Krzysiu, gdzie jesteś? – czy warto iść do kina?
Dawno, oj dawno nie przeżyłam tak cudownych emocji w kinie, oglądając film familijny. Bez wątpienia „Krzysiu, gdzie jesteś?” to filmowa propozycja dla całej rodziny – ja (mama) co chwila ocierałam łzy wzruszenia, Aleks (dziewięciolatek) śmiał się do rozpuku, a Igor (tata) po prostu świetnie się bawił.
„Krzysiu, gdzie jesteś?” to najnowsza produkcja Disneya inspirowana książką „Kubuś Puchatek”. Akcja filmu zaczyna się w Stuwiekowym Lesie rozstaniem Krzysia z jego pluszowymi przyjaciółmi. Chłopiec żegna swoje dzieciństwo, by wkrótce zacząć naukę w szkole z internatem.
Następnie śledzimy kolejne ważne, dalekie od dotychczasowej beztroskiej zabawy, wydarzenia z życia dorastającego Krzysia. W końcu widzimy go jako dorosłego mężczyznę (w tej roli Ewan McGregor, z głosem Tomasza Kota), męża i ojca dziewczynki o imieniu Madeline. Dorosły Krzysztof Robin boryka się z problemami w firmie, ciężko pracuje i próbuje sprostać wymaganiom apodyktycznego szefa. W jego dorosłym życiu nie tylko nie ma miejsca dla przyjaciół z dzieciństwa, ale brakuje też czasu dla rodziny, na odpoczynek i cieszenie się życiem. Planuje przyszłość córeczki — chce zawczasu wdrożyć ją w rygor bycia uczennicą jednej z najlepszych szkół z internatem, organizuje jej wakacyjny czas na naukę i czytanie lektur, a na dobranoc czyta Madeline trudny podręcznik.
Tymczasem dziewczynka znajduje pudełko z pamiątkami taty – zachwyca się rysunkami przedstawiającymi Kubusia Puchatka, Prosiaczka, Kłapouchego, Maleństwo wraz z jego Mamą oraz Tygryska, Królika i Sowę. Gdy Kubuś zupełnie przypadkowo trafia do Londynu, również przez przypadek zostaje odnaleziony przez Krzysia. Tak się składa, że Miś o Bardzo Małym Rozumku zjawia się, wbrew pozorom, w najlepszym momencie. Od tej chwili zaczyna się niecodzienna, nieplanowana i zupełnie niechciana przygoda Krzysia — wyrusza w podróż do miejsca, gdzie przeżył najlepsze chwile swojego dzieciństwa.
Historia przedstawiona w filmie jest w zasadzie banalna, ale wcale nie oczekiwałam czegoś bardziej skomplikowanego. Za to podana jest w tak urzekającej formie, że od pierwszego kadru przenosi nas w bajkowy magiczny świat z książek Alana Aleksandra Milne’a. Animowane postaci, jak prawdziwe maskotki (zmechacone i wytarte), zrobiły na mnie wielkie wrażenie — wyglądają jakby „żywcem” zdjęte ze stron książki. Zauroczył mnie też deszczowy Londyn, zamglony Stuwiekowy Las i malownicze wrzosowiska.
Lepiej się nie dało — komentarze Kłapouchego, który jak zwykle widzi świat w czarnych barwach, rozśmieszają. A Miś o Bardzo Małym Rozumku wygłasza swoje szczere filozoficzne mądrości i tym samym pokazuje nam proste, dziecięce spojrzenie na otaczającą rzeczywistość.
Koniecznie wykorzystajcie ostatnie dni wakacji i wybierzcie się z dziećmi (raczej w wieku szkolnym) do kina — w tę nostalgiczną, przeplataną humorem, podróż z niejednym morałem.