Ciąża 17 lutego 2021

Poród w czasie pandemii covid-19

Ciąża to czas wyjątkowy dla mamy i całej rodziny. Najczęściej towarzyszy tu para skrajnych emocji: radość i lęk. A jak wygląda ciąża i poród w czasie pandemii?

Dokładnie trzy miesiące temu przyszła na świat nasza druga córka. Zarówno ciąża, jak i poród, mimo obecnej sytuacji z pandemią, były dla mnie czymś wyjątkowym. Zwłaszcza, że po raz pierwszy zostałam mamą aż dziesięć lat temu. Kiedy starszej córce zaczął doskwierać brak rodzeństwa, obudziło się we mnie to uśpione na lata marzenie. W ciążę udało mi się zajść niemal od razu, choć za pierwszym razem nie poszło nam tak łatwo, o czym możecie przeczytać tutaj. Na teście pojawiły się dwie kreski, a z nimi informacja o zbliżającej się pandemii. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, co nas wszystkich czeka, więc pewnie gdyby nie udało się od razu, przełożylibyśmy swoje plany.

Ciąża przebiegała raz lepiej, raz gorzej, czyli można powiedzieć, że książkowo. Towarzyszył mi spory strach podczas badań, zwłaszcza prenatalnych, ale czas ten przyniósł mi też wiele radości. Starałam się nie przejmować tym, co dzieje się wokół i skupić na tym co najważniejsze, czyli na nowym życiu w moim łonie i tym już dziesięcioletnim, które odliczało dni do porodu. Jednak niełatwo było zapomnieć, że za oknem panuje pandemia covid-19. Starałam się nie wpuszczać lęku za drzwi naszego mieszkania, ale nie dało się z tym wygrać.

Jak wyglądał poród w czasie pandemii?

Po pierwsze, nie tak jak sobie wymarzyłam. Informacja o wstrzymanych porodach rodzinnych rozłożyła mnie psychicznie na wiele dni. Przepłakałam kilka wieczorów i nie miałam ochoty wychodzić z łóżka. Obecność mojego męża była dla mnie bardzo ważna. Mając już takie doświadczenie, wiem, że jego rola była nieoceniona. Odebrano nam możliwość przeżycia czegoś niezwykłego, ale też czułam, jakby zabrali mi prawą rękę i ogromne wsparcie. Niestety musiałam się z tym pogodzić, a raczej przyjąć ten fakt. Przyszła też pora na spakowanie torby, a konkretnie walizki na kółkach, żeby nie musieć jej nosić. Trzeba było dokładnie przewidzieć, co będzie mi potrzebne w szpitalu, łącznie z przekąskami i dużą ilością wody do picia w małych butelkach (tego brakowało mi najbardziej za pierwszym razem), ale tak bym dała radę sama się z tym wszystkim zabrać, mimo nasilających się skurczy, bo poza porodami rodzinnymi, zostały wstrzymane również odwiedziny.

Im bliżej daty porodu, tym było mi trudniej. Nie tylko z powodu zaleceń leżenia, by dotrzymać ciążę do bezpiecznego terminu, ale strachu czy oddział ginekologiczno-położniczy nie będzie zamknięty z powodu kwarantanny. I choć pracownicy służby zdrowia zakładali pokerowe maski, nie zdradzając za wiele, bardzo łatwo można było ustalić, że ktoś z nich przechodzi koronawirusa i wstrzymane są przyjęcia. Niestety, dotyczyło to wszystkich szpitali, dlatego lekarz polecił, by na bieżąco orientować się jak wygląda sytuacja, zanim jeszcze zacznie się poród. Ogromnie stresowałam się, co mnie czeka. Nie umiałam skupić myśli na porodzie, wciąż sprawdzałam różne źródła, by mieć aktualnie informacje (poczta pantoflowa jest w tej sytuacji dobrym wyjściem). Ale nie tylko tego się bałam. Co, jeśli będę zakażona koronawirusem lub obejmie mnie kwarantanna? Wówczas powinnam wezwać covidową karetkę, która zawiozłaby mnie do odpowiedniego szpitala. W moim przypadku, około 100 km od domu. Po porodzie, znając praktyki szpitali, rozdzielono by mnie z córką. Tego było dla mnie już za wiele. Poziom lęku sięgał maksimum skali.

15 listopada o 4.30 nad ranem odeszły mi wody. Szczerze mówiąc, bardzo na to liczyłam, miałam pewność, że nikt nie odprawi mnie z kwitkiem, uznając skurcze za „fałszywy alarm”. Do Izby Przyjęć weszłam już sama, a tam przywitała mnie pani z patyczkiem w dłoni. Na szczęście wynik okazał się negatywny. Po przekroczeniu drzwi porodówki musiałam zostawić lęki i przestawić się na tryb zadaniowy. Choć w większości personel był bardzo wspierający, nie obyło się bez kąśliwych komentarzy. Czasoprzestrzeń podczas porodu nie istnieje, dlatego wspierałam się aplikacją do mierzenia skurczy (za pierwszym razem zajmował się tym mąż), co zostało skrytykowane przez pana doktora.
Cały poród musiał odbywać się w maseczce, o czym wcześniej dowiedziałam się w szkole rodzenia. Zabrałam ze sobą mini przyłbicę za radą położnej. Były chwile zwątpienia i niemocy. Oprócz tlenu, jak nigdy brakowało mi wsparcia męża i jego „dasz radę”.

O 11.30 w niedzielę, przyszła na świat nasza druga córka. I choć tym razem wszystko wyglądało inaczej, wielka miłość do nowo narodzonej istoty jest tak samo mocna i wszystko staje się nieważne. (O pierwszym porodzie przeczytacie w tekście „Niedziela, czyli jak zaplanować sobie poród”)
W sali byłam z jeszcze jedną mamą, z którą oddawałyśmy się wymianie doświadczeń, obie miałyśmy już wcześniej dzieci. Nie wiem, czy właśnie to było powodem, ale personel ograniczył wejścia do sali do minimum. W zasadzie był u nas może 4 razy przez cały pobyt. Za każdym razem wymagane były od nas maseczki.

Kiedy nadeszła pora wyjścia, mąż mógł wejść do budynku i zaczekać przed drzwiami oddziału. Tak właśnie poznał swoją drugą córkę, w przejściu, na schodach…
Cieszę się ogromnie, że wszystko przebiegło bez większych problemów i obie, w pełni sił, mogłyśmy wyjść do domu, do naszego normalnego świata.

Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wszystko jest do przejścia. Co prawda nie były to chwile łatwe, ale wszyscy musimy odnaleźć się w tej ciężkiej rzeczywistości. Życzę nam wszystkim, żeby sytuacja w końcu się unormowała i żeby jedynym zmartwieniem był wybór imienia 🙂

Podziel się z nami w komentarzu swoją historią o porodzie w czasie pandemii covid-19.

Subscribe
Powiadom o
guest

10 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ela
Ela
3 lat temu

Najważniejsze to trafić na empatycznych ludzi. Wiem że im też nie jest łatwo pracować w takich warunkach, jednak porodówka to szczególny oddział. Wiele zależy od położnych, a nie trudno o traumę.

(nie)Magda(Lena)
(nie)Magda(Lena)
3 lat temu
Reply to  Ela

Tak, to prawda. Wiele zależy od ludzi na których się trafi, ale też całkiem sporo od naszego nastawiania. Trzeba być do tej myśli 🙂

Magda
Magda
3 lat temu

Moje miejsce porodu zostało zamknięte przez kwarantannę personelu. Najbliższe szpitale zaczęły przyjmować pacjentki głównie na planowe CC, na cito załatwiałam miejsce żeby dostać się do prywatnej porodówki i tak o to po wizycie u doktora w prywatnej klinice 2 godziny po wizycie i informacja, że przyjmą mnie do siebie, odeszły mi wody i tego samego dnia trafiłam bez badań w 36 tyg ciąży do kliniki. Przyjęli mnie, nie odesłali ze wcześniakiem i byłam im za to bardzo wdzięczna ❤️ Szczęście w nieszczęściu miałam gdzie rodzić ale sytuacja z pandemią była dla mnie strasznie stresująca.

Ela
Ela
3 lat temu
Reply to  Magda

Ja z nerwów też urodziłam szybciej, w 37 tygodniu. Lekarz powiedział, że gdyby mnie nie chcieli przyjąć to mam zadzwonić do niego to odbierze mój poród w swojej przychodni. Z jednej strony mnie to uspokoiło, ale z drugiej pokazało w jakich niepewnych czasach żyjemy

(nie)Magda(Lena)
(nie)Magda(Lena)
3 lat temu
Reply to  Magda

Całe szczęście, że wszystko zakończyło się pomyślnie. Ale sama pamiętam ten stres. Szkoda, że szpitale niezbyt chętnie przychylają się do zaleceń Ministerstwa Zdrowia

Weronika
Weronika
3 lat temu

Magda, czytając te słowa przypominam sobie te noce pełne stresu. Dokładnie takie same myśli miałam. Cieszę się że mam to już za sobą. Czas tak piękny jakim są narodziny dziecka przysłonięty covidem .
Pozdrawiamy Was ?

(nie)Magda(Lena)
(nie)Magda(Lena)
3 lat temu
Reply to  Weronika

Również pozdrawiamy!

Sylwia
Sylwia
3 lat temu

Moja Niunia ułożona była cały czas miednicowo, dodatkowo mialam cukrzyce ciążowa więc w 39 tyg mialam stawić się do szpitala na oddzial i mial być ustalony termin CC. 18.11 pojechałam do mojego szpitala i kolo 10 mialam robiony wymaz na covid. Położyli mnie na oddziale z inna dziewczyna ktora również czekała na wynik. Około godziny 20 dostałam informację ze wynik testu jest pozytywny ( nie mialam żadnych objawów) i ze musze być przewieziona do szpitala z oddzialem koronawirusowym oddalonym o 100km. Do Grudziądza dotarłam kolo północy. 19.11 o 10.20 została przeprowadzona cesarka, mała pokazali mi na 3s po wyjęciu i… Czytaj więcej »

(nie)Magda(Lena)
(nie)Magda(Lena)
3 lat temu
Reply to  Sylwia

Bardzo przykro jest czytać takie historie. Bardzo współczuję, na szczęście już możecie się sobą nacieszyc 🙂
Sama bardzo obawiałam się pozytywnego wyniku, choć unikałam kontaktu z innymi ludźmi. Jedynym „łącznikiem” był mąż, więc mimo wszytko istniało jakieś ryzyko.

Nina
Nina
3 lat temu

poród w czasie pandemii to chyba dla wszystkich kobiet jakas istna masakra… nie dosc, ze stres, to jeszcze jedna wielka niepwnosc czy maz bedzie mogl nam towarzyszyc. Ja sie bardzo tego obawialam, na szczescie w szpitalu Medicover, ktory wybralam do porodu, porody rodzinne nie zostały wstrzymane i caly czas mialam wsparcie którego tak bardzo potrzebowalam

Kulinaria 14 lutego 2021

Hummus – domowy przepis w dwóch odsłonach

Hummus to nic innego jak przyrządzona z gotowanych i przetartych nasion ciecierzycy pasta. Drugim ważnym składnikiem jest tahini – czyli pasta z sezamu. Hummus wywodzi się z kuchni bliskowschodniej. Wokół powstania tej pasty istnieje wiele legend, a jej historia sięga nawet do starożytnego Rzymu, czy Mezopotamii. Niemniej jednak hummus może być stosowany w diecie bezglutenowej, wegańskiej i jest sprzymierzeńcem w utracie zbędnych kilogramów. Poniżej dzielę się z Wami sprawdzonym przepisem na wykonanie domowej pasty z ciecierzycy.

Składniki:

  • 1 puszka ciecierzycy lub gotowanej (400g)
  • 2 łyżki pasty tahini
  • 3 łyżki zimnej wody
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 2 ząbki czosnku
  • sok z połowy cytryny
  • sól, pieprz, mielony kumin rzymski
  • 2 papryki
  • opcjonalnie do drugiego przepisu – papryczka chili, wędzona słodka papryka

Tradycyjny hummus

Przygotowanie:

  1. Ciecierzycę odsączam z zalewy i przekładam do miski, w której będzie ona blendowana. 
  2. Dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek oraz wodę i oliwę z oliwek.
  3. Następnie dodaję przyprawy: sól, pieprz, kumin rzymski.
  4. Potem dodaję dwie do trzech łyżek pasty tahini – gotową można kupić w sklepie ze zdrową żywnością.
  5. Wszystkie składniki dokładnie blenduję na gładką i jednolitą gęstą masę.
  6. Po przełożoniu do miski, skrapiam delikarnie oliwą z oliwek i posypuję dla smaku mielonym kuminem rzymskim.

Paprykowy hummus

Przygotowanie:

  1. Dwie papryki kroję na kawałki i kładę na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
  2. Wkładam do piekarnika nagrzanego do temp 180 stopni i piekę ok. godziny.
  3. Potem wyjmuję papryki i zostawiam do ostygnięcia.
  4. Następnie dodaję pozostałe składniki i postępuję zgodnie z powyżej opisanymi punktami (1 do 6).
  5. Można dla smaku do pasty dodać papryczkę chili, albo wędzoną paprykę. 

Tak przygotowany hummus, paprykowy czy tradycyjny najlepiej będzie smakował na świeżym chrupiącym pieczywie. Zamiast papryki można dodać buraki, pietruszkę, kto co lubi. Zachęcam do wypróbowania i rozkoszowania się smakiem domowego hummusu. Tak przygotowany hummus możecie przechowywać w lodówce do tygodnia. Jednak podjerzewam, że zniknie w ciągu paru dni. 

 

Zdjęcia: Pixabay

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Zdrowie 12 lutego 2021

Dlaczego zimą chcemy więcej spać?

Dlaczego zimą chcemy więcej spać,  mamy mniej energii i najchętniej zapadlibyśmy w sen o niemal dowolnej porze dnia lub nocy? Nie ma w tym nic dziwnego! To natura upomina się o swoje prawa. Nie ma sensu z nią walczyć, ale można sobie pomóc przetrwać ten trudny czas.

 

Skąd się bierze „apetyt na sen”? 

Bezpośrednim sprawcą senności jest melatonina, zwana często hormonem snu. W zasadzie mogłaby być wytwarzana bez przerwy, jedyne, co ją hamuje, to światło słoneczne. Zimą z oczywistych powodów tego światła jest mniej. Nie dość, że dzień jest krótszy, to jeszcze pogodne i bezchmurne dni można policzyć na palcach jednej ręki. Częściej jest pochmurno, szaro i nawet w ciągu dnia trzeba w domu włączać światło. Dlatego właśnie, chociaż teoretycznie zimą nie potrzebujemy więcej snu niż latem, odczuwamy senność przez większość wieczoru. 

Latem odwrotnie, wczesny wschód słońca i późny zachód skutecznie blokują produkcję melatoniny. Stąd mamy uczucie, że jesteśmy pełni energii, chęci do życia. 

Drugim powodem senności jest obniżenie temperatury na zewnątrz, a często też i w domach. Nie wszędzie ogrzewanie radzi sobie ze stratami ciepła wynikającymi z wadliwej lub po prostu starej konstrukcji budynku. Tam, gdzie nie przeprowadzono termoizolacji, straty ciepła mogą być naprawdę duże. Efekt? Największym marzeniem staje się puchaty koc i wygodne łóżko. 

Wniosek: w żadnym razie nie powinniśmy mieć wyrzutów sumienia z powodu zimowej senności i spowolnienia rytmu dnia! To całkowicie naturalne zjawisko, w ostatnich latach zaburzone przez sztuczne oświetlenie i budziki. Dacie wiarę, że kiedyś, dawno temu, jak się robiło ciemno, to człowiek pierwotny szedł do jaskini i sobie po prostu zasypiał? I w nosie miał, że jest dopiero szesnasta godzina 😛 

 

Skąd czerpać zimą energię do życia?

Mnie osobiście pionizuje poczucie obowiązku, jak coś muszę, to muszę i nie ma zmiłuj. Jednak nie każdy ma tyle samodyscypliny i chęci, by wyrwać się z przepastnych objęć Morfeusza. Także budzik nie zawsze daje radę. Odkąd pojawiły się budziki elektroniczne z funkcją drzemki, poranne wstawanie może przeciągnąć się nawet o godzinę. Serio, znam takie przypadki. Tymczasem amerykańscy naukowcy (oni to lubią badać dziwne rzeczy) twierdzą, że jeśli ktoś wstanie po pierwszym budziku, to będzie „zamulony” zaledwie pół godziny, potem się na dobre rozbudzi. A jak ktoś ulegnie pokusie drzemek, to rozbudzanie potrwa nawet cztery godziny! Czyli jeśli chcemy być od rana pełni energii, musimy sobie kupić budziki starego typu, tam nie ma drzemek 😛 

Jeszcze lepszym sposobem na naładowanie baterii jest wyjście na świeże powietrze. Nawet jeśli dzień jest pochmurny, to i tak na zewnątrz jest więcej światła niż w budynku. A jak jest słoneczny, to już w ogóle trzeba korzystać na całego. I nieważne, że akurat termometr pokazuje dwucyfrowy mróz. Nie ma złej pogody na spacer, są tylko złe ubrania! 

Jeśli obowiązki nie pozwalają wyjść na zewnątrz, trzeba wpuścić jak najwięcej światła do domu lub biura. A więc odsłaniamy okna! Podciągamy całkowicie rolety do góry (nawet rolety dzień noc), odsłaniamy na bok firanki, montujemy na ścianach lub ustawiamy pod nimi dodatkowe lustra, które odbiją i rozproszą światło słoneczne. Mała rzecz, a cieszy! 

 

Chce ci się spać? Ruszaj się! 

Oczywiście nie wieczorem, kiedy naprawdę trzeba iść spać. Jednak w ciągu dnia kwadrans gimnastyki zadziała lepiej (i zdrowiej) niż filiżanka małej czarnej. Krew zacznie szybciej krążyć, a więc i szybciej dostarczać tlen do wszystkich tkanek i komórek, ponadto wytworzy się serotonina, zwana hormonem szczęścia. Czy szczęśliwy człowiek tak po prostu idzie spać? 

Nie masz zwyczaju trenować i nie wiesz, od czego zacząć? W internecie znajdziesz pełno filmików z rozgrzewkami. To dobry początek. 

 

Nie zapominaj o wietrzeniu mieszkania lub domu 

Zimą stawiamy przede wszystkim na komfort termiczny. To zrozumiałe, niemniej nie zawsze słuszne założenie. Nawet jeśli za oknem jest – 20°C trzeba otworzyć okno, a jak się da, to i drzwi. Oczywiście, że się wyziębi, ale tylko na chwilę! A świeże powietrze nagrzewa się zdecydowanie szybciej niż zatęchłe. Robię ten eksperyment od jakiegoś czasu i to naprawdę działa! Potrafię obniżyć temperaturę w domu o kilka kresek (jak się zagapię, to nawet 10), a moje dziecko jest szczęśliwe, że mamy takie fajne powietrze. Tlen jest niezbędny do życia, to banał, ale prawdziwy. Zmniejszony poziom tlenu powoduje ospałość, trudności z koncentracją, myśleniem, działaniem. Ale – co może zaskakiwać – także trudności z zasypianiem. Nic to, że jesteśmy senni, w niewywietrzonym domu nie zaśniemy, takie błędne koło. 

 

Pij! Wodę oczywiście 😛 

Latem sięganie po butelkę z wodą wydaje się czymś naturalnym. Zimą przeciwnie – nie czujemy pragnienia. Co wcale nie oznacza, że nie potrzebujemy pić. Co prawda nie pocimy się, ale i tak tracimy sporo wody, ponoć nawet dwa razy więcej niż latem! Ma to być efekt wiatru, mrozu i suchego powietrza w ogrzewanych pomieszczeniach. A odwodniony organizm zachowuje się podobnie jak niedotleniony. 

 

Zimowa senność nie jest niczym niezwykłym. Bądźmy dla siebie dobrzy i dorzućmy sobie godzinkę lub dwie do nocnego snu. Jednak nie popadajmy w przesadę. Dwanaście godzin w łóżku nikogo nie uszczęśliwi. No, chyba że we dwoje, ale to już zupełnie inna historia 😉 

 

Zdjęcie: Pixabay 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close