Jak skutecznie popsuć sobie humor, czyli moje bieganie ( i nie tylko) po mieście
Lubię biegać i wędrować z kijkami, to stwierdzam z całą pewnością. Taka forma fizycznej aktywności przynosi mi ogromną radość i jeszcze większą satysfakcję, więc jak tylko pozwala mi na to czas i zdrowie, wskakuję w ubranko i lecę gdzie chcę. To tak z założenia. Bo w rzeczywistości jest tak, że biegam gdzie mogę.
Generalnie staram się widzieć we wszystkim coś pozytywnego, więc udaję że chodniki są idealnie równe, nie muszę oglądać się po bokach przebiegając na pasach, a tym bardziej w miejscach gdzie owe zdecydowanie by się przydały. Ludzie też źli nie są, tylko czasem wydaje mi się, że pierwszy raz widzą „to to” co mija ich raz i drugi na tym samym odcinku. Bo zdecydowanie reakcja na mnie jest dziwna, choć na logikę widok biegacza nie jest aż tak egzotyczny, jak np. tancerki go-go wywijającej pod lampą.
Żeby nie demonizować, podzielę widownię na dwie kategorie. Pierwsza to niemi obserwatorzy, którzy nawet ciut się przesuną robiąc mi miejsce na bezkolizyjne mijanie. Taki osobliwy savoir vivre, który przywraca wiarę w ludzi i zmazuje podejrzenie własnego szaleństwa z mojej czerwonej od wysiłku twarzy.
Druga kategoria to inna „liga niezwykłych gentelmenów”, bo zaliczają się do niej przede wszystkim brzydsi przedstawiciele człowieczego gatunku. Oni najbardziej demotywują mnie do ganiania po mieście, bo pół biedy gdyby tylko przystawali (również autami) zdziwieni, o nie, tu przecież nie może się obyć bez komentarzy… Raz tylko nie miałam słuchawek i muzyki, więc wiem co mnie po uszach uderzyło… Trochę starsza już jestem więc zupełnie inaczej interpretuję młodzieżowe komplementy. Inna bajka, choć równie wkurzająca, to gwizdanie. Zdarzyło się i trąbienie, co denerwuje mnie niemiłosiernie, bo do jasnej Anielki, gwizdać i trąbić to można, ale na psy i …. sami wiecie kogo.
To jak już się zdążyłam napsioczyć na ludzi, to jeszcze uprzejma będę przypomnieć że maszyny tez są wredne, i stoją tam gdzie nie powinny, zdecydowanie nie pozostawiając przepisowego 1,5 m na chodniku. Wiecie, przyznam się do czegoś, ale nic nikomu nie mówcie, bo to były czasy gdy ja nie biegałam, tylko woziłam synka w wózku. Stanął nie pierwszy raz taki jeden bystry wielkim autem, zastawiając cały chodnik. Zawsze mijałam wjeżdżając wózkiem na drogę, co nie było najmądrzejsze, ale jechać musiałam dalej. Gdy nie starczyło mi cierpliwości, wepchnęłam wózek skrobiąc aż miło bok auta, więcej ten ktoś już tam nie stanął. Jednak chamstwo bywa skuteczne!
Nie bawi mnie jednak wyrządzanie szkód nawet tym bezmyślnym kierowcom, więc po prostu bieg pomiędzy samochodami na chodniku traktuję jako slalom gigant, i czasem nawet przejrzę się w szybie jak tam się trzyma moja prezencja 😉
Wkurzali mnie już ludzie, ich maszyny, to teraz jeszcze tylko rzecz o zwierzętach. Jestem miłośniczką czworołapnych i nie tylko, więc merdający ogon psa odbieram wyjątkowo pozytywnie. Gorzej jak pies (najczęściej te małe) chce towarzyszyć mojemu biegowi, umilając mi czas ujadaniem i próbą złapania nogi. Staram się wtedy ignorować w duchu, wyzywając nieobecnych właścicieli, ale przychodzi mi na myśl groźba „bo jak ci kopa zasunę” … Wiadomo, myśli i marzenia cła nie płacą, więc biegnę dalej zaciskając zęby.
Pomijając powyższe, plus dziury w chodnikach i stare, krzywo położone płyty betonowe, gdzie skręcenie kostki jest prawie pewnikiem, to mając – szczególnie zimą – do wyboru, nie biegać wcale, a biegać z mieszanymi uczuciami, wybieram to drugie. Właśnie dlatego z tym większą radością (i oczywiście formą) wracam na łono natury, w bajeczną zieleń, powietrze bez spalin i na dróżki bez tłoku. Znacie lepszą perspektywę?
I dlatego wolę pobiegać na łonie natury, w lesie, gdzie spotykam tylko tych z ligi biegających lub jeżdżących rowerami, którzy na mój widok uśmiechają się i pozdrawiają.:-)
Aktywność w mieście? Zawsze! 😉