Rozwój 11 kwietnia 2023

Demencja cyfrowa? Ta choroba dotyka coraz młodsze dzieci

Łukasz Wojtasik, koordynator projektu Dziecko w Sieci z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę nie owija w bawełnę – mówi, że nadużywanie urządzeń ekranowych niszczy dzieciom mózgi, a dawanie tabletów czy smartfonów jako zabawki przyrównuje do wkładania im do rąk granatu bez zawleczki. Demencja cyfrowa to realne zagrożenie. Jak stawiać granice?

Klaudia Torchała: Badania pokazują, że ponad 40 proc. rocznych i dwuletnich dzieci w Polsce korzysta z tabletów lub smartfonów, prawie co ósme w tym wieku ma już swój telefon. Niemożliwe jest to, by same udawały się do salonów i go kupowały. To dorosły jest tutaj winien. Ta statystyka zatrważa. Pana też?

Łukasz Wojtasik: Tak, to faktycznie niepokojące, że coraz młodsze dzieci korzystają z urządzeń mobilnych i poświęcają na to coraz więcej czasu. To niebezpieczne z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że mózgi dzieci bardzo intensywnie rozwijają się. A gdy mają dostęp do cyfrowego świata, niemalże nieograniczony, ten rozwój przestaje być zrównoważony. Po drugie, na tym wczesnym etapie życia powinny uczyć się świata wszystkimi zmysłami, a ekrany zawężają zdecydowanie repertuar zmysłów i ograniczają prawdziwą aktywność dziecka w świecie rzeczywistym. Po trzecie młody wzrok potrzebuje różnorodnego patrzenia – z bliska i daleka, by mógł się prawidłowo rozwijać. Jest jeszcze aspekt uzależnienia. Telefon działa jak narkotyk.

Na jakiej zasadzie powstaje takie uzależnienie?

Treści internetowe są bardzo atrakcyjne dla mózgu dziecka. Nawet jeżeli dziecko ich nie rozumie, to z przyjemnością je ogląda. Mechanizmy związane z uzależnieniami tworzą się już w tym najmłodszym wieku, szczególnie w sytuacji intensywnego kontaktu z internetem. Dziecku łatwo przyzwyczaić się np. do oglądania krótkich filmików. W jego mózgu następuje pobudzenie ośrodka nagrody, polegające na dopływie dopaminy związanym z tym, że coś się dzieje np. ktoś się przewraca, piesek robi fikołka. Często właśnie na tym bazują krótkie filmy. Dorośli muszą wiedzieć o tym, że jeśli dziecko w tym najmłodszym wieku będzie spędzało intensywnie czas w telefonie, to już za chwilę nie będziemy w stanie go od niego oderwać.

Niemiecki neurolog Manfred Spitzer twierdzi wręcz, że pozbawiamy siebie i swoje dzieci rozumu używając nowych technologii. Ukuł termin „demencja cyfrowa”. Na czym ona polega? 

Spitzer wskazuje na zgubny wpływ używania wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych na stan naszego zdrowia fizycznego i psychicznego. Jego zdaniem stajemy się po prostu ubożsi, tracimy nasze kompetencje związane z komunikowaniem się. Trudniej przychodzi nam krytyczne myślenie. Mamy problemy z pamięcią, koncentracją. Gorzej się uczymy i funkcjonujemy w świecie. Nowe technologie pozbawiają nas kreatywnego myślenia i wyobraźni. Połączenia neuronowe w mózgu dziecka tworzą się na drodze doświadczeń, poznawania świata za pomocą naszych wszystkich zmysłów. Jeżeli repertuar zachowań jest ograniczony, to automatycznie w tym kluczowym dla rozwoju czasie mózg nie rozwija się w pełni. Zresztą nie tylko mózg. Dzieci mają też ograniczony rozwój małej motoryki. Wodzenie przez małe dzieci dłońmi po ekranie ma  negatywny wpływ na rozwój nadgarstków, dłoni, palców. W efekcie dzieci nie chwytają tak dobrze. Nie uczą się w normalnym tempie tych wszystkich czynności, które sprawiają, że bez problemu, bezpiecznie mogą poruszać się w świecie.

A to nie jest czasem walka z wiatrakami? Myślę – trochę przewrotnie – że na tym polega ewolucja. Pewne umiejętności, kompetencje, cechy, nawet te fizyczne, nabywamy z czasem i postępem cywilizacyjnym. Wypierają one te już zbędne w świecie, które nie są konieczne, by przetrwać. Mózg rozwija nowe obszary.  Inne zatraca. Może chodzi o to, że będziemy żyć w małych zatomizowanych światach, w surowych pomieszczeniach, głównie siedząc i przeżywając nieswoje życie. Może czas się z tym pogodzić?

Na pewno dla naszego zdrowia i zdrowia naszych dzieci powinniśmy kontrolować świat nowych technologii. Dla wielu może to być trudne, bo ten świat rzeczywiście zmienia się bardzo szybko i trudno jest za nim nadążyć. Nie zwalnia nas to jednak z odpowiedzialności za bezpieczeństwo dzieci. Musimy starać się być na bieżąco, szukać informacji, sięgać do dostępnej wiedzy, tak żeby wprowadzać dzieci świadomie w świat nowych mediów i towarzyszyć im w tej drodze. Zdaję sobie sprawę z silnej potrzeby odczuwanej przez dzieci, by korzystać z sieci, więcej i więcej, ale to do nas należy zadbanie o to, żeby nie działo się to kosztem ich rozwoju. Kluczem jest uważna relacja z dzieckiem i dbanie o równowagę pomiędzy czasem online i offline. No i tu pojawia się wyzwanie. Gdzie postawić granicę czasową i jakościową? Dzieci ciągle ją przesuwają, zasłaniając się chociażby nauką, która przeniosła się w dużej mierze na urządzenia mobilne. Jak rozpoznać, że dziecko zagubiło się już w sieci i musimy interweniować?

Przede wszystkim ważna jest profilaktyka. Powinniśmy kontrolować czas poświęcany na ekrany w domu. Wielu rodziców w ogóle tego nie robi. Musimy rozmawiać z dziećmi i tłumaczyć im, czym jest uzależnienie, że zasady służą ich dobru. Jednocześnie musimy zadbać o to, żeby czas bez ekranów był atrakcyjny. Musimy mieć na to jakiś pomysł. W przeciwnym wypadku dzieci faktycznie mogą się w tej sieci pogubić.

Jakie są sygnały, że robi się niebezpiecznie?

Wyróżnia się dwie podstawowe przesłanki, które wskazują na to, że pojawił się problem nadużywania urządzeń mobilnych. Po pierwsze dziecko traci kontrolę nad czasem. Spędza w internecie coraz więcej czasu, nie stosuje się do ustalonych zasad. Regularnie przekracza wyznaczony na ekrany czas. A w sytuacji, gdy chcemy egzekwować zasady, pojawia się złość, napady agresji, a w każdym razie zabieganie o to, by ten czas wydłużyć.

Druga przesłanka, która może dać nam do myślenia i zaalarmować, to sytuacja, gdy korzystanie z ekranu negatywnie zaczyna wpływać na inne sfery życia dziecka. To znaczy, że traci ono zainteresowanie kontaktami społecznymi, rodziną, rówieśnikami. Przestaje być zainteresowane światem zewnętrznym. Nie chce nigdzie wychodzić, z nikim spotykać się. Nie chce wykonywać tych wszystkich aktywności, które kiedyś naturalnie były wpisane w dzieciństwo. Bieganie, skakanie, jazda na rowerze.

Trudno nam też pewnie będzie przekonać dziecko do ascezy technologicznej, widzi ono przecież nas ciągle przyklejonych do ekranu?

To my układamy świat dziecka. Od samego początku jego życia. Zasada jest bardzo prosta. Jeśli rodzice intensywnie korzystają z urządzeń ekranowych, to najprawdopodobniej ich dziecko też będzie to robiło. To rodzice do pewnego momentu życia są wzorem do naśladowania. Nawet jak dziecko nie ma jeszcze telefonu, ale jego rodzice prawie w ogóle nie rozstają się ze swoimi smartfonami, to kształtują – chcąc nie chcąc – pewien wzorzec zachowań.

Dajemy dziecku telefon, bo mówi, że się nudzi.  A nuda przecież nie zabija?

Nuda potrafi być twórcza, ale z pewnością taka nie jest, gdy dziecko ma dostęp do ekranu. Chwilowa nawet bezczynność staje się wtedy pretekstem, by po niego sięgnąć. Coraz częściej obserwujemy sytuacje, kiedy małe dzieci, które się nudzą, domagają się od rodziców udostępnienia ekranu.

Te młodsze, które nie potrafią jeszcze mówić, wymuszają to krzykiem. Ale tak się zachowują tylko te dzieci, które wcześniej poznały urządzenia ekranowe. Które wiedzą, że rodzice dadzą je im dla świętego spokoju. Dlatego warto jest się wstrzymywać z ekranową inicjacją. Nie iść na łatwiznę. A jak już, to od czasu do czasu, tylko odpowiednie treści. Obok relacji, a nie zamiast. Zastępowanie klocków aplikacjami z klockami to zupełnie inna jakość poznawania tych zabawek i w ogóle świata. Ważne dla rozwoju mózgu jest to, by w pierwszej kolejności dziecko poznało klocki, budując konstrukcje na dywanie, a dopiero potem zastępowało je wirtualnymi przedmiotami. Z pewnością ekrany też nie zastąpią prawdziwych więzi. Dzieci zanurzone w sieci mają gorsze relacje społeczne, wolniej uczą się mówić. Często komunikują się językiem gier. Bliska więź z rodzicami, zaangażowanie dzieci w kontakty z rówieśnikami, rodzeństwem są czynnikiem z pewnością pobudzającym rozwój.

Dlatego tak ważne są zasady ekranowe, byśmy w domu nie stali się zupełnie obcymi ludźmi, którzy spotykają się na wspólny posiłek, ale i tak w towarzystwie telefonów?

Zasady wydają się proste, ale bywają trudne do zastosowania.

Co to za reguły?

Zasady należy wypracować razem z dzieckiem, by miało poczucie sprawczości i było współodpowiedzialne za wywiązywanie się z nich. Najlepiej ustalać je w gronie wszystkich domowników. Kluczowy jest czas.

Zaleca się, by dzieci do drugiego roku życia w ogóle nie korzystały z elektroniki. Potem ten czas ekranowy powinien być konkretnie określony – maksymalnie godzina dla dziecka w wieku przedszkolnym, dwie dla dzieci wczesnoszkolnych. Dla nastolatka ten czas będzie dłuższy, ale nie powinien przekraczać łącznie czterech godzin dziennie. Dobrym rozwiązaniem jest wprowadzenie też czasu np. godzin w ciągu dnia albo konkretnej sytuacji, gdy w ogóle nie korzystamy z telefonu.

Utrzymywaniu higieny cyfrowej służą też zasady dotyczące aktywności offline – spacery, sport i inne aktywności bez ekranów, wspólne zabawy, rodzinne rytuały. Ważną zasadą jest też to, by nie korzystać z ekranów podczas posiłków. A dobrym nawykiem – odkładanie telefonu w jedno, konkretne miejsce w domu. Dzięki temu znika pokusa ciągłego sięgania i sprawdzania, czy czasem coś nowego nie pojawiło się. Warto również wynieść – i to dosłownie – telefon z sypialni. Zastąpić go tradycyjnym budzikiem.

Ponadto  treści zawsze powinny być adekwatne do wieku i rozwoju dzieci. Oczywiście nie jest tak, że elektronika to same zagrożenia. Przeciwnie, nowe technologie mogą wspierać rozwój, naukę i być dobrą rozrywką, ale pod warunkiem zachowania umiaru.

Mam jednak wrażenie, że telefony są obecne w życiu naszych dzieci dzień i dosłownie noc. Zasypiają z nimi, a do szkoły nie zrywa ich nakręcany budzik, ale ładowany przy łóżku telefon. A to też niezdrowy nawyk, prawda? 

Tak. Częstotliwość światła emitowanego przez ekrany jest zbliżona do światła dziennego, więc w mózgu nie wydziela się melatonina, która odpowiedzialna jest za zasypianie. Przy czym, nawet jeśli dzieci nie mają problemów z samym zaśnięciem, to korzystanie z telefonu tuż przed snem wpływa na gorszą jakość snu. Więc dobrą zasadą jest to, by nie korzystać z ekranów co najmniej godzinę przed snem. Badania pokazują też, że połowa nastolatków nawet wybudza się w nocy, by sprawdzić powiadomienia. Zaburzają tym ciągłość snu. Budzą się niewyspani. Dlatego pożyteczną zasadą jest pozostawienie telefonu poza sypialnią i zastąpienie go tradycyjnym budzikiem.


Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Źródło zdjęcia: Jelleke Vanooteghem/Unsplash
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 10 kwietnia 2023

Trauma w dzieciństwie i jej skutki w dorosłości

Mózg dziecka jest tak wrażliwy, że przeżyta trauma w dzieciństwie wywołuje zmiany w jego budowie i funkcjonowaniu. To wysokie ryzyko poważnych problemów w przyszłości, m.in. zaburzeń zachowania i uzależnień. Takim osobom należy pomagać w inny od standardowego sposób.

Na to, że trauma w dzieciństwie wywiera tak silny wpływ na mózg, włącznie z anatomicznymi zmianami, są rezultaty badań neurobiologicznych, m.in. obrazowych, z ostatnich dwóch dekad.

„Zmiany strukturalne z dużą dozą prawdopodobieństwa będą powodowały zakłócenia w sferze funkcjonowania psychologicznego, a na dalszym etapie być może także w obszarze zdrowia psychicznego” – mówi dr Katarzyna Nowakowska-Domagała adiunkt w Zakładzie Psychologii Klinicznej i Psychopatologii Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego, pracownik Klinik Nerwic, Zaburzeń Osobowości i Odżywiania IPIN w Warszawie.

Jak wyjaśnia, wyniki badań przeprowadzonych w grupie dzieci jednoznacznie wskazują, że wczesne stresory prowadzą do pojawienia się zmian w osi podwzgórze-przysadka-nadnercza. Te zakłócenia odgrywają dużą rolę w patologii zaburzeń, w reakcjach lękowych oraz uzależnieniach. Przewlekły stres w wieku rozwojowym powoduje m.in. długotrwałą aktywację odpowiedzi organizmu przez zwiększone wydzielanie kortyzolu (tzw. hormonu stresu wydzielanego przez nadnercza), który w sytuacji takiego przewlekłego wydzielania w bardzo negatywny sposób wpływa na funkcjonowanie całego organizmu. M.in. w podwzgórzu obniżona zostaje ekspresja genów dla receptora kortyzolu oraz podwyższona kortykoliberyny (neuroprzekaźnika biorącego udział w odpowiedzi organizmu na stres). Te zmiany w obszarze ośrodkowego układu nerwowego będą potem miały swoje dalsze konsekwencje.

Dr Katarzyna Nowakowska-Domagała wskazuje, że wykazano m.in., iż kortekoliberyna wpływa na poziom katecholamin (do nich zaliczają się neuroprzekaźniki: adrenalina, noradrenalina i dopamina – wszystkie biorą udział w reakcji na stres) w ośrodkowym układzie nerwowym. W rezultacie zaburzone zostaje działanie układu limbicznego, odpowiedzialnego za reakcje popędowe (głód, popęd seksualny itp.), emocje takie jak złość czy lęk oraz zapamiętywanie. Tzw. ośrodek nagrody przestaje funkcjonować prawidłowo – a odgrywa to fundamentalną rolę w powstawaniu uzależnienia.

„Zwiększone wydzielanie kortyzolu w wieku rozwojowym zostało powiązane z późniejszą zmniejszoną objętością hipokampa (niewielka część w korze mózgowej skroniowej, mająca znaczenie m.in. w procesie uczenia się – przyp. red.). Badano różnice między objętością hipokampa i ciała migdałowatego (część mózgu mająca wpływ m.in. na lęk – przyp. red.) u dorosłych – u osób zdrowych i tych, u których w wyniku doświadczenia przemocy w dzieciństwie doszło do rozwinięcia objawów PTSD. Metaanalizy w jednoznaczny sposób pokazują, że z jednej strony dochodzi do redukcji objętości hipokampa i ciała migdałowatego – czyli struktur odpowiedzialnych między innymi za pamięć oraz reakcje emocjonalne, takie jak strach czy lęk. Dodatkowo poza regionami limbicznymi dostarczono dowodów na nieprawidłowości w postaci redukcji objętości w istocie szarej w rejonach przed czołowych, a to są te struktury które są silnie związane z kontrolą zachowania, przeżywaniem emocji i emocjonalnym reagowaniem na trudne sytuacje w przyszłości” – mówi specjalistka.

Ogrom dziecięcego nieszczęścia wśród uzależnionych

Jak wynika z analizy przeprowadzonej w grupie 200 uzależnionych od alkoholu, aż 51 proc. osób deklarowało wystąpienie traumy dziecięcej. Co ciekawe, zaobserwowano różnice pomiędzy płciami – w grupie kobiet problem dotyczył aż 70 proc.!

W wielu przypadkach była to przemoc o charakterze wykorzystania seksualnego. Uzależnieni raportowali także przemoc fizyczną, separację od rodziców, mieszkanie z członkiem rodziny z chorobą psychiczną – te zdarzenia były relacjonowane jako przyczyna cierpienia. Przemoc emocjonalną potwierdziło prawie 21,5 proc. badanych, przemoc fizyczną nieco ponad 31 proc., wykorzystanie seksualne – 24 proc., zaniedbanie emocjonalne – prawie 20,5 proc. zaniedbanie fizyczne – prawie 20 proc.

„Te statystyki są przejmujące. Analizując wpływ traumy, która miała miejsce w wieku rozwojowym, na uzależnienie od alkoholu w wieku dorosłym należy wziąć pod uwagę zarówno samo ryzyko rozwinięcia się uzależnienia, jego wczesny początek, jak i charakterystykę przebiegu tego uzależnienia. Badania wskazują, że niekorzystne doświadczenia w dzieciństwie, takie jak wykorzystanie, zaniedbanie czy dysfunkcje środowiskowo-domowe są istotnym czynnikiem ryzyka używania substancji psychoaktywnych i alkoholu, w tym wczesnego wieku inicjacji alkoholowej, szkodliwego używania i uzależnienia od alkoholu w dorosłości” – podsumowuje specjalistka.

W przypadku mężczyzn znaczącymi czynnikami było zaniedbywanie emocjonalne, zaburzenie środowiska rodzinnego, które z jednej strony przyjmowały charakter rodziny niewydolnej wychowawczo, z trudnościami małżeńskimi, ale też z występowaniem uzależnienia w tej rodzinie i doświadczanie przemocy fizycznej.

Zaś w przypadku kobiet oprócz tego, co powyżej, dodatkowo znacząca była przemoc emocjonalna i zaniedbanie fizyczne.

„Okazuje się, że doświadczona trauma w dzieciństwie sprzyja wcześniejszej inicjacji spożywania alkoholu i zachowań uzależniających. To istotna wiedza, bo oznacza, że mamy dużo mniej czasu na wychwycenie sygnałów ostrzegawczych, które w przypadku młodych ludzi bardzo często można przegapić. Dlatego musimy wykazać dużo większą czujność i reagować szybciej” – zauważa dr Katarzyna Nowakowska-Domagała.

Redukcja napięcia za wszelką cenę

Badania jednoznacznie pokazują, że ci pacjenci leczą się gorzej porównaniu z tymi, którzy nie doświadczyli traumy dziecięcej. Dzieje się tak ze względu na wspomniane zaburzenia funkcjonowania mózgu, a nierzadko także zmiany anatomiczne, wskutek czego regulacja emocji nie jest prawidłowa.

„To, co ja obserwuję u pacjentów, to trudność lub niezdolność do zdrowego regulowania przeżywanych emocji. Oni próbują stosować takie strategie autoregulacji emocji, które znają – czyli sięgają po substancje psychoaktywne, np. alkohol albo po różnego rodzaju niekonstruktywne, np. agresywne zachowania w celu zmniejszenia lub odreagowania napięcia emocjonalnego. W ten sposób osiągają stan, który pozwala zapomnieć i złagodzić objawy związane z PTSD. Kolokwialnie mówiąc, próbują przetrwać te swoje napięcia, nasilone lęki, niepokój, rozdrażnienie, korzystając z różnego rodzaju substancji psychoaktywnych” – wyjaśnia terapeutka.

Warto podkreślić, że pacjenci z uzależnieniem mają trudność z identyfikowaniem i nazywaniem emocji zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, przyjemnych i nieprzyjemnych. Mają kłopot w opisywaniu tego, jak przeżywają stan emocjonalny, czasami ujawniają tendencję do utrzymywania się stanów afektywnych w sposób wręcz patologiczny.

Trauma w dzieciństwie — bez wspomagania ani rusz

W ostatnich latach doszło do reformy leczenia uzależnień. Kiedyś pokutowało stanowisko, że o traumach i trudnych przeżyciach należy mówić na dalszym etapie terapii, bo na początku pacjent musi utrzymywać stabilną abstynencję, wytrzeźwieć i dopiero wtedy poradzi sobie z trudnymi rzeczami, które spotkały go w życiu.

Obecnie wielu terapeutów potrafi uznać, że nie można pacjentowi mówić, żeby nie pił, ponieważ często to alkohol albo środek psychoaktywny są tym, co trzyma go przy życiu! Dzięki nim może doznać choćby chwilowej, ale jednak ulgi, a to pozwala mu np. nie popełnić samobójstwa. Istnieje też grupa osób, które do poprawy swojego stanu psychicznego wykorzystują różne zachowania np. seks, zakupy, hazard, które po dłuższym stosowaniu mogą prowadzić do uzależnień behawioralnych.

Specjalistka podkreśla, że cierpienie, które taki pacjent przeżywa, to są tak silne emocje, tak obezwładniające i tak dezorganizujące mu życie, że „bez wspomagania” nie potrafi sobie poradzić.

Warto przy tym pamiętać, że leczenie powinno być zintegrowane i obejmować całokształt trudności i całokształt sytuacji życiowej pacjenta. Nie można bowiem leczyć pacjenta z uzależnienia w oderwaniu od leczenia jego zaburzeń lękowych, PTSD czy zaburzeń adaptacyjnych.

„Taki pacjent nie pójdzie na spotkanie AA czy grupę terapeutyczną, gdzie nikogo nie zna i znajdzie się w absolutnie nieznanym sobie środowisku. Brak u terapeuty uzależnień elastyczności w podejściu do trudności pacjenta niestety eliminuje z leczenia osoby, które bez chemicznej regulacji emocji nie są w stanie zaangażować się w terapię” – uważa specjalistka.

Jak wyjaśnia, w procesie leczenia według modelu zintegrowanego, który w ostatnim czasie stał się wiodącym w tej grupie chorych, pacjent uczy się zarówno radzenia sobie z uzależnieniami, jak i z objawami problemów zdrowia psychicznego. Utrzymanie trzeźwości w tym samym czasie bywa trudne i dlatego wiele programów zintegrowanych korzysta z osiągnięć strategii redukcji szkód, nie wymagając natychmiastowej trzeźwości (zakłada się w niej nauczenie pacjenta w pierwszym rzędzie kontrolowania nałogu, czyli wprowadzenie w życie zasady, by pić mniej i rzadziej). Przygotowuje się pacjenta do zrozumienia swojej sytuacji i wspólnie wypracowuje najlepsze podejście do poprawy jakości jego życia.

Trzeba jednak mieć na uwadze, że ta grupa pacjentów stanowi wyzwanie terapeutyczne w terapii uzależnień z powodu złożonej etiologii problemu i wielu niepowodzeń w procesie leczenia pomimo zastosowania wspomnianego modelu.

Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl


Źródło: Wykład na konferencji „Doświadczenie traum i ich wpływ na zdrowie psychiczne” zorganizowana w ramach Narodowego Programu Zdrowia z okazji Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego przez Instytut Psychiatrii i Neurologii, 10.10.2022r.
Źródło informacji: Serwis Zdrowi
Źródło zdjęcia: Tadeusz Lakota/Unsplash
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Gry planszowe i nie tylko 10 kwietnia 2023

Pachnący ogród – iście wiosenna karcianka

Pachnący ogród to niezwykle piękna gra karciana, która swoją grafiką przenosi nas do urokliwego wiosennego ogrodu, pełnego kwiatów, kolorów i zapachów. To prawda, że od kart nie można oderwać wzroku, zwłaszcza teraz na początku wiosny, gdy wypatrujemy zieleni i całej palety barw. Pachnący ogród wprost zaprasza do chwili relaksu. Nie zapomnijcie przy nim o filiżance herbaty.

Gra Pachnący ogród mieści się w niewielkim pudełku, co jest wielkim plusem, bo można ją ze sobą zabrać wszędzie np. na wiosenny piknik. Prócz dość obszernej instrukcji, bogatej w przykłady, znajdziemy również:

  • 60 kart ogrodu
  • 9 kart nagród
  •  21 kart pragnień
  •  kartę filiżanki herbaty
  •  4 karty pomocy
  • 4 pionki ogrodników
  • 12 znaczników kwiatów
  • 24 żetony kamieni
  • 10 kart wron – dla jednoosobowej gry.

 Przygotowanie do rozgrywki

Przed pierwszą rozgrywką warto bardzo dobrze przetasować karty ogrodu (kwiaty, bukiety i ogrodowe ozdoby), tak by przy wykładaniu nie pojawiały się te same kolory czy rodzaje kwiatów. W grze Pachnący ogród mamy aż pięć rodzajów kwiatów: tulipany, chryzantemy, maki, stokrotki i lilie w pięciu kolorach: biały, żółty, pomarańczowy, różowy i fioletowy.

Fot. Archiwum prywatne

Najczęściej grywaliśmy w czwórkę, dlatego poniżej na zdjęciu możecie zobaczyć ułożenie dla czterech graczy. Karty ogrodów układacie w cztery rzędy po pięć kart. Tylko w pierwszym rzędzie powinna być zasłonięta karta druga i czwarta – taka niespodzianka, która czasem pomoże, a czasem nic nie da. Ot mały zastrzyk emocji. Na kartach w ostatnim rzędzie (czwartym) umieszczamy po jednym kamieniu, a w trzecim rzędzie tylko na karcie pierwszej, trzeciej i piątej. Kto na koniec gry będzie miał więcej kamieni, otrzymuje kartę filiżanki, wartą dwa punkty zwycięstwa.

Fot. Archiwum prywatne

 

Nad kartami ogrodu należy rozłożyć trzy wylosowane karty nagród, a na dole pięć kart pragnień. Natomiast pionki graczy należy położyć po lewej stronie ogrodu – kolejność najlepiej losowa. Każdy z graczy otrzymuje znaczniki kwiatów w wybranym kolorze. Pozostałe karty pragnień i ogrodu należy położyć w stosach obok rozłożonych kart tak jak kartę filiżanki.

Pachnący ogród

Fot. Archiwum prywatne

Na koniec pozostaje zaparzyć dobrą herbatkę i zasiąść w dobrym towarzystwie do gry.

Jak grać w Pachnący ogród?

Zanim jednak przejdę do zasad, kilka słów wyjaśnienia dotyczących kart pragnień i nagród. Na koniec każdego dnia, gracze sprawdzają, czy posiadają wymagane karty kwiatów lub owadów. Jeśli tak, można zamieścić na nich swoje znaczniki kwiatów. Pierwszy rząd dotyczy pierwszego dnia, drugi drugiego, a ostatni trzeciego. Oznacza to, że im szybciej zrealizuje się cel karty, tym więcej punktów zyskamy. Jak w każdej grze, kto ma więcej punktów, ten wygrywa.

Pachnący ogród

Fot. Archiwum prywatne

W grze Pachnący ogród mamy dwadzieścia jeden kart pragnień i to właśnie one początkowo sprawiają największą trudność. Wybierając je zamiast kart ogrodu, możemy na koniec gry zyskać dodatkowe punkty za spełnienie wymagań określonych na karcie. Podczas pierwszych rozgrywek musieliśmy zerkać do instrukcji, co oznaczają i jakie żądanie nam stawiają.

Pachnący ogród rozgrywa się w czasie trzech dni, każdy z nich jest podzielony na pięć rund, a tura gracza składa się z dwóch akcji:

  1. Zebrania karty ogrodu z kolumny znajdującej się po prawej stronie od pionka (dzień pierwszy i trzeci) lub lewej w dniu drugim. Wybraną kartę umieszczamy przed sobą. Jeśli znajdował się na niej kamień, również kładziemy go przed sobą.
  2. Przeniesienie pionka w miejsce zabranej karty.

Fot. Archiwum prywatne

Gdy ostatni gracz zakończy swoją turę, wszystkie pionki graczy powinny znajdować się w tej samej kolumnie. Niezebrane karty odrzucamy, a kolejną rundę rozpoczyna gracz, którego pionek jest najwyżej.

Dzień pierwszy kończy się w chwili, gdy wszystkie pionki graczy znajdą się w piątej kolumnie. Wtedy warto sprawdzić, czy udało się zrealizować, którąś z kart nagród. Następnie rozkładamy nowe karty ogrodu i pragnień. Drugi dzień rozpocznie się wędrówką po prawej stronie, zaś w trzecim dniu znów od lewej.

Fot. Archiwum prywatne

Gra kończy się po rozegraniu wszystkich tur podczas trzech dni. Choć brzmi to bardzo skomplikowanie, cała rozgrywka przy czterech osobach zajmuje około trzydziestu minut. Chyba że trafi się Wam taki gracz, który długo zastanawia się nad każdym ruchem. 

Nie zaskoczę Was wiadomością, że grę Pachnący ogród wygrywa osoba, która na koniec będzie miała najwięcej punktów.

Fot. Archiwum prywatne

Mała wskazówka: grając w trójkę, nie układacie rzędu drugiego, a w dwójkę rzędu drugiego i czwartego. Reszta pozostaje bez zmian. Zaś dla miłośników gry solo przygotowano karty wron.

Wrażenia z rozgrywek w Pachnący ogród

Pachnący ogród to bardzo przyjemny, spokojny i zdecydowanie familijny tytuł. Idealny na pierwsze kroki w świecie gier planszowych. Zasady są bardzo proste i przejrzyście wyjaśnione. Wystarczy raz rozegrać partyjkę, by w mig pojąć reguły gry.

Graficznie Pachnący ogród wymiata, a szczególnie karty kwiatów. Lądują one na tej samej półce co Łąka czy Tajemniczy ogród. Są po prostu przepiękne. Mam tylko jedno “ale”. Dlaczego pionki i znaczniki kwiatów wydano w tak stonowanej, „brudnej”, kolorystyce? Kłuje to w oczy, kiedy obok mamy piękne, pełne żywych kolorów kwiaty.

Fot. Archiwum prywatne

Nie pojmuję także, dlaczego pudełkowy wiek to czternaście lat. Nie wiem, jaki zamysł mieli autorzy, ale moim skromnym zdaniem ograne ośmiolatki dadzą sobie świetnie radę. Zasady nie są na tyle skomplikowane, by dać tak wygórowany wiek. Oczywiście szkopuł tkwi w szczegółach, a dokładnie w podejmowaniu decyzji czy obraniu strategii. Jednak i tutaj ośmiolatek sobie poradzi.  Szkoda, bo wiele osób może się tym zasugerować i nie wybrać gry, właśnie patrząc na wiekowe zalecenia.

Fot. Archiwum prywatne

Gra Pachnący ogród jest bardzo regrywalna. Wśród wielu, wielu rozgrywek, które mamy za sobą, nie zdarzyło się nam, aby karty ułożyły się tak samo. Do tego niecałe trzydzieści minut jest idealnym rozwiązaniem na zapełnione szkolną nauką popołudnia. Jedynie grając w dwójkę, mieliśmy niewielki niedosyt, dlatego dokładamy dodatkowe dwie kolumny kart, by dłużej cieszyć się rozgrywką.

Dla kogo gra Pachnący ogród?

Pachnący ogród do bardzo relaksująca gra, w której rywalizacja nie jest aż tak bardzo podkreślona. Sprawdzi się zarówno wśród początkujących graczy, jak i również bardziej zaawansowanych, gdzie będzie dobrym przerywnikiem między trudniejszymi tytułami. 

Jeśli lubicie pięknie wydane gry w przyrodniczej tematyce, to nie nie zastanawiajcie się długo. Gra jest po prostu prześliczna!

Jeśli szukacie nie za długiej gry, dobrze zbalansowanej, wymagającej odrobiny kombinowania i logicznego myślenia, a do tego z bardzo dobrą jakością komponentów, to Pachnący ogród, spełni Wasze wymagania. 

Gra Pachnący ogród

Fot. Archiwum prywatne

 

Na koniec, nieco prywaty. Większość zdjęć jest autorstwa ośmiolatki, która potrafi wygrać w tę karciankę bez mrugnięcia okiem.

Tytuł: Pachnący ogród
Autor: Eduardo Baraf, Steve Finn
Ilustracje: Clémentine Campardou

Wiek: od 14+
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: 20 minut
Wydawca: Rebel

 

Zdjęcia: Archiwum prywatne

Recenzja powstała w ramach współpracy z Rebel

Poznaj opinie innych graczy o Pachnącym ogrodzie w serwisie Planszeo

Fot. Archiwum prywatne

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close