Kobietą być…
Jestem jeszcze w półśnie ale słyszę nad sobą jakiś głos…
– Mama, mama, mama…
Otwieram jedno oko i słyszę:
– Mama obudzona 🙂 – z wielkim uśmiechem na twarzy oznajmia mi Adi.
No tak w zasadzie już obudzona…
Otwieram drugie oko, spoglądam na wtuloną we mnie Niśkę – na szczęście śpi. Odsuwam się delikatnie, żeby jej nie obudzić i przytulam się do synka.
Pytam, co mu się śniło. Przymykam oczy i próbując złapać resztki snu słucham opowieści. Po chwili znudzony leżeniem postanawia pobiegać po pokoju. W międzyczasie budzi się Niśka. Adi wpada z impetem na łóżko, daje jej buziaka i idzie wziąć ubranko, oznajmiając, że będzie się ubierać. Niśka zdążyła się już znudzić leżeniem na łóżku, więc ubieram ją szybko, żeby nie skończyło się płaczem.
W kuchni z młodą na rękach przygotowuję śniadanie i zasiadamy do jedzenia (Niśka przy piersi). Adi ma chwilę na oglądanie bajek, młoda bawi się w huśtawce albo na kocyku a ja mogę włączyć komputer i poczytać co się dzieje na świecie. Nie trwa to długo, bo Adi znudzony oglądaniem przybiega z książeczkami w ręku, krzycząc: „Mama citać w manocie” (Mama czytać w namiocie).
Ruszam więc na wezwanie i czytamy książeczki, czasem nawet po kilka razy tę samą. Potem jest czas na lepienie z ciastoliny, rysowanie – odrysowywanie stóp i dłoni, różnymi kolorami, jedna na drugiej, obok siebie i w innych możliwych konfiguracjach, a także obrysowywanie Niśki, która leży obok i … zaczyna marudzić. Muszę coś wymyślić, żeby i ją zainteresować!
Chwila przerwy i Adi zjada drugie śniadanko. Zaczynam w tym czasie szykować obiad. Młoda śpi w chuście, więc mam wolne ręce. Kroję, siekam, nastawiam garnek z wodą, szykuję mięso, obieram ziemniaki… wszystko na raz bo w końcu drugie śniadanie nie trwa wiecznie.
Nadchodzi Adi i domaga się wyniesienia na wysokości, bo z krzesła widzi znacznie lepiej i zaczyna pomagać w gotowaniu. Po kilku chwilach walki o wszystko co tylko napotkały jego rączki na swojej drodze wychodzimy z kuchni.
Obiad „się robi”, a my w tym czasie bawimy się w coś nowego. Wyobraźnia Adiego nie zna granic, więc może to być:
– Szukanie kamienia… cokolwiek nim jest??
– Wykopywanie szczypka z piasku… (to akurat postać z bajki)
– Uciekanie przed krokodylem czającym się w błocie, którego o dziwo mamy pełno w salonie
– A nawet łowienie ryb na niewidzialną wędkę wśród bezkresnych mórz, siedząc na schodach w przedpokoju.
Nierzadko do moich zadań należy sklejanie złamanej nogi lub wydmuchiwanie piasku z oczu (nawiało go chyba z nadmorskiej plaży). W tak zwanym międzyczasie karmię młodą trzymając wędkę, walcząc z krokodylami albo wszyscy razem wygrzebujemy coś z piasku leżąc na kocyku.
Kiedy mąż wraca z pracy to on ląduje w namiocie na bezludnej wyspie i przeżywa wspaniałe przygody. Ja w tym czasie karmię Niśkę i lecę do kuchni dokończyć obiad.
Kiedy wreszcie uda mi się odnaleźć zaginionych wędrowców – jemy i ciekawi kolejnych przygód całą czwórką wyruszamy na wędrówkę po zakątkach naszego ogrodu, a potem okolicy. Gonimy autobusy, koparki i inne wielkie pojazdy. Nad kanałem karmimy łabędzie i kaczki a wracając uciekamy przed krokodylami, próbując złowić coś na kolację.
Gdy nadchodzi wieczór – dzieci idą spać – zjadamy z mężem kolację, siedzimy jeszcze chwilę razem, ale ponieważ wstaje wcześnie rano to dość szybko idzie się położyć.
Zostaję sama, ale zamiast odpocząć ogarniam trochę mieszkanie, krzątam się po kuchni.. Jestem już mocno zmęczona, ale jeszcze siadam do komputera, chwila przy maszynie lub nad albumem Adiego lub Niśki (może przed ich 18-stką będą gotowe). Sklepowe albumy nie spełniają moich wymagań co do zawartości, więc tworzę “coś” własnymi siłami korzystając z pomysłów jakich pełno w internecie, to taki raczkujący jeszcze scrapbooking.
Biorę gorący prysznic. Jest koło północy… Karmię jeszcze młodą i wskakujemy pod kołdrę do łóżka, które mąż z Adim nagrzali już trochę. Daję buziaki moim mężczyznom, potem małej księżniczce i rozmyślając nad tysiącem różnych spraw odpływam w błogi sen.
Tak mija mi większość dni z mniejszymi lub większymi zmianami.
Powiecie pewnie, że to normalny dzień przeciętnej matki.
Ja na to zapytam gdzie w tym wszystkim podziała się kobieta? Ta która została Matką, żoną, kucharką, towarzyszem przygód, lekarką i krawcową w jednej osobie.
Po namyśle stwierdzam, że gdzieś tam jest ale uśpiona, zapomniała o sobie, bo przecież mąż… bo przecież dzieci….
Pewnie macie podobnie, zajęte tymi wszystkimi „ważniejszymi” rzeczami nie myślicie o swoich potrzebach, pragnieniach. Choć może się mylę, może tylko ja tak mam?
Jeśli jednak macie podobnie to obiecajmy sobie, że przynajmniej 2 godziny tygodniowo poświęcicie tylko dla siebie. Zrobicie coś tylko dla własnej przyjemności. Może to być wyjście z koleżanką na kawę, wyjście do fryzjera albo chociaż poleżenie z książką w maseczce na twarzy, popijając ulubione winko (dla karmiących jak ja, lepiej piwko bezalkoholowe).
Powiedzcie czy macie czas dla siebie? Czy w codzienności wypełnionej problemami maluchów znajdujecie czas na chwilę relaksu? Na zrobienie coś tylko dla własnej przyjemności?
Mój czas dla siebie to leniwe nic-nie-robienie wieczorem przed kompem… choc to tez nie do końca, bo tak jak Ty, przeglądam zdjęcia do albumu…taa, ychy…może kiedyś tak jak Ty będę mogła go wziąć do rąk 🙂 czy robię inne rzeczy związane z moja N., np. szukam fajnych piosenek, których sie uczę, a następnego dnia śpiewam je jej (jakie nie po polskiemu to zdanie – wybaczcie, ale nie chce mi się go już poprawiać:)) W swojej codzienności jestem kobietą, z tymże priorytety sie zmieniły i nie zależy mi już na wielu rzeczach, na których zależało mi kiedyś, więc nie tęsknię za… Czytaj więcej »