W założeniu to miał być głęboki, przemyślany tekst poruszający ważny temat. Myślałam o nim od niedzieli, wysuwałam argumenty i podważałam samą siebie, poczytałam różne opinie w internecie. We wtorek wieczorem uznałam, że jestem gotowa do pisania. Tylko, że w środę pobudka o 6.15… Pomyślałam, że pójdę spać, a w środę postaram się wykroić trochę czasu na pisanie.
„To była zwykła środa, jeden z tych dni…” – kto pamięta czyje to? Dla nas to była zwykła środa, dziecko do szkoły a ja do komputera, zleceniodawca jest hojny ale deadline to dla niego rzecz święta. Nie ma zmiłuj, poranek spędziłam na pisaniu. Miło było nie powiem, bo sama w domu, w tle dyskretna muzyka, a ja zawzięcie stukałam w klawisze. Z tyłu głowy myśl: trzeba napisać tekst na bloga. No trzeba tylko, że zbliżała się pora pójścia po Duśkę. I o ile w przedszkolu można było pójść kwadrans wcześniej lub później, o tyle szkoła wymusza punktualność również na rodzicach. Musiałam przerwać pracę i wymaszerować do szkoły. Nie powiem, te 3km to akurat gimnastyka, na którą nigdy nie mam czasu.
Środowa aura była łaskawa, ciepełko przypominało początek września. Idealna pogoda na zakupy! A kiedyś przecież muszę dziecku buty na zimę kupić, prawda? No więc kolejne półtorej godziny „zmarnowałyśmy” w poszukiwaniu idealnych zimówek w różowym kolorze.
Dotarłyśmy do domu, Duśka stwierdziła, że najpierw lekcje, potem obiad. Dobrze, niech i tak będzie. Nieprzekraczalną granicą była godzina 16.00, później nie mogłam podać obiadu, bo o 17.00 trzeba wyjść na tańce. Duśka lekcji nie skończyła. Trudno, skończy jak wróci.
Dopadło mnie zmęczenie, ale takie z gatunku „jak usiądę to usnę”. Musiało być naprawdę potworne bo nawet kupiony w pobliskim sklepie Tiger nie dał rady postawić mnie na nogi. Może co najwyżej unieść powieki. Trzeba było jednak RedBulla poszukać. Czas oczekiwania na Duśkę umilałam sobie piłowaniem paznokci. Dobrze wiem, że ani to kulturalne ani eleganckie, ale trudno, ja naprawdę nie mam czasu w domu na takie przyjemności. Tekst na bloga trzeba napisać!
Powrót o godzinie 19.00. W domu standardowe zajęcia: kolacja, zmywanie, ścielenie łóżek, kąpiel, końcówka lekcji Duśki, pakowanie tornistra. Ufff, wreszcie mogę skończyć moje zlecenia. Niestety jest północ. Miałam napisać tekst na bloga, ale nie dam rady. Mąż ogląda jakiś bzdurny serial z jednym mało przystojnym aktorem, którego bardzo lubię, ale niestety, nie mam siły mu towarzyszyć. Padam w locie. W czwartek napiszę, przecież żadnych zleceń już nie mam, do piątku luz.
Plan na czwartek był mniej więcej taki: Duśka do szkoły, ja na cmentarz bo to obok, posprzątam, małe zakupy, potem wrócę do domu ogarnę kuchnię bo już bardzo tego potrzebuje, potem odbiorę Duśkę ze szkoły i ona odrobi swoje lekcje a ja wreszcie napiszę tekst na bloga. Diabli wzięli plany już rano, bo Duśka obudziła się z takim kaszlem, że o szkole nie mogło być mowy. O zakupach też, bo przecież samej jej nie zostawię. Cmentarz także musi poczekać. Mąż zdecydował, że w takim razie zrobi te zakupy a do pracy pojedzie później. Jupi! Jeden problem mniej.
Tekst na bloga miałam pisać? No to może zacznę? Nie, nie zacznę bo przyszło zlecenie z agencji, która się tak dawno nie odzywała, że już przestałam na nich liczyć. A tu proszę, niespodzianka. Miło, będą pieniądze. No ale znowu, zlecenie ma pierwszeństwo. Wertuję internet w poszukiwaniu niezbędnych danych. Piszę. Sprawdzam. Wysyłam. Dzwoni chrześnica, że jest u mamy i może byśmy wpadły. Byśmy nie, bo Duśka chora (niby nie groźnie, ale chrześnica w ciąży, nie będziemy ryzykować), ale ja tak, bo mąż jednak do pracy nie poszedł. Chrześnicę widuję tak rzadko, że postanawiam iść. Na chwilę, bo przecież tekst na bloga nie napisany i kuchnia czeka na posprzątanie.
Chwila rozmowy zamienia się w godzinę.
Wracam. Sprawdzam pocztę, potem loguję się do dziennika szkolnego. Niespodzianka, informacja o zadanych lekcjach. Usadzam Duśkę nad ćwiczeniami, a sama wreszcie biorę się do pracy.
Decyduję się zacząć od kuchni, bo więcej roboty. Glazura do umycia, armatura do umycia, szafki do umycia, blat do posprzątania, podłoga do umycia, tu przetrzeć, tam przestawić, to przy okazji schować. W międzyczasie wstawiam kolację, bo coś trzeba zjeść. Duśka przychodzi i melduje, że jest głodna. Tak rzadko to słyszę, że można by gdzieś to zapisać ku pamięci. Odrywam się od pracy i robię jej omleta.
Kuchnia niby nieduża a posprzątanie jej zajęło mi trzy godziny i wykończyło zarówno fizycznie jak i psychicznie. Tekst na bloga? A w życiu, nie złożę zdania po polsku, a przecież to ma być ważny tekst na poważny temat. Mamma mia, a jutro już piątek!
No nic, może rano dam radę.
Piątek. Duśka zdeterminowana, żeby iść do szkoły, bo będzie klasowe oglądanie filmu. No i dobrze, ona do szkoły, ja na bazar. Trzeba kupić kwiaty i znicze, a oprócz tego zrobić normalne „warzywne” zakupy, wszak w sobotę mamy mieć gości. Ciasto trzeba upiec. Ciekawe kiedy. Przecież trzeba tekst na bloga napisać, ludzieee, kto mi czas podaruje?
Z zakupów na cmentarz, groby się same nie posprzątają, nie ma na co liczyć. Z cmentarza po Duśkę bo to blisko. Obok szkoły plac zabaw, kto to wymyślił?! Wymarudziła, bawi się blisko godzinę. Facebook musi sobie poradzić beze mnie, trudno. Tekst na bloga? Dziewczyny mnie zabiją, ale nie dam rady. No nie dam.
Wracamy do domu, obiad, i… powinnam opublikować mój tekst, najwyższy czas. Tylko kiedy ja go miałam napisać?
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy, bardzo Was przepraszam, ale naprawdę nie miałam czasu, nowego tekstu dziś nie będzie.
piękne, muszę popróbować, moje dziewczynki uwielbiają kreatywne zabawy, a ta jest nie tylko kreatywna, lecz i piękna… 🙂
zachęcam – to wcale nie jest trudne 🙂
Wlasnie dzisiaj robilam pierwszy raz…:)
zadowolona z efektu?
Jak na pierwszy raz to super wyszlo a i dzieci sie zainteresowaly i chwila spokoju byla dopoki nie zaczeli sie denerwowac ze nie wychodzi
my zasuszamy liscie 🙂 mlody ma na nie koncepcje 😉 a kwiatki robie na szydelku. sa wiecznie piekne
My akurat wczoraj wróciliśmy z lasu z wielkim bukietem, a sarenki dostały od nas kasztany ☺
Uwielbiamy zbierać kolorowe liście 🙂
Takie ozdoby