W szkole 6 maja 2016

Moje dziecko nie chce odrabiać lekcji…

…i ja je doskonale rozumiem! Żadne dziecko nie chce odrabiać lekcji, kiedy pogoda za oknem nie tyle namawia, co wręcz zmusza, do porzucenia książek i zeszytów na korzyść beztroskiej zabawy. A jeszcze jak za progiem stoi koleżanka z sąsiedztwa, to doprawdy ciężko o atmosferę do nauki.

Moje dziecko jest dzieckiem. Kropka. Czy naprawdę musi uczyć się zarówno w szkole jak i w domu? Czy aby na to nie jest za wcześnie? I w końcu – czy reforma szkolnictwa, na mocy której do pierwszej klasy trafiły sześciolatki nie obiecywała nam – rodzicom, że prac domowych nie będzie? Miało być jak nigdy, wyszło jak zawsze. W sumie norma.

 

– Mamusiu, w szkole to jest fajnie, bo mogę robić to co chcę, a w domu to robię to, co muszę.

– A co takiego możesz robić w szkole?

– No mogę pisać w ćwiczeniach, uczyć się literek, pisać w zeszycie…

– No i to samo masz zadane do domu przecież.

– Tak, ale w domu to ja chcę się bawić a nie uczyć.

Doprawdy trudno odmówić logiki temu myśleniu.

 

Nie wiem jak Wy, ja nigdy nie lubiłam obowiązkowych prac domowych. Odrabiałam, owszem, bo tak trzeba, ale żeby to lubić? Miałam wpojone poczucie obowiązku i tyle. Za to bardzo lubiłam prace dodatkowe, dla chętnych. Mogłam godzinami przesiadywać w bibliotece (tak, tak – jestem tak stara, że pisałam referaty bez pomocy wujka G. 😛 ), wertować opasłe tomy dostępne tylko w czytelni i… ręcznie przepisywać potrzebne fragmenty. Później trzeba było to wszystko poskładać w spójną całość i wygłosić przed klasą. Wymagało to naprawdę dużo pracy ale i satysfakcji dawało dużo. Powód? Prosty – nikt nie zgłasza się na ochotnika do robienia czegoś, co go ani trochę nie interesuje. Nigdy nie napisałam żadnego referatu z fizyki ani z chemii i nawet wizja możliwości uzyskania dobrej oceny mnie nie przekonała.

Niestety ciekawych, ambitnych prac domowych jest jak na lekarstwo. Zdarzają się owszem, nawet w pierwszej klasie, ale to kropla w morzu. Większość to nudne przepisywanie czy rozwiązywanie prostych zadań. Ja rozumiem, naprawdę rozumiem, że dziecko musi ćwiczyć rękę, że musi trenować systematyczność, dostosować się do reguł panujących w szkole i wreszcie, że szkoła to nie przedszkole, żarty się skończyły. Mimo wszystko nie rozumiem, dlaczego to szkoła może decydować o tym, jak spędzi czas po lekcjach moje dziecko, a co za tym idzie, również i ja. Teraz i tak jest lajtowo, jedna nauczycielka od wszystkiego, która naprawdę dużo nie zadaje. Pewnie dlatego, że sama jest matką i wie, jak to wszystko wygląda od drugiej strony. Przy czym uściślijmy – moim zdaniem nie zadaje dużo. Ale gdy zza okna maj woła: „chodź się bawić” a Duśka ma dwie strony do odrobienia, to nagle się okazuje, że to jednak jest dużo. A co będzie za kilka lat, gdy nauczycieli będzie kilku(nastu)?

Od wielu lat toczy się dyskusja czy prace domowe powinny być zniesione, czy rzeczywiście są potrzebne i wreszcie – czy to nie jest aby za dużo dla biednych uczniów. Biednych? No policzymy. Uczeń czwartej klasy szkoły podstawowej ma przeciętnie sześć lekcji dziennie, czyli łącznie z przerwami przebywa w szkole prawie sześć godzin. Jeśli do tego dorzucimy dwie – trzy godziny na odrabianie lekcji i czytanie lektur to okaże się, że „etat” takiego ucznia przekracza ośmiogodzinny dzień pracy jego rodziców. Przeciętny gimnazjalista ma od siedmiu do ośmiu lekcji dziennie. Podobnie jest w liceach. W technikach mają gorzej, osiem lekcji dziennie to standard. Nie wyssałam tego z palca, pooglądałam sobie ogólnie dostępne w internecie plany lekcji. Czyli uczniowie codziennie wyrabiają nadgodziny. Przygotowanie do pracy w korporacji?

Uczniowie są różni, jedni bardziej ambitni, inni mniej. Ci najbardziej ambitni pewnie chcieliby chodzić na jakieś zajęcia dodatkowe, ale kiedy? Jak odrobią lekcje? Czy oni czasem nie muszą sypiać? A może nie, może ja czegoś nie wiem. Dawno do szkoły chodziłam, może coś zreformowano. W końcu ciągle coś reformują.

 

Chciałabym być dobrą mamą. Chciałabym powiedzieć: „nie chcesz, nie odrabiaj, nie ma sprawy”. Ale przecież to nieprawda. Jest sprawa. Póki ktoś wreszcie nie zdelegalizuje prac domowych będą one legalne, a co za tym idzie – obowiązkowe. Dlatego z bólem serca (bo naprawdę nie cierpię tego robić!) wygłaszam utarty slogan: najpierw obowiązek potem przyjemność.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Mamusia Bartusia
Mamusia Bartusia
8 lat temu

Nie czytałam całości ale odpowiadając na to ze dziecko nie chce odrabiać lekcji – wystarczy z nim raz porozmawiać o tym ze to jego obowiązek i kropka. Nie chce – niech nie odrabia. Naturalna konsekwencja w końcu się pojawi i dziecko samo zrozumie co robić. Rodzice nie powinni odrabiać lekcji z dziećmi ani też pilnować i załatwiać poprawy sprawdzianów – szkoła jest tylko i wyłącznie w interesie dziecka i nie dajmy sb wmówić nauczycielom ze jest inaczej. Uczmy dzieci samodzielności od początku. Nauczycieli z powołania jest bardzo niewielu. Mało z nich ma wlasciwe przygotowanie wychowawcze. Tak twierdzą metodycy wychowania.

Marta M. Łysakowska

Zgadzam się w 100%. Dzieci nie powinny mieć prac domowych.

Sport 5 maja 2016

Razem czy jednak osobno?

No właśnie jak lepiej się biega? Samemu, oddając się własnym myślom i przyjemności, czy może raczej z towarzystwem, bo w kompanii zawsze raźniej? To chyba w dużej mierze kwestia charakteru człowieka, wedle uznania, kto co preferuje. Ja jednak wolę samotne bieganie i to chyba nie dla tego, że jestem jakimś aspołecznym typem jednostki, a raczej wybitną indywidualistką, nieprzepadającą za sportami drużynowymi.

Po pierwsze lubię skupić się tylko na sobie, oczyścić umysł, uporządkować natłok myśli. Niestety nie pomaga mi w tym obecność innej osoby. Poza tym głupio tak oddawać się rozmyślaniom i emocjom im towarzyszącym. W dodatku założę się, że kiedy tak intensywnie przeżywam, to pewnie moja mimika odzwierciedla to wszystko i zdecydowanie muszę głupio wyglądać wywracając oczyma, albo ciesząc się sama do siebie. A wiem że potrafię 🙂

Kolejna sprawa to moje zamiłowanie do słuchania głośnej muzyki, do tej pory nie udało mi się biec w towarzystwie, jednym uchem słuchając muzyki a drugim słów dobiegających ze strony kolegi, opcjonalnie męża. Niby podzielność uwagi posiadam, jednak nie jest ona aż tak super rozwinięta. Mogłabym zrezygnować z muzyki, ale wtedy to już nie będzie to samo, a ja nie lubię zadowalać się półśrodkami.

Jest jeszcze inny aspekt, nazwijmy to „kulturalny” wspólnego biegania, mianowicie swoboda obyczajów na powietrzu, jeśli wiecie co mam na myśli 😉 A jeśli nie, to miejcie świadomość, że jelita pracują, i to tak, że czasem aż człowiek się cieszy, jeśli wiatr od frontu wieje.

Z drugiej strony jednak towarzystwo się przydaje, bo chyba nic lepiej nie motywuje do zwiększonego wysiłku niż oddalające się plecy kolegi/koleżanki, które jeszcze przed chwilą były na wysokości naszego ramienia. Pewnie, że nie chodzi mi o bieganie na złamanie karku, w myśl zasady ”choćby nie wiem co, nie dam się przegonić” tylko o pozytywnego kopniaka – skoro on/ona może to ja pewnie też . Najwyżej można poprosić o zwolnienie tempa, w końcu korona z głowy nie spada.

Ważna jest kwestia bezpieczeństwa, szczególnie gdy biegamy w oddali od ludzkich osiedli, bo mi się raz zdarzyło zasłabnąć i miałam kłopot z powrotem do domu z olbrzymim bólem brzucha, a będąc z towarzystwem, zawsze można liczyć, że otrzymamy pierwszą pomoc. Telefon mam zawsze przy sobie, ale w lesie jest kłopot z zasięgiem, więc o wezwanie pomocy trudno. A przy skręconej kostce, ktoś może udawać woła pociągowego i zawsze do domu to łatwiej na cudzych plecach trafić 😉 No i inna sprawa, że ścieżki którymi stale biegamy, po pewnym czasie się nudzą, powszednieją, a podłączając się pod kogoś, jest szansa że pobiegniemy trasą której do tej pory nie znaliśmy i włączymy ja do stałego repertuaru ulubionych ścieżek.

Wielkim pozytywem, w przypadku biegania z profesjonalistą, są cenne wskazówki, jak nie wolno biegać. Mogłoby się wydawać, że wystarczy ruszać nogami i już jest dobrze. A tu się okazało, że nogi, ręce, biodra, oddech i dopiero można nazwać to efektywnym biegiem. Zawsze takie uwagi to krok do ominięcia błędów popełnionych przez innych.

I chyba rzecz najważniejsza biegania grupowego, trudniej jest znaleźć wymówkę żeby się z domu nie ruszyć, bo samemu to jeszcze można się wykręcać, ale towarzystwu byle czego już na odczepnego nie wciśniemy. Zresztą we wspólnym bieganiu łatwiej jest osiągnąć zamierzony cel, bo zawsze trzyma nas motywacja z zewnątrz.

Tyle jeśli chodzi o moje spostrzeżenia w tej materii. Biegałam i z kimś i sama, więc doskonale wiem, z czym się obie sytuacje wiążą i swój typ już mam. A Wy? Wolicie biegać razem czy jednak osobno?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Milena Kamińska
8 lat temu

Moja aktywność którą kocham i nie mogę bez niej żyć to oddychanie;)

Mama-to-wie.pl
Mama-to-wie.pl
8 lat temu

Ja biegam sama. Czuję się niezależna, mam swoje ulubione trasy, tempo. Nie muszę na nikogo czekać. Jak mi się nie chce, to nie wychodzę, a jak mam chęć biegam dłużej. Zawsze lubiłam ruch, nawet w ciąży. http://mama-to-wie.pl/ciaza/sporty-zalecane-w-ciazy/

DIY 3 maja 2016

Lampiony – czyli domowy sposób na zatrzymanie blasku świec na dworze

Wiwat maj! Kocham maj za jego rześkie powietrze o poranku oraz ciepłe, prawie letnie wieczory. Nic nie dodaje uroku wieczornej porze, jak blask świec. Jednak na dworze bywa to nieco problematyczne, bo z wiatrem nie wygramy. Dlatego lampiony są niezastąpione dla wszystkich romantyków.

Lampiony dostaniemy prawie wszędzie – możemy przebierać w rozmiarach, kolorach, kształtach. Co jednak zrobić, kiedy zbliża się wieczór, a my nie mamy ochoty schodzić z tarasu, balkonu, a do wina brakuje tylko blasku świec? Jeśli nie masz kupionych lampionów, możesz je zrobić sama. Wystarczy zamknąć ten blask w słoiku, mniejszym, większym – w zależności co znajdziecie w swoim domku. Jeśli macie jeszcze drut miedziany, no to możecie poszaleć, a jak – zobaczcie w krótkim przewodniku i zdjęciach.

Będziecie potrzebować:

Szklane słoiki, słoiczki
Miedziany drut
Kombinerki
Świeczki typu tea light/podgrzewacz
Zapałki

lampiony-diy

 

Wersja ekspresowa:

  • Najlepsze słoiki, które można wykorzystać jako lampiony, to takie, które nie mają etykiet – np. po jogurtach, czy innych deserach. Jeśli nie macie takich słoików warto wcześniej je odpowiednio przygotować – czyli wyparzyć i oczyścić z wszelkich naklejek i kleju. Czasem bywa to żmudne zadanie – ale pomaga wcześniejsze ich namoczenie.

Wersja mniej ekspresowa:

  • Następne zadanie to przygotowanie odpowiedniej długości miedzianego drutu. Nie tnijcie go od razu na oko, lepiej przypasować do słoiczka drut i później uciąć.

lampiony-diy2

 

  • Następnie musicie opleść drut wokół słoiczka wraz z zagięciem uszka. Zobaczcie na zdjęcie.

lampiony-diy3

 

Drut miedziany ma to do siebie, że jest bardzo elastycznym materiałem, jednak kiedy trzeba go mocniej zgiąć przydadzą się kombinerki. To już naprawdę wszystko. Teraz zapal świeczkę, włóż do słoiczka i powieś go wybranym miejscu lub postaw.

lampiony-diy4

Tak przygotowane lampiony sprawią, że żaden podmuch wiatru nie będzie im straszny, a wy możecie dłużej się cieszyć wiosenną aurą na dworze w blasku świec. Zapraszam na kilka zdjęć z mojego tajemniczego ogrodu…

lampiony-diy7

lampiony-diy6

lampiony-diy9

 

Zdjęcia: A. Jelinek

Subscribe
Powiadom o
guest

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Milena Kamińska
8 lat temu

Dziękuję

Milena Kamińska
8 lat temu

Brrr unas lał deszcz i zimno.

W roli mamy - wrolimamy.pl

Posyłam ciepełko. Tutaj 15 stopni 🙂

W roli mamy - wrolimamy.pl

A takie małe słoiczki można dostać z jogurtem w sklepie dla biednych ludzi :p

Milena Kamińska
8 lat temu

Hmm dotarło zrobiło się w miarę ciepło jak na tak późny wieczór ale niestety nie posiedzę na tarasie zmykam spać bo jutro do pracy

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close