Z wózkiem na zakupy, czyli rodzic w miejskiej dżungli
W czasach, do których nie sięgam pamięcią, podobno na sklepowych półkach niewiele było. Z opowieści wiem, że wtedy ludzie mieli pieniądze, ale za to nie mieli ich na co wydawać. Dziś jest inaczej. Lecz nie o różnicy w ilości towaru i zasobności portfela będzie tutaj mowa, a o zmaganiach rodzica w miejskiej dżungli…
Taka sytuacja.
Regały w marketach niemal uginają się pod ciężarem towaru, ubrania na wieszakach ściśnięte są niczym sardynki w puszcze – strach cokolwiek dotknąć, bo zdejmując jedną rzecz, trzy inne zaraz za nią cichaczem spadają na podłogę. Powierzchnia prawie każdego sklepu wykorzystana jest do cna, od podłogi aż po sufit – chociaż na samym suficie nikt (chyba?) niczego nie powiesił. Jeszcze…
Wszędzie zalegają różnego rodzaju ekspozytory, stojaki, wieszaki i inne blaty, a do tego poczciwego Kowalskiego straszą licznie rozstawione manekiny – swoją drogą, zdarzyło Wam się kiedyś zagaić jakiegoś, np. pytaniem o cenę?!
Na to wszystko, na zakupy przychodzi rodzic…. z dzieckiem w wózku. No i się zaczyna. Test na inteligencję, logiczne myślenie, dobrą strategię, kombinowanie, a na dokładkę test sprawnościowy, potwierdzający (bądź nie) kondycję, zwinność i siłę mamy lub taty.
Rany, ile to się trzeba czasem namanewrować wózkiem! Nachodzić, tam i z powrotem! Nagimnastykować, próbować i pudłować (czytaj – strącać produkty z półek czy wieszaków), a na koniec jeszcze się okazuje, że biedny rodzic znalazł się w ślepej uliczce albo nagle robi się tak ciasno, że pozostaje mu tylko opcja – wycofać się. Ponownie strącając przy tym „wystający” towar i zawadzając innym osobnikom, którzy również muszą zawrócić, no bo przecież jest za wąsko…
W całym tym ambarasie, sklepy można jeszcze podzielić na dwa rodzaje – małe, tzw. osiedlowe i centra handlowe. Do tych pierwszych rodzic nawet wózkiem nie wjedzie więc lepiej w ogóle tam nie iść. No chyba, że bez dziecka, które uprzednio zostawi przed wejściem, jak co poniektórzy swoje psiaki czy inne koty. Do drugich z kolei często prowadzą schody, zdarza się, że bez podjazdów dla wózków (również inwalidzkich) tak więc trzeba mieć nadzieję, że ów sklep ma chociaż jedną windę, a później tę windę należy odnaleźć. I się do niej zmieścić 😉
W środku zaś często czekają na rodzica kolejne schody, tym razem ruchome – w przeciwieństwie do tych zwykłych, łatwiej jest je pokonać. Konieczne jednak jest posiadanie sprawnych hamulców w wózku! Ewentualnie silnych rąk 😉
Do tego wszystkiego dochodzi brak toalet i/lub pokojów dla dzieciatych rodziców oraz szatni, szczególnie w sezonie zimowym – wiem, że to brzmi co najmniej śmiesznie, ale kto choć raz udał się na zakupy, przynajmniej z jednym dzieckiem, wie jakim trzeba być wielbłądem w ciele człowieka, żeby unieść całą odzież wierzchnią i zakupy. A przy tym zgrabnie pchać wózek, ładnie wyglądać (wrogowie nigdy nie śpią!) no i okazywać wiele cierpliwości dla własnych dzieci, a także dla (często) pozbawionych empatii innych osobników spotykanych po drodze.
Oj, ile na to trzeba nerwów i samozaparcia… No i WIARY, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym miejska dżungla nie będzie już stanowić takiego wyzwania dla rodzica, nie będzie istnym torem przeszkód i egzaminatorem w wielodziedzinowym teście.
Na codzień robię zakupy z wózkiem, niespełna trzyletnią córcią obok i dziewięciolatką, znam ten ból 😉 ale chyba już opanowałam tą sztukę do perfekcji 😛
Przywykłam do robienia zakupów razem z dzieciakami. Są sklepy do których nie wchodzę wcale, no bo za wąsko, schody itp… Nnatomiast nigdy ale to nigdy nie przyzwyczaje się do tego że pani kasjerka zagląda mi do wózka sprawdzając czy niczego nie ukradłam!! Ja rozumiem że to obowiązek nadany odgórnie przez szefostwo ale zlituj się kobieto i zrób to dyskretnie. Niestety dzisiaj miałam nieprzyjemną sytuację, kasjerka zrobiła mi przegląd wózka, nawet budę musiałam otwierać.. To jak dla mnie jedyny minus chodzenia z wózkiem i dziećmi do sklepu.
Ojjj tego zaglądania do wózka też nie lubię!
zaglądanie do wózka jeszcze przeboleję , w porównaniu z tym , że kiedyś , raz jeden jedyny zapomniałam że moje cudowne dziecię „dziamdzia” sobie bułeczkę w wózku (za całe 19 gr.!) i zwyczajnie zapomniałam za nią zapłacić , przez co zostałam potraktowana jak złodziej , cofnięta przez ochronę sklepu , w niezbyt kulturalny sposób „poproszona” o uiszczenie opłaty za ową bułkę , a dodatkowo cała reszta moich zakupów została sprawdzona z paragonem .. Pół godziny wytrzymałam ową kontrolę , po czym wściekła poprosiłam kierownika sklepu , który do tej pory nie został nawet poinformowany o zaistniałej sytuacji (!) Wściekła już… Czytaj więcej »
O rany! Mnie co prawda nie zdarzyło się jeszcze za coś co wzięło moje dziecko nie zapłacić, ale kilka razy mało brakowało! Zwyczajnie zamyśliłam się, byłam zmęczona…. więc rozumiem, że takie coś może się przytrafić.
Współczuję Ci takiej sytuacji i nie dziwię się, że nie chcesz już tam wracać.
Haha z blizniaczym jest jeszcze gorzej 🙂
Hehe to już jest wyższy level! 😛 😉
I dlatego właśnie najbardziej uwielbiam i chyba najczęściej praktykuję zakupy przez internet.
Do małych sklepików to z wózkiem nawet nie zaglądam, wolę centra handlowe, bo tam i toaleta z przewijakiem i usiąść gdzieś z maluchem można, no i miejsca więcej na wielki powóz 🙂 Ale i tak zdarza się coś strącić!