Na zakupach 27 maja 2014

Wrrrrrr…leci samolocik, czyli odlotowy sposób na małego niejdaka

Rodzice troszcząc się o swoje pociechy, zastanawiają się nad ich potrzebami. Czy jest im ciepło, czy nie są zmęczone, a kiszki nie grają marsza? Szczególnie to ostatnie, czyli pełen brzuch malucha, często martwi rodziców. Wiadomo, że zdrowe posiłki muszą być zbilansowane, pełne witamin i minerałów, nie może być mowy o śmieciowym jedzeniu i bezwartościowych napojach. Ale nawet stawiając dziecku najzdrowsze smakołyki pod nosek, zdarza się, że napotykają na opór malca przed jedzeniem.

Niestety kilkulatek to nie dorosły człowiek – sam sobie nie wytłumaczy, dlaczego warto jeść zdrowo. Nie ma potrzebnej do tego świadomości i jeszcze długo nie będzie postrzegał posiłków jako kluczowego elementu zdrowego stylu życia. Rodzice mają za zadanie wytłumaczyć i zachęcić do takiego pożywienia. Najlepiej byłoby, gdyby nie musieli rwać włosów z głowy i zastanawiać się ile jedzenia zniknęło z talerza. I to wcale nie w pysku przyczajonego pod stołem psa!

Ale jeśli nawet trafią na małego niejadka, który smętnie wygrzebuje zieleninę lub mięso z talerza, to nie koniec świata.

Pamiętacie, jak Wasi rodzice lub dziadkowie starali się Was przekonać do zjedzenia jeszcze jednej łyżeczki zieleninki z talerza? “Za mamusię”, “za tatusia”, “za dziadziusia” ??? Kto by tego nie pamiętał ! Albo jeszcze inaczej – wrrrr… i zamaszystym ruchem ręki babci łyżeczka z jedzeniem niczym samolot lądowała w otwartej małej buzi??? Jasne, że tak! To całkiem sympatyczne metody na zachęcenie dziecka do skosztowania choć odrobiny nałożonego jedzenia, w miłej atmosferze, bez niepotrzebnego stresowania niejadka.

Przy stole nie zawsze musi być sztywno, uśmiech jest mile widziany, a jeśli uśmiechamy się przy pięknie zastawionych talerzach, to jest fantastycznie! A jak sprawić aby maluch nie tylko nie uciekał na widok pełnego talerza, a sam złapał za widelec by zajadać ze smakiem? Podarować mu wyjątkowy prezent – zestaw dwóch kolorowych sztućców – łyżeczki i widelca, które z pewnością zachęcą do samodzielności przy stole.

Łyżeczka i widelec w kształcie samolotu zachwycą małych konsumentów. Dzieciaki kochają kolory i fantazyjne kształty, więc z radością wezmą do rączek łyżeczkę i widelec samolocik, którym załadują jedzenie do buzi. A ile przy tym będzie zabawy! Rodziców z pewnością ucieszy fakt, że sztućce nie tylko można szybko umyć pod bieżącą wodą, ale również wstawić z większą ilością rzeczy do zmywarki.

Komplety sztućców w różnych kolorach trafią w gusta maluchów, które mogą zadecydować o wyborze ulubionych łyżeczek i widelców. Lekki plastik z którego je wykonano, ułatwi młodszym dzieciom kierowanie rączki od talerza do buzi. Wszystko to sprawi, że dziecko chętniej podejmie dalsze próby samodzielnej nauki jedzenia. Ząbki widelczyka są bezpieczne dla dziąseł, nie obiją również mlecznych ząbków, więc bez strachu o bezpieczeństwo dziecka, można dać je w rączkę trzylatkowi.

Nawet jeśli malec nie będzie gotów do wzięcia łyżeczki czy widelca we własne dłonie, rodzice czy też dziadkowie śmiało mogą za pomocą samolotów wymyślać przeróżne zabawy, które ostatecznie doprowadzą do napełnienia brzuszka pociechy. Wtedy największy niejadek z otwartą buzią poczeka na lądowanie kolorowych łyżeczek w ustach. A jeśli towarzysze przy stole będą wydawać przy tym śmieszne odgłosy, pora posiłku będzie się już kojarzyła wyłącznie z mile spędzonym czasem. Nauka przez zabawę to zdecydowanie najszybszy sposób na pozytywne kształtowanie właściwej postawy i dobrych nawyków żywieniowych u dziecka na przyszłość.

Zestaw pierwszych sztućców dla dziecka można kupić w sklepie Mikołajek.

samolot

mikołajek 4

Mikolajek

mikolajek 2

mikolajek 3

Wpis jest elementem współpracy z firmą Mikołajek.

zdjęcia: Żaklina Kańczucka

Subscribe
Powiadom o
guest

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
madzia
madzia
9 lat temu

Świetny pomysł na zachęcenie niejadka do jedzenia. Pierwszy raz widzę takie odlotowe sztućce 🙂

MAMA
MAMA
9 lat temu

Teraz powiedzie „samolot leci” nabiera nowego znaczenia 😀

Uszi
Uszi
9 lat temu

Ja też chcę takie sztućce…. hm… aha ja nie mam problemów z napełnianiem brzucha … zapomniałem 🙁

Ale dobre Mańka !!

Żaklina Kańczucka
9 lat temu
Reply to  Uszi

Możesz być spokojny, Bartek na bank Ci ich nie pożyczy 😉

Asia
Asia
9 lat temu

Fajne 🙂 Choć u nas bardziej sprawdza się „za mamusię, za tatusia,….” 😉 😛

Emocje 25 maja 2014

Po stronie dziecka

Kiedy wspominam moją Mamę w zasadzie pierwsze co mi przychodzi na myśl, to że zawsze była po mojej stronie. Nie żeby zawsze się ze mną zgadzała, albo ja z nią, nie było tak różowo. Byłyśmy zbyt podobne do siebie, obie zbyt impulsywne, zbyt uparte, zbyt stanowcze, iskrzyło, oj iskrzyło! Oczywiście nie mówię tu o wczesnym dzieciństwie tylko o czasie nieco późniejszym. Bo dzieckiem to ja byłam grzecznym, narzekać nie można było.

Ale nie o to mi chodzi.

Mama nigdy publicznie nie wystąpiła przeciwko mnie, nawet jeśli były powody, jeśli zachowałam się nie tak jak trzeba, co przecież każdemu się może zdarzyć. Wyjaśniałyśmy to sobie, gdy byłyśmy same. Pamiętam taką sytuację, gdy ktoś mi zwrócił uwagę że źle się do Mamy odezwałam, to był jej dobry znajomy. Nie zdążyłam się odezwać, gdy Mama powiedziała: a co ciebie obchodzi jak my ze sobą rozmawiamy? Między nas nikt nie miał prawa wejść, bardzo o to dbała.

W ósmej klasie miałam beznadziejną wychowawczynię. Tak, tak, nie powinno się tak mówić o nauczycielach, no ale co poradzę, że taka była? Nie lubiła mnie, właściwie nie wiem czemu, może z nudów. Chociaż nie, teraz myślę, że wkurzałam ją, bo się jej nie bałam, a przecież była postrachem szkoły. Niczego mnie nie uczyła, widywałyśmy się raz w tygodniu na godzinie wychowawczej. Wiecie za co mnie najbardziej nie lubiła? Za drugi kolczyk w lewym uchu! Nie żartuję, mówię serio. Darła się na mnie z tego powodu, aż echo niosło po szkolnych korytarzach. Tak na marginesie: wszystkie moje koleżanki miały dwie dziurki w lewym uchu, a niektóre nawet trzy. Taka moda wtedy była. Nawet nie zrobiłam sobie pierwsza, ale to na mnie spadały bite przez nią pioruny. Kiedy zażądała żebym go wyjęła, a ja odmówiłam, kazała mi przyjść do szkoły z Mamą.

Mama się zagotowała, że z powodu takiej głupoty jest wzywana do szkoły, no ale poszła. Wychowawczyni chciała być profesjonalna, pochwaliła mnie za oceny (nie żebym była prymuską, ale źle nie było), przyznała, że zachowanie w porządku, no tylko TEN KOLCZYK! I wtedy moja Mama powiedziała: Wie pani co? Ja na ten kolczyk patrzę codziennie w domu i jakoś mi nie przeszkadza, mały jest, o nic nie zaczepia, ścian nie rysuje, a pani ten widok przeszkadza niecałą godzinę w tygodniu? To niech pani nie patrzy. I niech mi pani wyjaśni jak to jest, że nie przeszkadzają pani kolczyki innych uczennic, nawet tych co noszą po trzy duże kolczyki w jednym uchu?

Żeby nie przedłużać powiem tylko, że tak zapowietrzonej mojej wychowawczyni nie widziano ani wcześniej ani później, a temat kolczyków skończył się jakby kto nożem uciął 😛

Dziś gdy sama jestem mamą doceniam to dużo bardziej niż wtedy. I staram się być tak samo fair wobec Duśki. Jest jeszcze mała, proces wychowawczy trwa, ale nie zwracam jej uwagi publicznie, jeśli nie ma palącej potrzeby – dopiero gdy zostajemy same tłumaczę co i dlaczego zrobiła źle. Wyjątkiem jest plac zabaw, gdy jej zachowanie wpływa na bezpieczeństwo innych dzieci, wtedy reaguję natychmiast. Niestety moja córka jeszcze nie załapała, że nie wszystkie maluchy tak samo szybko opuszczają zjeżdżalnię. W innych przypadkach, kiedy np. do dorosłego sąsiada zwraca się per “ty”, czekam aż zostaniemy same, żeby spokojnie porozmawiać. Poza tym moje dziecko jest raczej statyczne i spokojne, jej największe przewinienie, które muszę ucinać, to krzyk, że ktoś chce gumą do żucia poczęstować, albo landrynką, a ona takich rzeczy nie je. Trenujemy grzeczne odmawianie i dziękowanie 😉

Nie pozwalam na krytykowanie mojej córki dla samego krytykowania. Co z tego, że nie wejdzie na drabinki tak wysoko jak inne dziecko? Co z tego, że nie che jeść tego co inne dzieci? Czy to jest powód żeby ją piętnować? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Porównywanie do innych dzieci to dobry sposób na wpędzenie w kompleksy. Nie zgadzam się na to.

Dziecko ma prawo liczyć na mamę, szukać w niej oparcia, rola mamy to nie tylko: nakarmić, napoić, ubrać, zabrać na spacer. To coś o wiele bardziej złożonego, skomplikowanego, trudniejszego. Tak, tak, trudniejszego. Ale też nie ma nic piękniejszego na świecie niż uśmiech dziecka. Dlatego cieszę się, że jestem mamą.

Mam nadzieję, że kiedyś Duśka będzie wspominała mnie tak, jak ja dziś moją Mamę.

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Asia
Asia
9 lat temu

Lubię czytać twoje wpisy… Zawsze szeroko się do nich uśmiecham 🙂

Mirella
Mirella
9 lat temu
Reply to  Asia

Dziękuję 🙂

Sport 21 maja 2014

Na koń i jazda w pole!

Kto z Was jeździ konno? Ten sport staje się coraz bardziej popularny, o czym świadczy chociażby moja rozmowa z uczniami w szkole, na temat sportów przeróżnych. Generalnie moi mundurowi uczniowie najczęściej biegają, bawią się w średniowiecznych Słowian oraz jeżdżą konno. A co niektórzy są nadpobudliwi i łączą te trzy elementy w zgrabną całość. I teraz pytanie: co takiego fajnego jest w wielkim zwierzu, dziwnie pachnącym i niosącym swoją masą niebezpieczeństwo uczynienia krzywdy niedoświadczonemu jeźdźcy? Dla moich uczniów to po części zabawa, po części zamiłowanie do koni i wielkie emocje które towarzyszą takiej przyjaźni.

Ja co prawda nie jeździłam ze względu na zdrowie i urodzenie dziecka dobre trzy lata, ale uwielbienie dla tego rodzaju aktywności nie przeminęło wraz z czasem. Miałam wielkie szczęście trafić na fantastycznego nauczyciela, pana Rysia, który z wielką cierpliwością pilnował moich postępów, najpierw na lonży, następnie na ogrodzonym terenie a koniec końców w polu, gdzie zdać się już musiałam na swoje umiejętności. Tak, zdecydowanie dobry nauczyciel ( i spokojny koń) to mocna podstawa do osiągnięcia pierwszego sukcesu.

Nigdy nie zapomnę, kiedy pierwszy raz wyruszaliśmy w teren, po uprzednim wyczesaniu i przygotowaniu konia, wskoczyłam na siodło i pogoniłam zwierza przed siebie! Euforia, strach, wszystkie emocje na raz, i ta myśl tłukąca się po głowie -” Matko, czemu tak rzuca w tym siodle” ?! Naprawdę byłam w szoku, nie spodziewałam się, że czymś tak diametralnie innym jest anglezowanie na padoku, a galop na otwartej przestrzeni. Na początku biedna tłukłam się po całym siodle, poprawiając co i rusz stopy w strzemionach, próbując przy okazji wytłumaczyć sobie, że przecież to samo co na lonży, tylko trochę w stronę rodeo. Byłam strasznie spięta, bo po prawdzie też chciałam zaimponować i nie zawieść mojego nauczyciela, a dorobiłam się jedynie obitego tyłka i zdartych boków kolan, bo kurcze nie pomyślałam że w taki upał – było lato – skóra ocierająca się o siodło nie odwdzięczy się niczym innym. Człowiek uczy się na swoich błędach, więc gorąco, nie gorąco, od tamtej jazdy bryczesy i czapsy były dla mnie obowiązkowe. Wiem, że oficerki to tak bardziej elegancko, ale mi do szczęścia nie był full wypas potrzebny. A przy okazji przestrzegam przed stringami, bo te wrzynając się, uczyniły z tylnej części mojego ciała tatar, i nie ma tu ani krzty przesady!

Jak już udało mi się dojść do siebie po pierwszym wypadzie szybko zapragnęłam drugiego i jeszcze następnego, po prostu wsiąkłam. Wiadomo że czas i ćwiczenia gwarantują postępy, więc mniej było tego pilnowania się w siodle, a więcej obserwacji terenu i czerpania radości z jazdy i kontaktu ze zwierzęciem. Bardzo lubię tętent kopyt uderzających o ziemię i kurz podnoszący się gorącą porą, nawet muszki w zębach – tak to jest jak się ciągle gada – czy w oczach mają swój urok. Poza tym, co to za niesamowite uczucie gdy koń leci co sił, żywe pół tony pode mną, a ja panuję nad żywiołem! Bo konie to żywioł i należy zawsze zachować ostrożność. Przykry tego przykład przyniósł sam mój nauczyciel, gdy podczas galopu koń niespodziewanie zarzucił łeb do tyłu i trzasnął Rysia w twarz. Skończyło się pęknięciem kości twarzy, ogólnym poturbowaniem i długim czasem spędzonym poza siodłem.

Mnie też zresztą przytrafiały się niemiłe wypadki, a to oberwałam łbem po ciele, a to spadłam z siodła a koń pobiegł dalej i do stajni ładny kawałek wracałam na piechotę. Oj, bolało, ale czymże jest jeździec bez stłuczonego tyłka ? Z zabawniejszych sytuacji z pewnością mogę przytoczyć jesienny popołudniowy wypad, gdy koń o imieniu Kapsel, był uprzejmy najpierw zawrócić dobre trzy razy do stajni, i na nic miał moje ponaglenia, a jak już zdecydował się pójść w pole, wlazł do strumienia po czym się w nim położył. Ile radości mieli moi towarzysze, to tylko oni wiedzą, ja wymarzłam się niemiłosiernie. Już po czasie panowie wyjawili mi, że celowo mnie tam zaprowadzili, bo Kapsel to stary wyga i uwielbia się „kąpać” we wszystkim co tylko zbiera wodę.

Zdecydowanie jazda konna to sport dla ludzi lubiących wyzwania, bo jeśli ktoś zakłada że po prostu pojeździ i wróci do stajni, to wielce się może zdziwić. Ja tam lubię takie niespodzianki i nie mogę się doczekać, jak osiodłam konia i wyjadę w pole znów poczuć wiatr we włosach i niezłą dawkę adrenaliny.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Asia
Asia
9 lat temu

Mnie tam do koni jakoś nie ciągnie 😛 Ale może kiedyś spróbuję… a nóż widelec się zakocham! 😛

Żaklina Kańczucka
Żaklina Kańczucka
9 lat temu
Reply to  Asia

Mąż pewnie narzeka że do koni nie ciągnie 😉 a na poważnie, konie to cudne zwierzęta, nie sposób się w nich nie zakochać już przy pierwszym kontakcie 🙂

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close