O tym jak drożdże uratowały moje włosy…
Podobno już w czasach starożytnych Hipokrates zalecał spożywanie napoju drożdżowego, wierząc w jego wzmacniającą i uzdrawiającą moc. I miał rację, ponieważ drożdże skrywają w sobie wiele dobrego, zarówno dla naszego zdrowia, jak i urody oraz zachowania na dłużej młodości.
I właśnie na aspekcie urodowym chciałabym się dzisiaj skupić, bo to właśnie z tego względu, a konkretnie z powodu nadmiernego wypadania włosów, zainteresowałam się drożdżami.
Co prawda próby podjęcia drożdżowej kuracji podejmowałam już dobrych parę razy, ale zazwyczaj po kilku dniach przerywałam – z różnych przyczyn. Tym razem postanowiłam jednak wytrwać dłużej, przynajmniej miesiąc, bo podobno tyle wystarczy, by dostrzec pierwsze rezultaty. A ponieważ moje włosy wypadały wówczas garściami i w którymś momencie przeraziła mnie wizja wyłysienia, miałam sporą motywację. Zakasałam więc rękawy, podniosłam rękawice i podjęłam wyzwanie.
Pierwsze dni, a nawet tygodnie były straszne, bo smak drożdży jest dla mnie po prostu okropny! W pewnym momencie sam ich zapach przyprawiał mnie o odruch wymiotny. Piłam więc ten wstrętny napój duszkiem, z zamkniętymi oczami i zatkanym nosem.
Ku mojemu zdziwieniu, ale też wielkiej radości, po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do tego specyficznego smaku i dziś nie robi na mnie większego wrażenia. Nie powiem, że mi to teraz smakuje, ale piję bez większych problemów i marudzenia. Tym bardziej, że dostrzegłam w końcu efekty!
Przyznaję, że nie tak prędko, nie było to po miesiącu stosowania kuracji. Trwało to nieco dłużej, myślę, że mniej więcej około trzech miesięcy, ale rezultaty są. I to jest najważniejsze. Moje włosy się wzmocniły, przestałam je „rozsiewać” wszędzie tam, gdzie się pojawiłam, nie zatykam już odpływu w prysznicu i moja szczotka nie zamienia się w wielkiego włochatego potwora.
W związku z tym, z drożdżami zaprzyjaźniłam się na dobre – stale goszczą w mojej lodówce. A kuracje przeprowadzam cyklicznie – miesiąc na miesiąc. Czyli przez jeden miesiąc, każdego dnia wypijam porcję świeżych drożdży (około ¼ kostki), zalanych wrzątkiem (to bardzo ważne!) i kolejny miesiąc „odpoczywam”.
Warto przy tym dodać, że drożdżowy napój działa nie tylko na (wypadające) włosy, ale również na paznokcie i skórę.
Zastanawiacie się czemu drożdże zawdzięczają swoją siłę i jak konkretnie działają?
Otóż, ich sekret tkwi w zawartości sporej dawki witamin z grupy B (w tym kwasu foliowego), białek, aminokwasów, cynku, magnezu, potasu, siarki, żelaza, miedzi i chromu.
Zawierają również witaminę H, powszechniej znaną jako biotynę, bardzo pożądaną w pielęgnacji włosów. Nadaje im bowiem sprężystość, hamuje procesy starzenia, czyli siwienia i nadmierne wypadanie. Z kolei zawartość kwasu pantotenowego wpływa na regenerację, poprawia pigmentację oraz ogólną kondycję włosów.
Drożdże wykazują również właściwości oczyszczające, detoksykujące i antybakteryjne, a także hamują pracę gruczołów łojowych, ograniczając tym samym powstawanie zaskórników, trądziku i wszelkich innych niedoskonałości skóry.
Ze względu na swe właściwości wykorzystywane są w produkcji kosmetyków do cery trądzikowej, łojotokowej, szarej i z oznakami starzenia. Poza tym polecane są również do pielęgnacji słabych, łamliwych i rozdwajających się paznokci.
Jednym z prostszych sposobów zastosowania drożdży w celach kosmetycznych jest stworzenie na ich bazie maseczek, które bez problemu można przygotować własnoręcznie w domu. Wystarczy drożdże połączyć np. z ciepłym mlekiem i/lub miodem. Można do tego dodać dowolny olejek bądź oliwę z oliwek.
Zamiast świeżych, można też użyć suchych, sproszkowanych drożdży, wymieszać je np. z maślanką – jedna łyżka drożdży + jedna łyżka maślanki. Papkę taką śmiało można również nakładać na skórę głowy oraz włosy, wzbogacając ją np. o olej rycynowy, naftę kosmetyczną oraz żółtko jaja.