Nie odpuszczaj lekarzom, bądź mądrym rodzicem małego pacjenta
Jak często chodzicie ze swoimi dziećmi do lekarza? Ja przyznam szczerze, dość często. I nie dlatego, że jestem hipochondryczką chorobliwie przewrażliwioną na punkcie swojego dziecka, a po prostu wymaga tego sytuacja.
Odkąd urodził się Kuba, który jest wcześniakiem, wydreptałam ładne kilometry w przeróżnych poradniach. Zwiedziłam wzdłuż i wszerz poradnie nasłuchawszy się przeróżnych historii współtowarzyszy niedoli. Spotkałam się z wieloma specjalistami z różnym podejściem do małego pacjenta i jego rodziców. Jedną z rzeczy, która mnie denerwowała i nadal denerwuje, pominąwszy temat kolejek na NFZ, oraz notoryczne spóźnianie się lekarzy, jest bagatelizowanie przez nich badań, jakie powinni zlecić dziecku, gdy nie mogą postawić trafnej diagnozy. Przykład z mojego podwórka, proszę bardzo – przewlekły katar i zdziwienie jak katar można uznać za jednostkę chorobową!? Leczony trwa 7 dni a nieleczony tydzień, jeden pies a dzieciak non stop się męczy. Ja jak lwica muszę domagać się od lekarza pierwszego kontaktu skierowania do specjalisty, bo dopiero dokładniejsze badanie dziecka może wykluczyć bądź potwierdzić moje przypuszczenia, których pediatra nie bierze pod uwagę. Nie ważne, że katar „rzuca” się już na słuch dziecka!
Drugi przykład, nigdy nie zapomnę, miny i słów pediatry Kuby, gdy przedstawiłam jej wyniki badań, (które wykonałam sama i zapłaciłam za nie z własnej kieszeni – wiwat bezpłatna służba zdrowia!), a skąd Pani wiedziała, że te badania wyjaśnią podłoże choroby? – zapytała zdziwiona. Odparłam, że skoro lekarz nie wie jak pomóc mojemu dziecku tylko w ciemno chce przepisywać kolejne specyfiki nie zleciwszy dokładniejszych badań, to sama muszę działać. A wie Pani, ja to nie mam czasu siedzieć w Internecie. Uświadomcie mnie, jeśli się mylę, ale czy lekarz nie powinien doszkalać się przez cały okres praktyki zawodowej a jeśli nie wie, co dzieje się z pacjentem „podesłać” go specjaliście? Ja rozumiem, że pediatra nie jest Alfą i Omegą z tak szerokiej dziedziny jaką jest medycyna, ale powinien współdziałać z rodzicem, nakierować na badania, na które sam nie może dać skierowania w ramach ograniczeń, jakie nakłada na niego NFZ. Swoją drogą Wujek Google i ciocia Wikipedia naprowadziły mnie gdzie trzeba, wiwat Internet, wiwat technologia. Nie muszę dodawać, że była to ostatnia wizyta u tej pediatry. Jej niekompetencja poraziła mnie z siłą gromu.
Odkąd zmieniliśmy lekarza pierwszego kontaktu nie muszę użerać się o skierowanie do specjalisty. Bo sama lekarz rodzinna nam je daje, gdy widzi ku temu przesłanki. Wspomniany wcześniej bagatelizowany przez poprzednią lekarkę katar okazał się alergią, która doprowadziła do problemów z narządem słuchu. Ot taki niegroźny katarek okazał się grubszą sprawą. Na szczęście syn trafił w porę w ręce odpowiednich specjalistów. A co gdyby okazało się, że na przykład niezlecona morfologia byłaby gwoździem do trumny u dziecka chorego na białaczkę? Przecież, na oko nie widać tego, czy dane dziecko jest w stu procentach zdrowe. Nie raz media nagłaśniały takie przypadki. Mało razy odbijano dzieckiem jak piłeczką i szpital odmawiał przyjęcia pacjenta na oddział. Kto wtedy poczuwa się do winy? Nikt, ręka rękę myje a rodzice są pozostawieni sami sobie zapewne z wyrzutami sumienia, że wcześniej dali się zbyć lekarzom.
Walczcie o każde nawet najdrobniejsze badanie dziecka, bo nigdy nie wiadomo, co może wnieść jego wykonanie. Dla mnie i mojej rodziny coroczna morfologia z rozmazem nawet zdrowego dziecka jest obowiązkowym badaniem. Wolę chuchać na zimne. Nie pozwólcie się odesłać ze szpitala, bo “brak miejsc”. Gdyby doszło do tragedii nikt Wami się nie przejmie. Wróć, przejmą się jedynie media w celu zrobienia chwytliwego materiału a Wam zostanie życie z wyrzutami sumienia, że nie zawalczyliście o własne dziecko.