Mam pecha. Moja córka jest ładna.
Ponoć uroda w życiu nie przeszkadza, a w niektórych sytuacjach może pomóc, zwłaszcza kobietom. Wszak nikt tak jak my, drogie panie, nie potrafi załatwić niezałatwialnego na przysłowiowe „ładne oczy”. Powinnam więc się cieszyć, że mam śliczną córeczkę prawda? Jakoś nie mogę.
Na przeciwko mojego domu stoi budynek powszechnie zwany pałacykiem, chociaż w zamyśle budowniczego miał być dworkiem myśliwskim. Budowniczy był zapalonym myśliwym i chociaż po naszej ulicy sarny, dziki ani jelenie nie wędrują zapragnął mieszkać jak prawdziwy myśliwy. Budowa od początku szła jak po grudzie, na wiele lat stanęła, a kiedy wreszcie została ukończona myśliwy zbankrutował, a nieruchomość przejął bank. Znowu przez wiele lat pałacyk straszył powybijanymi szybami, aż w końcu ktoś go kupił. Niestety na wynajem.
Do najemców pałacyk nie miał szczęścia całkiem jak do budowy. Zastanawiam się czy nie postawiono go na jakimś grobie. Tereny pożydowskie, w czasie wojny różne rzeczy się tu działy…
Najpierw nielegalnie powstał w pałacyku – mówiąc wprost – Dom Starców, chociaż oczywiście nazywał się jakoś bardziej poprawnie. Działał dwa miesiące. Po wyprowadzce staruszków zamieszkali młodzi Wietnamczycy. Sympatyczni, grzeczni, uśmiechnięci, przyjaźnie nastawieni do sąsiadów. Sielanka trwała do chwili, gdy okolicą wstrząsnęła wiadomość, że w piwnicach owego pałacyku nowi mieszkańcy urządzili plantację marihuany. Wietnamczycy mieszkali równie krótko jak staruszkowie. Skończyło się na wielokrotnych wizytach panów policjantów, po czym pałacyk znowu świecił pustkami.
Jak to mówią: do trzech razy sztuka – za trzecim razem powinno się udać wynająć pałacyk na dłużej. No i się udało. W maju okolicę obiegła wieść, że na naszej ulicy będzie – kolokwialnie mówiąc – burdel. Na początku nikt nie wierzył, bo okolica niespecjalnie przypomina francuski Plac Pigalle, nawet latarnie nie zawsze są sprawne, ale niestety słowo stało się ciałem. Z początkiem czerwca oficjalnie zaczęła działać po sąsiedzku agencja towarzyska. Nazwy Wam nie podam, bo szyldu nie mają, a znalezioną przypadkowo wizytówkę dawno zgubiłam. Jakoś z egipska się nazwali. Nie wiem czemu, bo personel stanowią średnio urodziwe Białorusinki oraz nieznanej mi narodowości ochroniarze.
Co to ma wspólnego z moim dzieckiem?
Mam pecha, bo Duśka jest ładna. Ba, sama dbam o jej przyszłą urodę. Już teraz jest pod opieką ortodonty, bo trzeba zlikwidować przerwę między jedynkami, za radą naszej pani doktor pilnuję, żeby siadała po turecku a nie na nogach, bo już zaczęły jej się robić iksy. Dwa lata powtarzania: „jak ta noga siedzi?” dały efekt – myślę, że w przyszłości nie będzie się wstydziła nosić mini. Tylko czy będzie mogła sobie na to pozwolić? Nie, nie boję się, że będzie miała blisko do pracy 😛 Nawet z takim sąsiedztwem dam radę porządnie ją wychować. Za to zwyczajnie boję się o jej bezpieczeństwo. Może nie tyle teraz co w przyszłości. Póki co jest mała i sama z domu nie wychodzi.
Co się dzieje na mojej ulicy?
Ano różne rzeczy się dzieją. Wyrzucony, pobity klient, który najprawdopodobniej nie chciał lub nie miał czym zapłacić to doprawdy nic nadzwyczajnego. Ot, efekt uboczny takiej działalności. Czasem się zdarza. Całe lato do północy słuchaliśmy głośnych krzyków, nierzadko niecenzuralnych. Widok kilku „dżentelmenów” stojących w rozkroku na środku ulicy (w sumie mało ruchliwa więc mogą tak stać nawet długo) ewidentnie czekających na zażywającego właśnie białoruskiej rozkoszy kolegi to też jakby standard. Nie wiem, czy chodzą na zmianę czy zrzutę na jednego robią, ale nie raz zdarzyło mi się taki obrazek widzieć. A przechodzenie obok owych panów do przyjemności nie należy, uwierzcie mi. Dlatego mam dreszcze na myśl, że moja kiedyś nastoletnia córka (a czas biegnie szybko) będzie sama wracała ze szkoły czy z jakichkolwiek zajęć dodatkowych. Moja sąsiadka, mama szesnasto i osiemnastolatki całkiem otwarcie mówi o swoich obawach i stara się tak organizować córkom czas, by wieczorami nie musiały wychodzić z domu. A jeśli nie da się nie wyjść to obowiązkowo muszą wziąć ze sobą psa. Bo nie oszukujmy się, o ile ja mogę się czuć względnie bezpieczna, bo lata świetności mojego ciała mam za sobą, to młode dziewczyny czy kobiety wręcz nie mają prawa czuć się bezpiecznie. Oczywiście nie zawsze jest tak, że ktoś obcy stoi na ulicy, ale bywają dni, że mam ochotę założyć profil na Facebooku, nazwać go: „Samochody, które parkowały naprzeciwko burdelu”, albo jakoś podobnie i wrzucać fotki owych pojazdów. Z tego co się zorientowałam klienci walą tłumnie z całego województwa.
Policja?
Tak, bywa czasem. Co robi w środku nie mam pojęcia. Burdel jak działał tak działa, ponoć zgodnie z prawem. Z tego co wiem, proszono o interwencję nawet lokalnego proboszcza i również nic nie wskórał, agencja działa legalnie i zgodnie z przepisami. Nie ma przestępstwa – nie ma sprawy.
Nie tylko za zamkniętymi drzwiami
Wieczorami Białorusinki ruszają na łowy czyli kręcą się po sąsiedniej ulicy, tej bardziej ruchliwej niż nasza, w wiadomym wszystkim celu. Fama poniosła się szeroko i już wiadomo, po której ulicy chodzą dziwki. Dopóki nic się nie wydarzy, nie można mówić, że mieszkam w niebezpiecznej okolicy. Jeszcze nikogo nie zabito, prawda? Gwałtu żadnego też jeszcze nie było. Na mój gust do czasu. Pewnego dnia jakiś napalony pomyli przyzwoitą, przechodzącą ulicą kobietę z lokalną kurtyzaną. Pewnie będzie się broniła, więc ją pobije, a może nawet zabije. Może wtedy nasze lokalne władze przestaną chować głowę w piasek i udawać, że wszystko jest w porządku. Szkoda tylko, że będzie to o jedno ludzkie życie za późno.
A Duśka?
Przyjdzie dzień, gdy będę musiała powiedzieć jej, że świat nie jest wcale tak piękny i przyjazny jak jej się wydaje. Smutno mi na samą myśl o tym.
Oj nie zazdroszczę ci okolicy. Ja bym co noc na policję dzwoniła że burzą ciszę nocną. Ale kto wie kto jest ich klientem.
Współczuję nikomu takich sąsiadów nie życzę
Ja też nie…