Gry planszowe i nie tylko 12 kwietnia 2023

Zapowiedzi od wydawnictwa Albi 2023

Jesień 2023 będzie okresem premier gier i wznowień bestselerowych tytułów od wydawnictwa Albi.

Miłośnicy przygód w katakumbach Zamku Karak będą mogli kontynuować wędrówkę, tym razem jednak już na powierzchni ziemi, po modularnej, heksagonalnej planszy. „Karak 2” będzie rozbudowaną i trudniejszą kontynuacją pierwszej części, przeznaczoną dla graczy od 10. roku życia.

Albi

Fot. materiały prasowe

Dla fanów filmów noir oraz zagadek detektywistycznych wydawnictwo będzie miało wyjątkową pozycję – polską edycję gry „Detective: City of Angels” osadzonej w mrocznym, przestępczym świecie Los Angeles lat 40. Gracze wcielają się w rolę detektywów z Wydziału Zabójstw, którzy rywalizują między sobą, chcąc jak najszybciej zamknąć śledztwo. Gra ma kilka trybów rozgrywki i aż 9 scenariuszy o rosnącym poziomie trudności. Została przeznaczona dla 1–5 osób, dolny próg wiekowy to 16 lat.

Albi

Fot. materiały prasowe

Premierowym tytułem będzie również dodatek do gry „Parki” – „Dzika Przyroda”. Gracze uzupełnią ekwipunek, poznają nowe szlaki i dzikie zwierzęta. Do gry wejdzie także największy obecnie ssak lądowy Ameryki Północnej – bizon amerykański, który poruszając się po kartach parków, zapewni graczom bonusy.

Albi

Fot. Materiały prasowe

Nie zabraknie także nowości dla dzieci. „Kostki Bystrzaka” – „Świat” (8+), „Dinozaury” (6+) i „Zwierzęta” (6+) – to seria dynamicznych gier edukacyjnych na spostrzegawczość, w których gracze starają się jak najszybciej wybrać kartę odpowiadającą symbolom wyrzuconym na kostkach.

Jesienią 2023 roku pojawią się również wyczekiwane dodruki dobrze znanych już tytułów.

„Gloomhaven” – kooperacyjna gra RPG, w której gracze walczą z potworami i realizują swoje indywidualne cele. Gra toczy się w trybie kampanii, podczas której grupa graczy korzysta z Księgi Scenariuszy, przechodząc kolejne przygody i wraz z postępami odblokowując nowe elementy. Każdy poznany scenariusz może również posłużyć jako osobna misja rozgrywana poza kampanią.

Fot. Materiały prasowe

„Gloomhaven. Szczęki Lwa” – fabularny prequel klasycznego „Gloomhaven”, osadzony w unikalnym świecie fantasy, w którym gracze wcielają się w najemników zwanych Szczękami Lwa.

Fot. Materiały prasowe

„Parki” – mistrzowsko ilustrowana gra, w której gracze jako turyści wędrują po szlakach amerykańskich parków narodowych, zdobywając zasoby, ekwipunek, manierki czy zdjęcia. Polecamy również grę Szlaki.

Fot. Materiały prasowe

„Parki. Po zmierzchu” – dodatek do gry „Parki”, który uzupełnia grę podstawową o kolejne amerykańskie parki, zapewnia bonusy punktowe i ciekawe sposoby zwiedzania szlaku dzięki biwakom i nowym znacznikom przyrody.

Fot. Materiały prasowe

 

Inne gry Wydawnictwa Albi, które mogą się Wam spodobać

 

Gra Szlaki. Tam i z powrotem

Party Time! Towarzyska gra od Albi

Mariposas – wyrusz w długą wędrówkę po Ameryce Północnej

Gra Karak – przygodowa gra z elementami RPG

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ciąża i dziecko 12 kwietnia 2023

Matka dziecka ze spektrum autyzmu: w obecności syna okrawam emocje

„Diagnoza spektrum autyzmu była ogromną ulgą. Musiałam wyzbyć się oczekiwań i nauczyć jak być matką, na której syn może się oprzeć – spokojną i okrojoną ze skrajnych emocji” – przyznaje pisarka Katarzyna Michalczak. W najnowszej książce pt. „Synu, jesteś kotem” opisuje drogę do pełnej akceptacji swojego dziecka.

Klaudia Torchała: Pierwsze pytanie zainspirowane będzie twoją książką, która dla mnie jest bardziej z tych filozoficznych niż poradnikowych. Czy jesteście dla siebie z synem „średnio mili”?

Katarzyna Michalczak: Różnie to bywa. Pewnie głównie jest tak, że Radek jest dla mnie mniej miły niż ja bym oczekiwała. Ale moje życie z Radkiem to uczenie się tego, że jeżeli mój syn nie spełnia moich oczekiwań, to wcale nie przekreśla to naszej relacji. Uznałam, że moim zadaniem jest zmienić oczekiwania.

K.T: Ale w te oczekiwania jesteśmy ubierani od urodzenia. Ciągle czegoś od innych oczekujemy albo inni od nas. Czy da się je rzeczywiście zrzucić z siebie albo mocno ograniczyć, tak by nie brały góry w naszych relacjach?

K.M: Moim sposobem na to jest zadawać sobie jak najczęściej pytanie, czy czasem aby moje oczekiwania nie zaczynają mi przesłaniać rzeczywistości. To takie przyciąganie do ziemi balonika z wyobrażeniami i fantazjami. On mnie ciągnie w górę, a ja staram się uziemiać. Przez lata prób i błędów doszłam do tego, że w relacji ważne jest to, by widzieć drugą osobę taką, jaka ona jest. A w rodzicielstwie tym bardziej to jest kluczowe, bo ta relacja nie jest równa. Jako matka mam zobowiązania wobec dziecka.

K.T: W książce pokazujesz pewną drogę, którą pokonałaś przez lata, by nie zapętlać się w swojej bezsilności, niezrozumieniu sytuacji, narastających emocjach, ale wychodzić ze swoich przekonań i przyglądać się wszystkiemu z dystansem. Dobrze to interpretuję?

K.M: To prawda. Kiedyś miałam głowę pełną przekonań, najczęściej niemających zbyt dużego związku z rzeczywistością. Pojawienie się Radka w moim życiu to była wspaniała okazja do tego, bym się nauczyła to wszystko przesiewać. Widzieć rzeczywistość, a nie swoje fantazje.

K.T: Ale zanim to się stało, to wiele lat ta relacja z synem cię frustrowała?

K.M: Wiele trudności między nami wynikało z tego, że nie wiedziałam, że mój syn jest w spektrum autyzmu, i nawet mi to nie przychodziło do głowy. Miałam bardzo stereotypowe wyobrażenie dziecka w spektrum: że nie patrzy w oczy ani się do nikogo nie odzywa, ale za to rysuje na ścianie genialne wzory matematyczne. Tymczasem osoby w spektrum i bywa, że są bardzo kontaktowe, i też owszem, miewają wybitne zdolności, ale ich prawdopodobieństwo jest takie samo, jak w ogólnej populacji.

U Radka widziałam duże zasoby intelektualne, wysoką inteligencję, rozmaite zdolności, ale w systemie szkolnym to się w ogóle nie objawiało, wręcz przeciwnie. W zerówce nauczycielka nie chciała go dopuścić do pierwszej klasy, bo nie umiał pisać jakichś liczb czy liter. A jednocześnie ze mną rozmawiał na skomplikowane tematy, czytałam mu książki dla dużo starszych dzieci. Kiedy pojawiło się hasło: zespół Aspergera, to dla mnie było olśnienie, wybawienie.

K.T: Czyli diagnoza okazała się ulgą?

K.M: Tak. Dostałam w końcu instrukcję obsługi mojego dziecka. Zaczęłam wtedy zgłębiać temat i rozumieć, jak funkcjonuje dziecko w spektrum autyzmu i jak mogę mu pomóc, choć częściowo. Intuicyjnie pewne sposoby stosowałam już sama wcześniej. Na przykład tłumaczyłam synowi zawsze procesy społeczne, mechanizmy związane z emocjami, relacje. Nieraz spotkałam się ze zdziwieniem innych rodziców, że jak to, dlaczego wyjaśniam mojemu dziecku tak wszystko krok po kroku, może jestem nadopiekuńcza?

K.T: No właśnie. Wielu z nas, postronnych obserwatorów, interpretuje zachowania osób w spektrum autyzmu w ten sposób, że jeżeli reagują one na wydarzenia, informacje, sytuacje inaczej niż w granicach przyjętych i wyuczonych norm, to być może nie czują emocji, a tymczasem te osoby po prostu nie potrafią ich często zrozumieć, nazwać lub wyrazić…

K.M: Chodzi o to, że osoby w spektrum odczuwają często emocje dużo bardziej intensywnie, ale jest im bardzo trudno nimi zarządzać. Trudniej im radzić sobie z nimi i je rozpoznawać. One często je po prostu zalewają. Gdy Radek miał osiem, dziesięć lat i był zły, to rzucał przedmiotami, bił, wrzeszczał, wyzywał. W sytuacji nieadekwatnej społecznie, bo na przykład wtedy, kiedy przegrał ze mną w planszówkę. Socjalizacja polega na tym, że od urodzenia uczymy się, jakie są normy i jak działać zgodnie z nimi. Radek uczył się tego dłużej niż przeciętne neurotypowe dziecko.

K.T: Uczyłaś Radka nie tylko zarządzać emocjami, ale także tego, jak być w relacji z innymi?

K.M: Tak. Po uzyskaniu diagnozy uczył się tego też na treningu umiejętności społecznych, czyli zajęciach zwanych TUSami. To było wyzwanie, bo miał również skłonność, jak to bywa u osób w spektrum autyzmu, do przejmowania emocji innych.

K.T: To bardzo ciekawe jest i otwierające oczy. Piszesz właśnie o tym w książce, że jak byłaś zła, to Radek momentalnie też stawał się zły. Odbijał silnie twoje stany.

K.M: Radek bywa ogromnie empatyczny. Jako dziecko zazwyczaj wyczuwał emocje innych, ale miał trudność z rozpoznawaniem ich i nazywaniem. Żeby się na tym skupić, potrzebował tak jakby włączyć przycisk „empatia”. Byłam mu potrzebna między innymi właśnie do tego, by czasem zachęcić go do włączenia tego przycisku. Żeby mi się to udało, musiałam dystansować się do własnych emocji, być zawsze trochę z boku tego, co sama czuję: żeby móc pozostać dla niego taką narratorką. Mówiłam: „Zobacz, Radku, mam zmarszczone brwi, zaciśniętą szczękę, to oznacza, że jestem zła. Jestem zła, bo – na przykład – kolejny raz nie sprzątnąłeś po sobie”. Pytałam go, co teraz może zrobić? Podsuwałam rozwiązania.

K.T: A czy z takiego zwykłego, ludzkiego punktu widzenia, rozkładanie na czynniki pierwsze twoich emocji pomagało ci? Czy łatwiej je – dzięki temu zatrzymaniu – ujarzmiałaś?

K.M: Nie, raczej nie. Musiałam na początku upchać gdzieś tę emocję, by przez chwilę wytłumaczyć to wszystko Radkowi, a dopiero później starałam się z nią jakoś sobie sama poradzić. Nauczyłam się mieć w obecności Radka bardzo okrojone emocje. Być raczej wypłaszczona. Za bardzo się nie złościć, ale też nie odczuwać nadmiernej radości, nie unosić się euforią, żeby go nie destabilizować. Chciałam być matką, na której mógł się oprzeć. Spokojną, przewidywalną. Chociaż z natury jestem raczej ekspresyjna.

K.T: Ale przecież zderza się on, jak każdy z nas, z różnymi osobami na co dzień, które mogą być równie ekspresyjne jak ty. Nie uchronisz go od tego.

K.M: Myślę, że dzięki temu, że mu ciągle tłumaczyłam i nadal tłumaczę różne sytuacje i relacje, rozumie lepiej zachowania innych osób.

K.T: Czy masz albo miałaś tak, że spektrum zbudowało taki mur, przez który przestałaś dostrzegać syna? Czy świadomość, że syn jest w spektrum autyzmu, nie sprawiała chwilami, że przestawałaś dostrzegać go takim, jaki jest?

K.M: Nadal mi się zdarza, że się nad tym zastanawiam: gdzie kończy się spektrum, a zaczyna osobowość? Radek z kolei uważa obecnie, że to nie ma znaczenia, czy jakaś jego cecha, czy zachowanie wypływa z tego, że jest w spektrum autyzmu, czy też z tego, że ma taką osobowość. Jest taki, jaki jest. Może się temu przyglądać i starać się ewentualnie zmieniać pewne rzeczy, jeśli mu przeszkadzają. Jego podejście – pełne samoakceptacji, imponuje mi.

K.T: Czy pisanie tej książki było jakąś formą terapii?

K.M: Chyba okazało się jakiegoś rodzaju terapią dla naszej relacji. Teraz dużo lepiej się nawzajem rozumiemy, mamy dla siebie jakąś taką wyrozumiałość, żyjemy w większej komitywie niż przed książką. Ona stała się czymś takim naszym, wspólnym.

K.T: A jak się czujesz z tym, jako pisarka, że w relacji z synem musiałaś wyzbyć się metafor, aluzji, porównań, a posługiwać się rzemieślniczym językiem, czyli przekazem w punkt, konkretem?

K.M: To było bardzo trudne. Jeszcze przed diagnozą zorientowałam się, że z Radkiem muszę bardzo uważać na słowa, nazywać rzeczy i sprawy precyzyjnie, nie odpływać w jakieś metafory, bo to od razu strasznie komplikowało naszą komunikację. Kiedyś wydawało mi się, że on się „czepia”, teraz wiem, że po prostu nie rozumiał, jak używałam jakichś idiomów, dziwnych frazeologizmów. Trudno mi się dochodziło do tego odkrycia, no bo przecież jak to, był taki inteligentny, tak wiele rzeczy łapał w mig. Za to teraz, gdy jest już dorosły i wyrobił sobie świetne, ironiczne, chwilami absurdalne poczucie humoru, to jest zupełnie inaczej. Ale nadal, gdy jest zmęczony albo poirytowany, to muszę uważać, by dawać jasny przekaz. Bo inaczej tylko podsycę jego irytację i nic nie uda mi się przekazać.

K.T: Spektrum ma wiele odcieni. A jaki odcień jest wasz?

K.M: No tęczowy oczywiście (śmiech). Spektrum autyzmu to nie jest dla mnie nic radosnego. To nie jest nic, co by mi dawało siłę. Bardzo szanuję takie podejście, by mówić o spektrum jako o jakiejś super mocy, albo żeby podkreślać dobre strony bycia w spektrum, ale ja sama tego nie czuję. Dla mnie spektrum autyzmu to było bardzo duże wyzwanie i trud w życiu. I nadal jest. Poznałam je i nauczyłam się radzić sobie z nim. Udało mi się w pełni zaakceptować moje dziecko i ogromnie się z tego cieszę, a było to swego czasu wielkim wyzwaniem.

K.T: Nawiązujesz też do samotności. W jednym z wywiadów z tobą pada stwierdzenie, że w Polsce nie ma tradycji przychodzenia z zapiekanką, żeby wesprzeć kogoś, kto przeżywa coś trudnego. Że osoby w takich sytuacjach są raczej zostawiane same sobie. Niewielu z nas ma pomysł, jak się zachować, co powiedzieć. Często uruchamia się doradzanie: „najlepiej to byłoby, gdybyś…”, co raczej domyka drzwi niż je otwiera.

K.M: Na pewno potrzebowałam więcej wsparcia niż dostawałam. Jednocześnie też jakoś tam rozumiem, że nie było łatwo mnie wspierać, nawet najbliższym, bo zachowanie Radka bywało trudne. Inna sprawa, że przecież wspieranie działa w dwie strony. Sama zastanawiam się, czy ja jestem dla otaczających mnie osób wsparciem? Czy byłam? Poza tym, owszem, prosiłam o pomoc, ale może powinnam robić to bardziej dobitnie? Z drugiej strony: wracamy tu do kwestii oczekiwań wobec innych. Od jakiegoś czasu staram się patrzeć na to trzeźwo. Bo mam oczekiwania wobec bliskich dorosłych i będę je mieć. Ale to nie znaczy, że zostaną spełnione. I jeśli skupię się na ubolewaniu nad tym, czego nie dostaję, to mogę nie zobaczyć tego, co ktoś mi rzeczywiście daje. A przecież fajnie jest się ucieszyć z tego, co się dostaje od innych. Nie mam tego, czego bym chciała, i to jest słabe, ale mam coś innego, i może to coś innego jest akurat fajne?


Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Źródło zdjęcia: Caleb Woods/Unsplash
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Rozwój 11 kwietnia 2023

Demencja cyfrowa? Ta choroba dotyka coraz młodsze dzieci

Łukasz Wojtasik, koordynator projektu Dziecko w Sieci z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę nie owija w bawełnę – mówi, że nadużywanie urządzeń ekranowych niszczy dzieciom mózgi, a dawanie tabletów czy smartfonów jako zabawki przyrównuje do wkładania im do rąk granatu bez zawleczki. Demencja cyfrowa to realne zagrożenie. Jak stawiać granice?

Klaudia Torchała: Badania pokazują, że ponad 40 proc. rocznych i dwuletnich dzieci w Polsce korzysta z tabletów lub smartfonów, prawie co ósme w tym wieku ma już swój telefon. Niemożliwe jest to, by same udawały się do salonów i go kupowały. To dorosły jest tutaj winien. Ta statystyka zatrważa. Pana też?

Łukasz Wojtasik: Tak, to faktycznie niepokojące, że coraz młodsze dzieci korzystają z urządzeń mobilnych i poświęcają na to coraz więcej czasu. To niebezpieczne z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że mózgi dzieci bardzo intensywnie rozwijają się. A gdy mają dostęp do cyfrowego świata, niemalże nieograniczony, ten rozwój przestaje być zrównoważony. Po drugie, na tym wczesnym etapie życia powinny uczyć się świata wszystkimi zmysłami, a ekrany zawężają zdecydowanie repertuar zmysłów i ograniczają prawdziwą aktywność dziecka w świecie rzeczywistym. Po trzecie młody wzrok potrzebuje różnorodnego patrzenia – z bliska i daleka, by mógł się prawidłowo rozwijać. Jest jeszcze aspekt uzależnienia. Telefon działa jak narkotyk.

Na jakiej zasadzie powstaje takie uzależnienie?

Treści internetowe są bardzo atrakcyjne dla mózgu dziecka. Nawet jeżeli dziecko ich nie rozumie, to z przyjemnością je ogląda. Mechanizmy związane z uzależnieniami tworzą się już w tym najmłodszym wieku, szczególnie w sytuacji intensywnego kontaktu z internetem. Dziecku łatwo przyzwyczaić się np. do oglądania krótkich filmików. W jego mózgu następuje pobudzenie ośrodka nagrody, polegające na dopływie dopaminy związanym z tym, że coś się dzieje np. ktoś się przewraca, piesek robi fikołka. Często właśnie na tym bazują krótkie filmy. Dorośli muszą wiedzieć o tym, że jeśli dziecko w tym najmłodszym wieku będzie spędzało intensywnie czas w telefonie, to już za chwilę nie będziemy w stanie go od niego oderwać.

Niemiecki neurolog Manfred Spitzer twierdzi wręcz, że pozbawiamy siebie i swoje dzieci rozumu używając nowych technologii. Ukuł termin „demencja cyfrowa”. Na czym ona polega? 

Spitzer wskazuje na zgubny wpływ używania wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych na stan naszego zdrowia fizycznego i psychicznego. Jego zdaniem stajemy się po prostu ubożsi, tracimy nasze kompetencje związane z komunikowaniem się. Trudniej przychodzi nam krytyczne myślenie. Mamy problemy z pamięcią, koncentracją. Gorzej się uczymy i funkcjonujemy w świecie. Nowe technologie pozbawiają nas kreatywnego myślenia i wyobraźni. Połączenia neuronowe w mózgu dziecka tworzą się na drodze doświadczeń, poznawania świata za pomocą naszych wszystkich zmysłów. Jeżeli repertuar zachowań jest ograniczony, to automatycznie w tym kluczowym dla rozwoju czasie mózg nie rozwija się w pełni. Zresztą nie tylko mózg. Dzieci mają też ograniczony rozwój małej motoryki. Wodzenie przez małe dzieci dłońmi po ekranie ma  negatywny wpływ na rozwój nadgarstków, dłoni, palców. W efekcie dzieci nie chwytają tak dobrze. Nie uczą się w normalnym tempie tych wszystkich czynności, które sprawiają, że bez problemu, bezpiecznie mogą poruszać się w świecie.

A to nie jest czasem walka z wiatrakami? Myślę – trochę przewrotnie – że na tym polega ewolucja. Pewne umiejętności, kompetencje, cechy, nawet te fizyczne, nabywamy z czasem i postępem cywilizacyjnym. Wypierają one te już zbędne w świecie, które nie są konieczne, by przetrwać. Mózg rozwija nowe obszary.  Inne zatraca. Może chodzi o to, że będziemy żyć w małych zatomizowanych światach, w surowych pomieszczeniach, głównie siedząc i przeżywając nieswoje życie. Może czas się z tym pogodzić?

Na pewno dla naszego zdrowia i zdrowia naszych dzieci powinniśmy kontrolować świat nowych technologii. Dla wielu może to być trudne, bo ten świat rzeczywiście zmienia się bardzo szybko i trudno jest za nim nadążyć. Nie zwalnia nas to jednak z odpowiedzialności za bezpieczeństwo dzieci. Musimy starać się być na bieżąco, szukać informacji, sięgać do dostępnej wiedzy, tak żeby wprowadzać dzieci świadomie w świat nowych mediów i towarzyszyć im w tej drodze. Zdaję sobie sprawę z silnej potrzeby odczuwanej przez dzieci, by korzystać z sieci, więcej i więcej, ale to do nas należy zadbanie o to, żeby nie działo się to kosztem ich rozwoju. Kluczem jest uważna relacja z dzieckiem i dbanie o równowagę pomiędzy czasem online i offline. No i tu pojawia się wyzwanie. Gdzie postawić granicę czasową i jakościową? Dzieci ciągle ją przesuwają, zasłaniając się chociażby nauką, która przeniosła się w dużej mierze na urządzenia mobilne. Jak rozpoznać, że dziecko zagubiło się już w sieci i musimy interweniować?

Przede wszystkim ważna jest profilaktyka. Powinniśmy kontrolować czas poświęcany na ekrany w domu. Wielu rodziców w ogóle tego nie robi. Musimy rozmawiać z dziećmi i tłumaczyć im, czym jest uzależnienie, że zasady służą ich dobru. Jednocześnie musimy zadbać o to, żeby czas bez ekranów był atrakcyjny. Musimy mieć na to jakiś pomysł. W przeciwnym wypadku dzieci faktycznie mogą się w tej sieci pogubić.

Jakie są sygnały, że robi się niebezpiecznie?

Wyróżnia się dwie podstawowe przesłanki, które wskazują na to, że pojawił się problem nadużywania urządzeń mobilnych. Po pierwsze dziecko traci kontrolę nad czasem. Spędza w internecie coraz więcej czasu, nie stosuje się do ustalonych zasad. Regularnie przekracza wyznaczony na ekrany czas. A w sytuacji, gdy chcemy egzekwować zasady, pojawia się złość, napady agresji, a w każdym razie zabieganie o to, by ten czas wydłużyć.

Druga przesłanka, która może dać nam do myślenia i zaalarmować, to sytuacja, gdy korzystanie z ekranu negatywnie zaczyna wpływać na inne sfery życia dziecka. To znaczy, że traci ono zainteresowanie kontaktami społecznymi, rodziną, rówieśnikami. Przestaje być zainteresowane światem zewnętrznym. Nie chce nigdzie wychodzić, z nikim spotykać się. Nie chce wykonywać tych wszystkich aktywności, które kiedyś naturalnie były wpisane w dzieciństwo. Bieganie, skakanie, jazda na rowerze.

Trudno nam też pewnie będzie przekonać dziecko do ascezy technologicznej, widzi ono przecież nas ciągle przyklejonych do ekranu?

To my układamy świat dziecka. Od samego początku jego życia. Zasada jest bardzo prosta. Jeśli rodzice intensywnie korzystają z urządzeń ekranowych, to najprawdopodobniej ich dziecko też będzie to robiło. To rodzice do pewnego momentu życia są wzorem do naśladowania. Nawet jak dziecko nie ma jeszcze telefonu, ale jego rodzice prawie w ogóle nie rozstają się ze swoimi smartfonami, to kształtują – chcąc nie chcąc – pewien wzorzec zachowań.

Dajemy dziecku telefon, bo mówi, że się nudzi.  A nuda przecież nie zabija?

Nuda potrafi być twórcza, ale z pewnością taka nie jest, gdy dziecko ma dostęp do ekranu. Chwilowa nawet bezczynność staje się wtedy pretekstem, by po niego sięgnąć. Coraz częściej obserwujemy sytuacje, kiedy małe dzieci, które się nudzą, domagają się od rodziców udostępnienia ekranu.

Te młodsze, które nie potrafią jeszcze mówić, wymuszają to krzykiem. Ale tak się zachowują tylko te dzieci, które wcześniej poznały urządzenia ekranowe. Które wiedzą, że rodzice dadzą je im dla świętego spokoju. Dlatego warto jest się wstrzymywać z ekranową inicjacją. Nie iść na łatwiznę. A jak już, to od czasu do czasu, tylko odpowiednie treści. Obok relacji, a nie zamiast. Zastępowanie klocków aplikacjami z klockami to zupełnie inna jakość poznawania tych zabawek i w ogóle świata. Ważne dla rozwoju mózgu jest to, by w pierwszej kolejności dziecko poznało klocki, budując konstrukcje na dywanie, a dopiero potem zastępowało je wirtualnymi przedmiotami. Z pewnością ekrany też nie zastąpią prawdziwych więzi. Dzieci zanurzone w sieci mają gorsze relacje społeczne, wolniej uczą się mówić. Często komunikują się językiem gier. Bliska więź z rodzicami, zaangażowanie dzieci w kontakty z rówieśnikami, rodzeństwem są czynnikiem z pewnością pobudzającym rozwój.

Dlatego tak ważne są zasady ekranowe, byśmy w domu nie stali się zupełnie obcymi ludźmi, którzy spotykają się na wspólny posiłek, ale i tak w towarzystwie telefonów?

Zasady wydają się proste, ale bywają trudne do zastosowania.

Co to za reguły?

Zasady należy wypracować razem z dzieckiem, by miało poczucie sprawczości i było współodpowiedzialne za wywiązywanie się z nich. Najlepiej ustalać je w gronie wszystkich domowników. Kluczowy jest czas.

Zaleca się, by dzieci do drugiego roku życia w ogóle nie korzystały z elektroniki. Potem ten czas ekranowy powinien być konkretnie określony – maksymalnie godzina dla dziecka w wieku przedszkolnym, dwie dla dzieci wczesnoszkolnych. Dla nastolatka ten czas będzie dłuższy, ale nie powinien przekraczać łącznie czterech godzin dziennie. Dobrym rozwiązaniem jest wprowadzenie też czasu np. godzin w ciągu dnia albo konkretnej sytuacji, gdy w ogóle nie korzystamy z telefonu.

Utrzymywaniu higieny cyfrowej służą też zasady dotyczące aktywności offline – spacery, sport i inne aktywności bez ekranów, wspólne zabawy, rodzinne rytuały. Ważną zasadą jest też to, by nie korzystać z ekranów podczas posiłków. A dobrym nawykiem – odkładanie telefonu w jedno, konkretne miejsce w domu. Dzięki temu znika pokusa ciągłego sięgania i sprawdzania, czy czasem coś nowego nie pojawiło się. Warto również wynieść – i to dosłownie – telefon z sypialni. Zastąpić go tradycyjnym budzikiem.

Ponadto  treści zawsze powinny być adekwatne do wieku i rozwoju dzieci. Oczywiście nie jest tak, że elektronika to same zagrożenia. Przeciwnie, nowe technologie mogą wspierać rozwój, naukę i być dobrą rozrywką, ale pod warunkiem zachowania umiaru.

Mam jednak wrażenie, że telefony są obecne w życiu naszych dzieci dzień i dosłownie noc. Zasypiają z nimi, a do szkoły nie zrywa ich nakręcany budzik, ale ładowany przy łóżku telefon. A to też niezdrowy nawyk, prawda? 

Tak. Częstotliwość światła emitowanego przez ekrany jest zbliżona do światła dziennego, więc w mózgu nie wydziela się melatonina, która odpowiedzialna jest za zasypianie. Przy czym, nawet jeśli dzieci nie mają problemów z samym zaśnięciem, to korzystanie z telefonu tuż przed snem wpływa na gorszą jakość snu. Więc dobrą zasadą jest to, by nie korzystać z ekranów co najmniej godzinę przed snem. Badania pokazują też, że połowa nastolatków nawet wybudza się w nocy, by sprawdzić powiadomienia. Zaburzają tym ciągłość snu. Budzą się niewyspani. Dlatego pożyteczną zasadą jest pozostawienie telefonu poza sypialnią i zastąpienie go tradycyjnym budzikiem.


Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Źródło zdjęcia: Jelleke Vanooteghem/Unsplash
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close