To nawet nie miał być wyjazd na urlop, to miał być powrót, bo przecież już raz byliśmy w tym miejscu w lipcu. Wszystko było zaplanowane, miało być lajtowo i przyjemnie. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że będą to moje najgorsze wakacje w życiu.
Wtorek
Pendolino jeździ naprawdę szybko, w południe jesteśmy w Gdyni. Duśka rozczarowana bo nie ma Zuzi, a przecież miała być. Właściwie cały ten powtórny wyjazd zorganizowaliśmy tylko dlatego, że miała być Zuzia, rok młodsza ulubiona gdyńska kumpela Duśki, na co dzień mieszkająca po drugiej stronie kuli ziemskiej. Widać moje tłumaczenia, że Zuzia będzie dopiero wieczorem przeleciały mimo uszu. Po obiedzie kładzie się spać. Dziwne, mieliśmy przecież iść nad morze. No ale siłą nie zaciągnę, kładę się obok niej i o dziwo – zasypiam. Budzi mnie posapująca Duśka, jakoś dziwnie wygląda. Dotykam jej czoła, rączek, nóżek i już wiem – Houston mamy problem. Problem nazywa się 39,8ºC. W obcym mieście, po prostu super. Dotykam lekko jej brzucha, właściwie nie wiem czemu, zaczyna się drzeć jakbym ją ze skóry obdzierała. W głowie mam już widmo miejscowej sali operacyjnej, robi mi się niedobrze. Podaję Nurofen bo nic innego nie mam.
Nocna pomoc lekarska jest wszędzie, przyjmuje nas miła starsza pani doktor. Duśka nadal histerycznie reaguje na dotykanie brzucha. Dostajemy skierowanie do szpitala. Trafiamy na SOR. Na dzień dobry do wypełnienia szpitalne kwity, czuję się jakbym sprzedawała dziecko. Pada pytanie czy jest uczulona na jakieś leki. Grzecznie podaję nazwy zakazanych antybiotyków.
Szpitalna pani doktor radzi sobie lepiej niż ta z przychodni, diagnozuje „tylko” zapalenie gardła, na wszelki wypadek zleca badanie moczu. Bolący brzuch ponoć jest skutkiem ubocznym gorączki. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam, ale oddycham z ulgą. Wypisywanie recepty – grzecznie słucham jak mam podawać antybiotyk i z głupia frant pytam, jaki to. Augmentin. Mówię, że moje dziecko jest uczulone na Augmentin i że to zgłaszałam. Konsternacja. Ale po staropolsku: „Polacy nic się nie stało” zmiana antybiotyku i jedziemy dalej. Apteka jest naprzeciwko szpitala, całkiem wygodnie. Wykupujemy receptę i naiwnie wierzymy, że teraz już będzie lepiej. Aha, Duśka dostaje zakaz wychodzenia na słońce. Super. Kto by nad morzem na słońce wychodził, prawda?
Środa
Dzień, który jest głównym punktem programu naszego pobytu – urodziny Zuzi. Salon przygotowany na przyjęcie gości, w całym domu balony, a ja tłumaczę Duśce, że ma się trzymać z boku i za nic nie podchodzić do niemowlaka, bo w gruncie rzeczy nie ma żadnej gwarancji, że nie zaraża. Trochę jej smutno, ale stara się być dzielna. Urodziny Zuzi trwają cały dzień więc nigdzie nie idziemy. Duśka mimo leków nadal gorączkuje, ale dzielnie udaje, że nic jej nie jest. Po wyjściu gości przytula się do mnie, znaczy nie jest dobrze. Normalnie poszłaby się bawić z Zuzią. Widzę na jej oku maleńką kropeczkę, coś ją ugryzło? Pół godziny później kropeczka zaczyna rosnąć w oczach, po chwili powieka przypomina śliwkę węgierkę, oko za nic nie daje się otworzyć, Duśka wpada w panikę i zaczyna histerycznie wrzeszczeć. Podaję jej Nurofen (nasz lek na całe zło) i proponuję żeby poszła spać. Zasypia o 19.30 – pierwszy raz w życiu tak wcześnie! Przed północą pora na antybiotyk. Normalnie załatwiam to strzykawką przez sen, teraz się boję, oko nadal wielkie. Na szczęście Duśka reaguje pozytywnie, mówi, że ta głupa opuchlizna jeszcze nie zeszła i po chwili zasypia. Podawanie leków przez sen mamy opanowane do perfekcji, rano nie pamięta całego zdarzenia.
Czwartek
Opuchlizna zeszła, ale oko wygląda, jakby ktoś jej pięścią przyłożył, pół żartem mówię, że jak nic nas o przemoc wobec dziecka oskarżą. Uświadamiam sobie, że trzeci dzień jesteśmy nad morzem i jeszcze tego morza nie widzieliśmy. Ciocia twierdzi, że Duśka jest przezroczysta. Faktycznie jest, pewnie dlatego, że prawie nie je. No ale tak to jest, jak pani doktor przy niejadku mówi, żeby nie zmuszać dziecka do jedzenia.
Idziemy nad morze, dzielimy koc na pół, my w słońcu Duśka w cieniu. Krótko jesteśmy więc nic złego się nie dzieje. No nic poza tym, że Duśka wraca do domu z gorączką. Powoli mam dosyć tych wakacji. W myślach planuję nie wychodzić z domu bez Nurofenu. Później stwierdzam, że trzeba go podawać profilaktycznie przed wyjściem. Cały czas czekam na skutki działania antybiotyku, zgodnie z obietnicą pani doktor gorączka powinna minąć, ale jakoś nie chce. Tak na marginesie – upałów nie było, nie było szans na przegrzanie się nawet w słońcu.
Piątek
Rano Duśka melduje, że boli ją ucho. Zaczynam mieć ciemno przed oczami. Oczywiście olejku kamforowego ze sobą nie wzięłam, bo i po co? Daję jej Nurofen i każę poleżeć na bolącym uchu, żeby je rozgrzać. Po godzinie dziecko twierdzi, że wszystko w porządku. Wierzę, bo chcę.
Zachęceni poprzednim dniem znowu idziemy na plażę. Duśka czuje się świetnie, szaleje, tarza w piachu. Niestety zdarza jej się uciec na słońce. Efekt jest natychmiastowy. Paskudne czerwone bąble. Zapada decyzja, że w sobotę na żadną plażę nie idziemy.
Sobota
Cały dzień spędzamy w ZOO. Nawet nie było tak źle, oczywiście rano na śniadanie profilaktycznie Nurofen, nie chcę ryzykować, że coś złego stanie się w połowie dnia.
ZOO było fajne i może nawet je opiszę. Tak naprawdę to był najspokojniejszy dzień na całym wyjeździe.
Niedziela
Słońce jakieś niemrawe, decydujemy się iść na „miejską plażę”. Oczywiście za namową Duśki, bo tam jest lepsze zejście do wody i w ogóle miejsce przyjazne dzieciom, tyle że trudno o kawałek cienia. Niestety niemrawe słońce okazuje się zdradliwe i na nogach mojego dziecka pojawiają się paskudne czerwone plamy. Schodzimy z plaży. Duśka ewidentnie ma gorączkę. No tak, zmylił mnie jej dobry stan rano i nie dałam Nurofenu – błąd! Mimo to prosi, żeby popłynąć statkiem. Płyniemy, w końcu kiedy znowu będziemy nad morzem? Cały rejs spędza przytulona do mnie, czasem słabym głosem mówi, że widzi naszą plażę albo naszą knajpkę. Na szczęście rejs trwa tylko pół godziny. Do domu wracamy taksówką a na kolację oczywiście Nurofen.
Poniedziałek
Na niebie szare chmury. Nie dowierzam sama sobie, ale cieszę się. Brak słońca to brak bąbli, tak mi się wydaje. Niestety te stare nagle zaczynają złośliwie swędzieć. Nie wiem skąd wiedziały, że nie noszę ze sobą Fenistilu. No nie noszę, nad morzem nie ma komarów. W panice daję dziecku krem do opalania. Smaruje się na grubo, nie wygląda to dobrze, ale twierdzi, że dzięki temu nie swędzi. No więc dobrze, jak nie swędzi to niech tak będzie, nie mam siły myśleć o tym, że powinnam nadmiar kremu z niej zetrzeć. Zresztą jak to zrobić jak pod kremem jest swędząca skóra?
Jestem zmęczona tymi wakacjami, ciągłymi wahaniami temperatury, notorycznym brakiem apetytu i codziennymi niemile widzianymi niespodziankami zdrowotnymi. Chyba pierwszy raz w życiu czekam na powrót do domu. Po pierwsze chcę zaprowadzić Duśkę do naszej rodzinnej pani doktor, po drugie chcę zwyczajnie odpocząć.
Wtorek
Dzień wyjazdu. Rano idziemy na plażę, jest pochmurno, kropi deszcz, nie ma wiatru więc nie ma fal. Najlepsze pływanie w życiu, jedyna chwila, którą wspominam z prawdziwą przyjemnością. Duśka na plaży zachowuje się histerycznie, nie mam złudzeń, znowu ma gorączkę, chociaż antybiotyk wybrała już do końca. Zaciskam zęby i powtarzam sobie, że wieczorem będę już w domu. W myślach robię przegląd naszych wakacyjnych wyjazdów i nie mam wątpliwości: to były najgorsze wakacje w życiu.
P.S. Tak, tak, wiem, że powinnam na tydzień dziecko do łóżka zapakować. Niech podniesie rękę ktoś kto w ten sposób spędził cały wyjazd, jestem bardzo ciekawa jak mu się udało.
Z całych sił trzymam kciuki za Twojego synka, za Panią Nauczycielkę i za Ciebie, żeby Ci się udało zrealizować te cele :))))
Dzięki!
Aleks po pierwszym dniu w szkole stwierdził, że był to najlepszy dzień w jego życiu 😉
Oby mu ten zachwyt nad szkołą został na dłużej – a najlepiej do samego końca jego edukacji 🙂