Kim naprawdę jest tradwife? Idea kontra social mediowa rzeczywistość

Tradwife to słowo, które w Polsce dopiero wchodzi na salony, jednak warto je poznać. Coraz częściej przewija się w trendach na TikToku czy Instagramie. Ale czym tak naprawdę jest tradwife? I dlaczego to, co oglądamy w social mediach, coraz bardziej oddala się od samej idei?
Czym jest tradwife w klasycznym ujęciu?
Samo określenie pochodzi od angielskiego traditional wife, czyli tradycyjna żona. Nie chodzi jednak tylko o status w związku, ale o cały styl życia.
Kobieta określająca się mianem tradwife wybiera:
- skupienie się na rodzinie i domu zamiast na budowaniu kariery zawodowej,
- pielęgnowanie codziennych rytuałów – od wspólnych posiłków po drobne gesty w małżeństwie,
- dbanie o atmosferę ogniska domowego, w którym mąż jest żywicielem, a żona sercem i organizatorką życia rodzinnego.
W praktyce oznacza to, że tradwife często rezygnuje z pracy zarobkowej na rzecz obowiązków domowych. Jej dzień to gotowanie, sprzątanie, zakupy, planowanie posiłków, dbanie o dzieci, a także o relację z partnerem. Może brzmi zwyczajnie – ale w tej zwyczajności tkwi sedno.
Styl retro czy tylko Instagramowa stylizacja?
Wiele kobiet, które identyfikują się z ruchem tradwife, czerpie inspiracje z lat 50. i 60. XX wieku. To dlatego w sieci tak często pojawiają się zdjęcia:
- pastelowych kuchni,
- eleganckich sukienek w kwiaty,
- perfekcyjnych fryzur i makijażu w stylu pin-up.
Ten retro klimat to symbol – nawiązanie do epoki, w której tradycyjny podział ról w rodzinie był czymś naturalnym. Ale trzeba podkreślić: prawdziwa tradwife nie musi nosić sukienek z falbankami ani piec szarlotki w perłach na szyi. Chodzi raczej o wartości niż o wygląd.
Dlaczego idea tradwife przyciąga?
W świecie, w którym kobiety muszą często łączyć rolę pracownicy, matki, żony i opiekunki na 200%, idea powrotu do prostszego życia wydaje się atrakcyjna. Tradycyjny model ma być lekarstwem na wypalenie, gonitwę za sukcesem i wieczny multitasking.
Tradycyjna żona ma przestrzeń na celebrowanie codzienności – na pieczenie chleba, na czytanie książek dzieciom, na spokojne wieczory z mężem. Brzmi idyllicznie? Dla wielu tak. I właśnie dlatego tak wiele osób patrzy na tradwife jak na alternatywę dla współczesnego, pędzącego świata.
Social media a tradwife – piękny obrazek, ale…
Wystarczy wpisać hasztag #tradwife na Instagramie, żeby zalała nas fala zdjęć: idealne wnętrza, perfekcyjnie ubrane dzieci, obiad na stole w nienagannej zastawie. Do tego żona w pastelowej sukience, z promiennym uśmiechem, jakby codzienność była nieustanną reklamą szczęścia. W Polsce ten hasztag dopiero zdobywa popularność, na profilach amerykańskich robi prawdziwą furorę, a kolejne posty mają po kilka milionów wyświetleń. Kwestią czasu jest, kiedy trend #tradwife rozwinie się i u nas.
Problem w tym, że to, co widzimy w socialach, niewiele ma wspólnego z prawdziwą ideą tradwife. Dlaczego? Bo prowadzenie konta na pełną skalę to… praca. I to często cięższa niż etat w biurze. Często też przynosząca większe profity.
Prowadzenie profilu to też praca – wiem coś o tym
Influencerka-tradwife musi:
- przygotować i zaaranżować zdjęcia – przyjrzyjcie się dobrze, zdjęcia na profilach, które stawiają na monetyzację nigdy nie są spontaniczne, choć próbują takie udawać,
- nagrać i zmontować filmy – a to naprawdę długo trwa,
- opracować plan publikacji – Instagram nie lubi przypadkowości,
- analizować statystyki i reagować na komentarze – nawet prowadząc skromny bookstagram potrafię siedzieć godzinę na Instagramie,
- współpracować z markami, które widzą w niej potencjał reklamowy – a daję Wam słowo, dogadanie współpracy bywa czasochłonne.
To wszystko oznacza godziny spędzone przed komputerem czy telefonem. A przecież ideą tradwife miało być właśnie oderwanie od pracy zawodowej i skupienie się na życiu offline.
W rezultacie powstaje paradoks: kobieta, która miała uciec od zawodowego pędu, nagle sama wchodzi w świat biznesu online. Jej dzień nie kończy się na obiedzie i wspólnym spacerze z dziećmi – trwa dalej przy komputerze, gdzie trzeba obrabiać zdjęcia i planować kolejne kampanie reklamowe.
Autentyczność kontra lajki
Prawdziwa tradwife nie potrzebuje publicznego potwierdzania swojego stylu życia. Nie musi udowadniać światu, że ciasto się udało, a kuchnia lśni. Dla niej liczy się to, że rodzina jest najedzona i szczęśliwa, a nie to, ile serduszek dostanie pod postem. Znam takie kobiety. Sęk w tym, że to… emerytki! Nie tykają Instagrama, mają pachnące ciastem mieszkania i najważniejsza dla nich jest rodzina. Nie tylko mąż, ale też dzieci i wnuki.
Kiedy więc patrzymy na profile „internetowych tradwife”, warto zadać sobie pytanie: czy to jeszcze styl życia, czy już pełnoetatowa kariera w social mediach? Łatwo odróżnić jedno od drugiego i to nie tylko po hasztagu #współpraca.
Podsumowanie – tradwife offline vs tradwife online
- Tradycyjna żona w rzeczywistości: żyje dla domu i rodziny, rezygnując z pracy zarobkowej i pośpiechu codzienności.
- Tradycyjna żona w social mediach: prowadzi biznes influencerski, co oznacza godziny pracy i nieustanną presję tworzenia treści.
- Wniosek: idea i internetowy wizerunek to dwa różne światy. Nie dajcie się nabrać.
Może więc zamiast podglądać perfekcyjne kadry w social mediach, warto odłożyć telefon i przeżyć własne małe chwile tradwife? Upiec ciasto, pobawić się z dziećmi czy napić się kawy z mężem – bez filtra i hasztagu. Bo to właśnie jest prawdziwa esencja tradwife.