Mamo, zwolnij! Dni wolne są także dla Ciebie!
Znasz to? Dzieci chodzą do szkoły i czasem wpada im gratisowy dzień wolny. A nawet jak nie, to są jeszcze soboty i niedziele. Podobnie ma Twój mąż. A Ty? Ty przecież nie pracujesz, „siedzisz” w domu, więc odpoczywasz. I nigdy nie masz dni wolnych. No, chyba że się upomnisz.
Jeśli źle podchodzisz do tematu, to dni wolne Twojej rodziny wyglądają mniej więcej tak: Ty robisz wszystko, oni nic. Oni odpoczywają. A Ty? Z utęsknieniem czekasz na poniedziałek. Niech już wyjdą. Ty wreszcie odpoczniesz.
Jak wygląda Twój poniedziałek? Ależ bałagan po weekendzie został! No więc sprzątasz, dopóki jesteś sama, bo przecież tak szybciej. Dzieci przyjdą, obiad trzeba im dać, na zajęcia dodatkowe odprowadzić, w lekcjach pomóc. No nie da się przy nich posprzątać. W poniedziałek wieczorem padasz na przysłowiowy pysk.
Wtorek. Tradycyjny dzień prania i mycia podłóg. O ile nie masz w domu niemowlaka, psa i kota, faktycznie – nie musisz podłóg myć codziennie. No, chyba że jesteś pedantką, ale to akurat da się wyleczyć. Wolny poranek spędzasz na sprzątaniu. W biegu wyjmujesz pranie, żeby powiesić, zanim rodzina wróci, bo potem to wiadomo… obiad, lekcje, zajęcia dodatkowe, mąż wróci, będzie chciał pogadać o pracy. We wtorek nie odpoczniesz.
No to w środę. W środę już chyba możesz? A gdzież tam! Środa to przecież najlepszy dzień na zakupy, sama to ustaliłaś. Ludzie już nie uzupełniają poweekendowych braków, jeszcze nie robią zakupów na kolejny weekend. No i przecież nie można pół soboty spędzić z dziećmi w sklepie, bo to i mało wychowawcze i wydatki przy nich jakby większe. Tak więc środowy poranek spędzasz na zakupach. Raczej dużych. Wracasz zmęczona. Jak po wypakowaniu tychże zakupów zdążysz kawę wypić, to i tak jesteś wygrana. Potem to już codzienność – obiad, lekcje, zajęcia, mąż, kolacja… Znowu padasz na pysk.
Czwartek. Jeśli jesteś perfekcyjną panią domu (a skoro nie pracujesz zawodowo, to na pewno jesteś, bo przecież w czymś musisz być dobra), czwartkowy poranek spędzisz na prasowaniu tego, co uprałaś we wtorek. Ewentualnie wstawisz jeszcze jedno pranie, bo przecież nie da się prać raz na tydzień przy tak dużej rodzinie. Jeszcze tylko przejrzysz szafy i szafki, bo może coś trzeba ułożyć, wyrzucić, przełożyć, ogarniesz z lekka bałagan w pokoju dzieci, a potem to już jak zwykle – obiad, lekcje, zajęcia, mąż…
Piątek. Dochodzisz do wniosku, że przydałoby się zrobić coś dla siebie. Na przykład iść do kosmetyczki. Dobry pomysł! Jednak od pomysłu do przemysłu droga często daleka. Wizytę w salonie piękności zamieniasz na domowe SPA. Idziesz do łazienki po potrzebne kosmetyki i… no tak, myjesz łazienkę, bo dawno tego nie robiłaś. W międzyczasie kładziesz na twarz jakąś maseczkę, żeby chociaż coś… Po umyciu łazienki załącza Ci się gen hiperhigienistki, więc z rozpędu sprzątasz w kuchni (jakby i tak nie była wysprzątana, przecież dbasz o to na bieżąco), a potem jeszcze ogarniasz pokoje. Przecież idzie weekend. Naiwnie myślisz, że w weekend wreszcie odpoczniesz.
Weekend. Wygląda tak samo, jak zwykle – Twoja rodzina odpoczywa po męczącym tygodniu, Ty biegasz między nimi, czekając na poniedziałek.
To nie jest obraz każdej polskiej rodziny. Ale konia z rzędem temu, kto mi udowodni, że nie ma takich domów. Są. Bo prawda jest taka, że dopóki kobieta nie powie „dość”, to tak będzie wyglądała jej rzeczywistość. W końcu ona nie pracuje, ona „siedzi w domu”.
O ile nie masz w domu tyrana, który zechce użyć przemocy, jak tylko obiad nie wjedzie na stół na czas, a Ty nie podasz mu piwa w mgnieniu oka, rozwiązanie jest banalnie proste. W większości przypadków wystarczy poinformować rodzinę, że:
– idziesz sobie poleżeć z maseczką, a oni mają ugotować ryż do obiadu (bo wiesz, ziemniaki to trzeba obierać, zacznijmy od małych kroczków),
– idziesz sobie poleżeć z maseczką i mają Ci nie przeszkadzać,
– idziesz sobie poczytać i posiekasz na drobne kawałki każdego, kto Ci przerwie,
– idziesz sobie do fryzjera i kosmetyczki, bo w tygodniu nie miała dla Ciebie czasu (lepiej się nie przyznawaj, że to Ty go nie znalazłaś),
– idziesz sobie dokądkolwiek i wrócisz za trzy godziny.
I pamiętaj: nie pytaj męża, czy to mu pasuje. Ryzykujesz, że powie, że nie. Ja nie pytam. Ja informuję 😛 No dobra, mam o tyle lepiej, że do kosmetyczki i z Duśką mogę pójść. Ale jeszcze kilka lat temu po prostu mówiłam: „Zapisałam się do pani Agatki na czwartek rano”. I tyle. Oczywiście z odpowiednim wyprzedzeniem, bo chociaż mój mąż ma nienormowany czas pracy, to jednak jakieś terminy go obowiązują. Szanujmy się nawzajem.
Aha, jak masz w domu skłonnego do przemocy tyrana, to uciekaj gdzie pieprz i wanilia rosną. Nie zasługujesz, by ktoś Tobą pomiatał.