Akademia Pana Kleksa – czy współczesna wersja klasyka jest godna polecenia?
Akademia Pana Kleksa w reżyserii Macieja Kawulskiego to chyba temat nr jeden w ostatnich dwóch tygodniach. Gdzie się człowiek nie obejrzy, tam ktoś wystawia jakąś opinię. Osobiście byłam tym filmem mocno zaintrygowana od samego początku. Kiedy usłyszałam pierwszy raz piosenkę „Całkiem nowa bajka” w wykonaniu kilku znanych artystów, wiedziałam, że wybiorę się do kina. A ponieważ zdążyłam już przeczytać wiele słów krytyki, utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że muszę to zrobić i sama przekonać się, czy współczesna wersja klasycznej bajki wyszła dobrze, czy niekoniecznie…?
No więc poszłam (z siedmioletnią córką) i wyszłam bardzo zadowolona, żeby nie powiedzieć zachwycona. To prawda, że film ten odbiega mocno od pierwowzoru, ale kto powiedział, że musi to być jego kopia? Od pierwszej adaptacji książki Brzechwy minęło wszak 40 lat, to szmat czasu i nic już nie jest takie samo. Świat się zmienił, wydaje się więc zupełnie naturalne, że ktoś chciał, by Akademia poszła z duchem czasu, by jej uczniami byli nie tylko chłopcy, ale też dziewczęta. Sam pan Fronczewski mówi we wstępie piosenki zwiastującej film „Witajcie w całkiem nowej bajce”, to chyba oczywiste, że będzie inna niż ta, którą stworzył Krzysztof Gradowski w 1983 r.
Niemniej dużo słyszy się o tym, że film jest smutny i straszny, że nie nadaje się dla dzieci w wieku 5-7 lat, a nawet do 10 roku życia. Hmm… nie wiem, czy każde kino ma inne sugestie, w Heliosie jest info – od 7 lat, a w małym kinie na żorskiej starówce, w którym byłam, nie ma żadnych ograniczeń wiekowych. Powiem więc tak: pokazałam zwiastuny filmu mojemu pięciolatkowi i po tym, jak zobaczył epizody z Wilkusami, stwierdził, że nie chce iść, bo będzie się bał. Natomiast jego dwa lata starsza siostra, uznała, że przecież to są tylko przebrani ludzie i ona chętnie pójdzie. I faktycznie ani razu nie dała po sobie znać, że pojawiające się na ekranie postacie są dla niej przerażające.
Kluczem więc według mnie jest wytłumaczenie dzieciom przed pójściem do kina, że będą pewne sceny, które mogą przyspieszyć bicie ich serca, ale to tylko fikcja, że pod tymi futerkami i groźnie wyglądającymi pyskami, kryją się zwykli ludzie, aktorzy odgrywający swoje role.
To samo tyczy się zarzutów, że film jest smutny. Serio? Nigdy nie oglądaliście z dziećmi w domu wyciskających łzy filmów czy bajek? Marley i ja, Był sobie pies, Mój przyjaciel Hachiko, Król Lew czy nawet Kraina lodu – mój pięciolatek płacze za każdym razem przy scenie, kiedy Anna zamarza – te produkcje też nie nadają się dla dzieci??
Nie będę ukrywać, że nie bardzo rozumiem scenę, w której Albert, przyjaciel Ady Niezgódki, gubi się ni stąd, ni zowąd w bajce o Dziewczynce z zapałkami, a potem trafia na sam środek zamarzniętego jeziora, gdzie wpada do wody i tonie*, ale nie uważam też, żeby ta scena, a zarazem ból i smutek towarzyszący utracie bliskiej osoby dyskryminował film. Przecież w prawdziwym życiu też tracimy bliskich. Jak dla mnie to jest po prostu pretekst do podjęcia rozmowy z dzieckiem na ten temat.
*Wybaczcie mi ten drobny spojler, dorosłym jakoś specjalnie nie powinien zaburzyć odbioru filmu, może natomiast nieco pomóc młodszym widzom w opanowaniu emocji, jeśli wcześniej uprzedzicie dzieci, że będzie tego typu scena.
Co mi się podobało w filmie poza scenerią i feerią barw i dlaczego uważam, że pomimo fali krytyki warto obejrzeć nową Akademię Pana Kleksa?
Zdecydowanie ujęło mnie to, że dużo mówi się w tej produkcji o sile wyobraźni i marzeń, o tym, że wszystko jest możliwe, że możemy sięgać wysoko i być tym, kim chcemy. Jedyną przeszkodą, jaką napotykamy na swej drodze, jest nasz strach. Pan Kleks ma jednak na to radę: „nie mówimy ALE, mówimy WIĘC” – nie szukamy wymówek i swoich słabych stron, lecz mobilizujemy się do działania.
Podobnie rzecz ma się z empatią, o której mowa w niektórych scenach. Nawiasem mówiąc, to też okazuje się dla niektórych widzów problematyczne, bo dzieci podobno nie rozumieją tego słowa. Jeśli nie rozumieją, to przecież można im wytłumaczyć, o co chodzi, prawda? No ale wracając do meritum, uważam, że Akademia Pana Kleksa skrywa w sobie dużo mądrości i tematów wartych przedyskutowania ze swoimi pociechami. Chociaż prawdę mówiąc, myślę, że niejeden dorosły może się czegoś nauczyć po obejrzeniu filmu.
Jeśli mowa o dobrych stronach produkcji, to koniecznie muszę wspomnieć o muzyce – zarówno piosenki znane z wierszy Brzechwy jak np. Na wyspach Bergamutach czy nowe utwory stworzone specjalnie do tej współczesnej wersji robią robotę, aż człowiek się uśmiecha i podśpiewuje pod nosem.
No i oczywiście nie mogę pominąć gry aktorskiej! Tomasz Kot w roli Pana Kleksa i Sebastian Stankiewicz jako ptak Mateusz totalnie mnie zachwycili! Myślę, że idealnie odnaleźli się w swych rolach i zagrali je wyśmienicie. Piotr Fronczewski, jako Doktor Paj-Chi-Wo odegrał w zasadzie mały epizod, ale jakże zacny! Nie zawaham się stwierdzić, że pan Fronczewski nie musi robić nic nadzwyczajnego, wystarczy, że mówi tym swoim pięknym głosem i to daje zamierzony efekt ? Warto też wspomnieć o Danucie Stence, co prawda nie zachwyciła mnie tak bardzo, jakie wielu innych widzów – czytałam dużo pozytywnych opinii na jej temat – ale uważam, że dobrze wcieliła się w rolę złej i żądnej zemsty Wilkuski.
Reasumując, moim zdaniem nowa Akademia Pana Kleksa jest ciekawa, na swój sposób piękna, mądra i godna uwagi. Według mnie ten, kto się waha przed pójściem do kina, powinien się wybrać i sam ocenić, czy wizja Macieja Kawulskiego jest w porządku, na miarę naszych czasów, czy rzeczywiście trochę poniosło pana reżysera…?
Na marginesie dodam, że moja siedmiolatka chce iść do kina jeszcze raz i niewykluczone, że tak się stanie ?
…
Źródło zdjęcia: NextFilm