśliwy. Widział też, że się martwię, ale pocieszał, że wszystko będzie dobrze.
Parę dni później poszliśmy do lekarza.
Okazało się, że nasz „little peanut” (tak Rob nazwał nasze maleństwo) ma 6 tygodni. Za dwa tygodnie poszliśmy na kolejną wizytę i usłyszeliśmy bicie serduszka, najpiękniejszy dźwięk na świecie i zobaczyliśmy je. Byliśmy przeszczęśliwi. Zaraz potem w 9 tygodniu po lekkiej sprzeczce o jakąś głupotę zaczęłam krwawić, pojawił się ból podbrzusza. Rob wziął i zaniósł mnie na rękach do samochodu, bo strach mnie osłabił i sparaliżował.
Gdy dotarliśmy do szpitala, lekarze zajęli się mną od razu, widziałam przestraszonego męża, sama jeszcze nigdy się tak nie bałam i prosiłam tylko, żeby uratowali moje dziecko.
Udało się, maluszek okazał się silny. Moja ciąża była zagrożona, co oznaczało stałą kontrolę i opiekę lekarską – brałam wszelkie możliwe leki na podtrzymanie, odpoczywałam i robiłam wszystko, aby maleństwu było w moim brzuszku jak najlepiej. Między nami jest konflikt serologiczny, który sprawy nie ułatwiał, tylko utrudniał. Ale walczyliśmy. Baliśmy się o każdy następny tydzień, dzień, pokochaliśmy nasze dziecko ponad wszystko, pragnęliśmy go najbardziej na świecie. Już nie liczyła się dla mnie kariera, podróże, spełnianie marzeń, liczył się tylko ten malutki człowieczek we mnie, część mnie i część Roba.
On bardzo pragnął mieć synka i jakże ogromna była jego radość, kiedy lekarz potwierdził płeć.
Będąc w ciąży oszczędzałam się jak tylko mogłam, wykładałam na uczelni, co nie było zbyt absorbujące, ale dawało satysfakcję, jak się okazało ciąża nie dość, że była upragniona, to i w niczym mi nie przeszkadzała. Jakieś 1,5 miesiąca przed porodem nagle poczułam się źle i trafiłam do szpitala, okazało się, że muszę tam zostać, leżeć plackiem, codziennie przyjmować kroplówki, leki, aby synek był w środku jak najdłużej, co zwiększało jego szanse. Leżałam i stosowałam się do zaleceń lekarzy, walczyłam o nasze dziecko, a mąż był ze mną i wspierał cały czas.
O 2 w nocy z 28 na 29 stycznia zaczęły się skurcze.
Rob spał w szpitalu, gdy zaczęła się akcja porodowa. Byliśmy przerażeni, bo to był 36 tydzień… bardzo wcześnie. Ale wszystko potoczyło się dobrze i o 13:26 czasu NY, 29 stycznia usłyszeliśmy i zobaczyliśmy nasze szczęście. Nigdy nie widziałam niczego ani nikogo piękniejszego od tej malutkiej kruszynki, ważył 2860 g, mierzył 47 cm. Wtedy świat jakby się dla mnie zatrzymał, nie liczyło się nic więcej, tylko synek i mąż.
Maluszek wniósł w nasze życie ogromne szczęście. Staliśmy się szczęśliwymi rodzicami, dla których synek jest oczkiem w głowie. Teraz wiem i czuję, że jestem spełniona, właśnie teraz. Każdy ma swoje pasje, marzenia, plany, rzeczy, do których dąży, ale dla mnie ani drugie studia, podróże, kariera, nowy dom, samochód itd. nie przynoszą mi takiej satysfakcji i takiego spełnienia jak widok naszego dziecka, chwile, kiedy się do mnie albo do męża tuli i wiem, że czuje się z nami bezpiecznie, jego uśmiech i to jak patrzy na mnie swoimi szaro-niebieskimi oczkami, chwile, kiedy nauczył się siadać, raczkować, mówić mama i dadada (na męża). To wszystko jest bezcenne, dziecko umocniło nasz związek, pokazało inny świat. Oboje dalej się realizujemy i wiemy, że nic nie tracimy, nic nie żałujemy. Wszystkie te rzeczy, o które się tak bałam, jak pierwszy raz test wskazał wynik pozytywny, wszystkie te rzeczy, które mnie paraliżowały, dziś się nie liczą, bo właśnie dziś czuje się spełniona, zarówno jako matka i żona, jak i jako kobieta.
Wkrótce po porodzie dowiedziałam się, że jestem w drugiej ciąży.
Dziś mój synek ma 7 miesięcy, a ja jestem w 6 miesiącu ciąży. Pomiędzy naszymi synkami będzie 11 miesięcy różnicy. Czy się boję? Bardzo. Szok był ogromny, ale powoli oswajamy się z tą myślą. Ale dziś już nie myślę o tym, ile stracę, boję się o nasze maleństwo, żeby wszystko było z nim w porządku.
Boję się także czy sobie poradzę z dwójką dzieci z tak małą różnicą wieku. Ale, myślę, że sobie poradzimy, oboje, a raczej we czworo. Ciąża po ciąży jest ciężka i trudna, zwłaszcza, jak ma się malutkie dziecko, które jeszcze nie chodzi. Ale ja nie traktuję tego jako tragedii. NIE! Ja traktuję to jako nową przygodę. Dziś wiem, że jeszcze wiele przede mną, jeszcze tyle mnie czeka, tyle rzeczy zrealizuję i tyle osiągnę, bo mam siłę, którą dają mi synek, drugi pod serduszkiem i mąż. Wiem, że bez nich życie wyglądałoby inaczej, ale ja niczego bym nie zmieniła, nie wyobrażam sobie mojego życia inaczej. Może nasze życie jest szalone, lekko niezorganizowane, podłoga pełna zabawek, mniej czasu na własne przyjemności, ale macierzyństwo i małżeństwo dało mi spełnienie. Teraz wiem, że bycie mamą jest moją życiową rolą, którą zamierzam zagrać najlepiej jak się da..
kobieta spełniona
Płakałam jak mały dzidziuś czytając ten wpis! Cieszę się że wszystko dobrze się skończyło.I trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie z drugą dzidzią 🙂 no i za „łatwe” wychowywanie 2óch małych pociech 😉
Dziekujemy bardzo 🙂
Dużo do czytania. Ale było warto – historia wzruszająca i trzymająca w napięciu. A przez to, że akcja toczy się za oceanem, to taka ciut niecodzienna.
Dużo sił w roli mamy Marto!
dziekujemy bardzo 🙂
My wife wrote it, I dont understand Polish but I know perfectly well that story. Baby we are so proud of you <3, am sorry I needed to write for her 🙂
:)))))
Hugs Marta&Rob !!!
Rob, You are wondeful husband! Marta, I’m proud of You, you’re very strong woman and fantastic Mum!
My Marta is the most wonderful mum and wife ever and the strongest woman I’ve ever met, what should I say more. Shes my angel :), I love you wify :). Thank you Bubalabe for your words 🙂
😉
Dziekuje wszystkim za cieple slowa. Jestem szczesliwa, ze dowazylam sie opublikowac ten tekst. Teraz walczymy o drugiego synka, wiec prosimy trzymajcie kciuki :)))))
A my dziękujemy za to, ze Wasza historia mogła pojawić się właśnie u nas. Oczywiście cała redakcja trzyma za Was kciuki. Oboje pięknie o sobie piszecie, taka miłość nie zdarza się często 🙂
Tak, Nasza historia jest niecodzinna, ale to dlatego, ze on jest jedyny w swoim rodzaju i jak widze bardzo sprytny, bo widzialam jego komentarze :DDDD, dziekujemy wam, ze moglismy opublikowac Nasza historie, w sumie z happy endem :))))
Marta koniecznie daj znać naszej redakcji jak urodzi się Wasz drugi synek. Trzymamy kciuki 😉
oczywiscie, ze damy jak najbardziej, Marc ma sie urodzic 1 stycznia, ale znajac zycie moze sie urodzic wczesniej, wiec to juz niedlugo :)))) dziekujemy Wam baaardzo 🙂
Marto gratuluję świetnego tekstu! Spłakałam się strasznie! Ja też mam jednego Aniołka, a drugie Słoneczko śpi słodziutko w łóżeczku 🙂 Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie. Z tak kochającym mężem dacie radę w wychowaniu dwójki urwisów :*
dziekujemy oboje za cieple slowa 🙂
Marto gratuluję świetnego tekstu! Spłakałam się strasznie! Ja też mam jednego Aniołka, a drugie Słoneczko śpi słodziutko w łóżeczku 🙂 Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie. Z tak kochającym mężem dacie radę w wychowaniu dwójki urwisów :*
Marto trzymam mocno za ciebie kciuki 😉 Czytałam Twoją historię, która tak bardzo zbiega się z moją własną 😉 Poronienie, ślub, cudowna miłość, kolejna zagrożona ciąża i narodziny synka 😉 Teraz mamy już dwójkę szkrabów 😉 Wszystko będzie dobrze – miłość dwojga ludzi potrafi zdziałać cuda 😉 Twoja historia na pewno da nadzieję i radość tym, którzy znajdują się w podobnej sytuacji 😉
Pozdrawiam Cię serdecznie
Ewa
dziekujemy za cieple slowa… wiemy, ze damy rade, z takim mezem jak Rob wiem, ze moge zdzialac cuda :), pierwsza stracona ciaza to wspomnienia bolesne dla obojga,ale razem dalismy rade przebrnac… nasz RJ sie urodzil, choc z ciaza bylo mnostwo problemow, obecna ciaza tez jest zagrozona, ale ja walcze, oboje walczymy, DAMY RADE, weirzymy w to :)… jeszcze raz dziekujemy za cieple slowa i pozdrawiamy serdecznie 🙂
Ja też płakałam czytając! Niesamowita siła miłości! Trzymam kciuki za Was i czekam na wieści o szczęśliwym rozwiązaniu 🙂
dziekujemy za cieple slowa 🙂 powiadomimy wszystkich jak tylko Marc sie urodzi 🙂 . pozdrawiamy serdecznie
piękny tekst i wzruszająca historia. Trzymam mocno kciuki za kolejnego dzidziusia i za całą Waszą rodzinkę, na pewno ze wszystkim sobie poradzicie. Równie piękne jak tekst są wpisy męża autorki. Gratuluję i życzę wszystkiego dobrego 🙂
dziekujemy za cieple slowa :), pozdrawiamy serdecznie
Oboje wszystkim bardzo bardzo dziekujemy za kazdy wpis, dla nas to duzo znaczy naprawde :). Ja czytam wasze wpisy i tlumacze je Robowi :). Jako ciezarna latwo mnie wzruszyc, baaaardzo latwo sie rozklejam, ale to sa lzy szczescia, bo milo jest wiedziec, ze wszyscy sa z nami. wszystkich bardzo serdecznie pozdrawiamy, damy znac jak tylko synke bedzie juz na swiecie. wszyscy jestescie wielcy, dla nas to duzo znaczy 🙂
Hello 🙂 My Marta said about your comments. I’d would like to thank you. Together with my wife we’ll handle everything, we love each other so much and I believe everything is possible, we just need to believe and we’ll win. We wish you all the best 🙂
Tekst jest niesamowity!! Rob jest wspaniałym mężem i wspólnie w trójkę przywitacie syna. Może zrobi niespodziankę i urodzi się w Święta lub Sylwestra. Pozdrawiam serdecznie i trzymam za Was kciuki. Koniecznie czekam na wiadomość o narodzinach drugiego syna i może na kolejny tekst;-)
bardzo dziekujemy za cieple slowa, o narodzinach synka powiadomimy natychmiast :), a kolejny tekst z checia napisze, pomyslimy nad tym :)) pozdrawiamy serdecznie
Również gratuluję Ci Marto zarówno oceanu miłości i siły, jak i tej pięknej publikacji! Trzymamy za Was kciuki i życzymy wytrwałości i ciepłego rodzinnego domu ( oczywiście pełnego śmiechu, zabawek na podłodze- ale również chwili odpoczynku i mimo wszystko przespanych nocy:)
Ps.: Mam nadzieję, że gdy drugi synek powita już Waszą rodzinę osobiście, uda Ci się znaleźć chwilę by nam o tym napisać:)
🙂 bardzo dziekujemy za cieple slowa, to bardzo mile widziec, ze tyle osob jest z nami, oczywiscie, ze bede informowac o narodzinach naszego drugiego synka i bardzo chetnie napisze kolejny tekst, bardzo mi sie spodobalo pisanie o macierzynstwie… pozdrawiamy bardzo serdecznie
Jutro nasza rodzinka przeprowadza sie z NY do Californii, na jakis czas zegnamy nasze miasto, ale niedlugo tu powrocimy. W NY znalazlam milosc i szczescie, o jakich nawet nigdy nie marzylam. NY dal mi cudownego meza, synka i teraz czekamy na drugiego. Dziekuje Ci NY za wszystko, a Wam fani tego portalu za to, ze czytacie nasza historie, wszyscy jestescie wielcy
i jeszcze raz dziekuje wszystkim autorkom tego bloga, ze mglismy tutaj nasza historie opublikowac, dziekujemy
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=10150334830301627&id=110768701626&comment_id=18972448&offset=0&total_comments=7
Wfffff,na szczęście cudowne zakończenie,początek jak bym czytała życie mojej siostry , najważniesze to aby mieć wsparcie drugiej połówki .
Historia ,piękna i straszna ,na początku jakbym czytała chwile z życia mojej siostry,lecz najważniejsze,mieć wsparcie swojej drugiej połowki.