W przedszkolu 3 maja 2013

Stacja – Przedszkole

Stało się, mój synek we wrześniu pójdzie do przedszkola. Jako 2,5 latek wraz z kilkoma kolegami i koleżankami trafi do grupy 3 latków.  Za mało rodziców 2,5 latków zgłosiło chęć posłania dzieci do przedszkola, stąd grupa łączona. Planowo w placówce będzie przebywał 7 godzin. Z czasem okaże się czy to odpowiednia długość czasu, jak dla mojego synka. W grupie będzie 25 osób, dużo czy mało? Sama nie wiem, mi wydaje się w sam raz, bo spotykałam się z liczniejszymi grupami przedszkolnymi.

Czy mam jakieś obawy związane z pójściem pierworodnego do przedszkola? Chyba mogę powiedzieć, że nie. Ba, nawet cieszę się, że wybędzie z domu na jakiś czas i w inny sposób spożytkuje pokłady energii, które w nim drzemią. Wiem, że wielu rodziców nieraz przeżywa całą sytuację bardziej niż dziecko. Zastanawiają się jak ich maluszek sobie tam poradzi, wśród zupełnie obcych mu osób. Wydaje mi się, że tu tylko spokój może nas uratować. Należy odpędzić czarnowidztwo i nie martwić się na zapas. Dzieci wbrew pozorom są silniejsze niż nam się wydaje i szybko się zadomawiają w nowym miejscu pełnym rówieśników i nowych zabawek. Dziecko wyczuwa nasze napięcie a przecież nie chcemy go dodatkowo stresować.

Ja naprawdę nie boje się tego kroku.  To kolejny etap ku samodzielności, bądź jak inni zwą – odcinania pępowiny. U nas pępowina chyba już dawno jest odcięta, mimo że Kuba „siedzi” ze mną w domu.  Pomimo, że od urodzenia był zawsze albo ze mną, albo z tatą. Nikomu go nie zostawialiśmy, bo nie było takiej potrzeby, jakoś radziliśmy sobie sami, to nie boi się nowych miejsc czy osób. Jest odważnym 2 latkiem a każde nowe miejsce to wyzwanie dla jego części odkrywcy.  Ktoś może pomyśli szalona, rzuca tak od razu dziecko do przedszkola, a ja nie obawiam się płaczu czy braku zaklimatyzowania dziecka w grupie rówieśniczej. Po drodze pewnie nastąpi jakiś „kryzys przedszkolny”, ale wszystko jest do przejścia. Z drugiej strony, może mam ten komfort psychiczny, bo „na grupie” będzie babcia. Nie boję się zwiększonej ilości chorób, wiadomo dziecko swoje musi przechorować po spotkaniu z inną flora bakteryjną. Musi się uodpornić. Mam nadzieję, że synek na ile to możliwe jest  zahartowany  przed zarazkami, dzięki spacerom w pogodę czy niepogodę.

Nie raz już odwiedzaliśmy „nasze” przedszkole z racji pracy teściowej. Praktycznie odkąd synek stał się  mobilny “wpadaliśmy” tam raz na jakiś czas z wizyta. Kuba zna swoje przyszłe Panie, wie w której z sal “urzędują”. Gdy przechodzimy koło budynku zaraz pokazuje, że mamy tam wejść.  Z uśmiechem od ucha do ucha wchodzi po schodach a następnie biegnie na salę 4 latków. Po wejściu wita się z babcią i Paniami by po chwili pobiec do dzieci. Ja mogę już nie istnieć, robi mi pa-pa i z radością oddaje się zabawie.

Widzę, jaką radość sprawa mu zabawa z dziećmi. Jak fajnie naśladuje to, co robią inne dzieci.  Siedzi z nimi przy stoliczku i rysuje czy czeka w kolejce do łazienki by umyć rączki. Jak sam zagaduje i zaczepia dzieci, opowiadając im coś w swoim języku.  Właśnie a pro po języka to chyba jedyny mankament, którego trochej się boję. Kuba należy do tych dzieci, które mało mówią i niechętnie powtarzają. Owszem mówi coś po swojemu śpiewa, ale jego słownik „normalnych” słów  jest ubogi. Mam nadzieję, że pomimo tego da radę komunikować się z otoczeniem bez większych problemów a może problemy, które napotka zmotywują go do rozwoju mowy. W końcu nie zawsze na migi pogada z rówieśnikami.

Zresztą nie ma co od razu snuć negatywnych scenariuszy. Myślę, że doskonale sobie poradzi w przedszkolu. Potrafi sam jeść i ładnie operuje sztućcami. Pije z z normalnego kubeczka. Naukę samodzielnego jedzenia rozpoczęliśmy po roczku i widać, że nauka nie poszła w las. Nie martwię się, że będzie chodził głodny, bo o to potrafi się upomnieć – jakby co.

Problem pieluszkowy tez od jakiegoś czasu mamy z głowy. Gdy czuje potrzebę po prostu zdejmuje majteczki i siada na nocnik, po czym wie, do czego służy papier. Problem jeszcze stwarza dokładne założenie majteczek, ale nad tym pracujemy i do września powinien opanować to do perfekcji.

Ciepło mi się na sercu robi jak widzę, jakie postępy w rozwoju synka  nastąpiły w okresie dwóch lat, które razem spędziliśmy. Z małego bezbronnego okruszka stał się  pełnym enegrii, samodzielnym małym odkrywcą. Przedszkole to kolejny etap rozwoju.  Kuba zacznie nawiązywać nowe znajomości, dzięki wycieczkom zwiedzi nowe miejsca a mnie czeka  wiele pierwszych razów: obejrzenie pierwszej pracy na tablicy, pierwsza wykonana własnoręcznie laurka, pierwsze przedstawienie z okazji Dnia Mamy, czy pierwsze Jasełka.

Mam nadzieję, ze ta nowa przygoda w jego życiu będzie wspaniałym czasem. Okresem pierwszych przyjaźni, kto wie może i miłości. Czasem nauki przez zabawę i odnajdywaniem własnego JA w małej społeczności przedszkolnej.

Przed nami w czerwcu spotkanie integracyjne.  Liczę, że będzie udane.  Znając Kubę i jego chęć do zabawy z dziećmi już widzę oczami wyobraźni ten cudowny błysk w oku i radość, z jaką biegnie do rówieśników.

Życzę Wam Drodzy Rodzice abyście i Wy tak optymistycznie podchodzili do tematu przedszkola i rozłąki z dzieckiem.

A może macie już doświadczenie w tej kwestii i zechcecie się z nami podzielić? Jak na przedszkole zareagowały Wasze pociechy a jakie Wy mieliście obawy z nim związane?

Źródło zdjęcia: Flickr

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 28 kwietnia 2013

Na spotkanie z Chrystusem czy z „bankierami”?

„[…]Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem Ciało Moje, które za was będzie wydane[…]”
(Mt 26,26; Mk 14,22; Łk 22,19; 1Kor 11,24)

Świat zapachniał już bardzo mocno wiosennymi kwiatami, wraz z zapachem ostatnich tulipanów miesza się zapach mistyczny, prowadzący wszystkich, którzy go poczują w ramiona jakieś strzelistej katedry… mirta wodzi nasze nosy, a w pobliskich kościołach biją dzwony.

Wierni zgromadzeni przed wejściem dawno nie wyglądali tak uroczyście… dżinsy zamienili na garnitury, a szorty na sukienki i kostiumy. Plac przed kościołem nieco zmienił swój charakter, zamiast rozbawionych niesfornych dla opiekunów dzieci – atakujących raz po raz kościelną bramę – idealną w roli prowizorycznej huśtawki, pojawiły się bardzo podekscytowane różowe buzie w otoczeniu równie mocno „spiętych” dorosłych. Chciałoby się rzec, że trudno określić, która grupa intensywniej przebiera nogami. Zniknęły też ciekawskie nosy przylepione do szyby i umęczone od stania pupy – zjeżdżające od czasu do czasu w trakcie „przydługiego” kazania, po przeszklonych drzwiach. Zamiast nich pojawiła się kolumna bieli, makatka upleciona z chłopców i dziewczynek… czekających na…

… pióro rwało się w ręce, a serce w piersi: „…Czekających na… to wielkie wydarzenie w ich duchowym życiu…”  – umysł zaś i oczy wypowiedziały wojnę romantycznej części ciała i narzędziu literata, twardo powiedziały „… czekających na… komputer?” a może skuter? A może gotówkę w pięknej kopercie – jeśli nie wiecie biznes komunijny zadbał o najmniejsze szczegóły – piękne koperty na pieniążki dla Komunistów – zdobią „boskie insygnia”…

Więc jak jest naprawdę? Czy można dziś spieniężyć „ciało i krew Boga”? Czy tego naprawdę chcemy? A może dając się wciągnąć w pewien wyścig, zatraciliśmy granicę, choć szczytne ideały pozostały – czasem nieco przykurzone lub ukryte pod pierzyną konsumenckich potrzeb, jednak mają swoje miejsce i nikt ich nawet siłą nie ruszy?!

Kiedy przyjmowałam  swoją Pierwszą Komunię Świętą, było to dla mnie wydarzenie czysto duchowe – jeśli można w ten sposób nazwać uczucia sześciolatki. Przystąpiłam do tzw. Wczesnej Komunii, czy to dobre rozwiązanie? Dobre i niedobre zarazem. Czasy były inne, jednak już wtedy pojawiały się „trendy” z iście polskim powiedzeniem w tle „ Zastaw się, a postaw się”. Moja komunia na pewno była piękna – była pięknym przeżyciem dla mnie i mojej rodziny, była skromnym lecz wzniosłym wydarzeniem. O prezentach – my Komuniści bardzo młodzi duchem i datą w metryce nie myśleliśmy. Wielkim wydarzeniem była obecność tak licznych gości, a cała reszta otoczki w postaci materialnych gratyfikacji nie istniała – małe dzieci bardzo poważnie i głęboko emocjonalnie podchodzą do spraw wiary – co niesie za sobą oczywiście również plusy i minusy.

Kluczowe dla takiego wymiaru uroczystości było nasze przygotowanie. Katechetka – Pani Ola, w moich oczach istny Anioł i wielki autorytet, wręcz perfekcyjnie zadbała o nasze małe serduszka i umysły, rodzice również byli mocno zaangażowani w przygotowania –  i nie mam tu na myśli szukania restauracji czy doboru odpowiedniej fryzury i sukienki. Nie było wybiegu mody – były alby, komże,  wianki na głowach dziewczynek – mój uplotła mama, był z mirty. Były duże – dla nas małych –  przygotowania do mszy świętej. Byliśmy bardzo podekscytowani, kto pójdzie z darami, kto zaśpiewa piosenkę, powie wiersz… to wywoływało największe podniecenie – nie falbanki i tiary… nawet nie byłam świadoma wtedy istnienia Komunijnej „Pop-kultury” – więc nic nie przeszkadzało mi przyjąć moją pierwszą hostię. Czy rozumiałam wymiar duchowy? Na tyle na ile zinterpretowali to moi Rodzice i Katechetka, na tyle na ile może zrozumieć tak „abstrakcyjną” sytuację sześciolatek… czyli tak jak pojmuje pojęcie dobra i zła – jest takie jakie wpoją mu autorytety. A prezenty? Owszem były – zegarek – skromny pierwszy zegarek, złoty pierścionek – piękny i bardzo dyskretny – gdy moje paluszki z niego wyrosły przez lata służył mojej mamie, która ma bardzo drobne dłonie, lecz  gdy urodziłam córkę – mama zwróciła mi pierścionek, teraz czeka na Pierwszą Komunię mojej pierworodnej, srebrne łyżeczki do herbaty, starannie przechowane w szufladzie, dziś cieszą moich gości podczas spotkań… czy cieszyły mnie te prezenty, jedne bardzo, inne w ogóle – dziś za to bardzo cieszą mnie wszystkie które przetrwały próbę czasu! Tak jestem piekielną sentymentalistką – lecz do tego grzechu chętnie się przyznaję! Najbardziej cieszyła mnie sukienka, którą mama mi uszyła – wszyscy mieliśmy jednakowe stroje, jednak po mszy, na domowe świętowanie, mama przygotowała coś ekstra – tygodniami nie mogłam się doczekać – sukienka biedronka! Hit mojego dzieciństwa, prosta sukienka-ogrodniczka, czerwona, która zamiast tradycyjnej przedniej „klapy” na szelkach – miała biedronkę,  z wypukłą główką i czułkami…

Kiedy dwa lata później, moi koledzy z klasy przystępowali do Komunii, nie byłam w stanie zrozumieć tego wydarzenia w tak odmiennej odsłonie… Wszyscy żyli komputerami, rowerami… Krynoliny, rękawiczki i torebki tylko czasem były przyćmione „lakierkami”. Temat numer jeden na co najmniej kilka miesięcy szkolnego życia. Czy im zazdrościłam? Pewnie trochę, czasem… moja komunia nie była taką „galą” , lecz moja zazdrość nie była wielka jak ocean, i szczególnie nie pamiętam żeby było to dla mnie jakąś „traumą” – wychodzę więc z założenia, że żadna krzywda mnie nie spotkała, a wręcz przeciwnie – dziś to czego nie rozumiałam, jest dla mnie cenną wartością, o wiele cenniejszą niż komputer który po kilku latach zamienił się w niemodny staroć…

Pozostaje pytanie czy sześcio bądź ośmiolatek jest gotowy na takie spotkanie z Chrystusem? Jeśli oczekujemy od naszych dzieci, głębokiego duchowego przeżycia na poziomie metafizycznym – i pełnej świadomości tego sakramentu, to się rozczarujemy, dziecko w tak młodym wieku najzwyczajniej w świecie nie jest zdolne do zrozumienia pewnego stopnia abstrakcji, jego funkcjonowanie poznawcze odbywa się po prostu jeszcze na innym poziomie. Wszystko pozostaje więc w rękach i umysłach Rodziców – tak jak przygotujecie swoje dziecko do Pierwszej Komunii, tak dziecko będzie ją przeżywać i tak ją zapamięta.

Wszak to my dorośli, kupujemy skutery i quady, wypychamy koperty… a dzieci w końcu biorą z nas przykład – skoro takie dajemy świadectwo, co jest ważne?

Mam nadzieję, że pobudzę Was do trudnej dyskusji. Jak zachować się w obliczu zbliżającej się Komunii? Jak postąpić? Przecież każdy z nas, w tym nasze dziecko jest osadzone w swoim otoczeniu, które zawsze rządzi się jakimiś prawami.

Czy Wy macie już za sobą Pierwszą Komunię dziecka? A może macie podobne dylematy jaki Rodzice chrzestni? Czekamy na Wasze opinie, być może uda nam się znaleźć złoty środek w całym tym „komunijnym” szaleństwie…

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Magda Kupis
10 lat temu

Pamiętam, że jako jedyna dziewczynka szłam w krótkiej sukience, na głowie miałam wianek, który był jedyną ozdobą moich prostych, krótkich włosów. Siostra na lekcjach religii przygotowała nas do tego dnia, tłumacząc jego istotę. Poprosiłam rodziców, by nie było alkoholu na stołach, mimo że w naszym domu bywał on bardzo rzadko i raczej tylko „bo wypada”. Wspominam Komunię jako dzień wejścia w duchową dorosłość. Dostałam prezenty, głównie zabawki dopasowane do wieku, jakieś rolki, używany rower- zupełnie nie było to ważne. Dopiero w szkole usłyszałam o prezentach, o których sama nawet nie pomyślałam i pieniądzach. Dzieci chwaliły się ile uzbierały, a ja… Czytaj więcej »

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
10 lat temu

Ja zostałam wysłana do komunii bo wszyscy szli. W moim domu nigdy nie było wiary, Boga czy choćby kościoła. Poszłam za tłumem i po prezenty. Na tej samej zasadzie poszła moja córka, właściwie dla świętego spokoju, żeby nie odstawała od średniej. Parę lat później ja znalazłam Boga, powoli pokazuję go córce, choć sama dopiero odkrywam jak to jest z tą wiarą, chodzeniem do kościoła i byciem Kościołem. Powoli nauczyłam się przeciwstawiać pewnym normom i zwyczajom tego świata. Świat nie jest domem mym, jam tu przechodniem jest jak mówi jedna z pieśni. Z czasem uczę się odróżniać Boże i ludzkie pomysły.… Czytaj więcej »

Ciąża 24 kwietnia 2013

Na finiszu…

Cud tworzenia nowego życia jest błogosławieństwem, darem jaki możemy otrzymać od losu. Te chwile uniesień – pierwsze usg, bicie serca, pierwsze kopniaki itd. To coś niesamowitego!! Podpisuję się pod tym całą sobą. Jednakże ciąża to coś więcej, to ogromne obciążenie dla organizmu i zmiany, które powodują pewne ograniczenia.

Aktualnie jestem na końcówce kolejnej ciąży, a w zasadzie to już lekko się „przeterminowałam”:)

I w tym momencie przychodzą mi dwie rzeczy do głowy:

  1. Każda ciąża jest inna – ale o tym może w następnym moim wpisie.

  2. Pewne etapy ciąży, a zwłaszcza jej finish, chwilowo przeistaczają kobietę w “kalekę”.

Możecie się z tym zgodzić lub nie, ale swoje przemyślenia mogę podeprzeć paroma swoimi doświadczeniami oraz obserwacją czy komentarzami znajomych.

Nie chcę się tu rozwodzić nad przebiegiem całej ciąży i dolegliwościami, które mogą nam towarzyszyć, ale skupić na moim obecnym etapie – końcówce ciąży.

Przejdźmy więc do istoty sprawy. Gdy termin porodu zbliża się nieubłaganie, coraz częściej słyszymy pytanie „jak się czujesz?” – ja odpowiadam – „jakoś się kulam”. Bo właśnie tak się czuję, mimo że „przygarnęłam” niespełna 10 dodatkowych kilogramów, jestem osobą aktywną (moja 2 letnia córka nie zna litości, do tego duży remont),  to już brak mi dawnej siły i wigoru.

Znajoma opowiadała mi, jak to w nocy mąż musiał ją przewracać z boku  na bok, bo sama nie była w stanie. Choć ja radzę sobie z tym samodzielnie, to jest to już nie lada wyczyn, poprzedzony obmyślaniem strategii jego dokonania.  Natomiast żeby w nocy wstać/zejść z łóżka – wychodzę tyłem na czworaka:) Znalezienie wygodnej pozycji i zaśnięcie, też często graniczy z cudem.

A samodzielne zakładania/zdejmowanie butów??? Tu tez jestem samoobsługowa, jednak widziałam już tyle kobiet, które nie były w stanie się ubrać.  To już chyba spore podobieństwo do kalectwa?

Zdarzyło mi się, że mąż musiał mnie zanieść do łóżka, bym mogła uśpić córkę. Otóż taki niemały już osesek, ma ogromną zdolność wyszukiwania sobie ekstremalnych pozycji w naszym brzuchu. Natrafia wówczas na różne nerwy, u mnie trafił w któryś związany z nogami. Bez żadnego uprzedzenia po prostu stanęłam  w kuchni i nie mogłam zrobić kroku w żadną stronę. Każdy ruch powodował ogromny ból i bezradność, co sprawiło że w oczach pojawiły się łzy. Na szczęście po jakimś czasie, stopniowo moje kalectwo ustępowało.

Najprostsze domowe czynności zajmują o wiele więcej czasu. I wymagają większej motywacji by je w ogóle wykonać.

Codzienna pielęgnacja – też może stanowić nie lada wyzwanie. Pedicure?? Chyba lepiej odwiedzić kosmetyczkę. Balsamowanie nóg, łydek – nauka piruetów. A pielęgnacja miejsc intymnych – oooo…., to już wyższa szkoła jazdy.

Spacer po schodach, też bywa męczący. Nasze wnętrzności oraz płuca musiały zrobić miejsce maluszkowi, więc nie mają zbyt dużej wydolności. Zatem runda po schodach, to jak wejście na Mount Everest.

Co powiecie o seksie w takim „zestawie”? Przyjemność średnia, gdy z jednej strony dziecko akurat  rozpoczyna wieczorne rozgrywki lub macha sobie rączkami, a z drugiej mąż chce się dostać? Do tego wybór pozycji ograniczony, a i świadomość zmiany własnego ciała też działa negatywnie. Więc i w tej sferze wszystko kuleje.

Koniec ciąży spowodował u mnie ogromną przemianę. Z osoby żwawej, wysportowanej stałam się powolną, obolałą, człapiącą kaczuszką 🙂 Pokuszę się nawet o zacytowanie mojego męża, który wymyślił (już w pierwszej ciąży) specjalny tytuł dla mnie, otóż jestem jego „nadętym robalkiem”. Hmmmm…… pieszczotliwe to czy raczej nie? Cóż tak to już u mnie wygląda.

Ciekawa jestem jak było lub jest u Was?? Z jakimi ograniczeniami swojego ciała przyszło się Wam borykać w czasie ciąży?

Subscribe
Powiadom o
guest

9 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Barbara Heppa-Chudy
11 lat temu

Pamiętam, jak miałam problemy by wyjść z wanny 😉 (a też przybyło mi tylko -aż!- 10 kg).

Trzymam kciuki za szybki i łatwy poród!

Magda Kupis
11 lat temu

Madziu jeszcze chwila (a mam wrażenie, że dosłownie) i problem się rozwiąże 😉
Ja przytyłam 15 kg i powiem szczerze, że pod koniec ciąży miałam najwięcej energii, mówiłam, że mogłabym jeszcze z miesiąc pochodzić z brzuszkiem. Byłam raczej aktywna do samego końca, z resztą zobaczcie sami: https://wrolimamy.pl/niedziela-czyli-jak-zaplanowac-sobie-porod/

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
11 lat temu

Boże jak ja miałam dobrze! Człowiek nie docenia tego co ma póki nie zobaczy, że inni mają gorzej. U mnie właściwie do końca 7 miesiąca nie było widać brzucha wcale, pod koniec ciąży miałam brzuszek troszkę większy niż piłka do siatkówki. Do końca nie miałam żadnych problemów z oporządzeniem siebie. Poza tym, że moje dziecko bardzo się pchało na świat od samego początku i musiałam bardzo uważać i dużo leżeć no i poza niesamowitym wręcz wyczuciem mojego dziecka momentów kiedy toaleta była daleko, tak, właśnie wtedy mi skakała po pęcherzu to wygląda na to, że miałam wręcz idealnie. Jedyne co… Czytaj więcej »

Magda Kupis
11 lat temu

Ja w 7 miesiącu byłam na spotkaniu klasowym i nikt nie zauważył, że jestem w ciąży do czasu kiedy jako jedyna zamówiłam jedynie sok 🙂

magdalena446
magdalena446
11 lat temu

Od dwoch dni jestem w szpitalu. Dzis walczylam z oxytocyna o przyjscie Mata na ten swiat, niestety poleglam.
Moje blogoslawione kalectwo trwa dalej:-)

Ewa Bartnik
Ewa Bartnik
10 lat temu

Ja pamiętam właśnie te noce i chodzenie na czworakach, żeby się wydostać z łóżka 😉 – bezcenne! Z kolei, kiedy już chciałam urodzić, cztery dni po terminie wzięłam się wieczorem za szorowanie podłogi w całym domu + pastowanie = pół nocy na kolanach, do skutku. Skończyłam o 2 w nocy i zaczęła się regularna akcja. Szybka zbiórka i o 10 rano córka się urodziła – jak na moje dotychczasowe „osiągi” (to był trzeci poród), było superszybko. Ale nie piszę tego żeby się chwalić czy zachęcać do „męczeństwa”. Każda ciąża jest inna. Czasem tak daje w kość, że łzy wyciska i… Czytaj więcej »

Milena kamińska
Milena kamińska
9 lat temu

10?.15? Co to jest ja w jednej i drugiej przytyłam 25kg miałam ogromny brzuch wielką piłkę która była tak wielka że pękała krwawiła i ropiała i przez którą nie widziałam swoich stóp. Zawiązanie butów ale to był wyczyn, depilacja niezła gimnastyka ulożenie się do snu graniczyło z cudem. A jakie zdziwienie gdy idąc zapominałam o brzuchu i np zawadzałam nim o mur:-) pierwsza ciąża kojarzy mi się także z jazdą samochodem miałam wtedy maluszka musiałam odsuwać fotel a nogami ledwo sięgałam do pedałów. Och było tego sporo mimo to aktywna w miarę swoich możliwości byłam do samego końca. Gdy już… Czytaj więcej »

Alicja Malinowska
9 lat temu

Dla mnie fajny czas 🙂 Moje dziecko nawet spało wtedy, kiedy ja. Czasami wieczorem udawałam, że zasypiam, żeby ją – wiercącą się – uśpić 🙂 Miałam szczęście widocznie 🙂

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close