W szkole 20 marca 2018

Prosty do zastosowania wzór, który przyda się w życiu każdemu rodzicowi

W Polsce nauka jest obowiązkowa do ukończenia 18 lat i minimum do tego czasu każdy z nas uczęszcza do różnych szkół. Uczymy się wielu mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy, ale nikt w całym procesie edukacji nie uczy nas, jak być kompetentnym i świadomym rodzicem.

Większość dorosłych chciałaby jednak wiedzieć, co i jak robić, by wychowywać dobrze dzieci, by stały się pełnowartościowym człowiekiem. Część z tych osób ma ułatwione zadanie, bo wyniosło z domu właściwe wzorce rodziny i roli rodziców. Pewien ułamek jest dociekliwy, więc sięga po odpowiednią książkę, korzysta z różnych warsztatów, pyta i rozmawia z innymi rodzicami w piaskownicy, wyciąga wnioski. Jest też odsetek, który intuicyjnie wybiera najlepsze metody i rozwiązania. I jest też grupa, która ma chęci, ale nie ma wiedzy i żadnych narzędzi.

A w wychowaniu i kształtowaniu małego człowieka sprawdza się wiele prostych wskazówek niczym wzorów matematycznych. Nie wiem, czy matematyka była Waszym ulubionym przedmiotem, ale jestem pewna, że bez mrugnięcia okiem jesteście w stanie wyrecytować tu i teraz, jak obliczyć np. pole powierzchni kwadratu.

I dzisiaj chciałam się z Wami podzielić jednym z takich „wzorów”, niezbędnym każdej mamie i każdemu tacie:

Kochasz – rozmawiaj codziennie.

Jeśli jesteście na etapie, że Wasze dzieci niedawno nauczyły się mówić, to wiecie, że chętnie z Wami rozmawiają – opowiadają, co robią, pytają „co to?”, potem „dlaczego?”.

Nie zbywajcie maluchów, cierpliwie odpowiadajcie, obserwujcie i słuchajcie. Myślę, że ten etap jest jednak najłatwiejszy, bo zazwyczaj cierpliwie reagujecie, chcąc, by dzieci były mądre, miały odpowiedni zasób słów i wiedzę o otaczającym świecie.

Problem pojawia się, gdy nasza latorośl jest starsza, bardziej samodzielna i w zasadzie przestaje nas potrzebować w wielu codziennych aspektach swojego życia. Wtedy tak cieszymy się jej samowystarczalnością i niezależnością, że zapracowani, wiecznie goniący, oddychamy z ulgą, gdy nie musimy już z dzieckiem bawić się, albo pomagać przy zadaniu. Ten czas możemy wykorzystać na nadrobienie domowych zaległości albo po prostu na odpoczynek. I tutaj pojawia się niebezpieczeństwo – jeśli teraz nie będziecie rozmawiać, to nie liczcie, że za kilka lat dzieci przyjdą do Was ze swoimi problemami.

Zwróćcie uwagę jeszcze na jedną kwestię – kiedyś mieszkało się w domach wielopokoleniowych, miało się większy kontakt z kuzynostwem, nie było internetowych komunikatorów. Dzieci miały więc więcej okazji, by z kimś porozmawiać – z babcią, czy przyjaciółką na podwórku. Widzę duże zagrożenie w tej sferze, tak niezbędnej każdemu człowiekowi.

Zdefiniujmy więc, czym jest, albo raczej czym nie jest rozmowa. Na pewno nie jest rzuconym pytaniem „Jak było w szkole?”, nawet jeśli pada odpowiedź: „fajnie”, a my kontynuujemy: „to fajnie”. Rozmową nie jest też wydawanie poleceń (Posprzątaj!, Chodź na obiad!, Idź wziąć prysznic!). Rodzic powinien zapraszać i zachęcać do rozmowy, czyli stwarzać klimat, by dziecko chciało rozmawiać.

Kiedy i gdzie? W zasadzie można by odpowiedzieć kiedykolwiek i gdziekolwiek – każda okazja jest dobra, a najlepsza jest wtedy, gdy dziecko tego potrzebuje (póki jeszcze potrzebuje). Ale dziś chciałam Was zachęcić do wypracowania określonego rytuału.

Doskonałą porą jest wieczór, który sprzyja rozmowom, wtedy też rozwiązują się języki. Najlepiej wejść do pokoju dziecka – bo tam ono czuje się bezpiecznie, u siebie – usiąść na jego łóżku, czy podłodze i otworzyć się na to, co mówi. Proszę, zostaw telefon w kuchni, wyłącz telewizor – niech nic Was nie rozprasza (dzieci dokładnie wiedzą, kiedy rodzic jest rozkojarzony). Dialog powinien dotyczyć wielu i różnych tematów, wcale nie chodzi o to, by poruszać trudne, kłopotliwe sprawy. Pogadajcie o pierdołach – mój dziewięciolatek często zamęcza mnie opowieściami, co zbudował w Minecrafcie i opowiada wierszyki wymyślone na przerwie z kolegami. Ale między tymi historiami, pojawiają się też tematy ważne, czasem rzucone jakby przy okazji, które jednak przegadujemy, a które może nie ujrzałyby światła dziennego w innych okolicznościach.

Jak długo powinna trwać takie spotkanie na pogaduchach? Jeśli wcześniej tego nie robiliście, zacznijcie od 15 minut, a potem wydłużajcie. Myślę, że pół godziny dziennie już przyniesie zamierzony efekt.

To teraz czas na zadanie domowe dla każdego, kto przeczytał do końca mój tekst:

zapamiętać i stosować wzór — Kochasz – rozmawiaj codziennie.

Tego trzeba się nauczyć się tak samo, jak równania matematycznego. I warto to zrobić, bo w przeciwieństwie do wzorów funkcji trygonometrycznych, ten konkretny na pewno przyda Ci się w życiu.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

7 skutecznych sposobów na usunięcie sierści z tapicerek i ubrań

Kto ma psa lub kota, ten ma problem z sierścią, nie licząc bezwłosych ras. Zazwyczaj sierść nie jest jakimś wielkim problemem, dopóki nie czekamy na gości lub sami wychodzimy z domu. Nie ukrywajmy — kłaczki na ubraniu nie dodają stylizacji uroku i bywają bardzo irytujące, szczególnie dla tych, którzy zwierząt nie mają.

Ja mam psa z nieproblematyczną, czyli łatwą do usunięcia sierścią, ale moja dobra znajoma ma dwa Husky i nawet mnie zatrważa myśl, że wejdę do jej domu w czarnych (nie brudnych;) skarpetkach, a wyjdę w białych. Ok tego nawet ja nie lubię.

Ale, że jestem #MamaDobraRada i na to znalazłam sprawdzone sposoby, którymi chętnie się podzielę:

      1. Szczotka dla zwierzaka

Myślisz, co to za rada? Najważniejsza! Jeżeli wyczesujesz regularnie psa lub kota, większość martwej sierści pozostanie na szczotce czy grzebieniu. Zobaczysz jaka jest różnica, o ile zainwestujesz w dobre akcesoria, które faktycznie będą wyczesywać, a nie jedynie głaskach sierść.

  1. Turboszczotka do odkurzacza

Dobry odkurzacz z odpowiednią końcówką skutecznie usuwa sierść nie tylko z dywanów, ale i tapicerek. Zwykła końcówka do odkurzacza może sobie nie poradzić, ale ta ze szczotką zbiera kłaczki dokładnie, nawet te, które są twarde i ostre, więc wbijają się w tapicerkę.

  1. Gumowa rękawica

Bardzo lubię ten patent. Jak nie mam gumowej rękawicy, zwykłe jednorazowe lateksowe rękawiczki zwilżone wodą też sobie poradzą ze zbieraniem sierści z tapicerki. Wystarczy “głaskać” materiał, aby ściągnąć z niego sierść. Ostatnio ćwiczyłam to z powodzeniem na płaszczu zimowym 🙂

  1. Rolka do ubrań

Oczywiste rozwiązanie, nie wiem, czy jakieś zwierzoluby mogą bez niej funkcjonować? Rolką z silnie “klejącą” powierzchnią można ściągnąć sierść także z obić krzeseł.

  1. Pralka z programem do zwierzęcej sierści

Pralka z funkcją pupil pomaga rozprawić się z kłaczkami, które tak lubią przywierać do ubrań. Odpowiedni program podczas prania kilkakrotnie wypłucze ubrania i intensywnie je odwiruje, co sprawia, że więcej sierści ulega uwolnieniu i odczepia się od tkaniny.

  1. Suszarka do ubrań

Tego akurat nie sprawdziłam, bo nie posiadam takiego sprzętu. Za to moja znajoma ma i twierdzi, że suszarka (ale nie pralko-suszarka) zdjęła jej problem sierści z głowy, a raczej ubrań. Dajcie znać, jeśli też to stosujecie!

  1. Płyn elektrostatyczny

Znacie? Ja jeszcze nie, ale już biegnę do sklepu, bo patrząc po opinii w internetach, działa. A więc płyn elektrostatyczny, którym można spryskać tapicerkę lub ubranie, zapobiega elektryzowaniu. Z tego powodu sierść nie przykleja się tak do materiału i zdecydowanie łatwiej jest ją zdjąć.

Jeśli macie jeszcze inne pomysły warte zastosowania, dzielcie się nimi w komentarzach 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
W szkole 16 marca 2018

Nie musisz być najlepsza. Wolę, żebyś była sobą

Nigdy nie mówię Duśce, że musi najlepiej napisać klasówkę, najładniej powiedzieć wiersz, czy w ogóle cokolwiek zrobić najlepiej. Nie. Nie musi. Dla mnie ważne jest, że zrobi najlepiej, jak potrafi, że się postara, że jej zależy. A wynik? A dajcie spokój, czy Wy pamiętacie swoje oceny z podstawówki? Czy one faktycznie tak bardzo zaważyły na Waszym życiu?

O moich nauczycielach z podstawówki już Wam kiedyś pisałam. Owszem, czegoś tam mnie nauczyli, może nawet dużo, ale też umówmy się – sporo z tej wiedzy, którą mi do głowy wciskali, kompletnie mi się nie przydało. Zresztą – wiedza jest teraz na wyciągnięcie ręki – wszechobecny internet nie pozostawi bez odpowiedzi nawet najgłupszego pytania. Nie wierzycie? To zapytajcie wujka G. o życie seksualne larw płowowłosych :P.

Chciałabym, żeby moje dziecko wyniosło ze szkoły coś więcej, niż tylko podręcznikową wiedzę, która w wielu punktach będzie nieaktualna już w okolicach matury. Chciałabym, żeby nie uczono jej przyswajać wiedzy, bo wykuć na pamięć to i małpa da radę, ale faktycznego tej wiedzy rozumienia i korzystania z niej. I jeszcze, żeby wiedziała, gdzie najlepiej szukać. Bo internet to też wielki śmietnik i nie wszystkim stronom warto ufać.

Chciałabym, żeby moje dziecko umiało pracować z ludźmi, dogadywać się z nimi. Wiem, że lubi pracę w grupach, wraca wtedy ze szkoły szczęśliwa. Praca w grupie uczy nie tylko zachowań społecznych, ale i odpowiedzialności zbiorowej. I chociaż ta ostatnia bywa życiową pułapką, to jednak dobrze jest umieć mieć świadomość, że odpowiada się nie tylko za siebie, ale też za innych.

Chciałabym, żeby Duśka nauczyła się oceniać ludzi nie za to, jak wyglądają, ale za to, kim są. Tak, wiem, że to nie tylko rola szkoły, moja i męża też. Niemniej jednak to właśnie w szkole często bardziej liczy się nowy ciuch niż jakakolwiek umiejętność.

I chciałabym jeszcze, żeby moje dziecko wiedziało, że nie musi być we wszystkim najlepsze. Nie wiem, kto tę głupotę w ogóle wymyślił. Bądź najlepszy i bądź najlepszy. I tak do każdego, jakby wszyscy mogli być najlepsi. Nie mogą, nie da się. Jedyne, co daje wszechobecny wyścig szczurów, to frustracje, depresje i niską samoocenę. Nie chcę tego dla mojego dziecka. Niech sobie znajdzie swój kierunek i będzie w nim dobra. Warto być dobrym w czymś konkretnym.

Oczywiście cieszę się, jak Duśka przynosi ze szkoły dobre oceny, niby czemu mam się nie cieszyć? Ale jak zdarza jej się przynieść słabszą, to się nie martwię. Nie mówię jej też, że koniecznie musi poprawić. Będzie chciała, to poprawi.

Czasem mnie zaskakuje:

– Dostałam dziś szóstkę z angielskiego, bo się zgłosiłam z tego wiersza, co jest na poniedziałek.

– Jak to się zgłosiłaś? Już dziś? Miałaś się przez weekend go nauczyć przecież?

– No tak, ale tyle razy mówiliśmy go na lekcji, że jakoś się nauczyłam.

I nawet nie z tej szóstki cieszę się tak bardzo, jak z tego, że ma odwagę próbować. Bo to oznacza, że nie boi się porażki, nie uda się, to się nie uda, trudno. Ważne, że próbowała. Podobnie podchodzę do jej udziału w konkursach typu Alfik. Chce, niech próbuje, niech się sprawdza.

Duśka stanowczo odmawia udziału w konkursach, gdzie trzeba wyjść na scenę i coś powiedzieć, albo zaśpiewać. Nie i koniec i kropka pe-el-be. Nie to nie. Nie zmuszam. Nie każę jej się przełamywać na siłę. Jak już wyżej pisałam – nie trzeba być dobrym we wszystkim. Ja też nie lubię stać na scenie :P. Może kiedyś to się zmieni, a może nie. Nie wszyscy muszą lubić publiczne wystąpienia przed tłumem ludzi.

Obserwuję rozwój mojego dziecka i widzę, ile jeszcze pracy przed nami. Jak dużo zależy ode mnie, od mojego męża, od tego, co jej przekażemy i czego ją nauczymy. Szkoła? Tak, jest potrzebna, jest ważna. Ale nie jest najważniejsza. Jest jakimś etapem w życiu i tyle. Trzeba ją wycisnąć jak cytrynkę, wyssać ile się da i iść dalej. Ale to jej powiem dopiero za jakiś czas 😉

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close