Emocje 17 stycznia 2016

Chcesz pomóc chorym dzieciom przez Fb? Wykaż się się sercem, nie naiwnością

Ten tekst nie jest lekki, nie jest może nawet sprawiedliwy. Jednak zabieram głos, ponieważ od dłuższego czasu zalewa mnie na Fb fala różnych próśb o pomoc. Jednak poza współczuciem i chęcią działania, coraz częściej powoduje to u mnie irytację.

Dla jasności, osobiście uważam, że państwo polskie w zakresie pomocy ciężko chorym (nie tylko dzieciom) nie funkcjonuje dobrze. Więc my, zdrowi, jeśli mamy możliwość powinniśmy pomagać potrzebującym, bo mało kto milionerem się rodzi, a zebrać na leczenie np. 600 000 PLN w krótkim czasie, to nie pstryknięcie palcami. Życie dzieci szacowane jest i na większe sumy, które odbierają dech w piersi przerażonym rodzicom. Bo co wtedy? Ukraść, sprzedać wszystko, oddać nerkę na czarnym rynku żeby dziecko miało szansę żyć? A może prosić na wpół z upokorzeniem, na wpół z nadzieją, jeszcze raz prosić ludzi, znajomych i zupełnie obcych o pomoc. Fundacje, kwesty, prywatne prośby, portale społecznościowe – każda z tych metod może przynieść oczekiwany efekt.

Polajkuj, udostępnij, to nic nie kosztuje a możesz pomóc? Nie zawsze niestety, bo ludzie z samej zasady udostępniają, ale nie wiedzą co. I jaka to pomoc, na pokaz? Bo jak rozumiem, skoro bezmyślnie udostępniasz, nie przeczytasz nawet, to nie obchodzi cię ani ta osoba ani realna pomoc dla niej. Może robisz to bo wypada, a może myślisz że ktoś inny dzięki tobie pomoże. Kilka dni temu ciśnienie mi się podniosło, gdy moja znajoma udostępniła post z prośbą o pomoc dla dziewczynki, która jakiś czas temu zmarła, nie doczekując potrzebnego leczenia. A ciemny lud nie sprawdzi, nic nie wie, ale puszcza w obieg. I ta sama prośba, już od ponad roku nieaktualna, co rusz udostępniana na nowo krąży po fejsie. Pomóż, pomóż…

Inny “grzech” wrażliwych na krzywdę ludzką internautów, to podawanie zdjęć ciężko okaleczonych dzieci, zapłakanych matek którym na imię Rozpacz, tulących swoje małe “Nieszczęścia”. I znów prośba o pomoc. Tylko jak do cholery mam pomóc, jeśli udostępniacie samo zdjęcie z podpisem? A gdzie dane, imię nazwisko, fundacja, która zbiera fundusze na leczenie? No właśnie, nie ma.

Ktoś wrzuca zdjęcie z hasłem daj lajka= 1 zł, komentarz =2 zł, udostępnij =3 zł. Ja też tak robiłam, bo przecież pomagasz, a to nic nie kosztuje. Ale kto sumuje statystyki, kto wypłaca te pieniądze i komu? O naiwności, zamiast pomóc afrykańskim dzieciom, narażałam się na wykorzystywanie moich danych osobowych, co w mocnych słowach wytłumaczył mi znajomy informatyk – a myślę że chłopak wie o czym mówi.

Jest jeszcze inne oblicze fejsbukowych próśb o pomoc i tworzenia stron opowiadających o walce z chorobą. Też mam takie u siebie polubione, ale aktywności na nich nie traktuje jako udziału w reality show, w którym najwyższą stawką jest życie dziecka. Tam chodzi o coś innego, poza pomocą, oswaja się także społeczeństwo z chorobą, pokazuje, że można godnie żyć. Ale są i matki, które tworząc profile swoich dzieci, odzierają je z godności. Byłam naprawdę wściekła, gdy zobaczyłam stronę dzieciątka, które urodziło się z poważną wadą układu moczowego. Ktoś umieścił na profilowym zdjęcie malca, nagie od pasa, z rurką wychodzącą z powłok brzusznych, odprowadzającą mocz do wiaderka… Nie wiem czemu to miało służyć?! Nie wzbudziło to mojego współczucia, ale odrazę. Odrazę nie do kalekiego maluszka, tylko do bezmyślności najbliższych, którzy godzą się na upokorzenie syna, nawet w szczytnym celu.

Mam tylko jedną nadzieję, że pomoc jaką okazujecie potrzebującym, do czegoś doprowadzi. Ze świadomie przekazujecie fundusze oraz wsparcie tym, którzy na to czekają, że zwyczajnie sprawdzacie, komu chcecie pomóc. Nie działajcie mechanicznie, bezmyślne przekazywanie dawno nieaktualnych, bądź w rzeczywistości niezaistniałych próśb, nie przynosi nikomu splendoru.

Subscribe
Powiadom o
guest

16 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ewa
Ewa
8 lat temu

Jak najbardziej się zgadzam z Tobą. Mnie trafia, jak ludzie udostępniają tekst „jestem matką/ojcem XY bóg pobłogosławił nas dzieckiem, niestety jest chore…” łańcuszki ze zdjęciem chorego dziecka, to chyba najgorsze. Jeśli mamy i chcemy komuś pomóc, to rozejrzyjmy się w najbliższej okolicy – to będzie najlepsza pomoc. Ja tak właśnie robię, koleżanki córka ma mukowiscydozę, jeden z dobrych znajomych, jest po urazie rdzenia kręgowego i do tego ma raka, kilkoro znajomych jeździ na wózkach… potrzebują czasem pomocy innych – więc Im pomagam. Nie szukajmy daleko – najlepiej znaleźć w bliskim otoczeniu. I po prostu pomóc. A jeśli nie mamy nikogo… Czytaj więcej »

Magdalena Romańczuk

Tak, zawsze sprawdzam zanim coś udostepnię

W roli mamy - wrolimamy.pl

Życzyłabym sobie, by każdy miał na tyle czasu i świadomości, by to robił.

Roksana Gorajczyk
8 lat temu

zawsze sprawdzam szczegóły zanim udostępnie i tak samo krew mnie zalewa jak inni udostępniają wszystko jak leci nie patrząc na to czy to dziecko żyje, czy pomoc nadal jest potrzebna itp.

anonim!
anonim!
8 lat temu

Dobre żarty! Wolę dodać coś nieaktualnego niż nieć wyrzuty sumienia! Autorka chyba chce mieć jakieś biedne dziecko na sumieniu!!!!! Udostępnianie to duża pomoc, i ja wierze, że ktoś za to płaci dla tych dzieci. Pewnie jakiś Owsiak ją podpłacił, żeby dla niego więcej kasy poszło!!!!

Aneta Jóźwiak
Aneta Jóźwiak
8 lat temu
Reply to  anonim!

Naprawdę, na tyle cię stać? Jeszcze się ukrywasz? A może zróbmy zbiórkę dla ciebie co? Ślepe udostępnianie nic nie daje, trzeba jeszcze wejść na swoje konto i zrobić przelew, albo pomóc starszej sąsiadce wnieść zakupy na 4 piętro!

Anonim!
Anonim!
8 lat temu

To moja sprawa czy się podpiszę czy nie, z tego co zauważyłam to część autorek też nie podpisuje się z imienia i nazwiska więc nie czuję potrzeby się pospisywać.
Wracając do sprawy to skoro ktoś wrzuca coś do udostępniania to znaczy, że to pomaga potrzebującym! A ja pomocy nie potrzebuję! Dziękuję za ofertę…..

Sylwia
Sylwia
8 lat temu

udostępnianie to nie wpłacanie pieniędzy a jedynie informacja że ktoś pomocy potrzebuje, nie myl pojęć anonimie

Ja to ja
Ja to ja
8 lat temu
Reply to  anonim!

To tak, przecież czytanie boli oczy, a myślenie mózg, lepiej walić ślepakami na oślep niż wymierzyć działaniem raz a skutecznie. taka to jest właśnie „pomoc” nikomu niepotrzebna. Nie życzę ci anonimie, żeby ktoś kiedyś tobie albo twoim dzieciom pomagał. Żenujące podejście.

Joanna Ścierska
Joanna Ścierska
8 lat temu

Anonimie! Pamiętaj, że człowiek że wsi wyjdzie ale wieś z człowieka nigdy! Weź sobie to do serca. Następnym razem zanim coś napiszesz, przemysl to!

Agnieszka Czubak
8 lat temu

Mnie przeraża to, że wiele razy znajomi udostępniają apele o pomoc – ale nie są one powiązane z oficjalnymi profilami dzieci lub zbiórkami pieniędzy. Tzw. farmy fanów wyczuły interes życia.

Aneta Kurek
8 lat temu

Ja sprawdzam. Co więcej – staram się pomagać dzieciom, na które zbiórki prowadzone są przez organizacje pozarządowe, podające ile zostało już zebrane, ile trzeba zebrać, jak postępuje leczenie. Wtedy wiem, że moja pomoc trafia tam, gdzie trzeba.
Poza tym zgadzam się z autorka tekstu – powinno się czytać to, co się udostępnia – zwłaszcza jeżeli są to apele o pomoc. Dlaczego?
Bo często pod zbiórki podszywają się oszuści, wyłudzający od chcących pomóc ludzi pieniądze. I zdarza się to dość często.

Anna Katarzyna
8 lat temu

dokładnie!

Agata Masłowska
Agata Masłowska
8 lat temu

Warto pomagać innym, zwłaszcza jak widzi się efekty takiej pomocy. Już od jakiegoś czasu staram się wspierać fundację Razem Łatwiej. Urzekła mnie historia fundacji i to, co robią dla innych. Fajnie jest być częścią tego.

Emilia Borkowska
Emilia Borkowska
6 lat temu

Amelia (ur. 03.11.2013) choruje na mózgowe porażenie dziecięce czterokończynowe i epilepsję. U dziewczynki stwierdzono także hipotrofię II stopnia i znaczne niedowidzenie. Amelka może być choć trochę samodzielna W wyniku choroby rozwój psychoruchowy Amelki jest znacznie opóźniony, wymaga ona stałej opieki osoby dorosłej. Dziewczynka nie chodzi, samodzielnie nie siedzi i nie przekręca się. Jednak dzięki intensywnej rehabilitacji robi coraz większe postępy. Uczy się chwytać zabawki i próbuje bawić się nimi. Jej wzrok uległ znacznej poprawie, zaczyna dostrzegać wokół siebie swoich najbliższych. Dziewczynka powoli zaczyna też mówić. Nadal ma jednak problemy z wyrażaniem swoich potrzeb i emocji. Specjalistyczne leczenie jest dla niej… Czytaj więcej »

Dariusz
Dariusz
5 lat temu

Napiszę tak….Nie jestem w stanie po 9 godzinach pracy fizycznej na wysokościach i po przyjściu do domu pracach biurowych -prowadzę firmę …. czytać czy ktoś jest chory na to czy na coś innego.Chcę pomagać ale nie ma możliwości przesiewu sprawiedliwych i uczciwych od naciągaczy …Nie ma takiej fizycznej opcji .Udostępniając myślę sobie no ja już na kogoś przelałem teraz pora na innych ,,,,,,,,,I udostepniam ..A za udostepnienie ponoć też kasiura jest dla CHOREGO

Emocje 15 stycznia 2016

Mam pecha. Moja córka jest ładna.

Ponoć uroda w życiu nie przeszkadza, a w niektórych sytuacjach może pomóc, zwłaszcza kobietom. Wszak nikt tak jak my, drogie panie, nie potrafi załatwić niezałatwialnego na przysłowiowe „ładne oczy”. Powinnam więc się cieszyć, że mam śliczną córeczkę prawda? Jakoś nie mogę.

Na przeciwko mojego domu stoi budynek powszechnie zwany pałacykiem, chociaż w zamyśle budowniczego miał być dworkiem myśliwskim. Budowniczy był zapalonym myśliwym i chociaż po naszej ulicy sarny, dziki ani jelenie nie wędrują zapragnął mieszkać jak prawdziwy myśliwy. Budowa od początku szła jak po grudzie, na wiele lat stanęła, a kiedy wreszcie została ukończona myśliwy zbankrutował, a nieruchomość przejął bank. Znowu przez wiele lat pałacyk straszył powybijanymi szybami, aż w końcu ktoś go kupił. Niestety na wynajem.

Do najemców pałacyk nie miał szczęścia całkiem jak do budowy. Zastanawiam się czy nie postawiono go na jakimś grobie. Tereny pożydowskie, w czasie wojny różne rzeczy się tu działy…

Najpierw nielegalnie powstał w pałacyku – mówiąc wprost – Dom Starców, chociaż oczywiście nazywał się jakoś bardziej poprawnie. Działał dwa miesiące. Po wyprowadzce staruszków zamieszkali młodzi Wietnamczycy. Sympatyczni, grzeczni, uśmiechnięci, przyjaźnie nastawieni do sąsiadów. Sielanka trwała do chwili, gdy okolicą wstrząsnęła wiadomość, że w piwnicach owego pałacyku nowi mieszkańcy urządzili plantację marihuany. Wietnamczycy mieszkali równie krótko jak staruszkowie. Skończyło się na wielokrotnych wizytach panów policjantów, po czym pałacyk znowu świecił pustkami.

Jak to mówią: do trzech razy sztuka – za trzecim razem powinno się udać wynająć pałacyk na dłużej. No i się udało. W maju okolicę obiegła wieść, że na naszej ulicy będzie – kolokwialnie mówiąc – burdel. Na początku nikt nie wierzył, bo okolica niespecjalnie przypomina francuski Plac Pigalle, nawet latarnie nie zawsze są sprawne, ale niestety słowo stało się ciałem. Z początkiem czerwca oficjalnie zaczęła działać po sąsiedzku agencja towarzyska. Nazwy Wam nie podam, bo szyldu nie mają, a znalezioną przypadkowo wizytówkę dawno zgubiłam. Jakoś z egipska się nazwali. Nie wiem czemu, bo personel stanowią średnio urodziwe Białorusinki oraz nieznanej mi narodowości ochroniarze.

Co to ma wspólnego z moim dzieckiem?

Mam pecha, bo Duśka jest ładna. Ba, sama dbam o jej przyszłą urodę. Już teraz jest pod opieką ortodonty, bo trzeba zlikwidować przerwę między jedynkami, za radą naszej pani doktor pilnuję, żeby siadała po turecku a nie na nogach, bo już zaczęły jej się robić iksy. Dwa lata powtarzania: „jak ta noga siedzi?” dały efekt – myślę, że w przyszłości nie będzie się wstydziła nosić mini. Tylko czy będzie mogła sobie na to pozwolić? Nie, nie boję się, że będzie miała blisko do pracy 😛 Nawet z takim sąsiedztwem dam radę porządnie ją wychować. Za to zwyczajnie boję się o jej bezpieczeństwo. Może nie tyle teraz co w przyszłości. Póki co jest mała i sama z domu nie wychodzi.

Co się dzieje na mojej ulicy?

Ano różne rzeczy się dzieją. Wyrzucony, pobity klient, który najprawdopodobniej nie chciał lub nie miał czym zapłacić to doprawdy nic nadzwyczajnego. Ot, efekt uboczny takiej działalności. Czasem się zdarza. Całe lato do północy słuchaliśmy głośnych krzyków, nierzadko niecenzuralnych. Widok kilku „dżentelmenów” stojących w rozkroku na środku ulicy (w sumie mało ruchliwa więc mogą tak stać nawet długo) ewidentnie czekających na zażywającego właśnie białoruskiej rozkoszy kolegi to też jakby standard. Nie wiem, czy chodzą na zmianę czy zrzutę na jednego robią, ale nie raz zdarzyło mi się taki obrazek widzieć. A przechodzenie obok owych panów do przyjemności nie należy, uwierzcie mi. Dlatego mam dreszcze na myśl, że moja kiedyś nastoletnia córka (a czas biegnie szybko) będzie sama wracała ze szkoły czy z jakichkolwiek zajęć dodatkowych. Moja sąsiadka, mama szesnasto i osiemnastolatki całkiem otwarcie mówi o swoich obawach i stara się tak organizować córkom czas, by wieczorami nie musiały wychodzić z domu. A jeśli nie da się nie wyjść to obowiązkowo muszą wziąć ze sobą psa. Bo nie oszukujmy się, o ile ja mogę się czuć względnie bezpieczna, bo lata świetności mojego ciała mam za sobą, to młode dziewczyny czy kobiety wręcz nie mają prawa czuć się bezpiecznie. Oczywiście nie zawsze jest tak, że ktoś obcy stoi na ulicy, ale bywają dni, że mam ochotę założyć profil na Facebooku, nazwać go: „Samochody, które parkowały naprzeciwko burdelu”, albo jakoś podobnie i wrzucać fotki owych pojazdów. Z tego co się zorientowałam klienci walą tłumnie z całego województwa.

Policja?

Tak, bywa czasem. Co robi w środku nie mam pojęcia. Burdel jak działał tak działa, ponoć zgodnie z prawem. Z tego co wiem, proszono o interwencję nawet lokalnego proboszcza i również nic nie wskórał, agencja działa legalnie i zgodnie z przepisami. Nie ma przestępstwa – nie ma sprawy.

Nie tylko za zamkniętymi drzwiami

Wieczorami Białorusinki ruszają na łowy czyli kręcą się po sąsiedniej ulicy, tej bardziej ruchliwej niż nasza, w wiadomym wszystkim celu. Fama poniosła się szeroko i już wiadomo, po której ulicy chodzą dziwki. Dopóki nic się nie wydarzy, nie można mówić, że mieszkam w niebezpiecznej okolicy. Jeszcze nikogo nie zabito, prawda? Gwałtu żadnego też jeszcze nie było. Na mój gust do czasu. Pewnego dnia jakiś napalony pomyli przyzwoitą, przechodzącą ulicą kobietę z lokalną kurtyzaną. Pewnie będzie się broniła, więc ją pobije, a może nawet zabije. Może wtedy nasze lokalne władze przestaną chować głowę w piasek i udawać, że wszystko jest w porządku. Szkoda tylko, że będzie to o jedno ludzkie życie za późno.

A Duśka?

Przyjdzie dzień, gdy będę musiała powiedzieć jej, że świat nie jest wcale tak piękny i przyjazny jak jej się wydaje. Smutno mi na samą myśl o tym.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Aneta Jóźwiak
Aneta Jóźwiak
8 lat temu

Oj nie zazdroszczę ci okolicy. Ja bym co noc na policję dzwoniła że burzą ciszę nocną. Ale kto wie kto jest ich klientem.

Milena kaminska
Milena kaminska
8 lat temu

Współczuję nikomu takich sąsiadów nie życzę

Emocje 15 stycznia 2016

Gra o śmierci dziecka. Dziękuję, nie zagram!

That Dragon, Cancer to gra komputerowa o rodzicach, kilkuletnim dziecku i nowotworze, z którym toczą wojnę. Syn twórcy gry – Ryana Green – zmarł w wieku pięciu lat po czterech latach zmagania się z rakiem. Niewątpliwie jest to zupełnie nowy, oryginalny, ale i kontrowersyjny sposób przedstawiający nie tylko walkę i życie z chorobą, ale i śmierć, która jest jej wynikiem.

W grę nie grałam, a wszelką wiedzę na jej temat posiadam z internetu. Z tego co wyczytałam, jest to rodzaj gry przygodowej, składającej się ze scen, które pozwalają wczuć się w traumatyczne przeżycia rodziców w czasie, gdy dziecko ciężko choruje. Gra rozpoczyna się zabawą, której towarzyszą dźwięki śmiechu chłopczyka z archiwalnych domowych nagrań autora gry. Nagle – jak w życiu – pojawia się wyrok – diagnoza – nowotwór. I dalej snuje się interaktywny film o nadziei w najbardziej ciężkich okolicznościach i godzeniu się z nieszczęściami zadawanymi przez los. 

That-Dragon-Cancer 2

Czytając opis gry i wgłębiając się w historię chorego chłopca miałam ciarki. Bo to chyba normalne, że serce się ściska, gdy słyszy się o raku, szczególnie, gdy dotyka dziecko. A zaraz potem pojawiło się w głowie pytanie, czy normalne jest to, że chce się wirtualnie przeżyć taką tragedię? Czy można dobrowolnie chcieć wczuwać się w fizyczny i psychiczny ból bohaterów gry? Na własne życzenie przeżywać takie emocje? Nie!!! Chyba nie… Nie wiem…

Powstało już tyle książek i filmów o dokładnie takim samym cierpieniu. Ba, sama takie czytałam i oglądałam… i ryczałam strasznie. I nikt mnie nie zmuszał by sięgnąć po taką tematykę. Od zawsze literatura, teatr, kino – szeroko pojęta sztuka dotyka kwestii bólu i przemijania. Może to jest tak, że czasem chcemy zostać poruszeni, wstrząśnięci i potrzebujemy aż tak wzruszających przeżyć? Czyli może taka nowatorska forma przekazu, jaką jest komputerowa gra też ma prawo by się obronić? Może nie trzeba być masochistą, żeby dobrowolnie wczuwać się w coś, czego nikt nie chce doświadczać?

That-Dragon-Cancer-1

Stawiam pytania, na które nie znam odpowiedzi. W filmach i książkach przywykliśmy do różnych wstrząsających obrazów, wzruszających historii o miłości, cierpieniu i nadziei, a świat gier mi osobiście kojarzy się jednak przede wszystkim z rozrywką. Z drugiej strony rośnie nam pokolenie, które w dużej mierze wychowuje się na grach wideo i dla nich taki sposób poruszenia problemu choroby i śmierci będzie bardziej wartościowy niż inny przekaz. Zdziwiła mnie natomiast bardzo informacja na jednej ze stron, że gra nie ma ograniczeń wiekowych. Biorąc pod uwagę jest tematykę nie wyobrażam sobie by mogło w nią grać dziecko. Wprawdzie dzieci dorastają obecnie szybciej, nie oznacza to, że są już gotowe, by udźwignąć w taki sposób pewnie problemy. Ciężkie sprawy tego świata mogą poczekać. Wiem też jedno, ja sama – na ten moment nie jestem gotowa by sięgnąć po taką grę. A Ty?

Subscribe
Powiadom o
guest

14 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Joanna Jaszczyk
8 lat temu

To nie typowa gra a animacja upamiętniająca konkretne dziecko zmarle z powodu nowotworu. Jeśli rodzice chcieli w ten sposób upamiętnienić synka, to dlaczego ktoś nie miałby tego oglądać

Magda Pawlak
8 lat temu

Wszędzie figuruje jako gra, czyli wymaga od użytkownika jakichś działań/rozwiązań. Sama animacja tego nie wymusza 🙂

W roli mamy - wrolimamy.pl

Magda Pawlak ja myślę, że to jakaś nowatorska forma przekazu, niby gra a bardziej interaktywny film, bo na nic nie masz wpływu tak naprawdę, niby kręcisz kołem, ale i tak za każdym razem wylosujesz raka, tak to widzę.

Justyna Latosińska
8 lat temu

Nie zagralabym w to nigdy

Żaklina Kańczucka
8 lat temu

Ja nie dźwigam, takich tematów, ledwie przetrzymuję w emocjach filmy, bo to jest straszne. A grać lub w podobny sposób się angażować? Mnie to niepotrzebne, i bez tego doceniam życie moich dzieci.

Basia Kłodnicka
8 lat temu

Nie!

Aneta Jóźwiak
Aneta Jóźwiak
8 lat temu

Nie gram w gry na komputerze. Temat też trudny. Jeśli to była dla nich terapia to ok.

Barbara Heppa-Chudy
8 lat temu

Anna Szpak Marcinkiewicz napisała coś, co rzuca jeszcze inne światło na kwestię – zagrać – nie zagrać” „Jeśli nie cieszy nas śmiech naszego dziecka,jeśli wolimy kupić mu kolejną super zabawkę, niż spędzić z nim popołudnie, jeśli drażnią nas porozrzucane zabawki, i kiedy klniemy bo trzeba uszyć dziecku strój na bal karnawałowy….. Kiedy budząc się i zasypiając i budząc się, nie myślimy o naszym synu lub córce, jak o największym darze – WTEDY POWINNIŚMY ZAGRAĆ. Poznamy wtedy inny wymiar, i to, jak wygląda życie kiedy ktoś najważniejszy odchodzi. Ja bym zagrała, bo mogę mówić jedynie o sobie, wtedy gdy dzieci zaczęłyby… Czytaj więcej »

ja
ja
8 lat temu

A ja poszłam do psychologa. To lepsze rozwiązanie niż narażanie siebie na traumatyczne przeżycia, bo one przecież problemu nie rozwiążą.

Magda
Magda
8 lat temu

Faktycznie – zmienia to postać rzeczy całkowicie!

Milena Kamińska
8 lat temu

Nie dla mnie

Hanna Szajda
Hanna Szajda
8 lat temu

Chciałabym zagrać…

Hanna Szajda
Hanna Szajda
8 lat temu

Czy polska wersja jest dostępna?

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close