Zajęcia dodatkowe dla dzieci – czy każdy rodzic jest zły i zmusza do nich swoje dzieci?
Oferty zajęć dodatkowych dla dzieci mnożą się jak grzyby po deszczu. Korzystać z nich mogą nawet kilkuletnie maluchy. Wybór jest tak duży, że przy podejmowaniu decyzji ograniczać może jedynie czas wolny rodziców i ich zasobność portfela. Ale czy w ogóle warto zapisywać dzieci na jakiekolwiek zajęcia dodatkowe?
Zwolenników i przeciwników jest wielu. Jedni wypełniają swoim pociechom kalendarze po brzegi, inni nie robią w tym kierunku nic, wierząc, że przedszkole czy szkoła w zupełności wystarczą.
Osobiście stoję gdzieś po środku, bo z jednej strony uważam, że dzieci muszą mieć czas na beztroską zabawę i słodkie lenistwo. Z drugiej strony, wiem, że mądre kierowanie młodym człowiekiem, wspieranie jego zainteresowań i rozwoju, pokazywanie różnych możliwości, to dobra inwestycja. Jej efekty, w zależności od obranej drogi, może nie będą widoczne od razu, ale kiedyś z pewnością się ujawnią.
Istotne w tym celu jest baczne przyglądanie się swoim dzieciom i uważne ich słuchanie. Niektóre same oznajmią czego chciałyby się uczyć, jak np. Jaś (6l.) stwierdził ostatnio, że chciałby chodzić na ju-jitsu i grać na gitarze. Inne nie powiedzą wprost (bo może nie wiedzą, że są takie możliwości) i wtedy rolą rodzica jest wyłapanie jakiś szczególnych umiejętności, predyspozycji czy zainteresowań.
Ważne jednak jest to, by robić to z głową – nie zmuszać, nie realizować własnych marzeń, nie krytykować (wyboru czy gorszego dnia na treningu) i nie przesadzać z ilością zajęć. W zamian rodzic powinien pokazywać jakie są możliwości – a tym samym dać dziecku wybór – pomagać w podjęciu decyzji i nauce, wspierać, pozytywnie motywować do dalszej pracy, no i uczestniczyć we wszelkiego rodzaju lekcjach, występach czy zawodach.
Sama jako dziecko chodziłam na różne zajęcia pozalekcyjne i nigdy nie czułam się z tego tytułu nieszczęśliwa, wręcz przeciwnie! Dlatego śmieszą mnie te wszystkie głosy krytyki, jakie słyszę (nawet względem siebie) traktujące wszystkich rodziców tak samo – jako zło, wyrządzające straszną krzywdę swoim dzieciom.
Mój syn od zeszłego roku uczęszcza na lekcje pływania i j. angielski. Na basen zapisaliśmy go z oczywistego powodu – żeby nauczył się pływać. I tak jak jeszcze rok temu był totalnym ciapkiem, który bał się wody (bo wpadł kiedyś do jeziora), tak dziś pływa lepiej niż niejedna znana mi dorosła osoba. Skacze do wody jak szalony, nawet na główkę (czego ja wciąż nie potrafię!), nurkuje, robi fikołki i inne koziołki. I choć jeszcze sporo lekcji przed nim, jestem o niego spokojna, bo radzi sobie w wodzie znakomicie. Przyglądam mu się z wielkim podziwem i radością, no i wiem, że zapisanie go na pływanie, to była bardzo dobra decyzja.
Z angielskim było o tyle inaczej, że na zajęcia zapisaliśmy go zupełnie tego nie planując, można by rzec, że przez przypadek. Bo przypadkowo spotkaliśmy na wycieczce rowerowej mamę, która prowadzi szkołę języka angielskiego nieopodal nas. Od słowa do słowa, zachęceni jej słowami oraz umiejętnościami 4-letniej córki, która mówi po angielsku tak, że potrafi zawstydzić dorosłego, postanowiliśmy spróbować. Jasiek poszedł na próbę, bez zobowiązań i obietnic. No i już został, bo bardzo mu się spodobało. A kiedy z początkiem września tego roku zadzwonili do nas z owej szkoły pytać, czy Jaś będzie kontynuował naukę, w jego odpowiedzi usłyszałam – “Mam nadzieję, że powiedziałaś im, że chcę chodzić?!”. Nie miałam więc żadnych wątpliwości. I choć efekty póki co nie są tak spektakularne, jak w przypadku pływania, to wiem, że prędzej czy później te lekcje również zaowocują.
Reasumując, nie uważam, żebym krzywdziła własne dziecko, czy odbierała mu dzieciństwo. Do niczego go nie zmuszam, w każdej chwili może zrezygnować, jego wybór – o ile nie będzie to chwilowa słabość, którą należy wyłapać i przedyskutować. Bo też nie o to chodzi, by szybko się poddawać i rezygnować (z marzeń). Czasem dziecko potrzebuje zwykłej rozmowy i przesłania pozytywnej energii. A czasem może stwierdzić, że wybrane zajęcia jednak nie sprawiają mu radości i chce z nich zrezygnować – bywa i tak. I trzeba to uszanować. W każdym razie, tak długo, jak Jasiek będzie chciał, ja będę go wozić, mobilizować i wspierać.
Także nie oceniajcie jeśli nie znacie sytuacji, nie wrzucajcie wszystkich rodziców do jednego wora i nie krytykujcie, tylko dlatego, że Wy nie posyłacie swoich pociech na żadne lekcje.
Wszelkie zajęcia wspierające rozwój dzieci i ich edukację, wybierane z głową i myślą o dzieciach, są jak najbardziej ok.
To zależy jakie. Nasza najmłodsza chodzi na angielski od 3 roku życia.