Żeby mi się chciało, tak bardzo, jak mi się nie chce – też tak czujesz?
W listopadzie najbardziej na świecie lubię siedzieć z książką pod kocem. A jest jeszcze milej, gdy nagle w pokoju pojawia się promyk słońca – o tej porze roku to taka rzadkość! Mój spragniony wzrok podąża więc za tą świetlną wiązką i natrafia na coś, czego widzieć jednak nie chciałam. Wrrr…
A mianowicie, gdy słońce zaświeci w szyby, zauważam, że są brudne. Nie jest to bardzo odkrywcze, bo w domu nie mam firanek i chcąc nie chcąc, nie da się tego spostrzeżenia uniknąć. Potem szybko – za każdym razem od nowa – liczę w myślach, ile mam okien. Wychodzi 15 sztuk i nigdy nie chce być inaczej. I myślę sobie, jak Kubuś Puchatek: „Boże spraw, żeby mi się chciało, tak bardzo jak mi się nie chce”.
Dopada mnie więc kolejna refleksja, że przydałby mi się ktoś do pomocy w ogarnięciu tych okien. A najlepiej ktoś taki, powiedzmy sobie wprost — kto zrobi to po prostu za mnie. Jednocześnie — jak obuchem w głowę – pojawia się świadomość, że pracuję w oświacie, a nie w sektorze IT czy finansów i nierozważne byłoby przepuszczać moje zarobki na coś, co potrafię zrobić sama.
Na szczęście przypomina mi się, że od pewnego czasu jestem posiadaczką fajnego urządzenia — ściągaczki, która bardzo ułatwia harówkę z brudnymi szybami. Ta myśl jest całkiem pocieszająca. Już nawet prawie się zrywam, by chwycić za szmatę, ale uświadamiam sobie, że mam tych okien jednak dosyć dużo i tak od razu problemu się nie pozbędę, mimo użycia wyspecjalizowanego sprzętu. Więc może nie ma co tak od razu się zrywać? Czy nie lepiej na spokojnie dokończyć rozdział, a najlepiej książkę i do tematu wrócić w następny weekend?
To brzmi prosto, ale istnieje ryzyko, że za tydzień o tej porze będę robić to, co dziś — czyli leżeć z książką pod kocykiem i odwlekać wykonanie tego zadania. Jest też opcja, że będzie pochmurno i brudne szyby nie będą rzucały się w oczy i postanowienie zostanie znowu przesunięte w czasie. Tyle że za długo nie da się tego odwlekać, bo jeszcze miesiąc i będą święta. A wtedy nawet taki ktoś jak ja, nie akceptuje brudu w domu.
Tak więc wniosek jest jeden – są w życiu czynności, których można nie lubić, ale i tak trzeba je wykonać. Może nie ma ich co tak demonizować, tylko wziąć się za robotę! Nie chce ci się? Znam to, mi też nie! Ale się zmuszam. I nie liczę na to, że przyjdzie lepszy moment i mi się zmieni motywacja. Wychodzę z założenia, że lepiej zrobić dziś i mieć potem święty spokój. I czyste sumienie. I niczym niezmącony widok przez okno 😉
Oj, skąd ja to znam… Też bym wolała z książką posiedzieć, przy czwórce dzieci to czasami marzenie z kosmosu… A słoneczko odkrywające „niedoskonałości” okna też na mnie działa – pobudzająco. Zwykle myję te najbardziej wołające o pomoc, czyli od drogi. Kolejne staram się też ogarnąć, ale nie zawsze od razu. Ogólnie z domowymi zadaniami mam tak jakoś, że może mogą poczekać chwilę, bo lepiej jest się z dziećmi pobawić? A czasami fajnie z dziećmi urządzić zabawę w sprzątanie – w tym najlepiej mój ukochany się sprawdza, potrafi dzieciaki cudownie zmotywować, porozdzielać zadania, doglądać… i wspólnymi siłami wszystko łatwiej ogarniemy 😀